Jakiś czas temu kupiłam materiał, który bardzo mi pasował na lalkę. Wyprany i wyprasowany czekał na natchnienie. W końcu został skrojony, sfastrygowany, a ja z uśmiechem na ustach usiadłam przy maszynie i... dostałam białej gorączki, bo maszyna mojej rodzicielki ni w ząb nie chciała zrozumieć, że ja bardzo chcę tę lalkę uszyć i postanowiła po prostu materiał olewać, nie zauważać go, nie łapać... Mąż uciekał z pokoju, bo w kierunku nieszczęsnej maszyny leciały niecenzuralne słowa. W końcu, pokonana, chwyciłam za igłę i nitkę i w ten oto sposób powstała całkowicie ręcznie wykonana moja pierwsza lalka. Podobno ten typ lalek nazywa się tildami, ale śmiać mi się chce z tej nazwy, ponieważ moja mama wieki temu szyła mi podobne i ja tam je nazywałam po swojemu ;) Włoski powstały dzięki pomocy Delfiny,która dla mnie jest mistrynią w szyciu cudności. Moja Krystyna jak zwykle u mnie bywa jest krzywa, niedorobiona, ale ja tam jestem z niej zadowolona, bo to efekt moich pokłutych palców;)
Przedstawiam Krystynę:
Z tyłu również chciała sie pokazać:
No i żeby nie było, że Kryśka jakaś niedorobiona, to majteczki firmowe również posiada ;)
Kiedy powstanie następna taka pannica, tego nie wiem. Pewnie wtedy, kiedy zagoją mi się palce alo pogodzę się z maszyną ;)
Dziękuję, że tu zaglądacie. Wasze komentarze są dla mnie jak wiatr w żagle. Pozdrawiam cieplutko!
Ps. Miała powiedzieć, co się stało z Niebieskim z pierwszego postu - powędrował daleko do zaskoczonej mamy ślicznej dziewczynki :) Więc i tak chroni dziecko i jest całkiem z tego zadowolony!