Showing posts with label The Body Shop. Show all posts

Ulubieńcy lutego

Monday, March 2, 2015 -


Ulubieńcy sierpnia

Sunday, August 31, 2014 -

Wracam! Wracam z najnowszym postem.


Rzutem na taśmę wskakują ulubieńcy sierpnia. Miesiąc już się praktycznie skończył, co osobiście mnie smuci. Oznacza to tylko fakt, że wrzesień za pasem. A wrzesień leci dość szybko, czyli zaraz październik. Powrót na uczelnię i już nie pośpię do 12. Dużo spraw do załatwienia mnie czeka w nadchodzącym miesiącu, więc niespecjalnie się cieszę. 

Ulubieńcy lipca

Monday, August 4, 2014 -

Kolejny miesiąc dumy za mną. Cieszę się, że nie odpuszczam sobie ulubieńców i z uwagą przyglądam się moim kosmetykom. Tym bardziej, że do tej pory nie zwracałam uwagi na to, gdzie ląduje moja ręka w czeluściach kosmetycznych zbiorów. To znaczy, że nie przyglądałam się specjalnie, co najchętniej używałam w danym miesiącu i co służyło mi najlepiej. Ulubieńcy to zmieniają :)

The damage is done! Ostatnie zakupy, prezenty i takie tam

Tuesday, July 15, 2014 -

 Hej!
W końcu mogę się z Wami podzielić moimi nowościami. Część z nich czekała sporo ponad miesiąc, żeby pokazać się na blogu w nowościach. Jeśli śledzicie mnie na bieżąco na Facebooku albo na Instagramie, to na pewno niektóre już widzieliście.



Najnowszy eyeliner Benefitu trafił mi się dzięki kochanej Ines Beauty. Wygrałam w rozdaniu i od tego czasu go testuję, żeby niedługo wrzucić Wam moją ocenę :)



Dior Addict, Fluid Stick w kolorze Wonderland, to urodzinowy prezent. Mogę się już zacząć zachwycać? Czy jednak poczekacie na recenzję? :) REWELACJA. Jest taka, jaką sobie wymarzyłam. /145zł/


Napaliłam się na ten samoopalacz, który jest zmywalny z St.Tropez w TK Maxxie. Recenzja na pewno się pojawi, ale nie ukrywam, że było to utopienie (na szczęście tylko!) 25zł. 



Pomadkę Yves Saint Laurent sprawiłam sobie, jako urodzinowy prezent. Rodzice mieli mnie w ten sposób z głowy, a ja byłam zadowolona, bo wybrałam sobie to, co mi się podoba. Jej recenzja też wkrótce na blogu. /149zł/


W Super-Pharmie była przecena na lakiery Essie 1+1. więc skusiłam się na Splash of Grenadine i Fiji. Męczę je intensywnie. Sprawiłam sobie też żel do skórek Sally Hansen oraz płyn micelarny od Garniera.


Nie mogłam sobie odmówić Batiste w Biedronce i trochę żałuję, że w ogóle go wzięłam. Znalazłam lepszy szampon, który nie bieli mi włosów, a Batiste niestety to robi. Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby go wziąć. Zużyję, ale nie jestem zachwycona.


Złuszczającą maskę do stóp znalazłam w... uwaga! Carrefourze. Tak. Za ok. 12zł. Szok. Już zużyłam i za chwilę podzielę się opinią. 


W Sephorze kupiłam sobie wymarzony róż Clinique, którym już chwaliłam się na blogu. Wytłaczany kwiatek musiał wyjść ze sklepu ze mną. Wpadła mi też do koszyka maskara z Benefitu, która poleci do rozdania ;) 



Miałam sobie kupić puder do twarzy Les Beiges, ale ostatecznie skusiła mnie promocja w Douglasie, która wydała mi się sensowna. Mimo kuponu rabatowego zapłaciłabym za Les Beiges około 180zł. A zdecydowałam się na transparentny puder za 130zł.  Na tamten przyjdzie jeszcze pora. 



