Showing posts with label Clarins. Show all posts

4 najlepsze balsamy i olejki nawilżające do ust!

Monday, March 20, 2017 -

nawilzajace-produkty-do-ust-revlon-kiss-balm-artdeco-pupa-clarins

Cieszę się, że wczorajszy wpis przypadł Wam do gustu. Dzisiaj już jednak wracam do standardowej tematyki, którą poruszam na mojej stronie. Kosmetyków nigdy dość, dobrze o tym wiecie.

W związku z tym, że ostatnio coraz rzadziej sięgam po matowe pomadki, na dobre zaczynam zaznajamiać się ze wszystkimi w mojej kolekcji, które mają błyszczące i nawilżające wykończenie.
I to właśnie takie lekkie formuły trafiają na moje usta. Ze szczególnym uwzględnieniem balsamów i olejków. Chciałabym Wam przybliżyć 4 produkty do ust, które służą mi ostatnio na zmianę.

Clarins, Moisture Replenishing Lip Balm, 15ml 75zł
Znacie go doskonale, bo to jeden z najpopularniejszych produktów nawilżających. Tubka 15ml kosztuje 75zł i można ją dostać w perfumerii Douglas. Jego regeneracyjne właściwości oparte są o wosk różany, masło shea, olejek ryżowy oraz ceramidy.  To świetny produkt przed i po mocnej szmince. Lubię też nakładać jego grubszą warstwę przed snem. Wtedy budzę się rano z pełnymi, wolnymi od podrażnień warg.

Mimo że ten produkt wygląda, jakby był lakierem do paznokci, to nie jest. Za 6 ml tego olejku trzeba zapłacić 57.90zł i dostaniecie go również, tylko w Douglasie. Jego wygodny aplikator pozwala na szybkie rozprowadzenie produktu na ustach. Dlatego właśnie nadaje się na wrzucenie go do torebki i szybkie poprawki w ciągu dnia. Z trzech dostępnych kolorów, posiadam nr 4, który ma w sobie odrobinę pomarańczowo-czerwonego tintu, który jest niezwykle subtelny na ustach. W składzie znajduje się olejek z pestek malin (podobnie, jak w przypadku kultowego olejku Clarinsa, który już mi się skończył, a ja obiecałam nie kupować sobie na razie żadnych kosmetycznych pierdół, dopóki nie zużyje swoich zapasów). No i pięknie się błyszczy, zapewniając ustom prawdziwą taflę wody. A taki efekt bardzo lubię.

Olejek z limitowanej kolekcji marki Pupa, pokazywałam Wam już kiedyś na blogu. Jest dostępny w czterech różnych kolorach, ale u mnie widzicie numer 001 Sunny Honey, który na ustach praktycznie nie daje żadnego koloru. Jedyne czym się wyróżnia, to mocna, błyszcząca tafla.  Do dostania był w Douglasie za 66zł. Podobnie, jak produkt Artdeco, zawiera w składzie olejek z pestek malin, który intensywnie nawilża i odżywia spierzchnięte wargi. Nadaje się do torebki, ale nie polecam go, jako kuracja nawilżająca na noc. W tej kwestii zdecydowanie stawiam na balsamy i maski. Olejki są dobre w ciągu dnia.

Na koniec nowość w perfumerii Douglas, czyli Revlon, Kiss Balm. Jego cena to 21.99zł. Dostępny jest w czterech kolorach/smakach i zapachach. Dzisiaj pokazuję Wam Tropical Coconut, który prócz SPF 20 (świetnie na wiosnę/lato!), pachnie zupełnie, jak pinacolada. I tak też smakuje! Jest słodziutki i noszenie go, to sama przyjemność. Co w składzie? Oczywiście olejek z pestek malin. Już chyba wszystkie nauczyłyśmy się, że to świetny produkt nawilżający :) Prócz olejku z pestek malin, dodano też olejek z pestek winogron oraz granatu. Tropical Coconut nie ma koloru, ale reszta z rodziny daje na ustach delikatny efekt. Jako jedyny z pokazywanej dzisiaj rodzinki, jest w formie sztyftu, ale kompletnie mi to nie przeszkadza. Formuła pozwala na szybką aplikację w ciągu dnia, a dzięki temu śmiało można go wrzucić do torebki albo w kieszeń kurtki. To coś w stylu pomadek ochronnych, więc nawilżenie jest raczej krótkotrwałe, ale smak i zapach tego produktu, wynagradza każdą ponowną aplikację. 


