Showing posts with label pielęgnacja. Show all posts

Moje ulubione kosmetyki do włosów. | Pielęgnacja włosów długich, średnioporowatych i farbowanych.

Tuesday, February 5, 2019 -


Moją pielęgnację włosów zapowiadałam Wam już spory czas temu. Z resztą, widać to po zdjęciach - są jeszcze typowo świąteczno-zimowe, a jakby... zastał mnie już luty! Nie dziwi mnie to, jestem ostatnio bardzo w niedoczasie. Rozpoczęłam nową pracę i absorbuje mnie ona doszczętnie.

Obiecałam sobie jednak, że nie zaniedbam bloga na tyle, żeby się tutaj wiecznie kurzyło i postaram się wrócić na dobre tory publikacji. Potrzeba mi tylko trochę samozaparcia i mam nadzieję, że uda mi się wypracować nową rutynę, która pozwoli mi publikować tak, jak marzyłam o tym na początku mojej blogowej drogi.

Wracając jednak do tematu, bo nie chcę Was zanudzać tym co u mnie słychać, wpadam z postem o tematyce lekkiej, pielęgnacyjnej. Zgłębiając temat, który Was żywo interesuje. Chodzi - jak już widzicie po tytule wpisu - o moje włosy. A właściwie o to, co robię, żeby wyglądały tak, jak wyglądają. 

KONKRETNE OCZYSZCZANIE

W kwestii szamponów na co dzień - tutaj tak naprawdę lecę z tym, co przynosi mi szafka z zapasami. Czasami są to jakieś naturalne produkty, czasami totalnie różne kosmetyki dorwane na promocji w Rossmannie, czy innej drogerii. Nie przywiązuję się do szamponów stosowanych na co dzień. Mają po prostu oczyścić moją skórę głowy, zadbać o to, żeby włosy były czyste i tyle. Nic więcej od nich nie wymagam. Aktualnie stosuję szampon restrukturyzujący marki Dolomiti (pisałam o ich kosmetykach tutaj, a tutaj go możecie kupić w Internetach), ale jeśli zapytacie mnie, czy sięgnę po niego ponownie - nie. Wyznaję zasadę, że na takie produkty totalnie codziennego użytku nie ma sensu wydawać zbyt dużych pieniędzy. Wolę inwestować w produkty do zadań specjalnych. 


Takim właśnie oto produktem do zadań specjalnych jest dla mnie pasta oczyszczająca marki Christophe Robin. Najdziwniejszy, najbardziej zaskakujący i najdroższy produkt do włosów, jaki miałam w kategorii oczyszczanie. Wciąż marzy mi się przetestowanie kosmetyku marki Bumble and Bumble o wdzięcznej nazwie Sunday Shampoo. Takie porządne mycie skóry głowy robię właśnie raz w tygodniu i potrzebuję wtedy czegoś, co naprawdę bardzo, bardzo, baaaaardzo mocno oczyści mi tę strefę. Mam dużo włosów, są grube, ciężkie i nie wyobrażam sobie robić inaczej. Wracając jednak do tego, o czym zaczęłam w tym akapicie - mianowicie kosmetyku marki Christophe Robin, Cleansing Volumizing Paste with Pure Rassoul Clay and Rose Extracts. Gwarantuję Wam, że czegoś takiego jeszcze nie używałyście. Jeśli możecie odwiedzić Sephorę i będzie on w asortymencie - koniecznie poproście o próbkę. Jest to ciemna pasta, w której wyraźnie widać czerwoną glinkę. Nie martwcie się jednak, nie barwi ona w żaden sposób ani skóry głowy, ani włosów. Trochę brudzi prysznic/wannę, ale to nic, czego nie da się zmyć strumieniem wody. Wrażenie jest mniej więcej takie, że w opakowaniu wydawać by się mogło, że mamy do czynienia z jakimś piaskiem, który pachnie różami (kiedyś hejtowałam ten zapach, a teraz im jestem starsza, tym bardziej różę doceniam. Ale musi być ładna. A ta jest ładna.). Wystarczy naprawdę odrobinka, nie przesadzajcie z jego ilością, bo naprawdę ładnie i gęsto się pieni. Nabieram mniej więcej ilość trzech ziarenek grochu i wmasowuję w skórę głowy. Ważne jest, żeby potraktować ten kosmetyk, jak peeling skóry głowy, czyli postarać się "wejść" nim między pasma włosów, zaraz u ich nasady. Masujemy tyle czasu, ile tylko Wam starczy sił w rękach i spłukujemy tak, jak każdy inny szampon. Włosy po jego użyciu są odbite u nasady, ładnie trzymają "woljum" przez kilka kolejnych dni i są bardzo świeże. Minusem, naprawdę ogromnym jest jego cena - 175zł, to cena w Sephorze i to całkiem grube pieniądze do zapłacenia za jeden produkt. Da radę go jednak upolować dużo taniej - tutaj. Jest natomiast bardzo wydajny, przez to, że nie powinno się go używać codziennie (nie ma co próbować sobie przesuszyć skóry na własne życzenie) oraz naprawdę niewielka ilość robi gęstą pianę. To moje drugie opakowanie i na nim się nie skończy. Wart jest każdej złotówki! (I obiecuję, że na bank wypróbuję w końcu ten Sunday Shampoo ;) ) 

STYLIZACJA I NAWILŻANIE

Jeszcze kilka miesięcy temu nie byłoby szans, żebym zostawiła moje włosy do wyschnięcia samym sobie. Zawsze używałam do tego suszarki i innej opcji po prostu nie widziałam. 

Odkąd używam produktu marki Bumble and bumble, Don't Blow it, zmieniłam swoje podejście. To krem pielęgnujący, którego nie jestem w stanie porównać do żadnego innego produktu do włosów. Teoretycznie nie ma potrzeby używać potem suszarki, ale jeśli jesteście niecierpliwe - nie ma najmniejszego problemu. Faktem natomiast jest, że jeśli tylko użyjecie tego kosmetyku, zakochacie się w nim bez pamięci. Pięknie pachnie (a to dla mnie bardzo ważne, lubię gdy moje włosy ładnie pachną), szybko się wchłania i jest bardzo wydajny. Niewielka ilość wystarczy by pokryć całe włosy (pamiętajcie by robić to jeszcze na mokro!). Następnie skręcamy wybrane pukle i zostawiamy w spokoju albo suszymy suszarką. Włosy same wysychają i wyglądają po prostu bosko! Zapomniałam już, jak wyglądają moje włosy po prostu po suszeniu. Nigdy nie podobał mi się ten efekt, miałam wrażenie że brzydko się puszą i nie wyglądają najlepiej. A teraz w końcu mogę sobie pozwolić na to, żeby nie "stylizować" ich już dodatkowo. W innym wypadku zawsze leciała w ruch jeszcze prostownica.

ROZCZESYWANIE I SUCHE KOŃCÓWKI 

Nie ma niestety u mnie szans na to, aby włosy zostawić samym sobie i nie rozczesywać ich bezpośrednio po myciu. Jeśli tego nie zrobię, mogę być całkowicie pewna, że zrobią mi się na nich dorodne kołtuny, na które poradzą jedynie nożyczki. Dlatego zanim sięgnę po najgorsze narzędzie, chwytam za Amika, The Wizard - prawdziwego czarodzieja, który zabezpiecza moje włosy przed kołtunieniem i sprawia, że ich rozczesywanie to totalny peace of cake! Mam jednak dla Was małą radę - nie spryskujcie nim bezpośrednio włosów, bo łatwo przesadzić z jego ilością. To produkt typowo olejowy, więc warto najpierw wydobyć odpowiednią ilość na dłoń (u mnie to 2 psiknięcia) i wmasować produkt we włosy.


Długie włosy, tak jak moje, mają też to do siebie, że łatwo uszkodzić je mechanicznie. Czy to przy zapinaniu kurtki, gdy wkręcą się w zamek, czy to przy niechcącym szarpnięciu, czy nawet podczas noszenia ich rozpuszczonych (wtedy potrafią łamać się i ścierać o plecy/ubrania). Trzeba o nie odpowiednio zadbać, a w tym wypadku najlepiej sprawdzi się odpowiednie serum na końcówki. Ja od lat jestem wierna jednemu z marki Amika, Oil Treatment, o którym pisałam już Wam na blogu tutaj.  I mimo że po drodze próbuję inne, to i tak ostatecznie wracam do mojego ulubieńca.  A jak się zastanawiacie, gdzie go dostać, to zapraszam tutaj. 