Mam obsesję na punkcie Essie Button i to przez nią kupiłam primer z The Body Shopu. To baza pod makijaż, która walczy z rozszerzonymi porami. Liczę, że się sprawdzi :) /45zł/




Brick-O-La jest w końcu moja! Bardzo się z niej cieszę i myślałam, że żadnej już chcieć na razie nie będę. No... niestety... Teraz mam ochotę na Ruby Woo :D /ok.70zł/



Pędzle Real Techniques to kolejna zdobycz z TK Maxxa. Znów udało mi się upolować zestaw, chociaż nadal mam ochotę na ten Core. Tym razem rzuciłam się na skunksy w dość dobrej cenie.


A to moje zakupy z dzisiaj. Mamie nie udało się nic upolować na promie, bo niestety była nieciekawa oferta i postanowiła zrobić mi prezent w Douglasie. Kupiła mi wszystko to, na co miała zapolować w drodze do Polski. Miałam znichę do Douglasa, więc korektor z NYXa wyszedł za darmo. 


Mam już podkład Perfection Lumiere Velvet, ale chciałam też coś rozświetlającego. Dlatego skusiłam się na Vitalumiere Aqua. /189zł/ Chodził za mną od bardzo dawna i rzutem na taśmę udało mi się go chwycić. Ostatni egzemplarz najjaśniejszego koloru jest mój :)



Pomadka Rouge Coco /po przecenie ok. 99zł; poprzednia cena 149zł/ , to też moje małe marzenie. Trochę nie byłam pewna, czy się na nią skusić, czy nie, ale mama powiedziała "bierz!". To wzięłam ;) To pomadka z pełnym kryciem w kolorze pięknej, przełamanej fuksji. Pachnie różami (czego osobiście nie lubię), ale kolor mi wynagradza wiele:)


Dzisiaj skończył mi się korektor Lumi Magique :( Na razie poczekam na promocję, bo nie chcę płacić za niego całej ceny. Próbuję coś nowego w mojej kosmetyczce, czyli korektora z NYXa. 




Na koniec było parę przebojów w Douglasie, ale nie chce mi się zagłębiać w szczegóły. W każdym razie, w ramach przeprosin za pomyłkę, mama otrzymała sporą miniaturę kremu Estee Lauder, który... jej zarypałam :D  Trochę mam wyrzuty sumienia i chyba jej oddam ;) 

UFFF!!! Wszystkim, którzy dobrnęli do końca biję głośne brawo! Cieszę się, że udało się Wam wszystko przeczytać. Tak,wiem. Jest tego całkiem sporo. Na bogato. 
Tylko pamiętajcie, że miałam ostatnio urodziny ;) 
Mocno się cieszę z każdej nowej rzeczy i na pewno każda z nich doczeka się swojej recenzji. Niektóre są już gotowe i powoli będę się nimi z Wami dzielić. 

A jak Wam poszło polowanie na wyprzedażach w drogeriach? Udało się Wam kupić coś naprawdę zachwycającego w niskiej cenie? Dzielcie się linkami w komentarzach! Chętnie pooglądam Wasze zakupy :)

Ulubieńcy maja

Friday, May 30, 2014 -

 Nastała wiekopomna chwila! 
Mój blog ma już ponad rok i sama nie wierzę, że jeszcze nigdy nie opublikowałam ulubieńców. Dlatego myślę, że w końcu przyszła na to pora. Dzisiaj podzielę się z Wami moimi faworytami z maja. I już nie mogę się doczekać czerwca, bo to mój ulubiony miesiąc w roku. Głównie ze względu na moje urodziny :)


Właściwie, to ulubieńców wielu nie będzie. Jest sporo rzeczy z kolorówki, jedna z pielęgnacji i dwie kompletnie nie związane z tymi kategoriami. 


W  tym miesiącu wręcz męczę moje meteoryty Guerlain. Lubię ich używać i powiem szczerze, że już sobie nie wyobrażam bez nich makijażu. Jeszcze kilka lat temu twierdziłam, że to jest produkt dla dojrzałych pań, a na pewno nie dla mnie. Zmieniłam zdanie. I Wam (jeśli też tak uważacie) też tego życzę.

