Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zima. Pokaż wszystkie posty

piątek, 15 marca 2013

O zaspach,kozach i komputerach.

Przedzieram się do obórki przez śnieg, za każdym krokiem  zapadając się do połowy uda. Kopanie ścieżek nie ma sensu, bo po 20 minutach po moim przejściu nie ma nawet śladu.
Odkopuję tylko co jakiś czas wejście do domu i do obory. Wiatr jest północny, a wrota do obory są od południowej strony, więc tu na szczęście dużo pracy nie ma.
W niektórych miejscach zaspy sięgają powyżej pasa. Na przykład przy kranie podwórkowym, z którego biorę wodę  i przy bramce obejścia koło obory. Nie widziałam tez chętnych do jazdy samochodem przez zasypaną drogę. Koło południa przejechał nią pług śnieżny, ale na długo to nie wystarczyło, znów zaspy bo ciągle silnie wieje i pada.
Wiosnę i ciepło meteorolodzy zapowiadają na środę przyszłego tygodnia. Ten cały magazyn śnieżny zacznie naraz topnieć i zamieni się w eleganckie błotko.
Moja posesja jest dobrze położona, nie grożą jej zastoje wody, więc mogę się bardziej cieszyć niż martwić gwałtowną zmianą z zimy na wiosnę.
Koza Bazia przez zimę i teraz daje mleko, niewiele bo około pół litra dziennie- czasem więcej, czasem mniej. Pokopałam nieco w fachowej koziej literaturze, z której dowiedziałam się, że ilość mleka związana jest z długością dnia. Szczyt laktacji wypada zawsze latem, a spadek  zimą. Co ciekawe, dotyczy również kóz nie zakacanych przez kilka lat, bo takie eksperymenty wykonano.
One utrzymywały laktację przez cały ten czas, oczywiście z wahaniami wydajności związanymi z sezonem.
Bardzo mnie to pociesza, w związku z brakiem kozich kawalerów w najbliższych okolicach. Jak się trafi jakiś na jesień to ok, a jak nie to płakać nie będziemy ;)
Mamy czas.
Bardzo mało jest literatury o kozach. Przejrzałam stare weterynaryjne księgi mojego ojca, dotyczące zwierząt gospodarskich. Jest o krowach, owcach, koniach, nawet królikach, szynszylach i innych drobiazgach, a  koza w żadnej książce nawet nie jest wymieniona.
I nie rozumiem dlaczego. Na zdrowy rozum, w małym gospodarstwie lepiej mieć kilka kóz, jak jedną krowę. Kozy są odporniejsze, mniej wybredne. Jak padnie krowa to duża strata, a jak coś się stanie jednej kozie, to zostają jeszcze inne. Mnożą się zwykle bez kłopotu, razy dwa. I lubią jeść chwasty.
Fakt, że są cwane. Tak jak Bazia która wyćwiczyła otwieranie wszelkich zamknięć i często ją łapię jak z córką Lalą buszuje w zapasie siana złożonym w obórce, obok ich zagrody.
No ale taka już ich uroda :)
Padł mi duży komp, pewnie dlatego,  że nie włączany ponad pół roku. Nie pierwszej młodości zresztą był. Nie włączany, bo nie chciał współpracować z komórkowym internetem.
Teraz podpięłam maleńkiego netbooka do dużego monitora i zwykłej klawiatury. Luksus i komfort jest :) Oczy odpoczywają od maczkowatych literek.
Zainstalowałam też links2, przeglądarkę obsługiwaną z terminala.
Ma dwa tryby, jeden wyłącznie tekstowy, a drugi graficzny.
Grafikę wyświetla w trybie oszczędnościowym i nie  ładuje żadnych reklam i wodotrysków. Tym sposobem oszczędzam transfer.
Links ma swoje wady. Nie mogę się zalogować na bloga, ani na pocztę w interii, więc w tym celu włączam firefoxa.
Co ciekawe Links2 z pocztą na o2 nie ma takich problemów, więc jest to wina ustawień na portalach, a nie samej przeglądarki.


piątek, 11 stycznia 2013

Wciągnęło z butami....

Dzisiaj znowu posypało białym śnieżkiem, ale ciepło jest. Zaledwie 1-2 stopnie na minus, więc w domu dobra temperatura.
Blaszany dach jest nieocieplony, a w wielu miejscach wykruszona cieniutka polepa na podłodze strychu, w duże mrozy nie dawała ochrony domowi. W przynoszonych do kuchni wiadrach wody, do rana pływały kawałki lodu. Kicia ukochała piec i tekturowe pudełko stawiane dla niej przy  drzwiczkach paleniska.
Rok temu natrafiłam na Słowiano-aryjskie Wedy,  starsze od Wed Hinduskich. Przyrzekłam sobie ze je przetłumaczę z języka rosyjskiego na polski i oto tej zimy zabrałam się za tą niełatwą, ale pasjonującą pracę.
Wciągnęło mnie z butami :)
Nie mogę się doczekać wieczorów, kiedy spokojnie mogę usiąść do tłumaczenia. Obórka z kopytnymi napojonymi grzaną woda i nakarmionymi wieczorną dawką owsa zamknięta, ostatnie wiadra wody przyniesione i wyniesione, można spokojnie, z kubkiem herbaty lub ziółek zabrać się za tłumaczenie.
Przetłumaczone teksty, jeśli ktoś interesuje się dziejami i kosmologią Słowian, można przeczytać na forum www.kodczasu.pl, w dziale o Słowianach.
Codziennie przybywają nowe odcinki.
Niech to będzie  noworoczny prezent dla wszystkich zainteresowanych.
Wszystkiego Dobrego w Nowym Roku :)





