Showing posts with label Inglot. Show all posts

11 najlepszych i najgorszych produktów do brwi

Thursday, October 8, 2015 -



Dzisiaj sposoby na brwi idealne. Wiem, że każda z nas jest inna i każda z nas metodą prób i błędów dochodzi do kształtu brwi, który naprawdę nam pasuje, ale ja chyba z powodzeniem mogę powiedzieć, że jestem ze swoich zadowolona. Przynajmniej na razie. Może za kilka lat złapię się za głowę :) 

Jednak mam ochotę przybliżyć Wam trochę ten temat. Jako że jestem brwiową maniaczką i nie wyobrażam sobie makijażu bez zrobionych brwi, to wydaje mi się, że mam coś-niecoś na ten temat do powiedzenia. 

ŻELE 

Maybelline browDRAMA (ok. 25zł)
Zaczynamy od produktu, który niespecjalnie polecam. Pamiętam, że bardzo go chciałam, gdy jeszcze nie był dostępny w Polsce. Swój pierwszy, z tintem koloru, kupiłam w Norwegii. Wtedy zapłaciłam za niego krocie, bo kosztował jakieś 160kr (co w przełożeniu na polskie pieniądze daje nam niezłą sumkę, około 70zł). Szczoteczka jest, jak w moim mniemaniu, do bani. Byłoby zdecydowanie łatwiej, gdyby nie była zakończona taką dziwną kulką. Sam żel w środku, niestety, nie jest zbyt imponujący. Mam dwie wersje - transparentną oraz barwioną. Ta barwiona wykazuje zdecydowanie lepsze właściwości, zwłaszcza jeśli chodzi o utrzymanie włosków w miejscu. Jednak, jak dla mnie, na dwóch-trzech godzinach spokoju się kończy. Wieczorem moje brwi wyglądają, jakby chciały, a nie mogły. Mimo lepszej trwałości, można mu zarzucić fakt, że brudzi przestrzeń dookoła brwi. Jak nie jesteście wystarczająco uważne i nie depilujecie włosków, które są niewidoczne, to... niestety się na nich osadzi. A wszystko przez tę dziwną, kosmiczną końcówkę. Proponuję więc sięgnąć po nożyczki i samemu skrócić włoski do równej długości, tak żeby szczoteczka była, taka jak wszędzie. 


L'Oreal Brow Artist Plumper (ok. 40zł)
A to mój niekwestionowany ulubieniec. Nic mu nie jest w stanie zaszkodzić. Moje brwi trzyma w miejscu cały dzień, a jak już wiecie, bywają niesforne. Dlatego z ręką na sercu mogę go polecić każdemu. Ja akurat mam wersję z kolorem, ale na pewno, podczas jakiejś promocji w Rossmannie, zaopatrzę się też w wersję transparentną. Nie sprawia, że brwi są błyszczące, doskonale je trzyma i ma wygodną szczoteczkę. Aplikator ma długą rączkę, ale malusią spiralkę na końcu. IDEAŁ!

Essence, Make me brow (ok. 10zł)

Jako jedyny żel z mojej kolekcji, ma w sobie delikatne włoski, które przyczepiają się do naszych naturalnych i udają, że są prawdziwe :) Tani, jak barszcz! A jaki dobry! Może nie ma mocy wymienionego wyżej (tutaj polecam użyć jeszcze jakiegoś utrwalacza), ale za to fenomenalnie wypełnia brwi. Co prawda, nie spodziewajcie się dwóch, wyrysowanych ideałów, ale co prawda, to prawda - świetnie się nada na dni, w których nie będziecie mieć ochoty w precyzyjne zabawy. 


KREDKI 

Kiko Precision Eyebrow Pencil (ok. 25zł)

To moja ulubiona kredka do brwi z tych tanich propozycji. Jedynym jej minusem jest fakt, że trzeba ją temperować. Ja jednak wolę te wysuwane, chociaż nie dają one takiego idealnego konturu. Mimo wszystko, Kiko daje mi maksimum precyzji. Szczoteczka/grzebyczek, który znajduje się na końcu... przemilczmy sprawę, bo się do wyczesywania nie nadaje, ale tutaj najważniejsza jest kredka. A ta, zasługuje, żeby znaleźć się w zbiorach każdej kosmetykomaniaczki.

