Showing posts with label Make Up For Ever. Show all posts

Makijażowe nowości Sephora w akcji! NARS, Too Faced, Marc Jacobs i inni!

Wednesday, February 22, 2017 -


W moim pierwszym lajwie na Instagramie, pokazywałam Wam paczkę z Sephory, która do mnie niedawno trafiła. Postanowiłam jednak, że w ramach naszej blogerskiej i makijażowej akcji #makijażowelove, pokażę Wam dziś wszystkie nowości, które zasiliły moje kosmetyczne zbiory.

Nie ukrywam, że część z nich jest już od dłuższego czasu w sprzedaży w perfumerii. Nie mniej jednak, u mnie jeszcze nie pojawiła się jak dotąd żadna recenzja z tymi kosmetykami i dzisiaj pora to zmienić. Za szybko jednak wydawać ostateczne wyroki. 

Dzisiaj podzielę się z Wami moimi pierwszymi zachwytami i skrzywieniami twarzy, bo z niektórymi produktami jeszcze nie udało mi się dojść do porozumienia. Na twarzy mam nałożony bazę oraz podkład marki Burberry, które dostaniecie w Sephorze na wyłączność. Oba produktu są ostatnio moimi ulubieńcami, ale markę tę przybliżę Wam jeszcze w ramach naszego makijażowego tygodnia. O to się nie martwcie. 


Wszelkie przebarwienia, zmiany skórne oraz moje pęknięte naczynko, zakryłam nowym korektorem od NARS, Soft Matte Complete Concealer w kolorze 01 Light Chantilly. Produkt ten, to swoisty kamuflaż. Według mnie, produkt ten nie nadaje się pod oczy. Jest w tym celu zbyt ciężki i równocześnie - dla mnie - zbyt mało kryjący. Dzieje się tak głównie za sprawą bardzo ciemnych okolic pod oczami, z jakimi się zmagam. Co innego, jeśli chodzi o zmiany na twarzy. W tej sytuacji sprawdza się fenomenalnie. Znakomicie zakrywa moje pęknięte naczynko w dosłownie sekundę. Idealnie stapia się z podkładem i wygląda bardzo naturalnie. Na razie się lubimy! 

Twarz przypudrowałam najnowszym, prasowanym pudrem Make Up For Ever, ULTRA HD Microfinishing Pressed Powder w kolorze 01, czyli transparentnym. Marka, która znana jest ze swojego poprzedniego, sypkiego pudru, postanowiła stworzyć nową i lepszą formułę oraz zamknąć go w prasowanej formie. Czy się lubimy? Jeszcze nie wiem. Muszę zarówno jego, jak i sypkiego brata, poużywać przez jakiś czas, bo jeszcze się chyba za bardzo nie dogadaliśmy. Czego jestem pewna, to faktu, że nie nadaje się pod oczy. Formuły fiksujące mają niestety tendencje do wysuszania i ściągania skóry, dlatego okolice oczu trzeba przypudrować czymś innym. Cała reszta twarzy może się w tej kwestii sprawdzić idealnie. Chociaż, tak jak Wam wspomniałam, jeszcze nie wiem, czy jest to puder odpowiedni dla mojej cery.



Przybrązowiłam policzki terracottą z Sephory. Sun Disk pochodzi z limitowanej edycji i jest po prostu ogroooomny! Zawiera w sobie 3 odcienie: różowy z drobinkami, brązowy z drobinkami i matowy brąz. Te dwa ostatnie łączę puchatym pędzlem i aplikuję we wszystkich miejscach, gdzie chcę przywrócić twarzy wrażenie trójwymiarowości. Na policzki nałożyłam też moją absolutną miłość ostatnich dni, czyli róż NARS w kolorze Bumpy Ride, który jest idealnym, dziewczęcym różem. Wspaniałym na zbliżającą się wiosnę. Szczyty kości policzkowych, zdominował dzisiaj kremowy rozświetlacz od Marca Jacobsa, Glow Stick w kolorze Spotlight. Na pierwszy rzut oka, nie byłam nim zachwycona. Jednak, muszę mu przyznać, że na policzkach wygląda wprost fenomenalnie. Jest bardzo błyszczący (za to łapie ogromnego plusa), nie ma widocznych drobinek i pięknie się stopniuje. Prawdziwa tafla!