Bronzer z The Body Shopu, to mój jedyny bronzer, ale nie będę ukrywać, że chwilowo nie mam ochoty na żaden inny. Jest fajnie wytłoczony w kształt plastra miodu, ma odpowiedni dla mnie kolor i długo się utrzymuje.  Szkoda tylko, że opakowanie się zaczyna trochę niszczyć.

Żel utrwalający brwi z Revlonu udało mi się kupić już dawno temu, w Pepco. Jak dla mnie, to świetny produkt. Wiem, że wiele dziewczyn na niego narzeka, że nie spełnia ich oczekiwań, ale dla mnie jest ok. Trzyma moje brwi w jednym miejscu przez cały dzień. Jestem z niego zadowolona.


Jestem wręcz zakochana w płynie do czyszczenia pędzli, który nie wymaga spłukiwania. Kupiłam go w Sephorze. Pięknie pachnie, pędzle są czyściutkie a ja zadowolona, że ratuje mnie od prania :)

L'oreal Blur Cream był zakupowym rozczarowaniem, bo nie sądziłam, że dałam się nabrać na podkładową bazę. Okazało się właśnie, że producent sobie zakpił i opisał produkt, jako rożny dla innych kolorów cery. Mimo wszystko, jestem bardzo zadowolona z jej działania. Używam bazy przy każdym makijażu i nic złego się nie dzieje.

Clarins, Lip Perfector, to mój powrót do karmelowego polepszacza ust ;) Pięknie pachnie i znakomicie nawilża moje usta. Kolor ma niezobowiązujący, więc jest idealny na co dzień. 

Maskara Twist Up the Volume jest moją ulubioną i na razie nie znalazłam lepszej. Chociaż szukam :) Dwie szczoteczki w jednym zapewniają mi taki efekt, na jaki mam ochotę danego dnia. 


Notes Moleskine udało mi się wygrać na portalu lubimyczytac.pl. To już moja druga wygrana na tej stronie i bardzo się z niej cieszę. Notes jest poręczny i przede wszystkim bardzo cieszy moje oko. Jest solidnie wykonany i bardzo mi pomaga w sesji, którą już zaczęłam na dobre. 

Róż z Celii kupiłam w Biedronce. Kosztował mnie całe 7.99! Jest bardzo mocno napigmentowany i po prostu przepiękny. Używam go ostatnio bardzo często.


Krem do rąk z serii SPA RESORT Hawaii, od Dr Ireny Eris trafił do mnie podczas konsultacji w Douglasie. Towarzyszyłam Marcie, gdy miała umówioną hennę brwi i sama rozglądałam się po szafach w drogerii. W tym momencie zaczepiła mnie pewna pani, która przeprowadziła mi badanie skóry. Dowiedziałam się właściwie tego, co sama o swojej skórze myślałam, ale dostałam parę produktów, które sobie teraz sprawdzam. I ten krem do rąk bardzo mi się spodobał. Tubka wygląda na małą, ale mieści w sobie 30ml kremu, który pięknie pachnie i jest leciutki. Bardzo się polubiliśmy. 

Intensywnie używam też pomadki w kredce z Bourjois. Mój kolor, to Peach on the Beach, który jest fantastyczny. Sam produkt fajnie utrzymuje się na ustach, daje ładny połysk i maksimum nawilżenia na ustach. 


Tam taram tam tam!
Jeśli nie śledzicie mnie na Facebooku (gdzie Was serdecznie zapraszam!), to nie wiecie jeszcze, że stałam się posiadaczką torebki Michaela Korsa. W gruncie rzeczy jest to pokrowiec na MacBooka Air, ale dla mnie jest to prześliczna kopertówka. Jest biała, solidnie wykonana. W środku ma złotą podszewkę. Serce mi bije mocniej, gdy na nią patrzę.

Nie zmienia to faktu, że nadal marzy mi się duża torba i DAJ BOŻE, jak wszystko pójdzie zgodnie z moimi planami, to (TFU TFU przez ramię) już niedługo będzie moja. 
Co myślicie o mojej nowej kopertówce?



