Maaam! W końcu ją mam!
Co prawda już od pewnego czasu, ale dopiero dzisiaj mam siłę Was o tym poinformować. Niestety rozchorowałam się okropnie i chyba w końcu dała mi ta jesień popalić. Dość często się przeziębiam "na jeden dzień" i potem mi mija. Tym razem jednak okazało się, że nie tędy droga. Organizm zastrajkował i tyle było mojego pisania na blogu ostatnio. Czuję się już odrobinę lepiej, ale wiecie, szału nie ma.
Ostatnio jednak dostałam mały prezencik, jakim jest właśnie najnowsza paletka Sleeka "Vintage Romance". Wiecie doskonale, że miałam na nią chrapkę. W żadnej innej paletce tej firmy się nie zakochałam i żadnej nie chciałam. Z tą było jednak inaczej. Od momentu, gdy pojawiła się sprzedaży, gdy zobaczyłam jej zdjęcia - co tu dużo mówić, zakochałam się od pierwszego wejrzenia. Taka prawda.
Zamówienie zostało złożone na stronie Minti Shopu. Jeśli jeszcze go nie znacie ( w co nie wierzę :)), to warto się z tą stroną zapoznać. Sporo tam fajnych kosmetyków. Paletka kosztowała 37.49zł. Moim zdaniem, to nie jest dużo. Zwłaszcza, że w zamian dostajemy 12 naprawdę fajnych cieni. Poza tym, bardzo podoba mi się to, że kosmetyki zawsze przychodzą ładnie zapakowane. Kawałek kolorowego papieru i naklejka z logo sklepu może zrobić wiele i właśnie to robi. Cieszy oko.
Fakt, Sleeki mają to do siebie, że się osypują podczas aplikacji, ale przecież da się z tym żyć i na wszystko jest sposób.
Pod okiem nałóżcie grubszą warstwę pudru, którą po umalowaniu oczu usuniecie za pomocą pędzla i pozbędziecie się osypanego cienia, który nie przyklei się do podkładu / inne wyjście to umalowanie oczu w pierwszej kolejności, przed nałożeniem podkładu. Jednak nałożone na dobrą bazę pod cienie nie znikają przez cały dzień.
Co mnie zaskoczyło, bo ta paletka jest moją pierwszą, to fakt, że dołączona do paletki podwójna "pacynka" (nie lubię tego słowa) jest zupełnie innej jakości niż te, które miałam okazję dotykać do tej pory. Ogólnie nie używam takich aplikatorów do cieni, bo jest mi niewygodnie po prostu, ale ten mnie urzekł. Jest wykonany z przyjemnej, mięciutkiej i zbitej gąbeczki. Mam nadzieję, że będzie solidny i trochę mi posłuży. Nie rozcieram nim cieni, ale zdarza mi się czasem nakładać nim cień na powiekę, wciskając go, aby przykleił się do bazy i był mocno widoczny.
Kolory są typowo jesienne, "moje". Wśród nich jest jeden rodzynek, cień matowy. Reszta to zdecydowanie cienie błyszczące. Kosmetyki do oczu Sleeka mają ciekawą konsystencję, zwłaszcza te zawierające rozświetlające drobinki. Niektóre to kremowe maty z brokatem, inne mają lekko satynowe wykończenie. Prawda jest taka, że można nimi stworzyć naprawdę ciekawe makijaże i na pewno nie będzie nudno. Warto jednak zwrócić uwagę na fakt, że przy niektórych cieniach trzeba się namachać, żeby fajnie wyglądały.
Jestem z tej paletki bardzo zadowolona i często jej używam. Pomaga mi wyczarować fajne, jesienne makijaże oka. A i ja jakoś mniej się boję takich różnych odcieni oberżyny na oku. Jestem nimi oczarowana. Mają parę wad, ale jestem im w stanie je wybaczyć i nie mam z nimi problemu.
Więc jedna z rzeczy z
jesiennej listy już odhaczona. Czas na kolejne :) Ostatnio natknęłam się jednak na zapowiedź paletki, która zostanie wprowadzona zimą. Na pierwszy rzut oka bardzo mi się podoba, ale nie wiem, czy kupię. Niby fajna, ale chyba kolorki nie dla mnie. No nie wiem. A Wy, co o niej myślicie? Dajcie znać, czy podoba Wam się Vintage Romance:)
Pozdrawiam Was serdecznie i lecę dalej do łóżka, pić okropne lekarstwa, których mam już po zatkane dziurki w nosie :)