Na koniec zostawiłam oczy. Do podkreślenia i wypełnienia brwi użyłam kredki marki Sephora. Automatyczny maluch o nazwie Retractable brow pencil w kolorze 03 Rich Chestnut okazuje się być aktualnie idealnym kolorem, który pasuje do moich włosów. Niby to trochę rudawe, niby wchodzi lekko w blond, ale nadal ma w sobie sporo brązu. Podoba mi się i to bardzo. Automatyczna kredka jest bardzo precyzyjna i nie jest zbyt sucha, dzięki czemu łatwo sunie po skórze i pozwala się kontrolować. Grzebyczek przemilczę. 

Do makijażu użyłam dziś paletki Too Faced, Sweet Peach, której zapach przyprawia mnie o ból głowy, ale błyszczące cienie rekompensują migreny. W załamaniu powieki użyłam dwóch pudrowych cieni w odcieniach beżu oraz brązu. Mam tutaj na myśli cień Georgia oraz Summer Yum. Na całą powiekę ruchomą, jak i w wewnętrzny kącik, powędrował cień o nazwie Nectar. Ten przepięknie mieniący się cień mnie po prostu oczarował! Na dolnej powiece zastosowałam trik, który sprawia, że mam jeszcze bardziej niebieskie oczy, niż w rzeczywistości. Fiolet o nazwie Delectable zmieszany ociupinkę z Peach Pit sprawił, że moja tęczówka nabrała wyrazistości. Zagęściłam odrobinę górną linię rzęs przy pomocy najnowszego eyelinera od Marca. 


Highliner Matte Gel Eye Crayon w kolorze Fine (Wine), to coś po co niby boję się sięgać, ale równocześnie cieszę się, jak ładnie i ciekawie wygląda na mojej powiece. Te kredki, to prawdziwy fenomen! Mam cztery kolory i niedługo pokażę Wam je z bliska. Warte są zakupu! 


Spytacie skąd rzęsy? A rzęsy własne, tylko nieźle podkręcone maskarą Cat Lashes od Burberry. O mamo! Jaki ona daje efekt! Twarz spryskałam jeszcze mgiełką fiksującą i odświeżającą makijaż, Sephora Beauty Amplifier, którą używam ostatnio namiętnie dzień w dzień. Jest super! 



No i usta! Prawie o nich zapomniałam! Jak widzicie, zrobiłam dwie wersje tego makijażu. Z lekkimi ustami zrobionymi przy pomocy Sephora Contour & Color (końcówka z numerem 2, czyli pomadka właściwa, bo konturówka nie jest w mojej estetyce), można wybrać się do pracy, szkoły, czy na szybką randkę w kinie. Wersja imprezowa, to mocny fiolet o numerze 16 z najnowszej serii Sephora Cream Lip Stain.

Która wersja podoba się Wam bardziej? 

Wpadajcie też na blogi dziewczyn! Dzisiaj kolejny dzień naszej akcji #makijażowelove

Najnowsze pomadki Make Up For Ever, Artist Rouge

Wednesday, October 26, 2016 -


Moje pomadkowe zbiory zamiast się pomniejszać, to tylko się powiększają... Miał być detoks, wyszło, jak zawsze...



Nie ma tego złego jednak. Inaczej przecież nie byłabym w stanie pokazać Wam nowości w perfumeriach i nie mogłabym Wam szczerze poradzić: warto, czy nie?

Dzisiaj w takim razie przemilczmy wspólnie moje uzależnienie od kosmetyków i skupmy się na tym, co tutaj najważniejsze, czyli na najnowszych pomadkach Make Up  For Ever. Totalna zmiana w wyglądzie opakowania i cale mnóstwo pięknych kolorów, wśród których trudno znaleźć tylko jeden, który powinien wrócić z nami do domu.

Najnowsza seria Artist Rouge dzieli się na wersję Matte oraz wersję Creme.  Która jest lepsza? No! Strzelajcie! Jestem ciekawa, czy zgadniecie, która wpadła mi w oko bardziej.


Sama się temu dziwię, ale w tym sezonie stało się coś niemożliwego. Ja, miłośniczka trwałych i matowych formuł, najlepiej zastygajacych, zakochałam się w nawilżających i błyszczących pomadkach. Być może, dzieje się tak dlatego, że producenci fenomenalnie spisali się podczas tworzenia jesiennych nowości. Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że nie miał na to wpływu powrót do jesiennych czerwieni i fioletów oraz zwyczajna tęsknota za takimi kolorami na ustach.