Uff! To już wszystko. Obiecuję, że postaram się robić takich ulubieńców już co miesiąc. 
A co z Waszymi ulubieńcami? Coś nam się powtarza? ;)

TAG: Ile jest warta moja twarz?

Sunday, May 25, 2014 -

Hej!

Dawno nie było u mnie żadnego TAGu, o ile jakiś kiedykolwiek był ;) Przygotowywałam długi czas 50 faktów o mnie, ale jeszcze się nie ukazał. Dajcie mi znać, czy macie jeszcze ochotę coś takiego przeczytać ;)

Z racji tego, że lubię TAGi na YouTubie, postanowiłam się za taki zabrać. Chociaż nie powiem, czasami jest ich znacząco za dużo i sporo omijam, bo nudzi mnie słuchanie piętnasty raz tego samego pytania. Zagraniczny YT zalał ostatnio Lip Product Addict, na który mam chrapkę, ale jeszcze się do końca nie zebrałam do jego stworzenia. 

Dzisiaj za to kilka słów o moim codziennym makijażu twarzy, czego używam i przede wszystkim, ile to wszystko kosztuje. Nie będę ukrywać, że obawiam się sumy końcowej, bo nie podliczyłam jeszcze wszystkiego z kalkulatorem w ręku, ale niestety poglądowo ceny znam. I to mnie przeraża ;)

Oczywiście, jak udało mi się coś upolować na promocji, to nie zamierzam podawać innej ceny niż właśnie ta. Oby mnie to uratowało! 

No to zaczynamy?



Tutaj jest wszystko, co nakładam na twarz, gdy wykonuję mój standardowy makijaż. Nie będę ukrywać, że nie jestem osobą, która do sklepu idzie w pełnym makijażu. "Naturalność" zdarza mi się często, a już najbardziej właśnie w ciepłych miesiącach, gdzie wolę dać skórze oddychać, niż przytłaczać ją toną kosmetyków. No i jestem śpiochem! Wolę czasem pospać te kilka minut dłużej, niż siedzieć przy toaletce ;)


Przede wszystkim, po nałożeniu kremu do twarzy sięgam po bazę pod makijaż. Często omijałam ten krok, ale ostatnio stał się on moim niezbędnikiem. Makijaż lepiej mi się utrzymuje, pory są wyrównane a ja szczęśliwsza ;) Następnie sięgam po coś do wypełnienia brwi. Przez długi czas kochałam się w Aqua Brow, ale ostatnio nie chce mi się z nim paćkać i szybciej mi idzie z cieniem w kremie Maybelline, w odcieniu Permanent Taupe. Na wypełnione brwi nakładam jeszcze żel Brow Drama. Na linię wodną i pod łuki brwiowe wędruje cielista kredka Essence



Potem jadę z cieniami do oczu. Wolę umalować oczy zanim sięgnę po podkład. Zawsze żałuję innej kombinacji, bo nie ma takiego dnia, żeby chociaż odrobina cienia mi się nie osypała. Jeśli chodzi o moje cienie, to sięgam ostatnio namiętnie po moje perełki z MACa, Satin Taupe i Naked Lunch. Ten ostatni doznał lekkiego wgniecenia, o czym już ode mnie słyszeliście.


W nawyk weszło mi podkręcanie rzęs zalotką i używam jej już chyba za każdym razem. Zaraz potem tuszuję rzęsy moim ulubieńcem, czyli Bourjois Twist Up the Volume. I dopiero teraz chwytam za podkład. Męczę ostatnio intensywnie mój zakup z szafy Chanel. Mowa tutaj o Perfection Lumiere Velvet. Okolice pod oczami rozświetlam korektorem z L'oreal, Lumi Magique. Zdarza mi się sięgnąć po MAC Pro Longwear Concealer, ale to w sytuacjach wymagających niezłego krycia. Okolice pod oczami i strefę T przypudrowuję moim pudrem-odsypką z Ben Nye, w kolorze Cameo. Mam go już długo, a w zapasie czeka jeszcze Fair, ale czuję, że jak W KOŃCU zużyję te odsypki, to zdecyduję się na zakup pełnowymiarowego pudru. 
Całą twarz przypruszam na koniec pudrem wykańczającym makijaż, czyli moimi Meteorytami Guerlain.