Wrzucam Wam też zdjęcie, jak wyglądają moje włosy z przodu i z tyłu. Możecie sobie też zobaczyć, jak różny wydaje się być ich odcień w zależności od ilości padającego na nie światła. Są grube, ciężkie, długie i dzięki temu dają się pięknie stylizować. Loki utrzymują mi się kilka dni, a pielęgnacja, o której Wam dzisiaj wspomniałam kompletnie ich nie obciąża i pozwala na przedłużenie trwałości stylizacji. Na bank będą pytania, o to skąd mam tę sukienkę poniżej, więc od razu Wam daję znać, że zamówiłam ją ze sklepu ever-pretty.com. Mówiłam Wam już o tym na moim Instagramie (@alamakotaa) i tam też zalałyście mnie falą pytań. Tak, jestem z niej bardzo zadowolona ;) Wzięłam sobie nawet drugą, bardzo podobną tylko bez rękawków, z ładnym dekoltem. Jest dobrze wykonana, porządna, nic złego się z nią nie dzieje i ma całkiem spoko skład (bardzo dużo bawełny). 


Od jakiegoś czasu stosuję też zabieg laminowania włosów. Wprawdzie nie jestem pierwszą osobą, która na to wpadła, ale pomyślałam sobie, że może macie ochotę poczytać o moich doświadczeniach z tym związanych oraz o tym, jak przygotować się do tego zabiegu tak, aby miał najlepsze skutki. Trochę już go robię i nauczyłam się paru tricków, które ułatwiają mi robotę. Dajcie znać w komentarzach, czy macie ochotę poczytać o laminowaniu (galaretkowaniu) włosów, czy galaretki to tylko konsumujecie ;) 

Dajcie koniecznie znać, czy któryś ze wspomnianych przeze mnie kosmetyków zdarzyło się Wam już używać. Jestem też bardzo ciekawa, czy macie jakieś pielęgnacyjne perełki godne polecenia - czekam na Wasze komentarze! 



Dolomiti - naturalna marka pielęgnacyjnych kosmetyków premium

Thursday, January 10, 2019 -

Dolomiti-naturalna-pielęgnacja-kosmetyki

O marce Dolomiti nie słyszałam nic do momentu końcówki zeszłego roku. Byłam na wykończeniu moich kosmetyków do pielęgnacji twarzy z Clochee i postanowiłam sięgnąć po coś nowego w wydaniu kompleksowej pielęgnacji jedną marką. Zdecydowałam się na serum, krem pod oczy oraz krem do twarzy. I dzisiaj chcę z Wami zamienić parę słów na ich temat. 

Marka Dolomiti, którą dostaniecie na iKosmetyki.pl, to włoska marka posiadająca w swoim asortymencie kosmetyki do pielęgnacji twarzy, ciała, włosów oraz zapachy. Założono ją dosłownie kilka lat temu, a jej naturalne składy powodują zachwyt wśród konsumentek. Dlatego z niemałym zainteresowaniem podeszłam do tej nowości - przede wszystkim dla mnie. 

Dolomiti-krem-przeciwzmarszczkowy

Największym hitem okazał się być dla mnie krem Dolomiti, Anti-Aging Facial Cream 24h (335zł/50ml). Zamknięty w małym słoiczku krem przeciwzmarszczkowy potraktowałam, jako remedium na moje aktualne problemy skórne. Gdy za oknem zima (choć w Szczecinie jesień), a w mieszkaniach panuje kult grzejnika, moja skóra zaczyna szaleć. Przypominam Wam, że jestem posiadaczką skóry mieszanej, przetłuszczającej się w strefie T, ale równocześnie z dużą skłonnością do przesuszeń - głównie przez wieczne odwodnienie. Szukałam więc czegoś bardzo treściwego, konkretnie nawilżającego, na kształt ochronnego woalu. Czegoś, co sprawi, że moja skóra poczuje się lepiej. 

dolomiti-krem

Krem Dolomiti, Anti-Aging Facial Cream, to intensywnie nawilżający płaszczyk dobroci z włoskich gór. Jest przeciwzmarszczkowy i  bogaty w składniki aktywne. Producent zaleca stosowanie go na noc, ale nie ukrywam, że dla mnie był i wciąż jest krokiem głównym zarówno podczas pielęgnacji dziennej, jak i nocnej. W składzie znajdziemy między innymi masło shea, olej makadamia, woda z Dolomitów, ekstrakty z alg morskich oraz komórki macierzyste pozyskane z szarotki alpejskiej. Ten ostatni ze składników ma za zadanie silnie regenerować i odżywiać skórę. Sam krem ma konsystencję dość osobliwą. Jest lekki, ale równocześnie bogaty, nieco oleisty, ale nie do końca. Jeszcze nigdy nie miałam do czynienia z takim kremem-opatrunkiem, więc powiem szczerze, że ciężko mi tę konsystencję porównać do czegoś innego. Wiem natomiast, że jest to jego zdecydowany plus. To ideał na zimne miesiące w Polsce. Jestem bardzo zadowolona z efektów, jakie dzięki niemu zauważam na mojej skórze. Co więcej, zrobiłam sobie kilkudniową przerwę od używania kosmetyków Dolomiti (ze względu na wyjazd na święta) i szybko tego pożałowałam. Kremy, które przez ten czas podkradałam mamie, okazały się być za słabe i nie dawały mi tego długotrwałego komfortu, który gwarantuje mi Dolomiti, Anti-Aging Facial Cream. Co tu dużo mówić, chyba znalazłam ulubieńca wśród kremów... 

Dolomiti-nawilzajace-serum-do-twarzy

Sparowałam go sobie z Dolomiti, Plant Stem Cells Serum (335zł/50ml). To również serum przeciwzmarszczkowe, a ja chciałabym Wam przypomnieć, że w tym roku skończę 28 lat, więc już nie ma na co czekać - trzeba działać. A jest z czym... niestety. Serum zostało zamknięte w wygodnej, malutkiej buteleczce, która skrywa w sobie kosmetyk-marzenie. Ma bowiem w składzie liposomy lecytyny sojowej, które zwiększają transport substancji aktywnych. W składzie znajdziemy również dąbrówkę rozłogową (ma właściwości napinające), witaminę E oraz kwas hialuronowy, który pięknie nawilża i ujędrnia skórę. Kosmetyk świetnie współgra z kolejnym krokiem, którym jest wyżej wspomniany przeze mnie krem. Plant Stem Cells Serum ma lekką konsystencję, która wchłania się w mgnieniu oka i pozwala na swobodne przejście do dalszej części pielęgnacji, mając pewność, że kolejne produkty zadziałają lepiej w tym duecie.

dobry-krem-pod-oczy-silnie-nawilzajacy-dolomiti-naturalny

Na sam koniec zostawiłam krem pod oczy Dolomiti, Eye Contour Cream (160zł/50ml), który ma działanie liftingujące. W jego składzie ponownie znajdziemy wodę z włoskich gór oraz roślinne komórki macierzyste z szarotki alpejskiej. Najważniejsza okazuje się być dla mnie tutaj konsystencja tego kremu, która ponownie, jak w przypadku kremu do twarzy, totalnie mnie oczarowała. Głównie dlatego, że krem ten jest lekki, a podczas wklepywania w skórę jego konsystencja zaczyna przypominać coś w kształt esencji. Wiecie - wodnista, ale jakby gęstsza. Bardzo łatwo i szybko się wchłania, nie pozostawiając nieprzyjemnego, tłustego filmu pod okiem. Mam też wrażenie, że to jak do tej pory, najlepszy i najsilniej działający nawilżająco na tę okolicę krem, jaki było mi dane używać. Nawilżenie, jakie dostarcza mojej skórze, utrzymuje się na naprawdę długie godziny. Z chęcią wrócę do niego po wykończeniu tej buteleczki, możliwe nawet że już na stałe. 

Wszystkie z tych kosmetyków z powodzeniem stosuję rano i wieczorem. Śmiało mogę je również polecić pod makijaż, bo spisują się w tym wydaniu fenomenalnie! 

jaki-szampon-do-suchych-wlosow-dolomiti

dolomiti-zapachy-dla-kobiet-dla-mezczyzn-dolomia

Dolomiti pozowoliło mi się również odkryć w dwóch kolejnych płaszczyznach - zapachów oraz pielęgnacji włosów. Skusiłam się na restrukturyzujący szampon Dolomiti,Restructuring shampoo - Szampon restrukturyzujący (110zł/200ml), który przeznaczony jest dla osób z suchymi i zniszczonymi włosami. Ma bardzo delikatny zapach i nada się do stosowania na co dzień. To raczej coś dla tych z Was, które borykają się z problemem przesuszonych włosów (głównie przez zabiegi stylizacyjne), ale potrzebują równocześnie czegoś co oczyści ich skórę głowy, nie podrażniając jej przy okazji. Całkiem w porządku szampon. Dotarły też do mnie perfumy. A właściwie woda toaletowa. Dolomiti, Dolomia woda toaletowa (430zł/100ml) oczarowują już samym designem. Szklana, bardzo ciężka buteleczka zamykana na korek, który ma się wrażenie - jest z kamienia. Nawiązuje tym samym do miejsca, z którego pochodzi, czyli Dolomitów, ale też zapachu, który skrywa w środku, czyli czegoś dla silnych i nowoczesnych osób. Sama woń jest totalnie unisexowa, dlatego jeśli mamy na sali kobiety, które kochają takie lekko męskie zapachy - bingo! Mężczyźni też powinni być zadowoleni, ponieważ zapach ten jest bardzo klasyczny, zniewalający i ciepły. W składzie znajdują się bergamotka, modrzew, sosna limba oraz ambra. Ideał dla obu płci na zimne miesiące, klasyczne płaszcze i grube swetry. 