Mam dwa kolory, po jednym w dwóch wykończeniach dostępnych w serii 34 odcieni. Kremowe wykończenie zaszczyciło mnie w kolorze Rouge Scene C405 , czyli przepięknej, krwistej czerwieni. Jest bardzo kobiecy, z wyraźnymi niebieskimi tonami, dzięki czemu zachwycająco odświeża cerę, podbija kolor niebieskiej tęczówki oraz wybiela optycznie zęby.  Jest odważny, ale to jeden z tych odcieni, które robią mocne wrażenie i właściwie nie trzeba się przy nich napracować nad resztą makijażu. Wystarczą intensywne usta.


Orange Coquelicot M301, to już kolor cieplejszego różu. Bardzo dziewczęcego i intensywnego. W pewien sposób neonowego, bijącego po oczach, ale przy okazji stonowanego, przygaszonego. Ciekawe połączenie. Mimo matowego wykończenia, jest satynowa i gładko sunie po ustach podczas nakładania. Każda ze wspomnianych przeze mnie szminek, kosztuje 115zł i jest dostępna w perfumerii Sephora.

O dziwo, ich formuła w obu przypadkach jest bardzo komfortowa i długotrwała. Jestem zaskoczona, bo z reguły tylko maty mogły poszczycić się takim osiągnięciem. Nie tym razem. Make Up For Ever zadbało o to, żeby miłośniczki któregokolwiek z wykończeń, mogły cieszyć się porządnym makijażem ust przez długi czas. Producent mówi o nawet ośmiu godzinach trwałości. Tutaj się nie zgodzę, ale intensywny pigment oraz blask utrzymują się nienaruszone przed kilka godzin. Bomba!

Skuwki są matowe i gładkie, wygodnie leżą w ręce. Na szczycie wytłoczone zostało logo marki. Otwieranie i zamykanie kosmetyku w żaden sposób nie sprawia problemów. Przy okazji będąc na tyle bezpieczne, by nie pozwolić szmince otworzyć się samoistnie w torebce. Satynowa czerń skrywa w sobie elementy skuwki w środku. Kolorem przypominają zmatowiony kawałek metalu. Industrialny i surowy, z wytłoczonym napisem Make Up For Ever. Bardzo mi się taki styl podoba.

Zwróćcie uwagę na dziwaczne zakończenie sztyftów. Specjalnie ścięte szminki mają "zapamiętywać" kształt ust użytkowniczki i pozwalać na swobodne wyrysowanie idealnego kształtu warg. Czy tak jest? Po części tak. Na pewno łatwiej jest takim ostro ściętym końcem wyrysować kontury, zwłaszcza łuku kupidyna. Jednak, nie nabierałabym się na zapewnienia producenta w tym temacie. Szminka wcale nie będzie idealnie wyprofilowana przez cały czas używania. Konturówka jest rzeczą bardzo potrzebną.

Poczytajcie też o:

Podsumowując, muszę Wam powiedzieć, że naprawdę mnie te nowości zaskoczyły.  Jestem jednak zdecydowanie większą fanką wykończenia Creme. Mat tym razem nie do końca mi się podoba. Chyba tej jesieni wolę błyszczące formuły.

A jak Wam podobają się oba kolory? Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach!

Kosmetyczne zapowiedzi! Shiseido, NARS, Origins, Marc Jacobs i inni

Tuesday, October 18, 2016 -


Idąc śladami trendu blogowego, który zapoczątkowała Aga z bloga White Praline (wpadajcie zobaczyć jej piękną stronę!), poszłam za ciosem i również postanowiłam pokazać Wam zapowiedzi blogowe. Czuję się trochę, jak ksiądz na ambonie, ale co tam! 

Chcę Wam dzisiaj przedstawić kilka kosmetyków, które na pewno doczekają się recenzji na blogu. Oczywiście, produktów takich będzie znacznie więcej, na dzisiejszych okazach nie poprzestanę, jednak... postanowiłam odświeżyć trochę feed na stronie, dodać mu trochę polotu i czymś lekkim zaabsorbować Waszą uwagę. No i przyznaję się bez bicia, chciałam wykorzystać najnowsze zdjęcia, które zrobiłam przy użyciu dodatków do zdjęć, które udało mi się ostatnio dorwać w papiernicznym. 


Z serii pielęgnacyjnej, przybliżę Wam na pewno dwa produkty z Shiseido, które wchodzą w skład linii Bio-Performance. Najnowsze serum do twarzy, LiftDynamic Serum, to produkt przeznaczony do walki z siłą grawitacji, która nieprzychylnie traktuje naszą skórę. Dopełnieniem ma być LiftDynamic Eye Treatment, czyli krem-kuracja w okolice oczu, który ma za zadanie walczyć z oznakami starzenia. Seria przeznaczona jest dla kobiet 35+, jednak ja wychodzę z założenia, że lepiej zapobiegać, niż leczyć. Dlatego nie ukrywam, że nowy krem pod oczy testowany jest od dnia, w którym dostałam przesyłkę. Pierwsze zmarszczki niestety już zauważyłam i staram się zrobić wszystko, by się nie pogłębiały. 