Zostały mi już tylko policzki i usta. Na te pierwsze nakładam kremowy róż Chanel, z którym zdradziłam ostatnio Hervanę Benefitu. Skradł moje serce, ale niestety muszę zaopatrzyć się w porządny pędzelek typu duo-fiber, bo jednak nie przepadam za używaniem palców w makijażu. Do konturowania, ale dość delikatnego używam bronzera z The Body Shopu. Usta maluję pomadką MAC, w odcieniu Angel, którą ostatnio wręcz maltretuję. Na koniec jeszcze delikatne muśnięcie ukochaną Mary Lou na szczytach kości policzkowych i jestem gotowa do drogi ;)

To teraz chyba czas na podliczenie wszystkiego, czyli to, czego się najbardziej obawiam. 

Co prawda, dwa kosmetyki kupiłam w Norwegii i ich cena będzie niestety znacznie większa niż u nas. Co tak naprawdę ma inne przeliczenie, jeśli chodzi o zarobki. Dlatego podam ich ceny, ale nie skupiałabym się raczej na nich zbyt długo.

1. Maybelline, Color Tatoo, Permanent Taupe             17zł
2. Maybelline, Brow Drama                                         149kr - ok. 75zł
3. Essence,  kredka nude                                             9zł
4. MAC, Satin Taupe i Naked Lunch                           54zł/szt.
5. Bourjois, maskara Twist Up the Volume                  40zł
6. Chanel, Perfection Lumiere Velvet                           150zł (strefa bezcłowa)
7. L'oreal, Lumi Magique                                             24zł
8. Ben Nye, Cameo, odsypka                                     15zł
9. Guerlain, Meteoryty                                                 220zł
10. Chanel, róż w kremie                                             125zł (strefa bezcłowa)
11. The Body Shop, Honey Bronzer                            65zł
12. MAC, Angel                                                         71 zł
13. The Balm, Mary Lou-Manizer                                65zł
14. L'oreal, Blur Cream                                              179kr - ok. 89zł
(w bloggerze wszystko jest równe, a w poście już mi się chamsko rozjeżdża!!!)

Celowo nie liczyłam tutaj żadnych pędzli do makijażu i innych tego typu rzeczy, bo uważam, że to nie jest na nie miejsce ;)

RAZEM daje to mi... 1 073zł. Policzyłam to 6 razy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem się nie pomyliłam. Nie pomyliłam się.  

Idę się pochlastać...

Nawet nie wiem, jak to się stało!
Ale z drugiej strony, to są dobre jakościowo produkty, które starczą mi na lata i... same wiecie ;)

Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie. Dużo, czy w skali jakości i wydajności, jednak niedużo. Chętnie poczytam Wasze odpowiedzi na ten TAG, więc śmiało linkujcie swoje posty niżej. No i zachęcam całą resztę do takiego podsumowania. Nie odpowiadam jednak za późniejsze problemy z ciśnieniem ;)

Brązujące cacko od The Body Shop

Friday, March 14, 2014 -

Stało się! 
Nadeszła wiekopomna chwila!
Ja. Alicja. Osoba zarzekająca się, że w życiu nie będzie używać bronzera, w końcu się na jeden zdecydowała. To naprawdę spory krok w moim makijażowym życiu, ponieważ do tej pory uważałam, że z bronzerem nie polubię się nigdy. Nigdy przenigdy.


Co lepsze, zachowywałam się jak dziecko, które nie spróbuje nowego warzywa, "bo nie". Jakoś tak podświadomie byłam przekonana, że moja droga z tym kosmetykiem nigdy się nie przetnie. I byłam dziwnie pewna, że będę czuła się  jakby brudna. 