Te produkty ostatnio noszę na zmianę w mojej torebce. Tak naprawdę wrzucam do niej co mam pod ręką, więc nie mam w tej kwestii ulubieńca. Wszystkie lubię z taką samą siłą.  A Wy? Też nosicie w torebce miliard produktów do ust? Jaki jest Wasz ulubiony kosmetyk do pielęgnacji w tej kwestii? 
Dajcie znać w komentarzach! :)

#Makeup Menu - dziewczęcy makijaż krok po kroku

Tuesday, April 5, 2016 -

Dzisiaj duże #MakeupMenu, przy którym sporo się napracowałam. Dajcie mi znać, czy lubicie takie rzeczy, krok po kroku. Chciałam Wam pokazać mój szybki i bardzo prosty makijaż, do którego przemyciłam odrobinę różu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.


Pierwszym krokiem, od którego zawsze zaczynam makijaż, jest oczywiście zaaplikowanie bazy pod cienie. Niezmiennie w tej kwestii, używam Primer Potion z Urban Decay. Warta jest każdej złotówki i jako jedyna, perfekcyjnie trzyma makijaż oczu. Wklepuję ją palcem, by mieć pewność, że rozłożę ją równomierną oraz cienką warstwą. Następnie sięgam po róż do policzków z Bourjois. Jego różowo-złota barwa sprawiła, że chciałam się nim pobawić. Jako produkt wypiekany, daje trwałość oraz intensywny kolor. Dlatego nie przesadzam z jego ilością, nakładam go lekką ręką. Chcę uzyskać bardzo delikatny efekt. Chwytam pędzel do blendowania, nabieram odrobinę bronzera z paletki Wibo i starannie rozcieram go w załamaniu powieki. 


Lubię optycznie zagęszczać linię rzęs, a w tej kwestii idealnie sprawdza mi się eyeliner Pupa Milano, którego czekoladowa barwa daje naturalny, nienachalny efekt. Po nałożeniu i roztarciu go pędzelkiem w celu uzyskania miękkiego przejścia, chwytam po maskarę Maybelline, Lash Sensational, która sprawdza się u mnie rewelacyjnie. Nie osypuje się, nie odbija na powiece i pięknie podkręca mi rzęsy - aGwer, to potwierdzi ;) 

Następnie przechodzę do makijażu twarzy. Ujednolicam cerę jedną pompką podkładu Chanel, Les Biege w kolorze 10. Aplikuję podkład gąbeczką beautyblender, bo według mnie, najlepiej wygląda właśnie wtedy. Pędzel mi się w jego przypadku nie sprawdza. Chcę też zakryć moje cienie pod oczami, dlatego wklepuję odrobinę kryjącego korektora Clarins, Instant Concealer



Kryjący korektor, to nie wszystko. Nigdy nie omijam kroku z rozświetleniem okolic pod oczami. W tym celu używam korektora Shiseido, Sheer Eye Zone Corrector. Następnie starannie przypudrowuję całą twarz oraz okolice pod oczami pudrem wykańczającym Provoke, którego jasny kolor, znakomicie rozświetla mi cerę. Następnym krokiem jest wyczesanie brwi, precyzyjne wypełnienie wolnych przestrzeni kredką Soap&Glory oraz pokrycie włosków żelem utrzymującym się cały dzień, L'Oreal


Dobrze i starannie przypudrowana twarz stanowi dla mnie bazę pod nadawanie koloru. Dzięki temu wiem, że mam zdecydowanie mniejsze szanse na to, żeby zrobić sobie plamy bronzerem i różem. W celu lekkiego zaznaczenia kości policzkowych, sięgnęłam tym razem po bronzer z paletki Wibo. Jest ona moim osobistym ulubieńcem. Jestem szczerze zaskoczona, jak dobra jakościowo się okazała. Róż, który jest w zestawie, fajnie nadaje cerze blasku i zdrowego wyglądu. A rozświetlacz jest jednym z piękniejszych, dostępnych w drogerii. Jeśli jeszcze nie macie tej paletki, warto się w nią zaopatrzyć. 