sobota, 8 grudnia 2012

Śnieg i mróz

Mróz i śnieg zawitał także na mój prywatny Koniec Świata.
Kozie dzieci Piorun i Lala, porosły grubą sierścią i  przypominają małe kudłate owce. Dwa razy dziennie kozy dostają do picia wodę grzaną w wiadrze na kuchennym piecu. Objedzone suchą karmą piją jak smoki.
Bazia wyraźnie nie lubi Lali i przegania ją od jedzenia smakołyków typu obierki  warzyw, marchew i jablka. Przy byle okazji próbuje ją zdzielić rogami. Dla Pioruna jest łaskawa.
Lala jest przez to płochliwa i  oswajam ją przy wydzielonej porcji owsa. Łakomstwo przeważa i zaczyna pozwalać na takie poufałości.
Piorunowi urosły zawiązki na łebku, ale różki się nie rozwinęły i tak już chyba zostanie. Lala jest rogata.

Mróz nocami jest solidny, do minus kilkunastu stopni, więc muszę uważać, by nie zamarzł mi kran podwórkowy, jedyne źródło wody. Jest dobrze zaopatrzony, ale musi z niego mocno kapać  cały czas, inaczej zamarznie.
Stało się tak wczorajszej nocy, gdy ustawiłam za mały przepływ wody. Latałam rano z czajnikami gorącej wody i polewałam rurę, by odmarzła. Tym razem udało się.

Kicia Baśka to jednak piecuch. Wychodzi na dwie minuty i krzyczy pod drzwiami. Uparłam się nauczyć ją wychodzić i zabieram przewieszoną przez ramię do drewutni. Tam ją wypuszczam, nakładam drewno do koszyka i wracamy. Ona oczywiście już na piechotę- szybko, szybciutko, galopkiem, żeby jak najmniej dotykać śniegu :)
Nie zainstalowałam jej tez na zimę kuwety w domu, ryzykując straszliwie. Kto ma koty, ten wie o czym mówię ;)
Dziś nastąpił przełom. Sama poprosiła o wypuszczenie z domu i nie było jej całe 20 minut. Wróciła z ogniście czerwonym nosem, ale zadowolona, wyczyściła miskę do dna i.... przylepiła się do pieca.

PKS skasował autobus, którym można było rano wyjechać z mojej wioski w stronę prawdziwszej cywilizacji, czyli dotrzeć do Wojsławic, miejsca z którego jest połączenie z miastem wojewódzkim, oraz środowy targ.
Został jeden autobus, którym można dojechać jedynie do gminy, a to jest akurat w odwrotna stronę, a stamtąd tylko połączenie z powiatowym Zamościem.
Jesienią padł tez Krasnystawski PKS.
W tym roku zlikwidowano szkołę podstawową we wsi i codziennie dzieciaki zmarznietymi grupkami oczekują na szkolny autobus, odwożący je do szkoły zbiorczej w gminie, gdzie gniotą się w przepełnionych klasach. Cywilizacja zwija się jak dywanik po uroczystościach.

Sklepu u nas nie ma. Jest sklepik objazdowy, co jest fajne latem. Przy drodze są poustawiane drewniane ławeczki i zbiera się rozgadane towarzystwo oczekujące na zakupy, z towarzyszącymi psami i kotami. Sklepowy samochód trąbi z daleka, z popławskiej górki, żeby spóźnialscy zdążyli na czas.
Teraz tupiemy w śniegu i mrozie dla rozgrzewki, a sklep spóźnia się czasem prawie godzinę  bo droga wyślizgana i pełna zdradliwych dziur.
W sklepie kupuję tylko chleb raz na trzy dni, rzadko coś więcej. Może warto zacząć piec w domu?
Mój piec kuchenny nie posiada piekarnika. Jest piekarnik elektryczny, wielkie zielone pudło w spiżarce.
Pewnie czas je wypróbować.
Lubie tą aktywność na mroźnym zimowym powietrzu i czystą biel śniegu, z wydeptanymi scieżkami. Noszenie wody, drewna, siana ze stodoły dla zwierzaków, ciepło od pieców w domu, gotowanie na ogniu.
Luksus miejskiej ogrzanej kaloryferami klatki, wypada przy tym anemicznie.