Skombinowałam Wam rabat na stronie iKosmetyki.pl. Po zapisaniu się do newslettera przez ten link, zgarniecie 22% zniżki na wszystkie kosmetyki dostępne na stronie. Nie jestem też samolubna - będziecie mogły wygrać mój ukochany krem do twarzy już niebawem. Także już teraz trzymam za Was kciuki i mam nadzieję, że będziecie zadowolone z konkursu ;) 

Wyświetl ten post na Instagramie.

🤔Dziewczyny, tak zupełnie szczerze - używacie naturalnych kosmetyków do pielęgnacji twarzy, czy raczej nie skupicie na tym żadnej uwagi? 🌿 Ja dawniej kompletnie nie zwracałam na to uwagi, ale jakoś tak, samoistnie moje kosmetyczne wybory zaczęły się skłaniać ku pielęgnacji naturalnej. Wciąż nie zrezygnowałam stuprocentowo z innych kosmetyków, ale nie ukrywam, że moje podejście zmieniło się diametralnie w porównaniu do tego, jakie decyzje podejmowałam kiedyś. 👉🏻Na blogu wrzuciłam Wam właśnie post o kosmetykach włoskiej marki Dolomiti, którą dostaniecie na @ikosmetyki.pl 💙 Pytałam Was, czy znacie tę markę w zeszłym roku i duża cześć z Was nie miała bladego pojęcia, o czym mowa. Dlatego dzisiaj zbiorczy post z recenzjami trzech kroków pielęgnacyjnych według Dolomiti. To pielęgnacja w moim mniemaniu bardziej premium, ale o naturalnych składach. Testuję je już od kilku tygodni i powiem tyle - takiej petardy jeszcze nie miałam! Ideały na zimne miesiące, mocno nawilżające i kompleksowo działające kosmetyki Dolomiti skradły moje serce. A właściwie w końcu ukoiły moją biedną, przesuszoną skórę 💙Więcej znajdziecie w linku w bio ☺️ #dolomiti #naturalnapielęgnacja #pielegnacjatwarzy #pielegnacja #pielęgnacja #skincare #ikosmetyki #ecofriendly #kosmetyki #naturalskincare #eco #fromnature #serum #krem #krempodoczy #kremdotwarzy

Post udostępniony przez Ala ma kota (@alamakotaa)

Dajcie mi koniecznie znać, czy znacie kosmetyki Dolomiti, czy jest to dla Was nowość. Jestem też bardzo ciekawa, jak podchodzicie do sprawy pielęgnacji kosmetykami naturalnymi. Zwracacie na to uwagę? Stosujecie kosmetyki naturalne, czy nie jest to dla Was priorytet?

Pielęgnacja ciała zamknięta w jednym pudełku - Clochee, Body Care Set

Friday, December 21, 2018 -


Kto tak, jak ja drży na myśl o tym, że sezon grzewczy mam już pełną parą? I mimo że w domu panuje przyjemne ciepełko, moja skóra nie lubi się z tą porą roku. Staram się włączać do pielęgnacji trochę więcej produktów z bogatą formułą. Zasadę "lekka konsystencja - dobre działanie" wprowadzam zarówno w pielęgnację ciała, jak i twarzy. Dziś jednak chciałabym Wam opowiedzieć o tym, jak dbam o swoją skórę pod prysznicem i zaraz po nim. 

O marce Clochee już u mnie słyszeliście. Pisałam o kilku produktach do pielęgnacji twarzy, które miałam okazję testować we wpisie tutaj. Już wtedy wiedziałam, że będę chciała sprawdzić jeszcze kilka produktów tego producenta. Tym razem padło jednak na jeden z zestawów świątecznych. W asortymencie dostaniecie trzy warianty: do oczyszczania twarzy Facial Cleansing Set(89zł), w którym znalazł się relaksujący płyn micelarny oraz łagodzący tonik antyoksydacyjny; do nawilżania twarzy Facial Skin Care (199zł), w którym znalazło się serum odżywczo-odmładzające oraz krem przeciwzmarszczkowy na dzień. I mamy też zestaw do pielęgnacji ciała Body Care Set [109zł], gwiazda dzisiejszego wpisu, w którym znalazł się orzeźwiający olejek do mycia ciała oraz lekki balsam nawilżający. Każdy z tych zestawów skrywa w sobie dwa uzupełniające się nawzajem kosmetyki, które zapakowano w prezentowy kartonik. Co więcej, sam zestaw naprawdę się opłaca, bo jak możecie się domyślać, cena jest promocyjna i dwa kosmetyki kupione oddzielnie wyniosłyby nas więcej. 

Zestaw Clochee, Body Care Set 

W zestawie Clochee, Body Care Set  znajdziecie balsam oraz olejek pod prysznic. W niebieskim kartoniku, który solidnie zabezpiecza oba produkty, skryto tajemnicę idealnie gładkiej skóry. Orzeźwiający olejek do mycia ciała stał się w tym roku moim ulubieńcem. Z resztą, nie tylko moim. Po szybkim przejrzeniu czeluści Internetu, znalazłam całe mnóstwo pozytywnych opinii pod jego adresem. I wcale mnie to nie dziwi. Olejek delikatnie oczyszcza skórę, przy okazji ją pielęgnując. W składzie znajdziemy między innymi ekstrakt z pomarańczy, winogron oraz ogórka. Za odpowiednie nawilżenie odpowiadają również dwa oleje - sezamowy oraz ze słodkich migdałów. Najbardziej jednak podoba mi się w nim jego zapach. Kocham Earl Grey i powiem szczerze, że mogłabym mieć takie perfumy. Nosiłabym je chyba codziennie!


Lekki balsam nawilżający, o zapachu pomarańczy i chili, to hit! Jego zapach długo utrzymuje się na skórze, a lekka konsystencja wchłania się w mgnieniu oka. Formuła jest przyjemna i dostarcza umiarkowanego nawilżenia - takiego w sam raz na aktualne potrzeby mojej skóry. W składzie znajdziemy również olej ze słodkich migdałów oraz kompleks kwasów tłuszczowych omega 3,6,9. Te ostatnie odpowiadają za intensywną regenerację skóry, tak potrzebną, gdy za oknem zima. To już drugie opakowanie w moich zbiorach. Co prawda, jeszcze nie skończyłam pierwszego, ale jestem już na dobrej drodze, żeby niebawem się to stało. Sam produkt jest dla mnie wielofunkcyjny. Nie przepadam za tłustymi kremami do rąk, dlatego używam tego kosmetyku również w tej formie. Stoi sobie u mnie przy umywalce w łazience i za każdym razem, gdy myję ręce, staram się pamiętać też o tym, żeby wmasować choćby jedną pompkę w skórę dłoni.


Oba produkty wyposażone zostały w pompkę, co uważam za najrozsądniejszą decyzję w tej kwestii. Nie lubię babrać się w słoiczkach balsamów i taka forma odpowiada mi najbardziej. Jest higienicznie, ale przy okazji bardzo praktycznie.

Cieszę się, że udało mi się trafić na te dwa produkty. Podejrzewam, że gdyby nie to, wciąż szukałabym ideału na zimowe wieczory. Jeśli się zastanawiacie, gdzie dostaniecie produkty Clochee – podpowiadam! Punkty stacjonarne możecie odwiedzić w Szczecinie (ul. Ks. Bogusława X 10/2) oraz w SPA w Warszawie (ul. Nowolipki 13). I jeszcze w sklepie online.

A jak Wy dbacie o swoje ciało o tej porze roku? 

IDEALNY, NATURALNY KOSMETYK NA LATO - BIO MASKI-ESENCJE OD ORIENTANA

Tuesday, June 26, 2018 -

bio-maska-esencja-orientana

Z roku na rok, podchodzę do pielęgnacji coraz rozważniej. Lata lecą, jak szalone i nie ma się co oszukiwać, młodsza już nie będę. Borykam się z kilkoma problemami skórnymi i chociaż wiem, że nie ja jedna, i na pewno są osoby, które mają gorzej ode mnie - jest to dla mnie sprawa, o której nie lubię opowiadać na prawo i lewo. Temat problemów skórnych jest dla mnie bardzo osobisty, intymny, zakrywany pod warstwą podkładu. 

