Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jesień. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 19 października 2014

Coś dla ciała. Pumpkin pie

Ostatnio rzadko się pojawiam, jeżeli już udzielam się w Internecie, to TUTAJ. Ale nie samą strawą duchową człowiek żyje, dlatego dzisiaj coś dla ciała.



Jesienią nie da się uciec od dyni, ale prawdę mówiąc, wcale nie mam na to ochoty i ciągle wypróbowuję nowe sposoby jej przyrządzania. Postanowiłam też dać szansę amerykańskiemu ciastu dyniowemu, czyli

Pumpkin pie

Właściwie jest to coś w rodzaju dyniowego puddingu pieczonego w cienkim kruchym cieście. Początkowo wydało mi się dosyć dziwne i nie byłam do końca pewna, czy mi smakuje, ale za każdym kolejnym razem bardziej się do niego przekonywałam. Obecnie uważam, że pumpkin pie jest świetne. A robi się je tak:



Ze składników na ciasto zagnieść ciasto (kruche) i wstawić na 30 min. do lodówki. w tym czasie nagrzać piekarnik do 220 st. C i przygotować nadzienie: składniki należy po prostu wymieszać trzepaczką; przyprawy są oczywiście mielone. Ciasto rozwałkować bardzo cienko i wylepić nim tortownicę. Niestety z przepisu wychodzi go za dużo, polecam nadmiar zamrozić lub upiec ciasteczka (będą słone). Na ciasto wylać nadzienie (ciasta nie podpiekam) i wstawić do nagrzanego piekarnika. Piec przez 15 min. w temp. 220 st. C, a potem jeszcze 40-50 min, w temp 180 st. C. Wyjąć z piekarnika i dobrze wystudzić. Dodatkowo polecam posmarować wierzch konfiturą lub dżemem pomarańczowym - dynia może być nieco mdła. Można też udekorować bitą śmietaną i posypać cynamonem. Dynia, pomarańcza i dużo korzennych przypraw - czy jesienią można chcieć więcej?

Przepis znalazłam na mojewypieki.com. Nieco zmieniłam wykonanie.

Za tydzień piekę sernik dyniowy. Polecam też tartę dyniowo-orzechową.




piątek, 22 listopada 2013

Ostatki

W oczekiwaniu na zimę...
  







Tak, zdjęcia są dzisiejsze, chociaż gdyby nie to szarawe jesienne światło, z powodzeniem mogłyby udawać wiosnę. Listopad do tej pory był tak łagodny, że trawnik obrósł łanami stokrotek, lak i kocimiętka wciąż kwitną i znalazłam nawet kilka pierwiosnków.

A poza tym - opony wymienione na zimowe, przegląd samochodu zrobiony, w domu nowy piec zamontowany. Czekam na śnieg, niech pada...

niedziela, 10 listopada 2013

Trzy razy dynia



Szkoda, że dynia (w każdym razie jako dekoracja) została zawłaszczona przez halloween, bo dynię popieram, a halloween stanowczo nie.* I trochę szkoda marnować dynie na lampiony. Lepiej je zjeść.

Na przykład w ten sposób:





1. Sernik dyniowy. Bardzo mnie to ciasto intrygowało i w końcu postanowiłam je wypróbować. Wrażenia - mieszane. Dobry, ale tych niesamowitych doznań smakowych, których się spodziewałam, nie było. Polecam, acz niezbyt nachalnie. Choć z drugiej strony - jako przemyt warzywa, jest godny polecenia. Na pewno czyni łasuchowanie nieco mniej niezdrowym. Przyznam się jednak, że w ostatnich dniach piekłam go dwa razy, bo z pierwszym moja rodzina uporała się dosyć szybko. Poza tym chciałam dopracować przepis. Za pierwszym razem korzystałam z przepisu ze strony mojewypieki.com i, szczerze mówiąc, najbardziej smakował mi śmietanowo-pomarańczowy wierzch, który zresztą sama dodałam. Zdjęcie powyżej.