Na YouTubie oglądam namiętnie essiebutton. Pewnie ją kojarzycie. To właśnie u niej, dawno dawno temu, zobaczyłam bronzer, który chciałam mieć od samego początku. Chodzi o Honey Bronze od The Body Shop. Taka miłość od pierwszego wejrzenia. Essie zachwalała ten produkt pod niebiosa mówiąc, że to jej ulubiony kosmetyk spośród całej jej  kolecji. 


Czaiłam się na zakup dość długo. Początkowo uznałam, że jest drogi. No i jest, nie będę tutaj oszukiwać, że ma niską cenę, bo tak nie jest. W firmowym sklepie The Body Shopu zapłacimy za niego aż 65zł. Z drugiej strony, uważam, że lepiej tych pieniędzy wydać nie mogłam. Mój pierwszy bronzer i totalny strzał w dziesiątkę. Poza tym, dostajemy aż 11 gramów produktu. To naprawdę dużo.


Czym zwrócił moją uwagę? Wytłaczanym wnętrzem. Ta imitacja plastra miodu bardzo przypadła mi do gustu. W ogóle, mam jakąś małą obsesję, bo prawie każdy z moich kosmetyków, które zakupiłam ostatnimi czasy w TBS jest albo z serii miodowej, albo tak, jak bronzer - ma z miodem trochę wspólnego. Poza tym, w środku jest całkiem porządne lusterko. Opakowania nie zaliczę do szczególnie pięknych, ale jest przyzwoite i nie mam mu nic do zarzucenia. 


Nie ma w nim ani grama czerwoności, więc nie wygląda komicznie na twarzy. Tego chyba właściwie bałam się najbardziej. Na szczęście to idealny brązowy mat. Nie znajdziecie w nim też nawet jednej brokatowej drobinki. Kolor, który sobie wybrałam to numer 2, fair matte. Właściwie jedynka byłaby dla mnie za jasna, a trójka i czwórka były już zdecydowanie za ciemne. Dwójka okazała się najbardziej trafiona. Producent pomyślał o dziewczynach o ciemnej i bardzo jasnej karnacji, więc naprawdę każda z nas znajdzie coś dla siebie.


Nie będę ukrywać, że jeszcze się uczę. Nie wyczułam swojej twarzy na tyle, żeby nazwać się bronzerowym ekspertem, ale wydaje mi się, że idzie mi całkiem nieźle. Produkt bardzo łatwo się rozciera i nie robi brzydkich plam. Przyjemnie się nim pracuje i bardzo łatwo stopniować jego intensywność. Puder jest zbity, nie kruszy się pod naciskiem pędzla, ale też pozwala na swobodne nabranie odpowiedniej ilości produktu.




Jest trwały i długo utrzymuje się na twarzy. Nie jest to cały dzień, ale te 6 godzin daje radę. Dla mnie to zadowalająca ilość czasu. Zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że gdy znika z twarzy, to nie tworzy żadnych plam i nie ciemnieje. Wieczorem, gdy zmywam makijaż, jeszcze widać jego resztki resztek. Ciekawie pachnie, ale nie powiem Wam czym, bo nie mam pojęcia. Ciężko ten zapach sprecyzować.

Jestem z niego niezwykle zadowolona. I czuję, że będzie to długa miłość.

źródło: www.mintishop.pl

Do jego nakładania używam swojego pędzelka kabuki, który sprawdza mi się bardzo dobrze, ale postanowiłam, że przyszedł czas na zakup pierwszego pędzelka do bronzera/różu, z prawdziwego zdarzenia. Za chwilę będę zamawiać sobie pędzelek marki Zoeva, 127 Luxe Sheer Cheek. Jego cena, to 51.50zł. Całkiem niemało, ale uważam, że w pędzelki warto inwestować. W końcu służą nam przez lata. A tak w ogóle, to przecież nie kupuję pędzelków codziennie :) W dodatku tyle dobrego się naczytałam o tych pędzlach, że jestem pewna zakupu czegoś dobrego.

A jaki jest Wasz ulubiony bronzer? Miałyście do czynienia z moją perełką z TBS? 
DO GÓRY