I tak, jak mówię - nie przeżywam żadnej osobistej tragedii. Jednak, nie jestem zadowolona z tego, co widzę w lustrze. I choć wiele osób zazdrości mi stanu mojej cery, ja widzę w niej kilka wad, które spędzają mi sen z powiek. Po pierwsze, borykam się raz w miesiącu z konkretnymi wypryskami hormonalnymi. I mimo że staram się nic z nimi nie robić, muszę przyznać, że za każdym razem pozostawiają one po sobie ślad w postaci pięknego, odznaczającego się przebarwienia. To mój problem numer jeden. Problemem numer dwa jest natomiast wiecznie przesuszona, odwodniona skóra. Wypijam dwa litry wody dziennie, używam kremów na bazie wody, czy kwasu hialuronowego, staram się nie myć twarzy pieniącymi się produktami. Mimo to, ciągle było coś nie tak. 

Kilka tygodni temu wprowadziłam do swojej codziennej pielęgnacji nowy krok. Z całej serii naturalnych BIO MASEK-ESENCJI marki Orientana, moją uwagę przykuła najbardziej wersja Algi filipińskie.  Co prawda, przybliżę Wam dzisiaj wszystkie cztery z produktów, ale to ten stosowałam ostatnio codziennie. Nawet zabrałam go ze sobą do Londynu, na mój wyjątkowy wypad do siedziby Facebooka. Nie potrafiłam się już z nim rozstać! 

naturalne-maseczki-do-twarzy

Orientana, BIO MASKA-ESENCJA

Na stronie internetowej marki Orientana, znajdziecie cztery wersje tego produktu. BIO MASKA-ESENCJA powstała przede wszystkim w oparciu o żel, który uzyskuje się z azjatyckiej rośliny konjac. Głównym zadaniem każdej z czterech dostępnych wersji jest przede wszystkim dogłębne, intensywne i długotrwałe nawilżenie. 
Każda z nich ma w pewnym stopniu podobny, naturalny skład, różniąc się kluczowymi składnikami, odpowiednimi dla różnych typów cery i problemów skórnych. Jednak ich część wspólna, to: żel z rośliny konjac, trehaloza oraz alantoina. 

Jest przeznaczona do cery tłustej i mieszanej. Działa matująco, niweluje widoczność porów, zmniejsza i łagodzi stany zapalne i intensywnie nawilża. 

Przeznaczona do cery wymagającej. Działa naprawczo, regenerująco, ujędrniająco i wygładzająco. Pomaga w usuwaniu blizn i plam. 

Przeznaczona do cery suchej i dojrzałej. Działa przeciwstarzeniowo, pobudza odnowę skóry i wspomaga jej regenerację oraz ujędrnia. 

Przeznaczona do każdego rodzaju cery. Działa łagodząco i przeciwzapalnie, rozjaśnia przebarwienia, koi i odżywia.

Każda z maseczek zamknięta jest w wygodnym i lekkim opakowaniu z pompką, która nie zacina się i wydobywa odpowiednią ilość produktu. W pojemniczku znajduje się 50ml wartościowego kosmetyku. Jego cena, to 58,20zł. To bardzo łatwy w użyciu produkt, który nazwałabym ideałem dla leniwych. Nie trzeba bowiem bawić się w żadne płachty, czekanie aż się wchłonie. Nie, wystarczy wklepać jedną pompkę w oczyszczoną skórę twarzy i dziwić się, jak szybko się wchłania i jak gładką skórę pozostawia.

orientana-nawilzajaca-maseczka-do-twarzy

Dlaczego pielęgnacja wieczorem jest najskuteczniejsza?

Pewnie zadacie sobie pytanie, dlaczego najlepiej takie intensywnie nawilżające produkty stosować na noc. Sprawa jest prosta. Nasza skóra żyje w trybie rytmu dobowego, tak jak my. Jednak, gdy kładziemy się spać, to własnie w tym czasie ona zabiera się do pracy i regeneracji. Nasze komórki stają się najbardziej aktywne w okolicach godziny 23. Pomiędzy 23 a 6 rano zachodzi najwięcej podziałów komórkowych. 

Warto używać produktów, które działają dogłębnie i nie utrzymują się tylko na warstwie naskórka, udając że coś robią. Dlatego kosmetyki, które powinnyśmy stosować do pielęgnacji wieczornej, powinny mieć bogate składy. Natomiast składniki z których są wykonane, powinny wnikać głębiej w skórę. Zwiększona nocą przepuszczalność skóry oraz rozszerzone naczynia krwionośne, to idealne środowisko do walki o odbudowanie zniszczonej czynnikami zewnętrznymi skóry. 

nawilzajaca-bio-maska-esencja-algi-filipinskie

Jak stosować produkty z serii Orientana, BIO MASKA-ESENCJA?

Przede wszystkim, nie ma żadnych wątpliwości, że skóra musi być wcześniej dokładnie oczyszczona. To, jaką metodę oczyszczenia wybieracie, zależy od Was. Ja dokładnie oczyszczam skórę płynem micelarnym, następnie wklepuję niewielką ilość toniku łagodzącego i nakładam na skórę twarzy jedną pompkę BIO MASKI-ESENCJI w wersji Algi Filipińskie. Tak, uwierzcie mi, że jedna pompka produktu zdecydowanie Wam wystarczy. Większa ilość tylko się niepotrzebnie zroluje, a Wy zmarnujecie produkt. Sam kosmetyk jest bardzo lekki, przezroczysty i w swojej konsystencji przypomina żelową emulsję. Jeśli miałyście kiedykolwiek do czynienia z esencjami pochodzącymi z Azji, jest to podobna konsystencja. Właściwie po nałożeniu tego kosmetyku możemy już wybrać się spać, jednak jeśli istnieje w Waszym odczuciu taka potrzeba, możecie dodatkowo nałożyć jeszcze Wasz ulubiony krem na noc. Spróbowałam oczywiście obu metod i z obu jestem zadowolona. W dni, w których potrzebowałam ogromnego nawilżenia, BIO MASKA-ESENCJA grała w duecie z kremem i radziła sobie świetnie, jako tak zwany booster, produkt podkręcający właściwości nawilżające kremu. Solo jest idealna! W dni, w które poziom nawilżenia uznałabym za standardowy, samo użycie tego kosmetyku dawało i daje mi świetny rezultat z rana. 

Żel bardzo szybko się wchłania, zupełnie jakby skóra wypijała go w mgnieniu oka. Nie pozostawia po sobie żadnej lepkiej warstwy, czyli jest totalnym przeciwieństwem tego, czego do tej pory nienawidziłam w takich maskach nawilżających na noc. Zawsze miałam wrażenie, że większość ląduje na poduszce. Moja skóra się pociła. Miałam wrażenie, że jestem brudna a na następny dzień prócz nawilżonej cery, miałam jeszcze w gratisie kilka nowych niespodzianek na twarzy. Tutaj tego nie ma! Produkt wchłania się błyskawicznie, praktycznie w 100%, a skóra pozostaje przyjemnie gładka i ukojona. Pachnie bardzo delikatnie i nie wpływa w żaden sposób na komfort używania. Sam zapach bardzo szybko się ulatnia i po kilku chwilach nie ma po nim śladu. Przez te kilka tygodni używania nie zauważyłam żadnego zapchania skóry, nie wyskoczyło mi też żadne uczulenie (a wierzcie mi, należę do tych osób, u których o alergię nie jest trudno). 

Za to wypowiedzieć się mogę na temat tego, w jakiej kondycji jest teraz moja skóra. Cera wyraźnie poprawiła się pod względem nawilżenia. Rano nie odczuwam już dyskomfortu w okolicach czoła, gdzie mam najbardziej przesuszoną skórę. Przestały też pojawiać się na mojej twarzy suche placki w obrębie policzków. Co więcej, mam nieodparte wrażenie, że odrobinę zmniejszyły się moje pory w obrębie płatków nosa. Po wysypie hormonalnym na brodzie, który mnie teraz nawiedził (duuuużo stresu i zbliżająca się miesiączka mówią same za siebie) pojawiło mi się teraz kilka przebarwień i na pewno sprawdzę też ten kosmetyk pod tym kątem. Jestem ciekawa, czy pozwoli mi na szybsze się ich pozbycie.

co-na-sucha-skore

co-z-pielegnacji-na-lato

Jaką pielęgnację wybrać, gdy przychodzi upalne lato? 

Myślę, że każda z nas o tej porze roku, boryka się z problemem odpowiedniego doboru pielęgnacji. Większość kremów, które stosujemy w pozostałe miesiące, okazują się teraz zbyt treściwe, a skóra jakby "trzyma" je na zewnątrz. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że kosmetyki się prawie nie wchłaniają. 