Golden Rose, Eyebrow Pencil/ Classics (ok. 8zł) 
Kupiłam je stosunkowo niedawno i powiem szczerze, że szału nie robią. Wiem, że są tutaj też ich duże fanki, ale ja niestety nie mogę się do nich zaliczyć. Nie zrobiły na mnie fenomenalnego wrażenia. Przede wszystkim, uważam, że są trochę za miękkie - przynajmniej dla mnie. Chociaż wybór kolorystyczny jest świetny, bo znajdziecie w asortymencie mnóstwo odcieni, to niestety... konsystencja, a co za tym idzie - trwałość, to rzecz nie dla mnie. Zostanę więc przy konturówkach do ust.


Na  zdjęciu kolejno: Anastasia Beverly Hills,  Brow Wiz w odcieniu Taupe; Golden Rose Dream Eyebrow Pencil 307 i 309; Golden Rose Classics Eyebrow Pencil 404; Kiko Precision Eyebrow Pencil 02; L'Oreal Brow Artist Shaper brunette; Maybelline browSATIN, medium brown; Inglot konturówka do brwi w żelu 12

Maybelline, browDRAMA (ok.25zł)
W przeciwieństwie do żelu, który według mnie jest niewypałem,  kredka zasługuje na pochwały.  Na wiele pochwał. To uroczy produkt do brwi, który jak na swoją cenę,  jest naprawdę dobry jakościowo.  Rysik jest wykręcany (takie lubię najbardziej), więc nie daje precyzji natemperowanej, ostrej kredki, ale nie ma tragedii, pozwala na dobre wyrysowanie kształtu brwi. Jedyny minus - rysik jest delikatny,  więc radziłabym uważać na to, żeby nie wysunąć go zbyt mocno, bo łatwo się łamie. Z drugiej strony mamy wykręcaną gąbeczkę, która nabiera odrobinę cienia, ukrytego w zatyczce. Daje to naturalny i delikatniejszy efekt, ale ja nie jestem jego fanką.

L'Oreal, Brow Shaper (ok. 30zł)
Jeśli chcecie ją kupić - zdecydowanie odradzam. Tutaj mamy sytuację odwrotną, niż z Maybelline. Tak już się niestety stało,  że żel jest genialny, a kredką można malować chyba tykko w kolorowance... z jednej strony zakończona woskiem, który...hm... nie daje nic? Moich włosków nie utrzymuje w ryzach, nieprzyjemnie je oblepia i sprawia że kredka nałożona przed, czy po - wygląda nieestetycznie. Wosk do wyrzucenia,  formuła do naprawy! Kredka jest miękka,  ale niestety aż za bardzo. Nie działa to na jej korzyść.  Rozmazuje się w ciągu dnia i nie wytrzymuje na miejscu zbyt długo.  Żywotność porównywalna do muszki owocówki (chociaż tamta daje radę dłużej :))

Anastasia Beverly Hills, Brow Wiz (ok. 90zł)
Najdroższa z kredek, jakie posiadam, ale zarazem najlepsza. Kiko jest fenomenalna, ale na dłuższą metę,  ta jest lepsza.  Przede wszystkim, nie marnuje się ani gram produktu. Dlatego nie lubię temperować kredek, wkurzam się,  że połowę wrzucam do kosza... Brow Wiz jest trwała, precyzyjna, idealnie woskowa. Jej formuła dlugo się utrzymuje.  Ta woskowość sprawia, że łatwo się z nią pracuje,  ale też nie trzeba się martwić, że w ciągu dnia zniknie z twarzy. Kredka ma też najlepszą szczoteczkę do wyczesywania nadmiaru produktu i układania włosków - cudo! Nawet takie szczoteczki z firm zajmujących się produkcją pędzli, jej nie dorównują.  Ja jestem szczerze zakochana.  Starczyła mi na kilka miesięcy używania i chcę kupić kolejne, trzecie już opakowanie. Chociaż waham się,  czy nie zdecydować się na pomadę. 

CIENIE I POMADY


Gosh (ok. 40zł)
Nie jestem fanką podkreślania brwi cieniami. Jakoś,  nie są to moje klimaty i nie podoba mi się ten efekt u mnie. Wiele z Was preferuje taką metodę i bardzo ją sobie chwalicie. Fakt, teraz wyszły (podobno genialne!) cienie do brwi z Golden Rose. Znany i lubiany jest też Brow Pow z theBalm. Ja jednak mam tylko paletkę z Gosha, która spisuje się nawet ok. Fanki makijażu brwi przy użyciu cieni, na pewno będą zadowolone. W palecie znajdują się trzy cienie o różnej barwie oraz wosk. Wosk uczczę minutą ciszy... tyle w tym temacie. Cienie jednak są ok. Mają ciekawe, chłodne tonacje a paletki są tak skonstruowane by każda z nas mogła sobie dobrać odpowiedni kolor do swoich brwi.

