Showing posts with label Mary-Lou Manizer. Show all posts

O rozświetlaczu idealnym, czyli Mary-Lou Manizer theBalm

Thursday, February 20, 2014 -

Witajcie!

Dzisiaj porozmawiamy sobie o ukochanym rozświetlaczu urodowych blogerek i vlogerek, czyli o Mary-Lou Manizer marki theBalm. Nie będę owijać w bawełnę, kupiłam go po tym, jak wiele dziewczyn prezentowało go na swoich blogach. Zwłaszcza KatOsu, u której zobaczyłam go po raz pierwszy.




Rozświetlacz do tej pory był dla mnie produktem zbędnym. Nie uważałam, żeby był mi jakikolwiek potrzebny. Na szczyty kości policzkowych nie nakładałam do tej pory nic, a do rozświetlenia wewnętrznych kącików oczu wystarczał mi jakiś połyskujący cień.

Gdy jednak Marysia trafiła w moje łapki... O-MÓJ-BOŻE.
Najpierw trochę opowiem o tym, co otrzymujemy za kwotę około 62zł. Przede wszystkim, ja swój zamawiałam ze strony Minti Shopu. Nasze cacuszko przychodzi zamknięte w tekturowym pudełeczku. Szata graficzna to rzecz, która bardzo mocno przykuwa oko i działa zdecydowanie na korzyść produktu. Mnie ten rozświetlacz uwiódł nie tylko swoimi właściwościami, ale właśnie dużo dobrego zrobiło samo opakowanie. Cena może wydawać się wysoka, ale nie zapominajmy, że w zamian dostajemy aż 8.5g produktu, który można stosować w trzech różnych opcjach. Jako rozświetlacz do twarzy, jako cień do powiek i jako rozświetlacz do kącików oczu.

Mary-Lou jest niesamowicie wydajna, bo wystarczy naprawdę odrobina, żeby wszystko ładnie się błyszczało. Ja używam jej różnie, raz jako cienia, raz jako rozświetlacza. Fakt jest jeden, bez niej nie ma mojego makijażu!

Jest drobno zmielona, ale gdy nabieram ją palcem (tak właśnie aplikuję ją jako cień do powiek albo rozświetlacz w kącikach), to zdaje się być "mokra" w swojej konsystencji.



Na większe wyjścia omiatam jeszcze Marysią szczyt nosa, "łuk kupidyna", odrobinę brodę. Tak, jak robi to KatOsu, bo od niej się uczę ;)

Kolor Mary-Lou, to piękny szampan. Dobrze określa go słowo "neutralny". Według mnie, będzie pasował każdemu. Nie jest ani za ciepły w swym odcieniu, ani za zimny. Moim spostrzeżeniem byłby tylko fakt, że jest to produkt, z którym trzeba uważać. Łatwo z nim przesadzić, więc nie radzę od razu "paciania" nim po twarzy w kilogramach. Lepiej delikatnie stopniować jego intensywność i uzyskać piękny efekt tafli, niż świecić się, jak... wiecie co :)

Uwielbiam go i nie wiem, kiedy skończę to opakowanie. Podejrzewam, że miną wieki zanim to się stanie. Mimo wszystko, z ręką na sercu przynam, że dołączyłam do grona dziewczyn, które nie wyobrażają sobie życia bez rozświetlacza. Podejrzewam, że każdy, kto dotknie Mary-Lou, się w niej zakocha bez pamięci. Wierzcie w to lub nie. To mój totalny ulubieniec i nie sądzę by ktokolwiek go zdetronizował.

A Wy? Macie już Mary? Lubicie? Czy może totalnie nie rozumiecie jej fenomenu? Dajcie znać!

Haul, haul...

Monday, December 2, 2013 -

Obiecałam Wam zakupowe rozliczenie, więc tak dzisiaj na blogu będzie. Wybaczcie mi tę ostatnią nieobecność, ale kompletnie opuściły mnie siły i niestety po tym, jak zasuwałam z nauką na uczelni postanowiłam się rozchorować. Dlatego ostatnimi czasy raczej kicham i śpię, zamiast pisać dla Was notki. Dopadła mnie niemoc i nawet teraz nie bardzo mam wenę, żeby cokolwiek sensownego wyskrobać. 
Dlatego modlę się, że to co napiszę będzie miało ręce i nogi :)

Nie podam Wam dokładnych cen co do grosza niektórych produktów, ponieważ zakupy te nie są z jednego dnia. Dlatego nie bądźcie przerażeni, że nakupowałam na raz tyle dobra. Nie, nie. Te rzeczy pojawiły się u mnie w przeciągu mniej więcej 2 ostatnich miesięcy. Poza tym, część z tych nowości jest prezentami.


Jakoś zawsze, jak jestem w Biedronce, to coś z tych kosmetyków wpadnie mi w oko. Podczas pewnych zakupów wrzuciłam do koszyka lip smackera Coca Cola. I tak, jak byłam zachwycona jego wyglądem, bo taki kapselek jest naprawdę uroczy, tak jeśli chodzi o to, co znajdziemy w środku - porażka. Pięknie pachnie i rzeczywiście smakuje jak Cola, ale żeby cokolwiek wydłubać z opakowania trzeba się namęczyć kilka minut. Jest twardy, kompletnie nie daje ze sobą współpracować. Ja żałuję, że nie wzięłam wersji w sztyfcie. Te wydane 6 złotych uważam za wyrzucone w błoto.