Dlatego wielkim zaskoczeniem były dla mnie Bio Maski-Esencje marki Orientana. Ich niezwykle lekka formuła jest niewątpliwie nowatorska w gatunku produktów-masek. Do tej pory kosmetyki z tej kategorii kojarzyły mi się z treściwymi konsystencjami. Natomiast w tym wypadku, mamy do czynienia z niezwykle lekkimi formułami, które intensywnie nawilżają, ale nie obciążają skóry, są bardzo komfortowe i wręcz idealne na letnie dni. 

Czym jest baza żelowa? 

Produkty z serii Orientana, BIO MASKA-ESENCJA są w prawie 100% naturalne. Ich wyjątkowa baza żelowa, w każdej z czterech wersji, została oparta o konjac. Pewnie kojarzycie tę roślinę z gąbeczek do mycia twarzy. Ma ona jednak całkiem sporo właściwości, które idealnie spisują się w pielęgnacji twarzy. Przede wszystkim, żel ten zapobiega ucieczce nawilżenia ze skóry twarzy, co sprawia, że wszystkie procesy, które zachodzą podczas stosowania maseczki, dzieją się realnie wewnątrz, nie tracąc swoich właściwości. Ponad to, konjac bogaty jest w witaminy A, C, E, K oraz polisacharydy. Stymuluje w ten sposób syntezę kolagenu i elastyny, a tych jak wiadomo... z wiekiem coraz mniej ;)

najlepsze-produkty-orientana

Moją przygodę z Orientaną uważam za udaną. Skóra wyraźnie poprawiła się w kwestii nawilżenia, jest bardziej promienna, a ja pożegnałam moje przesuszone plamy i budzę się rano zadowolona ze stanu mojej cery.

Kosmetyki Orientana dostaniecie na ich stronie internetowej, w wielu sklepach zielarskich, czy drogeriach typu Super-Pharm i Natura. Pełna lista sklepów, gdzie kupić kosmetyki Orientana jest na ich stronie. Polecam szczególnie przyjrzeć się wspomnianym dziś przeze mnie maseczkom. Gwarantuję Wam, że już nigdy nie spojrzycie na tę kategorię produktów kosmetycznych tak samo. Dodatkowo, mam dla Was specjalny kod rabatowy, dzięki któremu kupicie dowolną z tych maseczek o 15% taniej. Wystarczy wpisać hasło: alaiorientana. Ważny jest do 11.07. 

Znacie już te produkty, czy to dla Was zupełna nowość?

Glossier pod lupą: Priming Moisturizer, Milky Jelly Cleanser oraz Balm Dotcom

Tuesday, May 22, 2018 -

pielęgnacja-twarzy-glossier

Przyszedł wreszcie ten czas, abym w końcu napisała Wam recenzję kosmetyków, które udało mi się dorwać kilka miesięcy temu, a na których to punkcie, oszalało pół Internetu. Jeśli jeszcze nie jesteście zaznajomione z marką Glossier, polecam nadrobić zaległości. Ideą Glossier jest przede wszystkim naturalność i delikatność. Nie miałam jeszcze co prawda do czynienia z ich serią dedykowaną makijażowi, ale niewątpliwie mam na nią ogromną ochotę i prędzej, czy później kilka kosmetyków wpadnie do mojej kosmetyczki. Tego jestem pewna. 

Jak pewnie zdążyłyście zauważyć, kosmetyki te są dość przyjemne dla oka. Stonowany, prosty design, klasyczne fonty, barwy bieli, pasteli, to sposób na zawłaszczenie sobie serc minimalistek, miłośniczek prostoty i blogerek. Nie bez powodu założycielką marki jest bowiem autorka bloga. Dlatego design kosmetyków idealnie wpisuje się też w każdą fotografię produktową, więc posłużyć może idealnie, jako dodatek na zdjęcia na przykład na Instagram. Dość już jednak o wyglądzie - przejdźmy do konkretów.

glossier-krem-pod-podkład-primer

Glossier, Priming Moisturizer 

Tutaj mamy strzał w dziesiątkę! Jako jedyny rozkochał mnie w sobie na tyle, że z chęcią na stałe wpiszę go w swoją pielęgnację i etap przygotowania skóry do makijażu. Żal tylko, że tak ciężko go upolować. Będę się jednak starała o to, żeby zakupić go ponownie. 
Jest superlekki, zapewnia delikatne nawilżenie, którym nawadnia skórę, ale jej nie obciąża. Gra z każdym podkładem, korektorem i pudrem. Przez te kilka miesięcy miałam dla niego niemałe wyzwania, bo jednak produkty do makijażu zmieniały mi się dość często i z żadnym, ale to żadnym kosmetykiem mnie nie zawiódł.
Jego jedyny minus, to zapach. A to jest dla mnie naprawdę duży problem, ponieważ nawet najlepiej działający produkt potrafi mnie zniechęcić swoją wonią i stracę przyjemność z jego używania. Glossier, to dla mnie, jak na razie, marka o nieciekawych zapachach. Teoretycznie jest "bezzapachowy". Jednak w praktyce możecie się spodziewać... hmm... lekkiej stęchlizny? Nie wiem, jak określić zapach produktów bezzapachowych, ale myślę, że same doskonale wiecie, jak pachnie taka nieokreślona rzecz. Na całe szczęście szybko się ulatnia, to kwestia kilku sekund od nałożenia, więc po prostu wstrzymuję na ten czas oddech. Jestem jednak wyczulona na tym punkcie, więc niekoniecznie jest powiedziane, że Wam również nie sprawi on przyjemności.

glossier-krem-pod-makijaż-nawilżający

glossier-nawilżający-primer

Zawiera witaminy A, C, E i kwas hialuronowy. Ma lekką konsystencję, przypominającą odrobinę mleczko. Zapewnia skórze w stu procentach naturalne glow, którego zazdrościć może niejedna kobieta spotkana na mieście. Mam nieodparte wrażenie, że daje mi tak pięknie nawilżoną cerę, jak u małego dzieciaczka. Niejednokrotnie używam go w kombinacji krem na całą twarz (również pod oczy), korektor gdzie potrzeba i puder w strefę T. Nie ukrywam, że na sezon wiosenno-letni, gdzie im mniej produktu na twarzy, tym lepiej, sprawdza się fenomenalnie. Pięknie utrzymuje makijaż i rzeczywiście świetnie nadaje się, jako lekki primer, przedłużający jego trwałość. Dotlenia skórę, natychmiastowo niweluje zaczerwieniania (powstałe w wyniku pocierania skóry przy nakładaniu) i pozwala się dokładać, nie rolując poprzedniej warstwy. Dlatego, jeśli jesteście w jakimś miejscu szczególnie przesuszone, nie ma żadnych przeciwwskazań, aby nałożyć jeszcze jedną warstwę. 

Glossier-żel-oczyszczający

Glossier, Milky Jelly Cleanser 


Z tym produktem ani się nie pokochałam, ani nie znienawidziłam. Jest po prostu jednym wielkim meeh. Spodziewałam się fenomenalnej konsystencji, delikatnego ale skutecznego oczyszczenia i braku wysuszenia skóry. Niestety, to kolejny żel do twarzy, który mnie rozczarował. 
W składzie jednak sama natura + dobroci otaczającego nas świata. Między innymi doszukać możemy się wody różanej, witamina B5, Aquaxyl, Poloxamer (taki sam znajduje się w płynach do soczewek) oraz ekstrakt z żywokostu lekarskiego. Stosujemy go na mokrą skórę twarzy i masujemy. Tworzy się przez to delikatna emulsja, która w żaden sposób nie podrażnia, nawet oczu. Za to duży plus. 

żel-do-demakijażu-glossier

czym-myć-twarz

Do całkowitego zmycia makijażu potrzeba około 4 do 6 pompek produktu. Jest gęsty i rzeczywiście lekko galaretkowaty, ale po rozpoczęciu wpracowywania w skórę twarzy, zamienia się w coś na kształt oleju. Nie radzi sobie z mocnymi tuszami do rzęs i ultratrwałymi pomadkami do ust. To raczej produkt przeznaczony do zmywania lekkiego makijażu dziennego lub do stosowania, jako drugi krok pielęgnacyjny. Mam cerę mieszaną, ale w kierunku przesuszającej się, więc każdy żel do mycia twarzy sprawdzam pod kątem tego, czy znajdzie się w końcu remedium na mój problem naciągniętej i przesuszonej skóry po oczyszczeniu z makijażu. No i niestety, koleżka nie zdaje egzaminu.
Zużyję go, ale nie w ramach produktu do demakijażu wieczorem. Dużo bardziej sprawdza się do delikatnego oczyszczenia twarzy rano (wtedy wystarczy mi nawet i pół pompki produktu).

balm-dot-com-coconut

Glossier, Balm Dotcom 

Na koniec zostawiłam sobie największe rozczarowanie w kategorii balsamy do ust w ostatnich miesiącach. Niejednokrotnie pokazywałam Wam, że jestem ogromną fanką balsamów marki Lanolips, które to fenomenalnie nawilżają usta. Dlatego byłam zawiedziona produktem marki Glossier, Balm Dotcom w wersji kokosowej. Już sam zapach nie do końca polubił się z moim nosem. Można jednak powiedzieć, że jest on wierny, naturalny, dlatego jeśli jesteście fankami wody kokosowej (i jej zapachu), to możecie się z nim polubić. Ja jednak chyba za tą wonią nie przepadam. Zdecydowanie bardziej przepadam za tym podrasowanym chemią. Porównałabym go jednak do zapachu wakacji na plaży. Czuć tutaj kokosa, woń gorącej plaży i wtartego w skórę olejku do opalania. 

balsam-do-ust-glossier

W jego składzie znajdują się same naturalne składniki. Emolient w postaci oleju rycynowego, ekstrakt z otrębów, ekstrakt z liści rozmarynu, czy organicznego owocu Cupuacu. Wzbogacono go również woskiem pszczelim. Nie można narzekać na jego działanie, bo nie zaprzeczę - nawilża. Rzeczywiście nawilża, jednak za 12 dolców, to można sobie w tej kwestii kupić znacznie lepsze produkty. Jest po prostu niewart tych pieniędzy. Jego działanie bowiem jest umiarkowane i raczej próżno w nim szukać rewolucji. 