    
Za drugim razem zmodyfikowałam nieco składniki (poniżej) i tę wersję polecam. Pięknie pachnie, już trochę bożonarodzeniowo. Dodatek kurkumy nie jest konieczny, ale wzmacnia kolor. Z samą dynią sernik wychodzi w kolorze brudnobiałym. Puree z dyni przygotowujemy piekąc dynię przez 1-1,5 godz. w 200 st. C. Po tym czasie praktycznie sama się rozpada.

Składniki na spód rozdrabniamy w blenderze i tą mieszaniną wylepiamy spód tortownicy. Składniki na masę serową krótko miksujemy i wylewamy na spód. Pieczemy w kąpieli wodnej przez 1,5 godz. w temperaturze 140 st. C. (Pieczenie w kąpieli wodnej jest bardzo łatwe, nie trzeba wcale wstawiać tortownicy do naczynia z wodą, wystarczy na dno piekarnika postawić blaszkę do pieczenia, np. keksówkę, z wrzącą wodą).

Wierzch przygotowujemy następująco:
200 g gęstej kwaśnej śmietany 18 % mieszamy z 3-4 łyżkami cukru i wylewamy na sernik 15 min. przed końcem pieczenia. Przygotowujemy polewę pomarańczową gotując sok wyciśnięty z 1-2 pomarańczy ze skórką z nich otartą i cukrem. Gdy syrop nieco zgęstnieje można dodać odrobinę mąki ziemniaczanej wymieszanej z 2 łyżkami wody. Polewę wykładamy na ostudzony sernik.

2. Tarta dyniowo-orzechowa.  

Cebule i marchew rozdrabniamy w blenderze, po czym miksujemy z resztą składników (orzechy muszą być wcześniej zmielone). Wykładamy na kruche ciasto i zapiekamy w temp. 180 st. C przez 40-50 min.


3. Najprostszy sposób - i mój ulubiony. Dynię ugotowałam na parze i zjadłam podaną a la polonaise (czyli... z bułką tartą zrumienioną na maśle ;).



*Ten zwyczaj rozprzestrzenia się w ostatnich latach w Polsce jak wirus i z jednej strony mnie to śmieszy, a z drugiej trochę... straszy (odpowiednie słowo na tę okazję). Nie mam wobec tego "święta" obiekcji natury religijno-moralnej. Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jednego dnia się przebrać i powygłupiać, drugiego uczcić rzeszę Wszystkich Świętych, a trzeciego, w zaduszki, pomodlić się za tych, którzy odeszli. Oczywiście nie uważam też, żeby przebranie się za kościotrupa, ducha, a nawet wampira mogło wyrządzić jakąkolwiek szkodę na psychice dziecka. Jednak to, że jakiś zwyczaj istnieje w Stanach Zjednoczonych, nie oznacza, że musimy go skopiować na nasze podwórko. Już dawno (chyba) minęły czasy, gdy bezkrytycznie zachwycaliśmy się Ameryką. Odnoszę wrażenie, że obecnie w modzie jest raczej kontestowanie USA. Skąd więc ten "cukierek albo psikus" w polskich miastach? Nie zgadzam się z twierdzeniem, że w naszej tradycji jest za mało okazji do zabawy, i dlatego te okazje musimy importować zza oceanu. Mamy mnóstwo świetnych świąt, których nie mają Amerykanie. Dlatego jeśli uważacie, że wasze dziecko ma za mało zabaw, to może lepiej zorganizujcie mu imprezę andrzejkową, a jeśli chciałoby się przebrać i z grupą kolegów pochodzić od domu do domu, to już za nieco ponad miesiąc będzie ku temu okazja. Trzeba się tylko nauczyć kilku kolęd. Kto będzie miał szczęście, może się nawet przebrać za kościotrupa - wszak kostucha jest tradycyjnym członkiem grupy kolędniczej ;). Tak sądzę, choć juz dawno nie widziałam żadnej grupy kolędniczej. A obchody halloween niech się ograniczą do lekcji angielskiego i tylko w tym języku odbywają.

niedziela, 27 października 2013

W niedzielę...


Śniadanie w ogrodzie, bujanie się w hamaku z książką, potem spacer. Całkiem nieźle jak na ostatnią niedzielę października.