Inglot (ok. 35zł)
Ta pomada była dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Jest malutka i nie najtańsza, bo za 2g płacimy prawie 40zł, ale warto! Naprawdę warto ją mieć. Przede wszystkim, jest to ilość produktu, którą da się zużyć, przynajmniej w znakomitej większości, nim wyschnie, czy straci ważność. Jest wydajna, długo utrzymuje się na brwiach i nie znika z nich, z niewyjaśnionych przyczyn. Jest całe mnóstwo kolorów, które będą pasowały do każdego typu urody. Ja ją uwielbiam! Produkt naprawdę wysokiej jakości. 

Make Up For Ever (105zł)
Niewidoczna na zdjęciach, ale o niej napiszę, bo swoją miałam i zdanie o niej też jakieś tam posiadałam. Generalnie - nie polecam. Po pierwsze, na pewno nie nadaje się dla dziewczyn, które chcą szybkiego efektu. Ona wymaga precyzji i więcej roboty, niż dwa machnięcia kredką. Łatwo z nią przesadzić i zrobić sobie dwie brwi odrysowane od szklanki. Jej cena ciągle, ale to ciągle rośnie! Dwa lata temu kosztowała 86zł. Mnie udało się ją kupić taniej, ale jak zerknęłam dzisiaj na stronę i zobaczyłam cenę - nie warto! Naprawdę nie warto w nią tyle inwestować. Niby jest wodoodporna, niby trwała i wydajna, ale... jest tyle dobrych produktów na rynku, które są tańsze i lepsze, że naprawdę... uważam, że to jeden z produktów MUFE, w który nie powinno się ładować pieniędzy. Tym bardziej, że cena ciągle rośnie, a pojemność przecież i tak zostaje taka sama. W dodatku, według mnie, mamy słaby wybór kolorystyczny. Lepiej skierować swoje kroki w stronę Inglota. SERIO.


A co jest Waszym ulubionym produktem do brwi? Wolicie cienie, czy kredki? Czego nie polecacie?
A jeśli nie wiecie, jak malować brwi, to zapraszam Was na post Agnieszki ;) 

MONDAY MORNING MAKEUP

Monday, February 9, 2015 -

Leniwy haul zakupowy

Sunday, March 23, 2014 -


Hej! 
Dzisiaj mam totalnie nudną niedzielę, więc postanowiłam napisać dla Was coś lekkiego i przyjemnego. Nie wiem, jak Wy, ale ja dzisiaj spałam do 12. i cały dzień śmigam w piżamie. Nie zamierzam tego stanu zmieniać. Wam też tak leniwie mija dzień?

Chciałam Wam pokazać moje ostatnie zakupy. Kupiłam sobie/dostałam ostatnio kilka drobiazgów, które zasiliły moją kosmetyczkę. 

Zrobiłam malutkie zakupy w Rossmannie i wpadły mi tam w ręce dwa kosmetyki. Na bazę L'oreal Lumi Magique  czaiłam się od bardzo dawna. Naprawdę od bardzo dawna. Chciałam ją upolować na promocji, ale niestety od dłuższego czasu na nic nie trafiałam, więc się wkurzyłam i kupiłam ją w cenie regularnej, która jest wysoka. No, ale cóż? Przynajmniej mam to, czego chciałam :)



Drugą rzeczą była pomadka Rouge Edition Velvet, Bourjois. Ją już u mnie na blogu widziałyście, a jeśli nie, to zapraszam Was pod ten LINK.


Zamówienie na MintiShop.pl zadowoliło mnie, jak zwykle. Bardzo lubię robić tam zakupy i zawsze jestem zadowolona. Dostałam też dodatkowo słodki gratis - krówkę, ale wybaczcie mi, nie dałam rady jej sfotografować ;)

Zamówiłam sobie pięć rzeczy, ale na zdjęciu widzicie tylko cztery. Ta piąta jest niewidoczna, bo poznacie ją, gdy rozpocznę kolejne rozdanie na blogu :) Na razie odsyłam Was do aktualnie trwającego KLIK.