Stałam się też posiadaczką mojego wymarzonego rozświetlacza Mary-Lou Manizer. Niedługo  na pewno podzielę się z Wami moją opinią, w końcu mam tego wszystkiego tyle, że tematy na posty są - gorzej z weną :P Rozświetlacz został zamówiony na stronie Minti-Shop ( 61.50zł) i nie wiem, co mnie podkusiło, żeby kliknąć dostawę paczką biznesową (Poczta Polska), zamiast kurierem. Czas dostawy miał trwać do 2 dni roboczych, ale niestety moja paczka dotarła do mnie po 5(!) dniach. Szlag mnie trafiał i szczerze mówię, że z takich usług już nie skorzystam. Wolę kuriera i nie będę już na nim oszczędzać. Pierwszy i ostatni raz.


W Super-Pharmie skorzystałam z promocji -40% na oczyszczanie twarzy, więc do koszyka wpadła moja ulubiona pianka do mycia twarzy z La Roche Posay. Nie będę się tutaj rozpisywać nad jej cudownością, wystarczy, że klikniecie sobie LINK i poczytacie jej recenzję.



Postanowiłam też zrobić zamówienie na stronie Pierre Rene (około 20zł) i kupiłam najjaśniejszy podkład, który jest nowością i kredkę Miyo (ok. 5zł) w cielistym odcieniu, która jako pierwsza utrzymuje mi się na linii wodnej (jestem płaczkiem!) i bardzo fajnie sprawdza się do rozjaśniania łuku brwiowego.


Moje Rossmannowe zakupy już widziałyście, więc wrzucam tylko zdjęcie i LINK do poprzedniego posta na ten temat.


W Biedronce skusiłam się też na dwa słoiczki soli do kąpieli, na którą wszyscy się rzucili. Kosztowała chyba 2.49 za opakowanie, o ile się nie mylę.


Przy jakichś tam zakupach w Super-Pharmie, kiedy kupowałam prezent dla mojej mamy (którego nie pokażę, może po świętach :P Wiem, że mama tutaj zagląda, więc nie będę jej psuć niespodzianki :) ) kupiłam sobie pomadkę do ust Maybelline, Baby Lips, która jest nowością - ale szczerze, wygooglujcie sobie amerykańskie opakowania, są ładniejsze. Zapłaciłam za nią 9.99zł.


U Blanki z bloga Mój zakupoholizm wypatrzyłam mineralny podkład Amilie. Kolor jak najbardziej mi pasuje, a ja jeszcze minerałków nie używałam, więc jestem ciekawa, jak się spisze. Na pewno opowiem Wam o moich wrażeniach.


I to by było na tyle. Trochę tego kupiłam, ale w sumie nie ma takiej tragedii. Chociaż 3 nowe podkłady, to całkiem sporo :) Używałyście, jakiejś z tych rzeczy? Coś Wam wpadło w oko?

Jestem chora i postanowiłam poprawić sobie humor. Z racji, że dzisiaj jest Dzień Darmowej Dostawy, zrobię jeszcze malutkie zakupy z rzeczami, na które polowałam, a jakoś nie mogłam się zdecydować. Dlatego dzisiaj składam zamówienie i za kilka dni na pewno Wam te rzeczy pokażę:) TUTAJ znajdziecie listę sklepów, która dzisiaj wysyła wszystko za darmo :) Owocnych zakupów! :*

Jesienna lista życzeń

Saturday, September 28, 2013 -


W pewnym momencie miałam wrażenie, że mam już wszystko, co moje serce może chcieć, ale ostatnio okazuje się, że to fajne, tamto fajne, to też bym chciała. I tak jakoś się okazuje, że ta moja lista jest całkiem spora. Część z tych rzeczy jest bardziej osiągalna i za jakiś - mam nadzieję, że w miarę najkrótszy - czas stanę się ich posiadaczką. Niektóre są dosyć, jakby to delikatnie powiedzieć, wymagające dla portfela :) Dlatego na nie będę musiała poczekać jeszcze spooooro czasu. Oby cierpliwość się opłaciła.

1. Pierwsze miejsce zajmuje perełka, na którą ślinię się, jak niemowlę. Puder rozświetlający od Guerlain, Meteorites Compact. Puder prasowany nie jest mozajką meteorytów w formie kuleczek, ale daje ładne rozświetlenie. Nie ukrywam, że ogromnie podoba mi się jego opakowanie i to ono najbardziej mnie do niego ciągnie. Za 7g produktu trzeba zapłacić 219zł (tyle w Douglasie). Obiecuję sobie, że już niedługo wpadnie w moje łapska i już się nie mogę doczekać. Oby szybko! :)




2. Mary-lou Manizer The Balm
Nie muszę chyba tego rozświetlacza nikomu przedstawiać. Daje piękne, szampańskie rozświetlenie, świetnie się trzyma i jeszcze go nie mam  w swojej kosmetyczce. To dziwne. Bardzo.



