Poczułam, że muszę sobie pogadać. Nie to, że nie mam w życiu prywatnym do kogo ust otworzyć. Po prostu, jakoś tak, czuję że dzisiaj jest ten dzień, w którym siadam przed komputerem i zamiast pisać Wam kolejną recenzję, czy kolejne porady, chciałabym podzielić się paroma ulubieńcami i przemyśleniami.
U Agi od zeszłego tygodnia możecie śledzić serię
#niedzielnik. Porusza tam tematy związane z blogowaniem, ale nie tylko. To taka odskocznia od profesjonalnego podejścia do bloga i forma pamiętnika. Powiem Wam szczerze, że jakiś czas temu, sama zastanawiałam się nad wprowadzeniem na bloga podobnej serii. Nie jestem jednak jeszcze przekonana, czy to dla mnie dobry czas na to, aby takie treści poruszać. Myślę, że z biegiem czasu, pewnie jeszcze w tym roku spróbuję wystartować z czymś podobnym. Jednak, teraz postawiłam sobie dwa, zupełnie inne priorytety.
Przywróciłam serię
#MAKEUP MENU, która kiedyś regularnie pojawiała się na mojej stronie. Czas więc wrócić do tego, co było dobre i sprawiało mi radość. Co piątek będziecie mogły śledzić u mnie makijaże, które robię na co dzień, od święta, testując nowe produkty, czy techniki. Mam nadzieję, że będziecie zadowolone. Zaczęłam z przytupem, bo niebieskie oko, to wyjście z mojej strefy komfortu -
wpadajcie je zobaczyć!
Chcę też wrócić do regularnego publikowania treści. Za bardzo zaniedbałam tę kwestię na mojej stronie, a jednak to jest podstawa przy prowadzeniu bloga. Trochę mi wstyd i przed sobą, i przed Wami. Co jak co, ale przychodzicie tutaj nie po to, żeby widzieć wpis raz na kilkanaście dni, tylko częściej. Trzy razy w tygodniu, poniedziałek-środa-piątek, tak widzę regularne pisanie. I tyle razy w tygodniu będziecie widzieć wpis na mojej stronie.
O wzięciu się za siebie
Ile można... powiedzcie mi, ile można zaczynać i kończyć dietę. Ile razy można zaczynać chodzić na siłownię i potem nagle szukać miliarda wymówek, czy na tę siłownię jednak nie pójść? Mam za sobą czas, w którym zamiast ruszyć tyłek, ciągle znajduję coś ważniejszego od tego, żeby w końcu poczuć się lepiej. Już nie chodzi o samą wagę, a o to, żebym naprawdę miała lepsze samopoczucie i więcej energii. Dlatego, po raz milionowy próbuję wrócić. Teraz wymyśliłam inne podejście i mam nadzieję, że uda mi się w nim wytrwać, czyli: "Siłownia jest priorytetem. Dopiero po niej mogę się umawiać na inne rzeczy.". I pora w tym wytrwać, przestać się tłumaczyć sama przed sobą. I płacić za nieobecności ;)
W Szczecinie zamknięto sklep
Promod. Jestem tym faktem niepocieszona, bo zrobili to totalnie z zaskoczenia. Akurat, gdy niespełna pół roku temu udało mi się go "odkryć" i dorwać kilka sukienek, które mogę określić już mianem ulubionych. W związku z likwidacją sklepu, cały towar był wyprzedawany pięćdziesiąt procent taniej. W ten sposób, prócz kilku fatałaszków, udało mi się złapać
zamszową torebkę, którą widzicie na zdjęciu. Pochodzi ona z nowej kolekcji i jest na wiosnę, jak znalazł. Kolor też w moim stylu, chociaż jest dostępna w kilku innych wariantach. No i jest malusia, a mieści całkiem sporo moich rzeczy - tych najpotrzebniejszych, wiadomo. Klucze, telefon, błyszczyk... te sprawy. Same wiecie. A cena? Regularna 79.90zł, a ja zapłaciłam połowę. Chyba się opłacało :)
W mojej torebce ciągle znajduje się
Lancome, Juicy Shaker. Kojarzy mi się z wiosną na tyle, że nie potrafię się z nim rozstać. Mój odcień, czyli Berry Tale kiedyś już pojawił się na blogu
- tutaj. Ma leciutką formułę, która nawilża usta i dodaje im odrobiny koloru. Chwilowo daleko mi do matowych pomadek, szukam lekkich i połyskliwych szminek, olejków, czy balsamów. A ten produkt po prostu się sprawdza.
Gipsówka, liść eukaliptusa i marmurowa mata
Udało mi się wreszcie dorwać dodatki do zdjęć w tym stylu, który jest kompletnie mainstreamowy. Idę za tłumem, jak ślepa w tej kwestii, ale nie mogę się oprzeć temu, jak wygląda gipsówka oraz liście eukaliptusa na fotkach. No i powiem szczerze, że kilka badyli w wazonie, chyba podoba mi się bardziej, niż duże bukiety kwiatów. Kosztują grosze, a wyglądają super. Przynajmniej czuję teraz u siebie wiosnę.
Podkładkę w marmurowy wzór dostaniecie w salonach DUKA. Świetnie wygląda na fotkach i cieszę się z jej zakupu. Moje zabawy z brystolem chyba powoli idą w odstawkę. Za rogiem wiosna, więc mam coraz większą ochotę na jasne kompozycje, a czarny kawałek papieru, do takich nie należy. Poza tym, podkładka jest plastikowa i już nie muszę się martwić, że moja niezdarna ręka coś na nią wyleje.