W moje ręce wpadł peeling żurawina i limonka z Bomb Cosmetics. Wypatrzyłam go u Kosmetasi i stwierdziłam, że muszę go mieć. Nie pomyliłam się, to był rewelacyjny zakup. Pachnie rewelacyjnie, ściera solidnie i na pewno doczeka się swojej dłuższej recenzji na blogu. Wyczekujcie!


Skusiłam się też na dwa pędzelki. Jeden do różu i bronzera, a jeden do rozcierania. Do bronzera wybrałam pędzelek Zoeva, 127 Luxe Sheer Cheek, który kosztował ok. 52zł. Z jednej strony jestem bardzo zadowolona z jakości pędzelka, miękkiego i białego włosia (tak, ostatnio mam paranoję na punkcie białego włosia). Chociaż z drugiej strony coś jest nie tak, bo podczas używania pędzelka czuję, że coś jest nie tak ze skuwką. Dlaczego? Niby wszystko jest zgrzane w odpowiednim miejscu i tak dalej, ale nie działa to zbyt dobrze. Po prostu, delikatnie ta rączka się rusza. Nie przeszkadza mi to najbardziej na świecie, ale nie jestem też zadowolona na sto procent. 
Drugim pędzelkiem, jest Hakuro H74 i z niego jestem bardzo zadowolona - zero zastrzeżeń. Rewelacja.


Sprawiłam sobie też pomadkę z Barry M, która budzi wiele zachwytów i pytań. Każdy się mnie ze zdziwieniem pyta, czy mam zieloną pomadkę. A ja z satysfakcją odpowiadam, że tak, taka teraz moda :) 


Niedługo pokaże Wam ją z "bliższego bliska" i opowiem o niej coś więcej.


No i na koniec moje pielęgnacyjne odkrycie! O nim też już za kilka dni opublikuję Wam więcej słów i moje spostrzeżenia na jego temat. Na razie powiem Wam tylko, że to multi-akcyjny tonik do twarzy, który pięknie pachnie i fajnie działa. Na więcej musicie poczekać :)


I to by było na tyle. Kupiłam też miętowy pigment z Kobo, ale jeszcze nie doczekał się zdjęcia. Na pewno spróbuję zmalować dla Was jakiś makijaż z nim w roli głównej. Chociaż nie obiecuję, bo fotografowanie oka nie należy do moich mocnych stron. 

Kupiłyście sobie coś ostatnio? A może macie któryś z produktów, które sobie kupiłam? 


Wielka bitwa różowych jajek: Inglot vs. BeautyBlender

Tuesday, March 4, 2014 -

Witajcie!

Dzisiaj post, na który czekaliście. Statystki wyszukiwań na moim blogu szaleją pod tym względem i codziennie widzę wpisywane hasła o beauty blendera  i gąbeczkę z Inglota.  Mimo że ostateczna recenzja jajeczka BB się jeszcze u mnie nie pojawiła, to postanowiłam, że podzielę się z Wami zdaniem na temat jednego i drugiego. Chociaż na pewno beauty blender doczeka się osobnego posta. Uważam, że na to zasłużył.

Dzisiaj skupimy się na porównaniu obu gąbeczek i odpowiedzeniu sobie na pytanie, czy są do siebie podobne tylko z wyglądu. 

Przede wszystkim różni je cena, jaką musimy za nie zapłacić. Kultowe, różowe jajeczko nie należy do najtańszych. Musimy na nie wydać całkiem sporo, bo aż 79zł. Dlatego uważam, że warto je kupować w duopaku. Fakt, na raz trzeba wydać znacznie większą kwotę, bo aż 119zł, ale jest to dosyć spora oszczędność.


Gąbeczka z Inglota, to koszt rzędu 42zł. Mamy tutaj do czynienia ze znacznie niższą kwotą, jaką należy na nie wydać i to chyba największa zaleta tego produktu.

To, co mnie bardzo w beautyblenderze denerwuje, to fakt, że nie jest dostępny stacjonarnie. Czy naprawdę byłoby to takie trudne wprowadzić go do jakieś większej sieci drogerii? Nie miałabym nic przeciwko, gdyby znalazł się w Douglasie albo Hebe. Zawsze jest to większy komfort związany z brakiem kosztów dostawy. No i byłoby fajnie, gdyby każdy mógł zobaczyć jajeczko na żywo i mógł je sobie pomacać.


