Showing posts with label bronzer. Show all posts

Brązujące cacko od The Body Shop

Friday, March 14, 2014 -

Stało się! 
Nadeszła wiekopomna chwila!
Ja. Alicja. Osoba zarzekająca się, że w życiu nie będzie używać bronzera, w końcu się na jeden zdecydowała. To naprawdę spory krok w moim makijażowym życiu, ponieważ do tej pory uważałam, że z bronzerem nie polubię się nigdy. Nigdy przenigdy.


Co lepsze, zachowywałam się jak dziecko, które nie spróbuje nowego warzywa, "bo nie". Jakoś tak podświadomie byłam przekonana, że moja droga z tym kosmetykiem nigdy się nie przetnie. I byłam dziwnie pewna, że będę czuła się  jakby brudna. 

Na YouTubie oglądam namiętnie essiebutton. Pewnie ją kojarzycie. To właśnie u niej, dawno dawno temu, zobaczyłam bronzer, który chciałam mieć od samego początku. Chodzi o Honey Bronze od The Body Shop. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Essie zachwalała ten produkt pod niebiosa mówiąc, że to jej ulubiony kosmetyk spośród całej jej  kolecji. 


Czaiłam się na zakup dość długo. Początkowo uznałam, że jest drogi. No i jest, nie będę tutaj oszukiwać, że ma niską cenę, bo tak nie jest. W firmowym sklepie The Body Shopu zapłacimy za niego aż 65zł. Z drugiej strony, uważam, że lepiej tych pieniędzy wydać nie mogłam. Mój pierwszy bronzer i totalny strzał w dziesiątkę. Poza tym, dostajemy aż 11 gramów produktu. To naprawdę dużo.


Czym zwrócił moją uwagę? Wytłaczanym wnętrzem. Ta imitacja plastra miodu bardzo przypadła mi do gustu. W ogóle, mam jakąś małą obsesję, bo prawie każdy z moich kosmetyków, które zakupiłam ostatnimi czasy w TBS jest albo z serii miodowej, albo tak, jak bronzer - ma z miodem trochę wspólnego. Poza tym, w środku jest całkiem porządne lusterko. Opakowania nie zaliczę do szczególnie pięknych, ale jest przyzwoite i nie mam mu nic do zarzucenia. 


Nie ma w nim ani grama czerwoności, więc nie wygląda komicznie na twarzy. Tego chyba właściwie bałam się najbardziej. Na szczęście to idealny brązowy mat. Nie znajdziecie w nim też nawet jednej brokatowej drobinki. Kolor, który sobie wybrałam to numer 2, fair matte. Właściwie jedynka byłaby dla mnie za jasna, a trójka i czwórka były już zdecydowanie za ciemne. Dwójka okazała się najbardziej trafiona. Producent pomyślał o dziewczynach o ciemnej i bardzo jasnej karnacji, więc naprawdę każda z nas znajdzie coś dla siebie.


Nie będę ukrywać, że jeszcze się uczę. Nie wyczułam swojej twarzy na tyle, żeby nazwać się bronzerowym ekspertem, ale wydaje mi się, że idzie mi całkiem nieźle. Produkt bardzo łatwo się rozciera i nie robi brzydkich plam. Przyjemnie się nim pracuje i bardzo łatwo stopniować jego intensywność. Puder jest zbity, nie kruszy się pod naciskiem pędzla, ale też pozwala na swobodne nabranie odpowiedniej ilości produktu.




Jest trwały i długo utrzymuje się na twarzy. Nie jest to cały dzień, ale te 6 godzin daje radę. Dla mnie to zadowalająca ilość czasu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że gdy znika z twarzy, to nie tworzy żadnych plam i nie ciemnieje. Wieczorem, gdy zmywam makijaż, jeszcze widać jego resztki resztek. Ciekawie pachnie, ale nie powiem Wam czym, bo nie mam pojęcia. Ciężko ten zapach sprecyzować.

Jestem z niego niezwykle zadowolona. I czuję, że będzie to długa miłość.

źródło: www.mintishop.pl

Do jego nakładania używam swojego pędzelka kabuki, który sprawdza mi się bardzo dobrze, ale postanowiłam, że przyszedł czas na zakup pierwszego pędzelka do bronzera/różu, z prawdziwego zdarzenia. Za chwilę będę zamawiać sobie pędzelek marki Zoeva, 127 Luxe Sheer Cheek. Jego cena, to 51.50zł. Całkiem niemało, ale uważam, że w pędzelki warto inwestować. W końcu służą nam przez lata. A tak w ogóle, to przecież nie kupuję pędzelków codziennie :) W dodatku tyle dobrego się naczytałam o tych pędzlach, że jestem pewna zakupu czegoś dobrego.

A jaki jest Wasz ulubiony bronzer? Miałyście do czynienia z moją perełką z TBS? 
DO GÓRY