Sprawdzam też kilka miniatur kosmetyków, które być może będą miały przełożenie na zakupy pełnowartościowych produktów. Zacznę jednak od początku, czyli od dwóch baz pod makijaż. Jedną z nich jest Prime Time od marki bareMinerals. Jest to produkt wygładzający, wyrównujący i matujący. Jak się możecie domyślić, ma w swoim składzie silikony. Jednak, podobno jest to nieszkodliwy silikon. Sprawdzam to na sobie i myślę, że w najbliższym czasie wydam wyrok, czy aby na pewno mnie nie zapchał. 
Drugą bazą pod makijaż jest baza z Burberry, Fresh Glow. Została ona stworzona na bazie wody i ma zapewniać intensywne nawilżenie skóry, która po aplikacji ma wyglądać na bardzo zdrową i świetlistą. Efekt jest natychmiastowy i powiem Wam szczerze, że choćbym nie wiem, jak starała się znaleźć matujący produkt odpowiedni dla mojej cery, to i tak zawsze kończę w ręku z produktem rozświetlającym. Jestem niereformowalna.
Na koniec maluszek od NARSa, który jest młodszym bratem kultowego różu Orgasm. Tym razem, jest to produkt kremowy i rozświetlający. Ma w sobie co prawda odrobinę koloru, ale po naniesieniu na policzki daje subtelny i naturalny blask. O wiele bardziej mi z nim po drodze, niż z prasowanym różem. 


Wśród nowych pomadek, które ostatnio zasiliły grono moich ulubienic, widziałyście te dwie szminki Make Up For Ever. Nowa seria Artist Rouge podbija perfumerię Sephora. Do wyboru są dwa wykończenia, kremowe i matowe. Oba z intensywnymi, mocno napigmentowanymi kolorami. Niebawem pokażę Wam je na ustach. 


Jeśli jesteśmy też w klimacie ust, to powiem Wam o kosmetyku, który chyba na stałe pojawi się w mojej kosmetyczce. Mowa tutaj o Lip Injection od Too Faced, który jest niczym więcej, jak błyszczykiem powiększającym usta. Pięknie pachnie, szczypie i sprawia, że wyglądam prawie, jak Kylie Jenner (tak, prawie! :-) ). Fajna rzecz, zwłaszcza przed nałożeniem mocnych kolorów na usta. 


Marka Origins wprowadziła nowy krem do pielęgnacji twarzy. Seria nosi nazwę Three Part Harmony. Produkt ten jest przeznaczony do odżywienia cery, jej naprawy oraz odzyskania blasku. Jest zabarwiony na żółty kolor, który pozostawia po sobie trochę śladu na cerze. Nie jest to jednak nic intensywnego. Pachnie cytrusowo, ma gęstą konsystencję i drewniane wieczko. Całkiem przyjemne dla oka. 


Marc Jacobs wypuścił w tym sezonie obłędne róże do policzków Air Blush. To dopiero petarda! Jestem zachwycona tymi mozajkami kolorów, które z jednej strony dają mocną barwę, a z drugiej niosą za sobą mnóstwo zdrowego rozświetlenia. Stylowe opakowanie, przepiękny efekt na licu i boska trwałość!


Na koniec raz jeszcze NARSowe perełki, czyli pomadka Audacious Lipstick w kolorze Apoline, które skradła moje serce oraz najnowszy błyszczyk-hybryda Velvet Lip Glide, w odcieniu Danceteria. Dwa skrajne kolory i dwa skrajne wykończenia. Za to jeden, przepiękny efekt na ustach. 

I to tyle. Mam nadzieję, że zabiło Wam szybciej serce. Było tak?
Niedługo więcej informacji! 


Pomadkowe nowości! MUFE, Shiseido, Sephora, Estee Lauder i NARS

Thursday, October 6, 2016 -


Z takich życiowych porażek, to mogę Wam się przyznać do jednej. Nie potrafię sobie odmówić zakupów kosmetycznych. Co prawda, bywają momenty, że udaje mi się być na detoksie, nie kupować nic nowego, dać sobie na wstrzymanie. Jednak, zawsze prędzej, czy później kończy się to nalotem na drogerię/perfumerię. 