3.Beauty Blender
Takie tam jajko, gąbeczka do podkładu, pudru, korektora - czego tam chcecie. To moje różowe spełnienie marzeń i  ślinię się na niego już od bardzo dawna. Za każdym razem, gdy już mam ochotę go zamówić, to ktoś (czyt. Kuba) przemawia mi do rozsądku, że to przecież gąbka, że tyle pieniędzy, że pędzle mam na lata... I nie wiem, może kiedyś to ja wygram i zamówię :)



4. Pędzle Hakuro
I mimo że mam pędzelków całkiem sporo, chociaż też nie najwięcej, to ostatnio czuję, że przydałoby się jeszcze parę do nakładania cieni i do ich rozcierania. Podoba mi się jeszcze jeden mały puchacz, który świetnie sprawdziłby się do korektora (H64). Poniżej zdjęcia tych, na które czuję parcie.

                                                                                                                          H70
          H64




                                                                                                                                                                                   H76







H79


źródło:makeupbox.pl

5. Benefit, High Brow
Oh Yeah... Na tę kredkę mam ochotę dopiero od niedawna i skutecznie odstrasza mnie jej cena. Tak, naprawdę skutecznie. Z drugiej strony ogromnie podoba mi się efekt, jaki daje i pewnie prędzej, czy później się na nią skuszę. Jest droga, aż za droga - kosztuje jakieś 90zł. I nie wiem nawet, jak Wam wyjaśnić jakie mam wobec niej uczucia. Bo to przecież zwykła kredka rozświetlająca, która kosztuje za dużo, jak na kredkę. Z drugiej strony wiem, że to kosmetyk wart tych pieniędzy. Po prostu biję się z myślami, czy warto mieć ją już teraz, czy jeszcze chwilę poczekać.


6. Baza pod cienie z Urban Decay, to moje ukryte chciejstwo. Chcę jej i nie chcę, i tak mi się odnawia choroba mniej-więcej co dwa miesiące, kiedy znowu bardzo jej pragnę. Nie odstrasza mnie jej cena, czyli około 60zł, bo jest jej naprawdę dużo i starcza na milion lat użytkowania. No i jest wygodna, bo ma pędzelek, a ja mam już dosyć mojej bazy z Daxa...



7. Sleek, Vintage Romance
Jest to najnowsza paletka Sleeka i kompletnie oszalałam na jej punkcie. Koniecznie musi być moja, bo inaczej umrę, zdechnę i nie przeżyję. Ma piękne kolory, idealne na jesień. Szczególnie podobają mi się te odcienie fioletu, za którymi ostatnio błądzę oczami w sklepach i szukam idealnych kolorów wina, oberżyny i innych jesiennych barw. W tej paletce są prawie wszystkie cienie, jakich szukałam, więc warto w nią zainwestować. Nawet fakt, że Sleeki okropnie się osypują mnie nie zraża. Ta paletka będzie moja.


A wiecie, co jest najgorsze? Ostatnio doszłam do wniosku, że jestem zakupoholiczką, ale tylko jeśli chodzi o kosmetyki. Nigdy nie mam ich za wiele. Jest mi smutno, gdy nie mam nowego kosmetyku, gdy sobie nic nie kupię. A jak już sobie kupię, to jestem w stanie euforii i "tak mi dobrze", że mam coś nowego. To już chyba problem, prawda? :)

Mimo wszystko trzymam się dość mocno i staram się nie kupować pierdół. Dotarło do mnie też to, że potrafię wydać bezsensownie mniejsze pieniądze na jakieś kompletnie mi niepotrzebne rzeczy tylko dlatego, że są w promocji albo "się przydadzą". Dlatego postanowiłam, że wolę te pieniądze, które chcę wydać na jakąś duperelę zaoszczędzić, poczekać jakiś czas i kupić to, na czym mi naprawdę zależy. A w taki sposób mam nadzieję, że szybciej uda mi się pospełniać marzenia z tej kosmetycznej listy. Mniej bzdur, więcej cierpliwości, oszczędności i za jakiś czas będę mogła się cieszyć tym, na czym mi naprawdę zależy. Takie mam jesienne postanowienie

Ta lista jest po to, żebym postawiła sobie jasne cele, żebym kupowała to, co chcę a nie, co mi wpadnie w danej chwili w oko. Jeśli na blogu pokażę niedługo coś, co kupiłam i nie będzie tego na tej liście, to możecie mnie jawnie zjechać w komentarzach, żeby mnie postawić do pionu. Mam  jednak nadzieję, że lista będzie mnie trzymać w ryzach i nie dam  się podstępnym promocjom - kupię tylko to, o czym marzę.

A Wam się ostatnio coś marzy? Dajcie znać! Może moja lista się powiększy o coś, o czym nie słyszałam. A może znacie już dobrze jakiś kosmetyk z mojej listy? 

DO GÓRY