Pokazywanie postów oznaczonych etykietą do kawy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą do kawy. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 23 marca 2014

Kruche rogaliki z budyniem (jak szukać i nie znaleźć?)


Moje roztargnienie zaczęło się w podstawówce. Potrafiłam zostawić plecak w klasie zaaferowana zabawą na szkolnym podwórku i, jak gdyby nigdy nic, pomaszerować do domu. Bez plecaka, oczywiście. Jeżeli nikt nie zauważył, potrafiłam sobie przypomnieć o braku tornistra dopiero wieczorem, kiedy mama męczyła mnie, żebym pokazała zeszyt.
W gimnazjum zostawiałam kosmetyczki i właściwie to był jedyny powód, dzięki któremu nie chodziłam wymalowana (no, chyba, że zgarnęłam kredkę mojej siostry. Wtedy, ku niechęci dyrektorki, przychodziłam do szkoły pomalowana na pandę).
W liceum zgubiłam portfel. Nie miałam o tym pojęcia aż wieczorem, do drzwi zadzwonił postawny facet i oddał mi portfel. Byłam tak zaskoczona, że ledwie powiedziałam dziękuję (zaprosiłabym na kawę, ale byłam zbyt zszokowana. Jeżeli pan to czyta — naprawdę jestem wdzięczna!).
W tamtym tygodniu zgubiłam klucze. Jestem dzieckiem "z kluczem na szyi" i to była jedyna rzecz, której NIGDY nie zgubiłam. Bo zgubienie kluczy równało się z kilkugodzinnym wystawaniem pod klatką.
Postanowiłam ich szukać i dzięki temu przeszłam wszystkie etapy rozpaczania po stracie:

poniedziałek, 17 lutego 2014

Bez pieczenia: tarta z limonkowym curdem


Dzisiaj przepis podwójnie urodzinowy. Jakiś czas temu mentalnie przekroczyłam magiczną 16-stkę, a moje ukochane dziecko (tak, tak, słodkie i rozkoszne Jedz mnie!) ma 2 lata!
Przepis na tę tartę to kwintesencja tego, co uwielbiam robić na tym blogu. Bez piekarnika to moja ulubiona seria i gdybym była mniej leniwa, spod moich rąk wychodziłyby pierdyliardy ciast niewymagających pieczenia.
Nie robię tego także z obawy o swoje biodra :)
Więc, jeszcze raz! Sto lat, sto lat — dla mnie i mojego bachorka.
Tartę z użyciem dowolnych cytrusów zrobił też Mops w kuchni.

niedziela, 10 listopada 2013

Jesienne skarby sułtana

Znacie deser o nazwie "skarby sułtana"? To wersja jesienna, korzystająca z sezonowych produktów.
Uwierzcie, Bridget Jones, gdyby wiedziała jak łatwo robi się taki deser, nie spędzałaby wieczorów płacząc nad miską lodów. Śmietana z owocami to najlepszy pocieszacz.
Przepis na dużą porcję:
200ml śmietany kremówki
1 łyżka cukru pudru
1 banan
1/4 tabliczki czekolady
1 pomarańcza
1/2 laski wanilii
1 łyżeczka mielonych migdałów
Z wanilii wydłubać nasiona. Śmietanę ubić na sztywno, wymieszać delikatnie z cukrem pudrem i ziarnami wanilii. Banany i pomarańcze pokroić na małe kawałki (kilka odłożyć do dekoracji).
Część czekolady posiekać, resztę zetrzeć na wiórki (na zwykłej tarce do jarzy).
Wymieszać śmietanę, owoce i startą czekoladę. Przełożyć krem do miseczki, udekorować pozostałymi owocami i posiekaną czekoladą. Posypać migdałami.
Przepis powstał w ramach akcji 3 po 3. Tematem przewodnim były: banany wanilia, orzechy.
Razem ze mną gotowały: Gin, Martynosia, Mopsik i Siaśka.