Tutaj na korzyść Pro Blending Sponge, bo tak się nazywa konkurencyjne jajeczko, działa sieć salonów i wysp, na których możemy spokojnie dotknąć jajeczko i zweryfikować przed zakupem, czy w ogóle chcemy je nabyć.

I to chyba byłoby na tyle aspektów, przy których jajeczko z Inglota może sobie zasłużyć na lepszy rezultat względem beautyblendera. A szkoda.


Zacznę może od konkretów i nie będę Wam tutaj owijać w bawełnę, rozwlekając się na osiemnaście stron. Jajeczko z Inglota po prostu jest gorsze. Jest marną podróbką. I dlaczego nazywam je podróbką/"tańszym odpowiednikiem"? Czy dupem, jak kto woli :P Bo zwyczajnie Inglot zakończył na podobieństwach obu produktów w kwestii wizualnej. Na tym koniec. Finito!

Przede wszystkim, jak widzicie to na zdjęciach (tak w ogóle, to jajeczka są bardzo niefotogeniczne i ciężko było mi je dobrze uchwycić :) ), jajeczka różnią się teksturą. Beautyblender jest bardziej porowaty, mięciutki i przypomina skórę. Fajnie się nim operuje i naprawdę, nawet największy laik nie zrobi sobie nim krzywdy. Wydaje mi się, że to najbezpieczniejsza forma nakładania podkładu i dodatkowo wszystko dzięki niemu wygląda po prostu fenomenalnie.  Daje sobą łatwo manipulować, ale w sensie fizycznym :P Jest giętki i sprężysty. Łatwo można go ścisnąć. To naprawdę duży komfort, zwłaszcza przy namaczaniu go przed nałożeniem makijażu oraz przy jego czyszczeniu. Mycie BB jest praktycznie bezproblemowe. Fakt, jedne podkłady wymywają się lepiej, inne gorzej, ale nadal... nie ma większych problemów przy jego czyszczeniu. Radziłabym jednak zachować ostrożność. /Ja, moimi długimi paznokciami niestety zrobiłam już sobie nieciekawą dziurkę :(/




Jak wypada Pro Blendig Sponge? Średnio. To znaczy, on działa tak samo jak BB i nie widać specjalnej różnicy w tym, jak podkład wygląda na buzi. Jest jednak spora przepaść dzieląca obie gąbeczki. Inglotowskie jajo jest bardzo zbite, powiedziałabym "ciężkie", podczas gdy BB jest lżejszy w dłoni. Jajeczko rodzimej firmy niestety nie może się pochwalić taką samą fakturą. Jest ewidentnie wykonane z innego tworzywa. I niestety, jest to niekorzystne.
Najprościej mówiąc, nie daje takiej przyjemności i komfortu z używania jajeczka. Jest nieprzyjemny i mam wrażenie, jakby "uderzał" w twarz. Fakt, nie zrobimy sobie nim żadnego siniaka pod okiem, ale niestety nie jest też zbyt fajny.
Tragicznie się go namacza wodą. Przy BB jest to dosłownie chwila, a tutaj się moczy i moczy, i zajmuje to znacznie więcej czasu. Mycie też nie należy do najprostszych. Jest raczej uciążliwe i uporczywe. Znacznie dłużej schnie. Ja myję swojego BB co wieczór i rano jest już skurczony i suchutki. Jajko z Inglota niestety potrzebuje bardziej doby do wyschnięcia.



Podsumowując, powiem szczerze, że na jajko z Inglota już się nie skuszę. Wolę wydać więcej i zapłacić w ten sposób też za komfort, jaki przynosi mi używanie oryginalnego beautyblendera. Nie to, żeby inaczej wyglądał po nich podkład na twarzy, czy korektor pod oczami, bo ta kwestia pozostaje bez zmian. Jednak ogromnym plusem jest miękkość BB i właśnie dlatego z niego nie zrezygnuję. Gdy mój już mi się wysłuży, to na pewno kupię kolejnego.

Dla osób, które nigdy nie miały styczności z beautyblenderem, polecam zapoznanie się z jajeczkiem z Inglota. Myślę, że wtedy spełni Wasze oczekiwania. Osobom, które nie chcą też przepłacać za "kawałek gąbki" - też się sprawdzi. Niestety, a może stety, poznałam zalety BB przed jajkiem z Inglota i swojego zdania nie zmienię. Wiem, że wiele z Was nie rozumie fenomenu różowego jajeczka. Ja jednak jestem w nim bezgranicznie zakochana.