* Te białe plamy pod żywopłotem to moje koty dochodzące. Po lewej w zbliżeniu. *

* Kwitną jeszcze michałki i lak jednoroczny - ostatnie kwiaty tego roku. Reszta uległa zmrożeniu na przełomie września i października *

Spacer tym razem był bez aparatu, a o książce napiszę następnym razem.
Mam nadzieję, że wszyscy zdołali dziś naładować swoje wewnętrzne akumulatory na nadchodzący tydzień!

piątek, 25 października 2013

Cóż poradzę na to...


...że u nas jest tak pięknie? Na przykład jesienią, kiedy bukowe lasy przybierają szlachetne, miedziano-srebrne barwy? Zapraszam na spacer. Będzie długi, lecz mam nadzieję, że niezbyt męczący. A pogoda ostatnio nas rozpieszcza...






Las w skali makro: dominują buki, tu i ówdzie poprzetykane są brzozą i świerkiem, gdzieniegdzie zaplącze się jarzębina. W skali mikro podziwiam miniaturowe krajobrazy z mchu, liści i kamieni.














Zdjęcia zrobiłam podczas niedzielnego spaceru na Ciecień.

Jak dobrze, że są niedziele... Inaczej nie miałabym okazji nacieszyć się tymi widokami, bo ostatnio każdą chwilę, jeśli pogoda na to pozwala, spędzam na jesiennych porządkach w ogrodzie. (W ferworze tych prac złamałam szpadel, zdarłam dwie pary rękawic i przesiliłam staw łokciowy). Na szczęście wszystko wskazuje na to, że jutro już koniec, jeszcze tylko ostatnie szlify i żegnam się z widłami, łopatą, grabiami, kosiarką i sekatorem do wiosny. Liście zgrabione (wszystkie już opadły, zostały jeszcze tylko szpilki na modrzewiach), trawnik krótko przycięty, chwasty powyrywane, warzywnik skopany, miejsce pod przyszłoroczne rabaty przygotowane. Byliny porozsadzane i nareszcie udało mi się obsadzić tyle miejsca, ile chciałam (no, prawie). Co miało być wycięte lub przycięte - zostało wycięte lub przycięte. Co wykopane - zostało wykopane.

Jestem zmęczona ale zadowolona. Trochę to trwało, a właściwie całkiem długo, ale plan został wykonany. A nawet więcej, bo pomimo zmęczenia poczułam w sobie jeszcze tyle energii (to musi być prawda, że wysiłek fizyczny powoduje wydzielanie endorfin), że postanowiłam posadzić jeszcze trochę krzewów. Jutro sadzę żywopłocik z malin (kolejny), parę krzaczków aronii i dereń jadalny, i niewielki żywopłot z tarniny (tzn. krótki, docelowo jego wysokość ma być słuszna). Mój ogród nie może się przecież obejść bez tarniny, prawda? A potem będę się już tylko relaksować w moim wysprzątanym ogrodzie - w niewysprzątanym jakoś nie mogłam. Może chwila lektury "w pięknych okolicznościach przyrody"? Słoneczna pogoda z iście letnimi temperaturami zapowiada się jeszcze do poniedziałku. A może wymyślę jakąś jesienną dekorację z łupinek buczynowych orzeszków?




Miłego weekendu!

czwartek, 17 października 2013

Kopertówka w stylu retro

Poprzedni post tętnił żywymi barwami, dzisiejszy jest zatopiony w spokojnym morzu szarości i beżu.

Niby dom pracy twórczej, a tu ciągle tylko widoczki i widoczki, pokaż coś, co stworzyłaś! Proszę bardzo, pokazuję:



  
Zamszowa kopertówka, wykonana ręcznie i tylko w jednym egzemplarzu (lubię być posiadaczką przedmiotów niepowtarzalnych). Ozdobiona zamszowym kwiatem na gałązce i - kilka kropli luksusu - półszlachetnymi kamieniami: fasetowanym medalionem z kamienia słonecznego i kulkami kamienia księżycowego (niestety nie udało mi się uchwycić na zdjęciach ich pięknej labradoryzacji). Utrzymana w tonacji barwnej dzisiejszego dnia...