Całość, jeśli by ją kupować osobno, wyniesie nas 52$. Całkiem sporo, jak na zestaw trzech kosmetyków. Dlatego marka Glossier wymyśliła sobie, że zrobi coś w rodzaju bundle, który kosztuje już tylko 40$. Co się opłaca, biorąc pod uwagę zaoszczędzone 12 dolców, za które można kupić balsam do ust balm dot com. Mimo wszystko jednak, oferta jest atrakcyjna tylko w przypadku, w którym kupujecie kosmetyki stacjonarnie lub przez Internet ze strony producenta. 

Największym problemem marki Glossier jest fakt, że jest niedostępna w Polsce. Niedostępna przede wszystkim na zasadzie oryginalnych zakupów.  W naszym kraju posiłkować się można jedynie zakupami online (ja swój zestaw Glossier dorwałam na stronie Looktop.pl w cenie, o której zaraz wspomnę) lub poprzez zakupy na tak zwaną doczepę, czyli jeśli posiadacie znajomych mieszkających lub wybierających się do Stanów lub Wielkiej Brytanii, możecie spokojnie pokusić się o zamówienie i wybłagać o małe miejsce w ich bagażu. 


Tak, jak wspomniałam wyżej, zestaw trzech produktów Glossier kosztuje 40$. Dzisiejszy kurs dolara, to 3.65zł, więc w przeliczeniu na złotówki wychodzi nam około 146zł. Jak myślicie, ile zapłaciłam za zamówienie na stronie sklepu? Daję Wam trzy sekundy za zastanowienie, biorę po 500zł z konta każdej drużyny i słucham Państwa!
 
<odpowiedź pod tym zdjęciem; jestem ciekawa, czy dobrze strzelicie z ceną - dajcie znać w komentarzach> 

pielęgnacja-twarzy-glossier


Razem z kosztami wysyłki (około 10zł), zapłaciłam za zestaw 250.90zł. Całkiem sporo, no nie? Myślę, że przebitka cenowa jest aż przesadna, choć z drugiej strony rozumiem, że właśnie przez tak wysokie marże sklep jest w stanie się utrzymać. Aczkolwiek... no, przesada. Tym bardziej, że w gruncie rzeczy, zadowolona jestem tak naprawdę w stu procentach z jednego z tych produktów. Na drugi mam około 50% oddanego serca, a trzeci nie kręci mnie w ogóle, ale z racji wydanych (niemałych) pieniędzy, zużyję bo szkoda. 

Podsumowując, do mojej kosmetyczki z pewnością jeszcze nie raz trafi Priming Moisturizer. Z resztą nie pokochałam się na tyle, aby chcieć ponownie wydać na nie pieniądze. Nadal jednak ciekawa jestem kosmetyków do makijażu i nie kryję, że na pewno skuszę się na kilka kosmetyków. 

A co Wy sądzicie o marce Glossier? Chciałybyście ją sprawdzić, czy jednak nie jest nam ona potrzebna w Polsce?

Co nowego w pielęgnacji? Tołpa, Origins, Belif i inni

Wednesday, May 16, 2018 -



Wiecie dobrze, że nie jestem zbyt wielką fanką pielęgnacji. To znaczy, może nie na zasadzie, że jej nie lubię, czy unikam, ale jakoś tak... więcej przyjemności sprawia mi kupowanie i testowanie nowości makijażowych. Nie ma się jednak co oszukiwać, że już latka nie te, co kiedyś, więc częściej i chętniej sięgam po niektóre sprawdzone już produkty. Zdarza mi się jednak testować nowości również w sferze pielęgnacyjnej i dziś chciałabym Wam pokazać kilka takich produktów, które wzięłam ostatnio w obroty. 


SERUM 
Serum tonizujące marki Pollena-Ewa, Eva DERMO, to coś, co mnie absolutnie rozkochało w sobie od pierwszego użycia. Fakt faktem, nie wyrażam tutaj jeszcze swojej ostatecznej decyzji, bowiem za wcześnie jest by wyrokować już nad jego działaniem. Jest to jednak produkt, którego używa się z niesamowitą przyjemnością. Polecany jest posiadaczkom skóry suchej, wiecznie odwodnionej i nadwrażliwej na czynniki zewnętrzne (czyli takiej, jak moja). W składzie znajduje się ekstrakt z rokitnika (którego kocham! Robi cuda z moimi włosami, a teraz mam nadzieję, że zrobi to samo ze skórą twarzy), alantoinę oraz D-Pantenol. Odrobinę wystarczy wylać na wacik i przetrzeć nim twarz. Dostępny jest nawet w supermarketach (tutaj kłania się Auchan) w zawrotnej cenie 12.99zł. 


KREM DO TWARZY
W tej kwestii przerzuciłam się ostatnio na nowość marki belif, która weszła niedawno do perfumerii Sephora, a która to znana jest ze swoich fenomenalnych składów i działania pielęgnacyjnych serii. Do testów zaciągnęłam krem The true cream - aqua bomb. Jak już doskonale wiecie, jestem posiadaczką cery mieszanej, ale w kierunku suchej. Moja strefa T się przetłuszcza, natomiast cała reszta jest sucha na wiór i zmarszczek zauważam coraz więcej. Działam z tym, jak tylko mogę, dlatego  staram się używać najbardziej nawilżających produktów, jakie istnieją na rynku, a jakie to mogą się sprawdzić również u mnie. Krem belif, The true cream - aqua bomb, to produkt, który bardziej przypomina swoją konsystencją żelową emulsję, niż tradycyjny krem. Otacza jednak skórę pielęgnacyjnym woalem, który wchłania się, ale przy okazji da się go wyczuć. Nie jest to jednak negatyw, wręcz przeciwnie. Bez niego moja skóra czuje się goła, z nim natomiast mam wrażenie, że otacza ją jakaś mikroskopijna warstwa ochronna. Jak na razie jestem mocno na tak! I mam też ochotę na krem pod oczy z tej samej serii.


KREM POD OCZY 
Znalazłam chyba ostatnio fajny patent na skórę pod oczami, która jest sucha na wiór, jednak... mam w zapasie kilka produktów, które wypadałoby zużyć, z czystej ciekawości. I tak męczę ostatnio słoiczek (mam wrażenie, że bez dna) Origins, Ginzing Refreshing Eye Cream to Brighten and Depuff (kto wymyślił tę chwytliwą nazwę?!). Nie bez powodu powiedziałam, że męczę, ponieważ jest to jeden z tych kosmetyków, których nie używam z ogromną przyjemnością. Dlatego pewnie mi się tak ciągnie i dłuży. Jest lekki i rzeczywiście rozjaśnia okolice pod oczami, ale nie robi tego na stałe. Ma w sobie bowiem po prostu nieco białego pigmentu, który chciał-nie chciał działa rozjaśniająco, a do tego dosypano odrobinę brokatu, który to błyszczy udając rozświetloną skórę. Nie nawilża jakoś szczególnie, a żeby poczuć choć odrobinę komfortu pod okiem, zmuszona jestem wklepywać go całkiem sporą ilość. Jestem niestety na nie. 

MASECZKA 
Strasznie się cieszę, że do polskiej Sephory weszła właśnie marka Boscia. Pisałam Wam już o kilku produktach tej marki, które udało mi się dorwać w Sephorze w Stanach. I choć sama tam nigdy nie byłam, jarałam się ogromnie, że mogłam sobie potestować produkty, których w Polsce ciężko było uświadczyć. Dlatego niezwykle dużo przyjemności sprawia mi używanie maseczki Boscia, Luminizing Black Mask, która to jest według mnie Maseczką-Matką. Prekursorką wszystkich czarnych maseczek peel-off, które jakiś czas temu zalały cały Internet. Jest mocno oczyszczająca, nie zna litości dla wągrów i pozbywa się nawet tych najmniejszych. 