Dzisiaj pokazuję Wam moje nowe nabytki. Wszystkie nowe szminki są tutaj zachowane mocno w klimacie jesieni, która już na dobre rozgościła się za oknem. Nie wiem, jak ja teraz będę robić zdjęcia na bloga, bo przecież pogoda przypomina raczej kadry z Silent hill. 

Są momenty, że cieszę się na jesień. Na przykład wtedy, gdy jestem opatulona cieplutkim kocem, w ręku trzymam kubek herbaty i oglądam ulubiony serial. Wtedy jest nawet spoko. Jak dodamy do tego jeszcze gruby sweter i mocne usta, to podskoczymy do rangi, "jest bardziej, niż spoko".


Jak widzicie, znowu w większości pokazuję Wam czerwienie. KAŻDA się oczywiście od siebie różni i KAŻDA jest totalnie nowa w mojej kolekcji. Takich jeszcze nie miałam ;) 

Make Up For Ever wypuściło na rynek nowe pomadki, których nazwa to Artist Rouge. Posiadam dwa kolory, w dwóch zupełnie różnych wykończeniach. Pierwszym z nich jest kolor Orange Coquelicot M301 i jest to matowa czerwień, złamana intensywnym różem. Na myśl przywodzi mi kolor Good Kisser z MACa (KLIK), który trafił kiedyś do limitowanej sprzedaży.  Drugi kolor, to Rouge Scene C405. Literka C oznacza tutaj kremowe wykończenie. Sama barwa zaś, jest niesamowicie intensywna, napigmentowana i pozostawia prawdziwie krwiste usta pełne blasku.


Pomadki Shiseido już mogłyście podziwiać na moim blogu TUTAJ. Pokazywałam Wam wówczas dwa kolory z najnowszej kolekcji, czyli Poppy i Crime of Passion. Nadal nie mogę wyjść z podziwu, jak pięknie odbijają światło. A czerwień Poppy jest chyba moją ulubioną.


Sephora, Rouge Matte, to nowość w szafach marki własnej znanej perfumerii. Na pewno widziałyście już całe mnóstwo informacji na temat tego, że Sephora wprowadziła nową serię matowych pomadek. Mnie trafił się kolor Rebel Chic i jest to bardzo ciemna czerwień, która właściwie tylko minimalnie przebija się przez kolor... hmm... zaschniętej krwi? Bardzo mocnego, czerwonego wina? To bardzo ciekawa, nieoczywista barwa.


Estee Lauder, Pure Color Envy, Hi-Lustre  230 Pretty Shocking, to dla mnie totalna nowość. Jeszcze nigdy nie miałam żadnej pomadki Estee Lauder i powiem szczerze, że rzadko mi z tą marką po drodze. Nawet jak mi się wydaje, że jakiś kosmetyk jest w sam raz dla mnie, to później okazuje się, że jednak nie do końca. Tak jest na przykład w przypadku kultowych podkładów tej marki. Jeszcze żaden mi się nie sprawdził. Zobaczymy jednak, jak będzie w przypadku intensywnie błyszczącej pomadki w odcieniu malinowej czerwieni.


W ogóle, też zauważyłyście, że mocnym trendem są błyszczące pomadki? Niby mat nadal króluje na ustach i uwielbiamy go za trwałość, ale jakoś tak te intensywnie połyskliwe kolory zdominowały nowości marek makijażowych.

Na sam koniec zostawiłam pomadkę w kolorze nude oraz błyszczyk, który tak właściwie jest hybrydą. Wszystko oczywiście z szafy NARS w Sephorze. Widziałyście już jak wygląda Velvet Lip Glide w kolorze Danceteria na moich ustach TUTAJ. To przepięknie odbijająca światło, długotrwała formuła. Odrobinę przekłamana nazwą, bo jednak Velvet kojarzy mi się bardziej z matem lub satyną, ale powiem Wam, że pomadka ta jest tak komfortowa w noszeniu, że nie  będziecie mieć jej nic do zarzucenia. 


Pomadki Audacious Lipstick, to niekwestionowany hit tego sezonu. Doskonale wiecie, że dziewczyny oszalały na punkcie formuły i kolorów, którymi dysponuje NARS. Nie pozostałam obojętna na te zachwyty i na własność mam teraz odcień Apoline. Jest to przepiękny odcień nude, który nada się idealnie na co dzień, zwłaszcza przy takiej jesiennej aurze. Ożywia on cerę, dzięki temu, że jest w nim naprawdę spora dawka różu. No i opakowanie zamykane jest na magnes. 


