Z perspektywy szycia- len i patchwork ,to jest wyzwanie. Przesuwa się to to i nie chce być prosto,uciąga ,nacięga. Ale dałam radę i kapa jest :) co prawda szycie szło opornie z przygodami typu zapalenie uszu (u córy) i pęcherza ( a jakże u mnie) ,ale jesteśmy już u bram.
Cała kapa powstała z kilku dziwnych kawałków lnu ,który dostałam razem z innymi materiałami od rodzinki w ramach ich przedświątecznych porządków. Len poszedł do prania i został zadysponowany na sypialnianą kapę. Już prawie mi ta sypialnia zaczyna przypominać tą wymarzoną,jeszcze tylko muszę tej dziadowskiej wykładziny się pozbyć. Bo psuje cały efekt....a ma być w stylu skandynawskim. Czyli biała ,jasna ,naturalne tkaniny ,drewniana podłoga i takie inne duperele. :)
Jak zwykle przy szyciu mam wiernych pomocników. Nora wypróbowała miękkość i przydatność do spania istwierdziła ,że fajnie jest. Kapa jest od spodu podszyta polarem,żeby mogła pełnić też rolę dodatkowego przykrycie ,bo co tu dużo mówić ,ponoć w końcu zima będzie. A sama kapa to 160 kwadratów i 48 trójkątów...
P. S. Co prawda żaden kot nie jest złoty,ani nawet rudy,ani nawet żółty,ale jak widać dzielnie pomagają. Co prawda głównie śpiąc i kradnąc nitki,ale kto by się tam czepiał....
Z szyciowego frontu pozdrawiają: Kapral Bimber, major Kaziu i akuszerka Norka.
No i ja:)