Na koniec jeszcze usta. Na samym początku obrysowuję je konturówką Golden Rose, która służy mi tutaj tylko, jako wyznacznik linii, której nie chcę przekroczyć aplikatorem pomadki Bourjois, Rouge Edition Velvet. Kolor, na który postawiłam dziś, to Pink Pong - odważny róż w odcieniu magenta. 



A na koniec efekt przed i po. 

Mam nadzieję, że dzisiejszy post przypadł Wam do gustu. Dajcie znać, co dla Was oznacza dziewczęcy makijaż.

Clarins, Mission Perfection Serum

Tuesday, January 26, 2016 -


Jak już Wam wspominałam w milionie innych postów dotyczących Clarinsa, jestem ogromną fanką tej marki. Dzisiaj jednak chciałabym Wam pokazać pewien produkt z pielęgnacji. 

Zamknięte w plastikowej, ale cieszącej oko buteleczce, serum jest zabarwione na koralowy kolor. Nie przejmujcie się jednak, nie ma opcji, że zabarwi też skórę. Jego lekka konsystencja pięknie rozprowadza się po skórze, tworząc delikatną i cieniutką warstwę, która walczy z zaburzeniami pigmentacyjnymi. 





Buteleczka skrywa w sobie 30ml/269zł/ produktu, który wydobywamy za pomocą dozownika. Ilość, która wydobywa się po wyciśnięciu jednej pompki, jest idealna. Samo serum, nie ma nic wspólnego z tłustą konsystencją. Jest lekkie, szybko się wchłania i rozświetla cerę. Zawiera niezwykłe połączenie ekstraktu z aceroli z heksylorezorcynolem, które skutecznie walczą z zaburzeniami pigmentacji skóry u ich źródła. Posiada wyjątkowe właściwości rozświetlające dzięki ekstraktowi z miłorzębu japońskiego, który momentalnie przywraca skórze utracony blask. Dzięki temu cera staje się jednolita i promienna, a jej koloryt idealnie wyrównany. Producent nie mówi jasno, że powinno się je używać tylko na dzień, ale jednak, wieczorną pielęgnację pozostawiam olejkowi Kiehl's Midnight Recovery oraz kremowi od Shiseido, Benefiance, WrinkleResist 24 ( o którym już niedługo)



Stosuję je już od dłuższego czasu i powiem Wam szczerze, że jestem zadowolona z efektów. Powoli, ale ładnie wyzbywam się przebarwień, które pojawiają mi się na twarzy głównie przez niespodziewanych nieprzyjaciół.  Fajnie się też spisuje pod makijażem, bo nie wpływa na to, że później nałożony krem na dzień się warzy. To uważam za plus. Moje poprzednie serum niestety dawało ciała /Clochee i jeszcze o nim niemile napisze :/ /.

Nadaje się też fajnie na wyjazdy. Jest lekkie nie tylko w swej konsystencji, ale także opakowanie śmiało można wcisnąć do kosmetyczki, nie martwiąc się o wagę bagażu. 


Lubicie Clarinsa? Jakie jest Wasze ulubione serum?

Clarins, Joli Rouge w kolorze Rosewood

Tuesday, January 19, 2016 -



Clarinsa chyba przedstawiać Wam nie muszę. Jest to jedna z moich ulubionych marek. Marka posiada w swoim asortymencie kosmetyki, po które sięgam z przyjemnością. Często do nich wracam, więc wiem, co mówię. 



