Uprawiam zbieractwo we wszelkiej postaci. Jak ktoś się czegoś pozbywa to najpierw dzwoni do mnie, czy tego nie przygarnę. Dzięki temu zbieractwu posiadam piękną maszynę Singera z 1924 roku, radio z lat 50., telefon z ruchomą tarczą, adapter w drewninej obudowie z zestawem płyt winylowych, ręcznie haftowane serwetki prababci Męża Osobistego, 55-letnią paterę na ciasto, ślubne filiżanki mojej babci, naszyjnik z granatów z czasów II wojny światowej...i komplet lnianych obrusów mojej mamy. Uwielbiam lniane obrusy - len jest wytrzymały, farbowany jakimiś nieznanymi mi sposobami, dzięki którym po wielu latach nadal zachowuje wpaniałe kolory. Dzisiejsze Janioły sfotografowałam na tle tych obrusów, które zostały wyciągnięte z przepastnej szafy na cześć nadchodzącej wiosny. Ponieważ... wczoraj na spacerze widziałam cudownie żywe bazi-kotki :)
Naszło mnie też na anielskie skrzydła. Będą wisiały na biblioteczce (jak w końcu będzie wykończona), takie przetarte, jakby trochę niedokończone...Do tego łańcuszek, również postarzany.
Przy okazji powtała seria innych skrzydeł. Jedne z nich mogę już pokazać, inne jeszcze schną.
Czuję w powietrzu, że już niedługo na lnianych obrusach po mojej mamie rozsiadą się dumnie rozkwitłe żonkile i narcyzy... wiosna, wiosna ku nam kroczy :)