Często miewam wrażenie,
że wszystko przelatuje mi przez palce. Ja sobie siedzę a życie gdzieś tam
sobie chodzi, ucieka i kradnie mój czas. Cały dzień się nudzę, naprawdę,
potwornie nudzę, z drugiej strony – kiedy ktoś do mnie dzwoni, żeby się
(na poważne!) umówić... sprawdzam kalendarz i ze zdziwieniem stwierdzam,
że nie mam czasu!
Leżę na kanapie a tutaj
czas leci, mimowolnie pracuję, umawiam się na jakieś spotkania, wizyty,
projekty, zajęcia... no, po prostu mam ochotę krzyknąć do swojego
alternatywnego ja: „Hej, Wacek, co robisz? Zatrzymaj się, przecież ja tutaj
sobie siedzę!”*
I tak płynie mi kolejny
dzień. W zasadzie od śniadania, do kolejnego śniadania. Ale, nie myślcie,
że chodzi tutaj o poranki... nie! Nie jem już żadnych normalnych posiłków, no, chyba że ktoś mi je podsunie pod nos. A bez
kontroli innych ludzi mój dzień wygląda mniej więcej tak: rano granola,
zamiast obiadu tost z serem, na kolację jajecznica. Całe moje dzienne wyżywienie
opiera się na śniadaniach popitych kawą z mlekiem więc, chcąc nie chcąc,
jestem wiecznie nabuzowana kofeiną.
Są też dobre strony — w
chorobliwej atmosferze przeciągającego się poranka robię różne cuda. Ostatnio
padło na granolę. Jest niesamowita! Słodka, korzenna, pikantna. Taka kombinacja
okazała się strzałem w dziesiątkę!
Czekam jeszcze na coś,
co pozwoli mi docenić obiady :)
*Moje drugie życie
opiera się na przekonaniu, że jestem facetem. Może to być wynik ukrytej
gender-opcji. Ale naukowcy jeszcze się na ten temat nie wypowiedzieli.