Muzycznie
Ostatnio słucham namiętnie kawałków sprzed lat. Nie tylko tych z lat 80., 90., ale też zahaczam o kilka dobrych i naprawdę wiekowych piosenek.
Starship- nothing's gonna stop us now, to coś co nieustannie siedzi mi w głowie i nucę to w przerwach na piosenki z bajek Disneya :) W ucho wpadł mi też John Lennon i jego
Jealous Guy. Lubię wracać do jego muzyki. Jakoś tak, bardzo mnie relaksuje.
Muzyka mnie uspokaja i odcina od świata. W tej kwestii niezawodnie sprawdzają mi się moje słuchawki od
Sudio Sweden. Bardzo dobrze wygłuszają świat zewnętrzny, a to dla mnie ostatnio ważne. Słucham wszędzie, gdzie się da, nawet przez kilka minut. Nie przepadam za ludźmi w miejscach publicznych, więc to dla mnie dobra metoda na wyciszenie. Przy okazji, pamiętajcie, że macie na nie 15% rabatu, jeśli podczas składania zamówienia wpiszecie kod ALICJA15.
Któregoś razu trafiłam ponownie na piosenkę Beyonce,
All Night, która pochodzi z najnowszej płyty Lemonade. Oczywiście, jestem wkurzona, bo nie jest dostępna na Spotify, więc w którymś momencie po prostu o niej zapomniałam. Jednak, ten utwór szczególnie mi się spodobał. Słuchanie go przez dwa dni, dosłownie na okrągło, mówi samo za siebie, prawda?
Przy okazji, przesłuchiwania kawałków Beyonce, trafiłam ponownie na
Flawless, który zapewne doskonale znacie. W połowie piosenki użyte są słowa Chimamandy Ngozi Adichie, nigeryjskiej pisarki i feministki, które brzmią w ten sposób:
We teach girls to shrink themselves, to make themselves smaller. We say to girls:"You can have ambition, but not too much.You should aim to be successful, but not too successful. Otherwise you will threaten the man". Because I am female, I am expected to aspire to marriage, I am expected to make my life choices always keeping in mind that marriage is the most important. Now marriage can be a source of joy and love and mutual support. But why do we teach girls to aspire to marriage and we don't teach boys the same? We raise girls to each other as competitors, not for jobs or for accomplishments, which I think can be a good thing but for the attention of men. We teach girls that they cannot be sexual beings in the way that boys are. Feminist: the person who believes in the social, political, and economic equality of the sexes."
Tutaj znajdziecie link do jej wystąpienia podczas
Tedx Talks. I właściwie, chciałabym Was z tymi słowami zostawić, ale muszę dodać do nich kilka swoich przemyśleń. Jakiś czas temu nie uważałam się za feministkę, a bynajmniej nie w takim sensie, jak rozumiałam to słowo kiedyś. Kojarzyło mi się negatywnie, z osobą, która za wszelką cenę chce udowodnić, że jest lepsza od mężczyzny, że go nie potrzebuje do życia i jest on sprawcą wszelkich krzywd przeciwko kobietom. Znacie pewnie to powiedzenie, że feminizm kończy się, gdy trzeba wnieść pralkę na 3. piętro. Znacie też pewnie wyrażenie, że feministka, to kobieta, która jest na tyle brzydka, że żaden mężczyzna jej nie chce i dlatego walczy o swoje "prawa".
Dzisiaj tylko liznę ten temat, bo jest zbyt szeroki i za bardzo powoduje on u mnie podniesienie ciśnienia. Zaczyna mnie to po prostu wkurzać. W towarzystwie nieznanych mężczyzn, zdarza mi się czasem, że przez któregoś zostaję zignorowana. Reszta jest godna podania ręki i przedstawiania się - kobieta traktowana jest, jak powietrze. Słyszałyście pewnie ostatnie słowa Korwina-Mikkego w Parlamencie Europejskim. Albo tekst, że ktoś zachowuje się, jak baba. Albo, że powinnam już mieć dziecko, być zaręczona, po ślubie... cokolwiek, co jest społecznie akceptowalne i ogółowi się udało. Wkurza mnie to, że kobieta ma mieć zaprogramowane w głowie, że jej największym osiągnięciem życiowym będzie wyjście za mąż. Ma to być dla nas najważniejsza rzecz.
Nie mówię tutaj, że małżeństwo jest złe - nie, jeśli udało Ci się trafić w życiu na kogoś, kto jest cudownym partnerem, świetnie! Mam tutaj jednak na myśli ten wzrok politowania, gdy ktoś dowiaduje się, że mam 25. lat, jestem sama, nie mam dziecka. Jakbym miała trąd. Jakby na moim grobie po śmierci miało być napisane "Alicja, nie udało jej się w życiu, bo nie miała dziecka/nie wyszła za mąż". Wiecie o co mi chodzi?
Bardzo zgadzam się ze słowami pisarki. I jakiś czas temu, nie uważałam siebie za feministkę. A na pewno nie w takim sensie, jak mi się wydawało. Im jednak jestem starsza, tym bardziej denerwuje mnie, że zdarzają się sytuacje, w których ktoś nie chce traktować mnie na równi z innymi. I dzisiaj już wiem, że chodzi tutaj o to, żebym miała takie same prawa, jak mężczyzna. Nie muszę chcieć z nich korzystać, ale muszę je mieć.
Mam nadzieję, że Was szczególnie dzisiaj nie zanudziłam i post się Wam spodobał. Dajcie mi znać w komentarzach, czy było ok :) Liczę też na kilka Waszych ulubieńców ostatnich tygodni. Może macie swój ulubiony serial, albo film?
Ja zmykam robić zupę z soczewicy. Oby tym razem się udała :)