sobota, 14 września 2013

Pudding chlebowy z koguta



Po Kazimierzu Dolnym krążą legendy... najsłynniejsza z nich i nadająca się na bloga, bo "kulinarna" to ta o kogucie:
W Kazimierzu, w czasach dzikich i rozhasanych pogan, uwił sobie gniazdko najprawdziwszy Lucyfer. Były to czasy na długo przez chrześcijaństwem, dlatego w Kazimierzu nie było jeszcze klasztorów, kościołów i innych takich Bożych luksusów.
Lucuś grasował, a że nie miał przy boku żadnej diablicy, zajmował się tym, czym zajmuje się cała kulinarna blogosfera — jadł. Najczęściej kotlety schabowe z mięsa prawiczków i shake'i składające się z mleka młodych matek oraz krwi miesięcznej dziewic. A ponieważ na dłuższą metę to wszystko stało się dla Lucka dość obrzydliwe, topił swoje smutki w wódce. I tak żył sobie znudzony aż do nadejścia chrześcijaństwa.
Pewnego dnia, wracając z knajpy poczuł, że musi coś zjeść. Wszystkie drzwi do chat zaryglowane, okna ciemne, zwierzęta... wszystkie pozamykane, poza jednym z kogutów. Wyszedł sobie taki kogut na nocny drift po wsi i szukał wrażeń. Lucjan szybko dostrzegł tłuściutkiego kuraka i pożarł razem z piórami i wszytskimi wnętrznościami.
I odtąd mogły odetchnąć dziewice, bo diabeł jadł już tylko koguty. A, że miał skłonności do życia na krawędzi... w ciągu dwóch miesięcy zjadł wszystkie koguty w Kazimierzu. No, prawie, bo ostał się tylko jeden, najsprytniejszy i najstarszy (ale dalej tłusty i szczęśliwy!)
Schował się ostatni biedaczek tak dobrze, że diabeł nie mógł go schwytać. Krążyli sobie po Kazimierzu kilka miesięcy, rozwalając się po wsi. Ludzie już dawno wyczuli, że diabła trzeba się pozbyć, więc pewnego dnia wspięli się na Wietrzną Górę, gdzie Lucyfer miał kryjówkę i zalali przytulne diabelskie mieszkanko święconą wodą.
Cóż, Lucek musiał się wyprowadzić w trybie ekspresowym, a ostatniego koguta znalazłam ja. I zrobiłam z niego pudding.

Składniki na 4 porcje:
1 niezbyt duży, maślany kogut*
2 jajka
2 łyżki miękkiego masła
2 łyżki zmrożonego masła, startego na wiórki 
3/4 szklanki pełnotłustego mleka
3 łyżki cukru pudru
garść borówek amerykańskich
garść malin
Koguta przekroić na pół (jeżeli działamy z chałką — pokroić na pajdy). Owoce umyć i dokładnie wysuszyć.
2 łyżki masła rozpuścić i odstawić na chwilę, żeby ostygło. Pędzelkiem nabrać trochę masła i wysmarować wnętrze naczynia żaroodpornego (średnica 20cm).
Cukier, jajka, resztę rozpuszczonego masła i mleko wymieszać razem w dużej misce.
Naczynie wyłożyć połową kogucika (jeżeli chałka to przykrywamy dno). Po kromkach rozsypać połowę maślanych wiórek, rozłożyć owoce. 
Zalać połową masy jajecznej. Rozłożyć drugą warstwę pieczywa i zalać resztą. Zostawić na noc pod przykryciem.
Rano rozgrzać piekarnik do 180 C (z termoobiegiem) i piec pudding przez 20–25 minut.
* Koguta można zastąpić chałką.

A sam Kazimierz? Polecam. Na intensywny weekend albo na kilka dni bezwzględnego i nieskalanego pracą leniuchowania.

czwartek, 12 września 2013

Tartaletki bez pieczenia


Byłam niesamowicie zaskoczona tym, że tego deseru nie trzeba w żaden sposób słodzić! Ciastka, które są słodzone, słodka biała czekolada (chociaż, ostatnio zostałam prawie zabita za „białą czekoladę”. TO JEST GÓWNO NIE CZEKOLADA! Zrozumieliście?*) i figi.
A właśnie, figi! Kiedyś wydawały mi się tak ekskluzywne, że bałam się je kupować. Dopiero w tamtym roku, po 20 latach życia zjadłam pierwszą w swoim życiu figę. Po zakup owocu wysłałam Rodzicielkę, która, po przejściu wszystkich marketów i rynków w okolicy, zszokowana zadzwoniła:
— Wieruś, są figi, ale wszystkie przegniłe! Miękkie! Strach kupić! Co się z tymi sprzedawcami wyprawia…
 * Tak powiedziała wielbicielka prawdziwego jedzenia, która dzieci będzie żywiła tylko marchewką i szpinakiem. Nie dyskutujcie, przyjmijcie do wiadomości :)
Przepis na 12 porcji:
250 (1 opakowanie) ricotty
1 tabliczka białej czekolady
3 świeże figi
12 okrągłych ciastek (najlepiej digestive)
Czekoladę rozpuścić na parze, w dość dużej misce. Dodać do niej ser i dokładnie wymieszać drewnianą łyżką.
Na wszystkie ciastka nałożyć krem (można to zrobić szprycą do wyciskania kremu, ale mnie nie chciało się zmywać).
Figi pokroić na ćwiartki, rozłożyć na ciastkach. Włożyć do lodówki, co najmniej na godzinę.

Przepis powstał na potrzeby "wirtualnej kuchni", współgotującymi tym razem zostali: Bartoldzik, Kasia, Mirabelka i Wojciech.
Możecie liczyć na same genialne przepisy.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...