PEELING ENZYMATYCZNY
A na sam koniec nasza rodzima marka kosmetyków pielęgnacyjnych, za którą nie przepadam (bez powodu!), a która to... no co tu dużo mówić, powaliła mnie na łopatki swoim peelingiem enzymatycznym. Peeling 3 enzymy z serii dermo face, sebio, to coś nierealnie pięknego i dobrego. Zamknięty jest  w aluminiowej tubce (i już jakoś to działa na psychikę, że przyjemniej się używa). Zawiera enzymy: papainę, bromelainę oraz keratynazę. Przepięknie pachnie, a nałożony grubą warstwą na skórę twarzy szybko zaczyna szczypać i łaskotać. Znaczy się, że działa :) No i po zmyciu go z twarzy nie zobaczycie żadnego podrażnienia, wręcz przeciwnie. Skóra jest oczyszczona i gładka. Jestem zachwycona i już mam drugie opakowanie w zapasie! 


I to na razie na tyle. Z niektórymi z tych produktów zapoznam Was bliżej przy okazji wpisów recenzujących. Dziś mam nadzieję zaspokoiłam Waszą ciekawość tego, co znajduje się w moim beauty stash.

A jakie kosmetyki Wy ostatnio testujecie? Odkryłyście jakiś superprodukt pielęgnacyjny? Czekam na Wasze komentarze! 

Jak wygląda pierwszy zabieg depilacji laserowej?

Friday, November 17, 2017 -


Depilacja laserowa, to temat na czasie, choć więcej wokół niego mitów i strachu, niż faktów. Dzisiaj chcę Wam odpowiedzieć na kilka pytań, które zadałyście mi na Instagramie, gdy wspomniałam o tym, że wybieram się na zabieg depilacji laserowej w Szczecinie.

Od lat zbierałam się do tego zabiegu. W zeszłym roku obiecałyśmy sobie z przyjaciółką, że wybierzemy się na niego razem, ale nie wyszło. Jakoś tak, temat umarł śmiercią naturalną. Wiedziałam jednak,  że kiedyś na pewno poddam się temu zabiegowi. Gdy dostałam propozycję współpracy od depilacja.pl bardzo się ucieszyłam i z przyjemnością podjęłam się tego przedsięwzięcia.


Zdecydowałam się na depilację łydek, ale już wiem, że na tym się nie skończy. Umówiłam się bowiem już na kolejną wizytę i mam zamiar pozbyć się niechcianych włosów na udach oraz na bikini. Przyznajcie  się, która z Was nie chciałaby mieć spokoju już do końca życia? Zero wrastających włosków i podrażnień po maszynce. Wygodne wakacje bez golenia nóg i bikini. No błagam Was! Ja na pewno chcę mieć wolne :)

Czym w ogóle jest depilacja laserowa? 

Depilacja laserowa polega na przeniknięciu wiązki laseru do nasady włosa. Laser diodowy LightSheer Duet, to aktualnie najlepszy dostępny laser na świecie. Działa najbezpieczniej i najskuteczniej. Zasysa skórę i strzela wiązką lasera bezpośrednio we włos, który natychmiastowo pali. 

Najlepsze efekty uzyskacie w momencie, gdy jesteście posiadaczkami jasnej karnacji oraz ciemnych włosów (zabawne, że to co było przekleństwem przez całe życie, może okazać się zbawienne podczas zabiegu depilacji! ;) ). Jaśniejsze włoski lub ciemniejsza karnacja też dadzą sobie radę, ale wiązka światła będzie po prostu mniej intensywna. 

Pierwszy efekt powinien być widoczny po trzech tygodniach od zabiegu. Wtedy to pozbywamy się około 15-25% owłosienia. Serie zabiegów wykonuje się w odstępie 6-8 tygodni w zależności od tego, jak szybko rosną Wasze włosy. 


Jak się przygotować?

Przed samym zabiegiem skontaktuje się z Wami pani, która będzie wykonywać zabieg. Zbierze niezbędny wywiad, który pozwoli jej lepiej Was poznać i przygotuje Was odrobinę do tego, jak będzie wyglądać sama depilacja. Najważniejsze jest to, żeby ogolić wybraną partię ciała w dniu zabiegu i nie używać żadnych balsamów, antyperspirantów, kremów i mgiełek do ciała. Skóra musi być po prostu czysta.
Na tydzień przed zabiegiem odkładamy wszystkie produkty światłoczułe, tj.: ziółka i suplementy przyspieszające porost włosów, jak również wit. A oraz C i E. Odpuśćcie sobie również mocne peelingi skóry. Nie radzę też się opalać (solarium, czy po prostu wakacje). Miejsca, w których skóra jest ciemniejsza, traktowane będą lżejszą wiązką laseru i nie przyniesie to takiego efektu, na jaki liczymy. Dlatego warto zastosować się do tych rad i przyłożyć się do odpowiedniego przygotowania. Poinformuje Was o tym również konsultantka. 


Czy to boli?


Tylko odrobinę. W dniu zabiegu wypadła mi niestety miesiączka, która przyszła szybciej niż się tego spodziewałam. Dlatego ból mógł być przez to silniejszy, bo podobno ogólnie nie jest zbyt odczuwalny. Mój porównałabym do równoczesnego wyrwania kilku włosków pęsetą. Jest totalnie do wytrzymania i właściwie czułam go tylko w kilku bardziej unerwionych miejscach. Naprawdę nie ma się czego bać. Wystarczy przyjść na zabieg wypoczętym i nic złego nie powinno się wydarzyć.Tak naprawdę, każda z nas będzie mieć inne odczucia. Agu depilacja łydek nie bolała wcale, aGwer miała podobne odczucia do moich. Polecam się tylko nie stresować, bo nie taki diabeł straszny, jak go malują. Naprawdę nie ma czego się obawiać.



Co wolno, a czego nie?

Oprócz odstawienia produktów, o których wspomniałam wyżej, nie zaleca się tego samego dnia chodzenia w obcisłych ubraniach, wizyt na basenie, siłowni, saunie, czy jazdy na rowerze. Wiecie, trzeba do tego podejść z głową i nie przesadzać. Po zabiegu skóra może być odrobinę podrażniona i napięta. Tak, jakbyście spędziły trochę czasu na słońcu. W partię ciała objętą zabiegiem wmasowany zostanie Wam balsam z aloesem, który załagodzi to uczucie i nawilży skórę. 
Pamiętajcie też, że jeśli partia ciała, którą depilujecie jest wystawiona na słońce, koniecznym będzie codzienne używanie wysokiego SPF (co najmniej 50). Minimalizujecie w ten sposób powstanie ewentualnych przebarwień. 


Za ile i dlaczego tak (nie)drogo?

Ceny na depilacja.pl są naprawdę szałowe! Zajrzyjcie sobie w link i sprawdźcie. Gwarantuję Wam, że się zdziwicie. Do tej pory odkładałam ten zabieg głównie przez jego cenę. Stwierdzałam, że sobie odłożę, po czym okazywało się, że zawsze wyskakiwało coś "pilniejszego". Sieć zapewnia jednak bardzo konkurencyjne ceny! Jeden zabieg na wybraną partię ciała, to 179zł, a oprócz tego możecie też korzystać z pakietów, które naprawdę się opłacają. W Szczecinie salon, w którym wykonacie zabieg, znajduje się na ulicy Wyszyńskiego 37. 

Jak długo utrzyma się efekt?

Efekt powinien utrzymać się na około 4-5 lat. Z tego, co dowiedziałam się od pani wykonującej zabieg, włoski po tym czasie mogą odrosnąć. Ale tak, jak napisałam "mogą", choć wcale nie muszą. Często powodem są zaburzenia hormonalne, ciąża itp. Co ważne, te które postanowią się znów pokazać, będą przypominać włoski dziecka. Będą kruche, łamliwe, delikatne i będzie ich niewiele. Nie obawiajcie się więc, że gąszcz sprzed zabiegu znów Was nawiedzi :)
Generalnie zalecane jest, aby po tych 4-5 latach wykonać jeden, do dwóch zabiegów przypominających. 

Tak, jak Wam wspomniałam, wybieram się na kolejny zabieg w grudniu i na pewno poinformuję Was, czy jestem zadowolona z efektów, gdy już zakończę serię usuwania włosków. Jestem bardzo zadowolona z przebiegu zabiegu. Był komfortowy, a pani, która go wykonywała była bardzo sympatyczna i odpowiedziała na wszystkie moje i Wasze pytania. 