I to by było chyba na tyle. W tym momencie mogę Wam powiedzieć, że nie kupiłam sobie kolejnej, dziewiątej już pomadki do kolekcji, ale znam siebie i nie obiecam też, że moja kolekcja się nie powiększy. Tak wiem... to już jest problem, ale co zrobić! Każdy musi mieć jakiegoś bzika ;) 

Poczytajcie też o: 

Oczywiście, każdy z nowych kolorów doczeka się osobnej recenzji na blogu i już niedługo przedstawię Wam, jak wszystkie odcienie prezentują się na ustach. 

Dajcie mi koniecznie znać w komentarzach, czy moje nowe nabytki się Wam podobają! Kupiłyście ostatnio jakąś nową szminkę?

OGROMNY HAUL ZAKUPOWY VOL.2

Wednesday, April 1, 2015 -


Trochę tego nazbierałam, czyli haul :)

Thursday, July 11, 2013 -

Miało być wcześniej, ale mi jakoś nie wyszło.  Na razie post z relacją, co sobie ostatnio zakupiłam. Mało tego i sporo jednocześnie. Nie mam ostatnio czasu się nawet porządnie wyspać, a musicie wiedzieć, że spanie to moja ulubiona czynność;)

Sami wiecie, że ostatnio jakoś u mnie nieciekawie, wiatr wieje w oczy. Człowiek myśli, że już wszystko ok a tu nagle bach! "Gorzej już być nie może", to właśnie powiedziałam przed utratą telefonu. I wypowiedziałam te słowa w złą godzinę, zupełnie jak jakieś zaklęcie w Harrym Potterze. Mam jednak nadzieję, że to najgorsze już jest za mną a ja teraz powolutku, małymi kroczkami będę powracać do życia w spokoju. O tak, teraz takie mam marzenie.

Staram się jednak nie załamywać, nie zamykać w domu na cztery spusty i nie chować w szafie. Chociaż nawet jak słyszę słowa "jesteś w tym wszystkim bardzo dzielna", to czuje, że mam dosyć udawania i uśmiechania się mimo takiego ciężaru. Choroba najbliższej osoby potrafi wywrócić życie do góry nogami. I z pełną odpowiedzialnością stwierdzam, że wolałabym walczyć z chorobą widoczną w wynikach badań.  Najgorszy rak jest lepszy niż choroba psychiczna. Tam mam wroga jakby "obecnego", "namacalnego". A tak od trzech lat walczę z powietrzem. Raz jest lepiej, raz gorzej.  Ostatnio za to tragicznie. I żadne badania krwi, czy czegokolwiek nie dają mi pewności, że już po wszystkim.

Nie chcę Was wprowadzać w zły nastrój, ale uznałam, że mogę tutaj o tym napisać.  Mnie będzie lżej, Wy poznacie mnie odrobinę bardziej i może Wasze słowa jakoś mi przypomną, że nie ja pierwsza, nie ostatnia. Może poznam kogoś kto sam próbował walczyć z chorobą bliskiego, a nie będą to kolejne rady typu "musisz być wyrozumiała", "dasz radę". Nie zrozumcie mnie źle, takie słowa są równie potrzebne i budujące, ale czasem potrzebuje kogoś, kto zna mój punkt widzenia.

Ale dość o tym, bo miało być o kosmetykach i innych fajnych sprawach. Tak, mimo bycia głęboko w czarnej dupie, potrafię czasem pomyśleć o sobie i na chwilę zapomnieć o problemach.  A co poprawia humor? Zakupy ;)

Wpadłam ostatnio zupełnie przypadkowo do Sephory. A tam co? Przeceeeeenyyyyy. Na razie kupiłam tylko jedną rzecz, ale czaję się może na jakiś sephorowy cień.  Chociaż, jak sobie pomyślę, że Sephora testuje na zwierzętach, to mi się odechciewa. Mam jednak ochotę na Aqua Brow. Może któraś z Was już ma? Dajcie znać, co o niej myślicie.  Jestem w ogóle ciekawa, czy jest ta promocja 20%, bo nigdzie o tym nie piszą a dziewczyny mówią,  że jest.