A jakie jest Wasze zdanie? Posiadacie któreś z jajeczek? Uważacie je za ważną rzecz w Waszym makijażu?


NOWOŚĆ W INGLOCIE!

Tuesday, January 14, 2014 -

Hej!

Dzisiaj post czysto informacyjny, w którym mam zamiar podzielić się z Wami ważną informacją. Nasza rodzima firma postanowiła zabrać się za stworzenie własnej gąbeczki do podkładu (korektora i pudru), na kształt Beauty Blendera. 

źródło: inglot.pl

Było już pomarańczowe jajko z Real Techniques, mnóstwo podróbek bardziej lub mniej chińskich, które często przypominają mi kształtem "wiadomo co". MAC również ma swoje jajko, ale jakoś tak... mało popularne. 

Najbardziej znane, najbardziej osławione i chyba najlepsze (chociaż nie jestem obiektywna, bo innych nie używałam), jest jajko Beauty Blender. Nikt mi nie wmówi, że nie chciałby mieć go w swojej kolekcji. Fakt, kosztuje dużo, bo aż 79zł, ale myślę, że warto. Ale nie o nim dzisiaj! Wróćmy do tematu. 

żródło: facebook.com/inglotpolska

Inglot poinformował dziś na swoim fanpage'u, że od dzisiaj sukcesywnie wprowadza nowość do swoich salonów. W ten sposób, każda z nas będzie mogła stacjonarnie kupić sobie taką gąbeczkę do podkładu. Nie powiem, jajko bardzo przypomina wspomnianego wcześniej BB. Prawda?

Cena niemała, bo aż 42 złote. Zawsze to mniej niż 79zł, ale to nadal całkiem wysoka stawka. Mam nadzieję, że jakość produktu jest porównywalna do BB, jak jego wygląd. Co więcej, podoba mi się fakt, że produkt jest dostępny stacjonarnie. Co jest ogromnym minusem Beauty Blendera. Możliwość "pomacania" jajka przed jego zakupem, jest sporą zaletą.

Ja myślę, że za jakiś czas na pewno kupię to jajko i je porównam z Beauty Blenderem. Wtedy na pewno pojawi się ich porównanie. A Wy, co myślicie o nowym produkcie Inglota? Skusicie się? 

Paznokciowe miasto nocą

Saturday, November 16, 2013 -

Hejka! Dzisiaj przychodzę do Was z paznokciowym zdobieniem. Nie czuję się w tym temacie ekspertem, ani osobą o niezwykle ogromnym talencie, ale lubię sobie zrobić paznokcie. Lubię bawić się sondą, pędzelkami i różnymi kolorami. Uważam też, że trening czyni mistrza i może kiedyś dorównam precyzją, i talentem dziewczynom, których zdobienia przeglądam w Internecie wzdychając do ekranu. Nie ukrywam, że często odtwarzam to, co zobaczyłam na YouTubie, czy na blogach, na które zaglądam. 

Zaczynamy! 
Na początek nakładam bazę na paznokcie, ponieważ nie chcę ich odbarwić (co ostatnio i tak się dzieje :/ ). Dlatego nakładam odżywkę z Essie, Help me grow i z Eveline, dbającą o to, żeby paznokcie były białe. Potem idą dwie warstwy białego lakieru. Tak na marginesie - bardzo się cieszę, że wykończyłam tego maluszka z Golden Rose, ponieważ kompletnie mi się nie podobał. Teraz używam białego MiniMaxa z Eveline. 



Na tak przygotowaną białą bazę będziemy nakładać trzy kolory za pomocą gąbeczki, chcemy uzyskać ombre. Swoją drogą, polubiłam ostatnio biały kolor na paznokciach. Fajnie mi się go nosi.
Do ombre użyłam trzech różnych kolorów. Pachnącego niebieskiego z My Secret, Bikini so teeny Essie i Posh Plum z Sally Hansen, a narzędziem jakiego do niego użyłam była zwykła gąbka do mycia naczyń :) Nie musicie szukać specjalnych gąbeczek, czy używać tych do podkładu. Chociaż możecie. Ja natomiast nie maluję się takimi gąbeczkami, więc łatwiej mi ukraść taką z kuchni.