Dajcie mi koniecznie znać, czy macie doświadczenie z depilacją laserową i czy w ogóle chciałybyście poddać się takiemu zabiegowi.
Czekam na Wasze komentarze! 


Moi nocni pomocnicy, czyli ulubiona pielęgnacja || Kiehl's, Shiseido, Mario Badescu

Monday, October 9, 2017 -



Moja wieczorna rutyna, to nie zawsze skupianie się na "zwykłym" nawilżeniu. Im jestem starsza i im bardziej zmienia się moje podejście do życia, tym większą uwagę zwracam na fakt, że jeśli nie zadbam o cerę teraz, to mogę się obudzić z ręką w nocniku. A tego bym bardzo nie chciała. 

Wiecie doskonale, bo już nie raz mówiłam na ten temat, że mam cerę mieszaną, ale wiecznie odwodnioną. Moja skóra pije każdą dodatkową porcję nawilżenia, jak gąbka, więc aby spłycić zmarszczki mimiczne, które już zaczynają mi się pojawiać, staram się ją nawilżać podwójnie mocno w porach wieczornych. 

Nie miewam większych problemów skórnych. Moje największe to przesuszenie i od czasu do czasu, hormonalne zmiany na twarzy w okolicach okresu. Nie oszukujmy się jednak, najwięcej tutaj do powiedzenia ma u mnie nadal sposób życia, dieta i wciąż nieuregulowane sprawy w Centralnym Urzędzie Hormonalnym. Gdy się już jednak przytrafi jakiś nieprzyjemny gagatek, walczę z nim dwoma krokami. Pierwszym z nich jest Mario Badescu, Drying Lotion, o którym już Wam kiedyś pisałam na blogu tutaj.  To punktowy produkt, który ma niszczyć pryszcz, gdy ten jeszcze do końca nie pojawił się na powierzchni skóry. Działa, ale zdecydowanie szybciej potrafi uporać się z małymi zmianami. Te większe zajmują mu więcej czasu. Nie zmienia to jednak faktu, że rzeczywiście wycisza je dużo szybciej, niż gdybym pozostawiła je same sobie. 

Gdy na twarzy wyskakuje mi pryszcz, atakuję go jeszcze jednym kosmetykiem. Co prawda, w trakcie hormonalnych zmian, moja cera ogólnie wymaga współczucia i pomocy z zewnątrz, więc nocna kuracja Kiehl's Midnight Recovery Concentrate, to strzał w dziesiątkę. Nie przeszkadza mi jego zapach, choć wiem, że są osoby, które nie przepadają za wonią lawendy. Ja jednak nie narzekam. Skóra po użyciu zawsze dziękuje mi porannym błyskiem wypoczęcia. 

W normalnych dniach miesiąca, gdy moja cera po prostu jest sucha, co kilka dni stosuję Kiehls Over-Night Biological Peel, który znajdziecie w serii dermatologicznej tej marki. To skuteczny produkt, który przez noc sprawia, że cera rano jest wypoczęta, jednolita i bardziej błyszcząca. Pozbywa się przesuszeń, które likwiduje w delikatny sposób i mimo że jest tak naprawdę czymś na zasadzie serum złuszczającego. I rzeczywiście, jest to kosmetyk, który działa na tyle mocno, że widzę różnicę, ale też na tyle delikatnie, że nie przesusza mojej skóry jeszcze bardziej - wręcz przeciwnie! 


Ostatnim krokiem jest oczywiście krem pod oczy. W tej kwestii wierna jestem moim dwóm ideałom, które kocham bez dwóch zdań i choć wciąż mam ochotę wypróbować krem pod oczy od Bobbi Brown, tak na razie zostaję przy moich perełkach. W momentach, gdy wiem, że moje okolice oka są zmęczone, napuchnięte i nie wyglądają zbyt zachęcająco, sięgam po Shiseido Bio-Performance Lift Dynamic Eye Treatment. Ta wygodna tubka sprawdza mi się zarówno w domu, jak i na wyjazdach. Jest intensywnie nawilżający i treściwy, ale lekki w swej konsystencji. Stosuję go na zmianę z Kiehl's Rosa Arctica Eye Cream, na którego właściwości nawilżające również nie mogę narzekać. Jestem zadowolona z ich działania i choć zmarszczek wokół oczu coraz więcej (no nie przeskoczę już tego :/ ), to ta doza nawilżenia, jaką gwarantują, jest wystarczająca dla osoby w moim wieku. 

Znacie któryś z kosmetyków, o których wspomniałam? Jakie są Wasze wieczorne perełki? 

Dlaczego NIE WARTO kupić pielęgnacyjnej serii Aqua Bomb od Garnier

Monday, August 28, 2017 -


Jakiś czas temu trafiły do mnie nowości marki Garnier, Aqua Bomb, które miały być dla mnie rewolucją w pielęgnacji. Nie muszę chyba powtarzać, że w kwestii pielęgnacji bowiem unikam drogerii, jak mogę - decyduję się tam jedynie na zakup płynów micelarnych i akcesoriów do demakijażu. Pielęgnacja twarzy mnie tam jednak kompletnie nie interesuje. I chyba mam rację, że nie jestem zainteresowana propozycjami marek. 


Aqua Bomb Mist Multi-Protecting Hydrating Mist Anti-UV SPF 30 25,99zł/75ml, to mgiełka, która miała odmienić pielęgnacyjne kroki każdej z nas. Niestety, wyszło jak zwykle, czyli marnie. Bardzo marnie. Jest to produkt, którego przede wszystkim jest mało. Przy 26zł spodziewałabym się dwukrotności zawartości. Jestem w związku z tym niepocieszona, że buteleczka ma tylko tyle produktu. Na tym jednak nie kończą się moje narzekania. Mgiełka miała być czymś co łączy w sobie nawilżacz i odświeżacz - nie nawilża w żaden sposób. I nie odświeża, co najwyżej oblepia. Prawda jest taka, że zaaplikowana na skórę, pozostawia po sobie biały osad, który pozostaje na każdym, nawet najmniejszym włosku, który znajduje się na twarzy. Zgodzę się jednak, że jest to produkt lekki - nie obciąża on bowiem skóry i właściwie, gdyby nie fakt że WIDAĆ go na skórze, można by pokusić się o stwierdzenie, że jest lekki, jak piórko. Jednak, ten produkt nie robi kompletnie nic, jak przeszkadza. Mimo ochrony SPF, używa się go nieprzyjemnie i zwyczajnie, nie miałam ochoty po niego sięgać. Radzę więc go omijać szerokim łukiem. 


Aqua Bomb Super Moisturizing Gel Cream Antioxidant 3-in-1 25,99zł, to krem zamknięty w uroczym, niebieskim słoiczku. Co jak co, ale nie mogę odmówić w tej kwestii Garnierowi pomysłowości. Bardzo podoba mi się design całej serii i wyszło to całkiem zgrabnie. Szkoda tylko, że z zawartością już nieco gorzej. Kremowy żel, to lekki nawilżacz, który ma być prawdziwie nawilżającą bombą. W składzie znajdziemy między innymi kwas hialuronowy oraz ekstrakt z owocu granatu, którym chwali się producent. Produkt przeznaczony jest do pielęgnacji porannej, aby pozostawić cerę nawilżoną przez cały dzień. W tym momencie wspomnę Wam, że jestem posiadaczką cery mieszanej, z przetłuszczającą się strefą T ale zmagam się też z niedostatecznym nawilżeniem, wręcz odwodnieniem skóry. Szukam więc treściwych, widocznie działających produktów. Ten niestety do takich nie należy. Jest lekki, ma przyjemną konsystencję, ale... TO ISTNY DRAMAT pod makijażem. Nie nadaje się do nakładania pod podkład, ponieważ nieważne jak wiele czasu minie od jego nałożenia - roluje się, jakby na twarzy zostawał sam silikon. Nieprzyjemne jest to uczucie do granic możliwości, okropnie niszczy makijaż i totalnie nie polecam. Jeszcze, żeby rzeczywiście nawilżał i był świetnym produktem, to bym mu to wybaczyła i używała go na noc. Jednak, jego właściwości pozostawiają wiele do życzenia. 

Generalnie, szykuję się do sporej zmiany w mojej pielęgnacji twarzy. Wykańczam aktualnie wszystkie resztki kremów, jakie posiadam i w niedługim czasie przestawię się na coś, w czym pokładam ogromne nadzieje. Nie zdradzę Wam jednak jeszcze, na jaką markę się zdecyduję i tak dalej, ale na pewno będziecie wiedzieć wszystko, gdy tylko przyjdzie na to pora. Na razie sama nie umiem w stu procentach odpowiedzieć na pytanie "czy to dobra decyzja", więc pożyjemy, zobaczymy :) 

Dajcie mi znać, czy miałyście już okazję używać tych produktów i jak się u Was sprawdziły. Macie godne polecenia produkty z drogerii? 

DO GÓRY