W momencie, w którym pisałam posta nie miałam jeszcze swojego Aqua Brow. Dzisiaj jednak wpadłam do Sephory z 10% zniżką. I rzadko się to zdarza, ale pani w Sephorze była MIŁA I POMOCNA! Ja nie wiem, może Wy trafiacie lepiej, ale ja zawsze jestem totalnie olewana. Aż do dziś. Pani dobrała mi odpowiedni kolor, pomalowała brwi inaczej niż ja sama robię to na co dzień  i powiem Wam, że wyjątkowo mi się to spodobało. Chyba zmienię sposób podkreślania brwi. No. Także ja już mam swoją Aqua Brow z Make Up For Ever, za którą zapłaciłam 81zł. Dobrałam też sephorowy pędzelek numer 10 za 29zł, ale czaję się jeszcze na nr 15.




W każdym razie kupiłam sobie nowe perfumy.  Niedługo w ogóle zrobię post z moimi wszystkimi zapachami, taki przegląd.  W moje ręce trafił Jimmy Choo"Flash". Za 60ml zapachu i 100ml perfumowanego balsamu zapłaciłam 119zl. Pierwotna cena to 279. Prawda, że się opłacało? A zapach podoba mi się tak mocno, że to jest aż przesada.  Pachną tak na pół kwiatowo, na pół słodko. Idealnie.




Kupiłam sobie też małą torebkę.  Są wakacje, lato a ja mam chwilowo dość noszenia ze sobą wszędzie moich wielkich torebek. Tak przynajmniej MUSZĘ się zmieścić do tej, nie biorę niepotrzebnych mi rzeczy i jest mi lżej.  Upolowałam ją na promocji w Housie za 30zl.




Te lakiery chodziły za mną jeszcze zanim weszły na rynek a pojawiły się na paru blogach. Strasznie podobały mi się kolory, ale nie po drodze miałam Naturę.  W końcu jednak moje drogi z drogerią się zbiegły i wzięłam trzy. Niebieski, zielony i malinowy. Wszystkie pachną podczas wysychania. Wszystkie niedługo doczekają się osobnej recenzji i swatchy. Ja już dzisiaj mogę Wam powiedzieć, że jestem z nich bardzo zadowolona. (Ok.8 zl /szt)


Kule do kąpieli trafiły mi się w Biedronce. Nie wiem niestety ile kosztowały, ale drogie na pewno nie były. Są trzy, ale jedna już poszła na wypróbowanie. Są spore, fajnie pachną, barwią wodę, ale nie są to te, które robią pianę. Co dziwne, pachnie się nimi po wyjściu z kąpieli przez dłuższy czas, ale podczas kąpieli już średnio je czułam.  Chyba, że po prostu przyzwyczaiłam się do tego zapachu.



Peeling ze Sweet Secret to taki zakup, z którego nie potrafię się wytłumaczyć. Poluję na zapach szarlotki z cynamonem, więc po co wzięłam ten, to ja nie wiem. W ogóle jest jakiś dziwny. Zapach podoba mi się bardzo średnio a konsystencja jest co najmniej zaskakująca.  Dla mnie jak kisiel. (Ok. 10zl)


W Ives Rocher chciałam sobie kupić malinowe perfumy. Strasznie za mną chodziły, ale gdy je powąchałam, to jakoś tak sobie uświadomiłam, że ten zapach, który miałam w głowie był zupełnie inny. Powąchałam inne i"kokos za słodki", "wanilia nie", "mango eeeee"... i tak dotarłam do tych z limitowanej edycji -pachną owocami leśnymi. Fajny zapach, wzięłam małą pojemność i zapłaciłam 19,90. Jak spełnią moje oczekiwania, to sobie sprezentuję większe.


Natrafiłam też na promocję na stoisku z biżuterią w szczecińskim Outlet Parku. Najbardziej spodobał mi się pierścionek, taki delikatny bardzo. Nie mam parcia na to wszystko Svarowskiego, czy bez niego. Tutaj się skusiłam, bo była promocja i zapłaciłam tylko 46zł za srebrny pierścionek. Nie mogę nosić tych fajnych ze sklepów z ciuchami, jeśli nie są one srebrne. Od razu mam zielonego palca na najbliższe kilka dni.


Kupiłam też pare nowych butów, ale pominę jakieś takie totalnie oczywiste "cichobiegi" i sandałki. Pochwalę się tylko tymi, których rodzaju ciężko szukać w mojej szafce na buty. Byłam sobie na jeden dzień nad morzem. I nie, Szczecin nie leży nad morzem, więc nie dojechałam tam tramwajem numer 9 :) A tam był sklepik Big Stara. To mówię sobie "wejdę, a co". I kupiłam jedne baletki, za 119zł. i te oto piękne...
OBCASY. Tak, ja kupiłam obcasy. Wysokie. Wysokie, jak cholera jasna. I się w nich nie zabiłam jeszcze. Jestem szczęśliwa i dumna z siebie, że mam i takie, i sobie je będę nosić, jak Kuba będzie pod ręką, żeby mnie w razie czego złapał. Kosztowały 129zł, mają bardzo stabilne obcasy i dodają mi jakieś mniej więcej 10cm.