Zależało mi na tym, żeby nie pokryć paznokci kolorem w 100%. Chciałam białych prześwitów, i udało mi się tego nie skopać. Jeśli chcecie bardziej zakryte niebo, możecie się pobawić dłużej, też będzie dobrze wyglądać. 

No i przechodzimy do czarnych budynków. Stosunkowo łatwo je zrobić. Bałam się ich najbardziej, a są chyba najprostszą rzeczą do wykonania. Wystarczy parę razy machnąć pędzelkiem, tworząc wyższe wieżowce i mniejsze bloki, i domki.

Do namalowania budynków posłużył mi ulubiony Black Devil, z Pierre Rene. Mam do niego pewne zastrzeżenia, jeśli chodzi o pędzelek, ale czerń lakieru jest przepiękna i głęboka. Wystarcza jedna warstwa. Odczekałam jakieś dwie minuty i zaczęłam bawić się detalami. Żółtym lakierem z serii Paris 209 od Golden Rose namalowałam kropeczki imitujące okna domów. Użytym wcześniej białym lakierem i srebrnym Inglotem (którego niedługo wrzucę Wam w osobnej recenzji, bo jest tego warty), stworzyłam gwiazdki i dwa księżyce.


No i taki mamy efekt końcowy. Paznokcie pokryłam jeszcze wysuszaczem z Sally Hansen, Insta Dry.




Nie wiem, jak Wam, ale mi się to zdobienie ogromnie podoba. Sprawiło mi niezwykłą frajdę i świetnie się bawiłam je robiąc. Bałam się, że mi kompletnie nie wyjdzie, ale uważam, że poszło mi całkiem, całkiem. Spróbujcie i Wy, satysfakcja z wykonania takich paznokci jest naprawdę spora. Niestety nie jestem w stanie odnaleźć oryginału, na którym się wzorowałam, ale jeśli tylko na niego trafię, to dodam Wam tutaj link.

A teraz czekam na Wasze opinie. Czy Wam się podoba, czy może nie - szczerze :) I czy same widziałyście ostatnio jakieś zdobienie, które szczególnie zapadło Wam w pamięć. Dzielcie się linkami :)
Pozdrawiam Was bardzo gorąco, bo w Szczecinie, jest tak zimno, że... o matko :P

Bleee, pająki!

Thursday, October 31, 2013 -

Dzisiaj mam dla Was propozycję odrobinę halloweenową. Osobiście święta tego nie obchodzę i nie wybieram się też na żadną imprezę tematyczną. Mimo wszystko jednak podoba mi się ogólny klimat. Wiecie, dynie, potworki, te sprawy. Chociaż na co dzień staram się omijać wszystko, co straszne, to tego dnia, jakoś mi to nie przeszkadza. Wolę, gdy jest zabawnie, a nie strasznie.

Moja propozycja pomalowania paznokci jest bardzo prosta w wykonaniu. Co prawda, robiąc je zdałam sobie sprawę, że mam dość zabawy z pędzelkiem, którego używam do zdobień i w najbliższym czasie zaopatrzę się w zwykle lakiery z wąskim pędzelkiem. Inaczej trafi mnie szlag. Z takimi lakierami przeznaczonymi do zdobień jakoś łatwiej mi się pracuje. 


Obiecywałam sobie, że wykonam jeszcze co najmniej dwie propozycję na to "straszne" święto, ale niestety mi się nie udało. Mam jednak nadzieję, że moja propozycja przypadnie Wam do gustu. Postanowiłam zabawić się w zrobienie pajęczyny i słodkiego pajączka. Aż dziw bierze, że na co dzień uciekam, jak zobaczę tego przerażającego stwora, krzycząc "Kubaaaa, pająk!!!". Nawet te najmniejsze z najmniejszych mnie przerażają. Widzę żądzę krwi w ich małych, rozbieganych oczkach :)


Paznokcie pomalowałam czarnym lakierem z Pierre Rene (Black Devil) i srebrnym Inglotem o numerze 221. Zdobienia wykonałam przy pomocy tego samego czarnego lakieru i białego Selene od Golden Rose. Całość pokryłam top coat'em z Sally Hansen, Insta-Dri.