Nieco staroświecka w stylu, idealnie nadawałaby się do przechowywania koronkowych rękawiczek i puderniczki inkrustowanej masą perłową, prawda? (Niestety nie posiadam). Albo delikatnego jak mgiełka jedwabnego szala w kolorze jesiennego zmierzchu...






 
A na koniec coś z zupełnie innej beczki, ale w pasującej tonacji kolorystycznej:


 
Same przyszły... A raczej przyprowadziła je ich mamusia, którą też chyba muszę już uważać za mieszkankę mojego gospodarstwa. Koteczki są w fazie udomowiania. Na razie pomieszkują sobie to w piwnicy, to w budzie, to na ławeczce na tarasie. Jednak kiedy tylko usłyszą zgrzyt zamka, zaraz podbiegają pod moje drzwi. Śmiałek bez żenady wbiega do domu, jak tylko uchylę drzwi (oczywiście o tym, żeby dał się pogłaskać, nie ma mowy). Nieśmiałek jest bardziej ostrożny, trzyma się na dystans kilku kroków, ale głośnym płaczem domaga się miseczki mleka i talerzyka z karmą. Mamusia zachowuje zazwyczaj więcej godności, rzuca mi tylko znaczące spojrzenia. A ja oczywiście ulegam... No cóż, widać nie jest mi pisane poprzestać na jednym kocie.

poniedziałek, 14 października 2013

Złote polskie babie lato

Nareszcie się ociepliło, przejaśniło i wyzłociło. Ten stan rzeczy niestety długo się utrzymał, ale ostanie trzy dni były jak z bajki. Wiał ciepły wiatr, płaszcze i grube swetry zostały rzucone w kąt, a cała przyroda nabrała intensywnych złoto-jesiennych barw. Korzystałam z tej pogody ile się da - w tygodniu głównie porządkując ogród przed zimą. Za to niedziela to już tylko czas na obserwację i podziwianie tego, czego dokonała natura.






* Z prawej buczyna karpacka, z lewej las inaczej pomieszany - fascynuje mnie mozaika kolorowych łatek * 


   

* Kalinowe korale pięknie prezentują się na tle błękitu, tylko gdzieniegdzie poprzetykanego lekką chmurką *


* Zaorane pole to już coraz rzadszy widok...*


 

A dziś poniedziałek i powrót do szarej, całkiem dosłownie, rzeczywistości...

środa, 9 października 2013

Czerwone i złote

Jesień w tym roku ciągle jakoś nie bardzo chce się się wyzłocić. Liście ścięte przymrozkiem opadają szaro-zielone. Ale w Warszawie w ubiegły weekend było tak:



Miłego dnia!

czwartek, 12 września 2013

Nastrój i wystrój


Z okien salonu zdjęłam wielkie szeflery i skrzydłokwiaty, które stały tam przez całe lato. Chcę wpuścić więcej światła, powoli zaczyna go brakować. Miejsce zielonych olbrzymów zajęły lżejsze, jesienne aranżacje. A za oknem lipa coraz bardziej żółta...

Wiosną i latem bardzo potrzebuję koloru we wnętrzach, żywych, jasnych barw, ale jesienią za nimi nie przepadam. Dlatego o tej porze roku pozwalam sobie na małe zmiany. Tym razem jest tak - jestem w nastroju na brązy:



Wystarczyła rolka tapety, zmiana poszewek na poduszki i zasłon w oknach. Wyciągnęłam schowane na lato baranie skóry i rzuciłam na kanapy - w końcu jesteśmy w górach. Przy okazji tych zmian znacząco powiększyła się moja biblioteczka ;). No i nareszcie zyskałam ciemne tło dla fotografii - tego mi do tej pory brakowało.


 
Teraz trzeba już tylko napalić w kominku (oj trzeba, trzeba). Potem można spokojnie zasiąść w takiej scenerii i delektować się szarlotką (na przykład orzechową - tu przepis).



  
Na wieczór przy kominku przyda się też książka. Czytam teraz między innymi takie rzeczy:



A Rudas śpi spokojnie i nawet nie wie, co się szykuje.