No i największy, najdroższy i w ogóle NAJ zakup. Wiecie dobrze, że ostatnio straciłam swój ukochany telefonik. Byłam szczęśliwą posiadaczką Samsunga Galaxy S3. Cieszyłam się nim przez jakieś 8 miesięcy. Nie ukrywam, jestem ogromną gadżeciarą i telefon trafił do mnie w niecałe dwa miesiące od premiery na polskim rynku. Przeprowadziłam sporą akcję promocyjną dla mojego taty, która miała na celu "tato, tato! chcę!". Przy okazji jednak stwierdzę, że mimo bycia gadżeciarą, to jestem nią dosyć dobrą. To znaczy, że nie mam czegoś tylko dlatego, że mi się podoba. Ja naprawdę korzystam z wielu nowinek i to nie jest tak, że jak coś mam, to nie wiem, jak tego używać. Spec ze mnie konkretny :P
No, ale do rzeczy, bo zeszłam na bok. Telefon straciłam, policja już coś konkretnego ruszyła teraz i mam nadzieję, że szmaciarz niedługo odpowie za swoją chciwość i chamstwo.



Mam jednak kochanego tatę, który mimo tego, że jednak w tej sprawie jest 50% mojej winy i nieuwagi, kupił mi nową stację kontroli nad światem:) Tak oto jestem posiadaczką najlepszego telefonu na rynku (i nikt mi nie wmówi, że jest coś lepszego niż Samsung) - SAMSUNG GALAXY S4. Yhym, drogi jak cholera, ale jednak mój. Jaram się, jak pochodnia, jest mega mega, ale wiecie co? Tęsknię za swoim starym telefonem. Wartość sentymentalna, to jednak spory problem. Miałam tam mnóstwo zdjęć(na szczęście mam dropboxa, więc ich nie straciłam). Straciłam jednak wszystkie kontakty, nagrania z najlepszego koncertu na jakim byłam (Coldplay rok temu) i  całe mnóstwo innych rzeczy. No, ale miejmy nadzieję, że niedługo już będzie po wszystkim. Sprawiedliwość musi być po mojej stronie.
Co do Galaxy S4. Kosztował 2,499zł, kupiony od ręki, ma Androida 4.2, ma mnóstwo fantastycznych funkcji, jak np. grupowanie zdjęć w domyślne albumy, przesuwanie stron za pomocą ruchu głową, odbieranie połączeń i przesuwanie menu głównego bez dotknięcia ekranu, zimą mogę go używać w rękawiczkach, ma ekran Full HD Super AMOLED - widoki, jak w supertelewizorze. Ogólnie stwierdzam, że mogę w nim śmiało zamieszkać :) Jestem z niego bardzo zadowolona, ma parę wad, ale są one do przetrzymania. Nie ma na rynku telefonu idealnego, ten jednak dla mnie jest do ideału bardzo mocno zbliżony.



To chyba już wszystko, co mnie spotkało (oprócz tego, że w dniu, w którym piszę tego posta przycięłam sobie palec drzwiami od samochodu.  Nie wiem, jak to zrobiłam, ale na drugie imię powinnam mieć Sierota. Teraz umieram z bólu i panikuję, że umrę :D Boje się, że mi paznokieć odpadnie, bo już się zrobił fioletowy. Także dziewczyny, nigdy nie mówcie "gorzej już być nie może" :) ). Zadbałam też w końcu o swoje zdrowie i byłam dzisiaj wykonać badania tarczycy. To śmieszne z jednej strony, że dbam o wszystkich dookoła, ciągam po lekarzach, a sama o sobie myślę na ostatnim miejscu. Też tak macie? W każdym razie, wyspowiadałam się ze wszystkich moich zakupów. W każdej wolnej chwili będę się starała pisać dla Was recenzje tych właśnie zakupów i tych poprzednich też, bo zdanie już sobie w miarę wyrobiłam. Pozdrawiam Was gorąco, dziękuję za wsparcie w komentarzach pod poprzednim poście i przepraszam, że tyyyyyle tego napisałam :)
Ala


DO GÓRY