Wydawało mi się, że pajęczyna jest trudna do stworzenia, jednak tak nie jest. Łatwo ją wykonać, ale niestety mój pędzelek postanowił zastrajkować i okazał się w tej kwestii dość uporczywy. Dlatego już go nigdy nie użyję, a Wam osobiście polecam linery z Wibo - rozwiązują wiele problemów. A całe zdobienie nie zajmie Wam więcej niż 15 minut. Daję słowo. Nawet niewprawiona ręka sobie z nim poradzi.

Na przyszłość obiecuję poprawę i za rok na pewno pojawi się więcej propozycji na to święto. Jak przeglądam blogi dziewczyn, to nie mogę wyjść z zachwytu i czasem aż mnie ściska z zazdrości, że mi się ręka trzęsie a one robią takie precyzyjne zdobienia. Chylę czoła :)

A Wy jak spędzacie ten dzień? Świętujecie? Idziecie na imprezę? Czy tak, jak ja modlicie się, żeby te słabo przebrane dzieciaki (przynajmniej u mnie zawsze tak jest) nie zapukały do Waszych drzwi? :)

Aktualizacja - mam dzisiaj tak dobry dzień, że chyba im nawet otworzę i pójdę do sklepu po cukieraski. Najpierw znalazłam dawno odłożone 30zł, o których zapomniałam, a jednak fajnie znaleźć takie ekstra pieniądze :) 
Potem odwiedził mnie kurier z paczką, o której nie miałam pojęcia. Jakiś czas temu wypełniłam zgłoszenie na portalu ofeminin.pl i jakoś tak zapomniałam o fakcie. Nie przyszedł też do mnie żadne mail z informacją. Dlatego radość jest podwójna, bo uwielbiam takie niespodzianki. Dzisiaj zdecydowanie wybieram cukierek, a nie psikus :)

Na koniec, na potwierdzenie, że to wszystko to najprawdziwsza prawda - fotencja.



Rozdanie! [ZAKOŃCZONE]

Sunday, May 12, 2013 -



Witam Was bardzo serdecznie. Dzisiaj przychodzę do Was z małym co nieco. Obiecywałam jakiś czas temu, że szykuje się pierwsze rozdanie na moim blogu. I oto jest! 

Blog ma już dwa miesiące, ja jestem bardzo zadowolona, bo wszystko się powoli rozkręca. Niedawno przekroczyłam aż 7000 wyświetleń, obserwatorów przybywa, lajków na Fb również. Słyszę wiele dobrego o tym, jak prowadzę bloga i jestem mile zaskoczona wszystkimi sympatycznymi reakcjami. 


Do wygrania będą dwa mniejsze zestawy. Miałam zrobić jeden wielki, ale pomyślałam, że chyba lepiej, żeby zadowolone były dwie osoby.


Zestaw I
-pomadka Nivea, Vitamin Shake
-lakier Miss Sporty, nr 2279
-cień do powiek, Inglot, nr 467
-Yves Rocher, musująca pastylka do kąpieli




Zestaw II
-Wibo, lakier Blue Lake
-wosk Yankee Candle, Black Coconut
-Biovax, serum wzmacniające do włosów

Mam nadzieję, że zestawy Wam się podobają.
A teraz zasady:
Rozdanie trwa od 12.05 do 02.06. Wyniki zostaną ogłoszone w ciągu 4 dni od zakończenia rozdania.

Obowiązkowo należy:
-być obserwatorem bloga,

Dodatkowo można:
-polubić Ala Ma Kota na Facebooku (+1 los),
-dodać podlinkowany banner na pasku bocznym na swoim blogu (+ 2 losy),

Dotychczasowi obserwatorzy zostają nagrodzeni przeze mnie dodatkowym losem.
Informację o chęci wzięcia udziału w rozdaniu należy umieścić w komentarzu według wzoru:

Obserwuję jako:
Lubię jako: (imię i pierwsza litera nazwiska)
Banner: TAK/NIE (link)
email:

Zwycięzcy zostaną wylosowani przez maszynę losującą. Zwycięzca ma 3 dni od ogłoszenia wyników na przesłanie mi maila ze swoimi danymi kontaktowymi (ja skontaktuję się pierwsza, informując o wygranej). Jeśli się ze mną nie skontaktuje, wylosuję kolejną osobę. Wszystkie rzeczy zostały kupione przeze mnie.
Nagrodę wysyłam na terenie Polski.

Powodzenia! :)

Konkurs nie podlega przepisom Ustawy z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych 
(Dz. U. z 2004 roku Nr 4, poz. 27 z późn. zm.).


DO GÓRY