Cenię sobie ich też za to, że nie przekombinowują sprawy opakowań. Zawsze są klasyczne, eleganckie, z charakterystycznym wyżłobieniem. Marka niedawno zmieniła opakowania serii pomadek, z których jedną dziś Wam pokażę z bliska. Teraz szminki zamknięte są w przepięknych, metalicznie złotych skuwkach. Wpasowali się w ten sposób w moje gusta, które ostatnio ulegają znaczącej zmianie. Do tej pory podchodziłam do złota z dość dużym dystansem. Jednak od jakiegoś czasu, zaczynam doceniać ten wyjątkowy kruszec. Samo opakowanie, porównałabym odrobinę do pomadek Charlotte Tilbury, nie sądzicie? Tylko ta wersja podoba mi się bardziej, niż wyżłobienia u CT



Clarins, Joli Rouge, to seria pomadek, które mają za zadanie podkreślić usta w dystyngowany, elegancki sposób, przy okazji dbając o ich nawilżenie i dobrą kondycję. Ich pigmentacja jest naprawdę zadowalająca i wystarczy jedno posunięcie po ustach, żeby móc cieszyć się intensywną barwą. Mój kolor, czyli Nr 752, Rosewood (99zł/3.5g), to marzenie każdej miłośniczki kremowych pomadek. To przygaszony róż, który posiada w sobie sporo beżowych tonów. Można by ją nazwać My Lips But Better (MLBB), ale u mnie daje jednak trochę intensywniejszą barwę, niż obdarowała mnie natura. Mimo wszystko, jest to kolor, który idealnie spisze się na co dzień, w ramach poczucia się piękną, zadbaną i pokazania światu, że dziś macie dobry dzień. Nada się też, jako kolor, który nie będzie rzucał się w pierwszej kolejności, jeśli zaszalejecie z makijażem wieczorowym i na oku będzie mnóstwo błysku. 


Pomadka pięknie wygląda na ustach oraz daje maksimum nawilżenia i komfortu w trakcie noszenia. Wzbogacona o ekstrakty z mango oraz solirodu zielnego, pielęgnuje i nawilża, pozostawiając usta miękkimi, i komfortowymi nawet przez kilka godzin. Błyszczący nude nie powala trwałością, ale coś za coś - kilka godzin wytrzyma na pewno, jeśli nie będzie naruszony żadnym jedzeniem i piciem. W innym przypadku, będzie trzeba go zaaplikować ponownie. Co nie powinno być problemem, bo to bardzo przyjemna sprawa. 

Nie sądzicie, że warto by było złapać ją w promocji? Zmykajcie do Douglasa! 

Clarins, Instant Concealer

Saturday, October 17, 2015 -


Clarins, to moja ulubiona marka. Naprawdę, jeśli miałabym kiedykolwiek zrezygnować z każdej innej i do końca życia móc używać tylko produktów jednej firmy, byłby to Clarins. Kocham ich pielęgnację, uwielbiam kosmetyki kolorowe. Nawet zapachy mają świetne. Co tu dużo mówić, dla mnie to marka-ideał. Zaraziłam nią też moją mamę. I staram się też zarazić Was ;) 
Instant Concealer, to produkt dla tych z Was, które marzą by w końcu zakryć te okropne cienie pod oczami, czy nieprzyjemne niespodzianki na twarzy, a przy okazji chcą pielęgnować te okolice. Jestem absolutnie w nim zakochana. Mała tubka wydaje się być w pierwszej chwili za mała, ale prawda jest taka, że jest to ogromnie wydajny produkt. 

Mój, w kolorze 01 nadaje się do jasnej karnacji i niebieskich cieni pod oczami. 15ml starcza na długie miesiące używania. Głównie dlatego, że mamy tutaj do czynienia z bardzo napigmentowanym produktem, którego wystarczy odrobinka, by przykryć i ukryć to, co nie powinno widzieć światła dziennego.  Jego kremowa formuła, wzbogacona jest o ekstrakt z aloesu, który wygładza kontur oka. Ekstrakt z kofeiny pobudza mikro-krążenie i działa przeciwobrzękowo. 




Nie będę kłamać, jeśli powiem, że nie raz zdarzyło mi się go rozblendować przy pomocy gąbeczki na całej twarzy. Jego nawilżająca formuła wymaga przypudrowania, inaczej nie będzie aż tak trwały. Mimo wszystko, daje on piękne i rozświetlone wrażenie drugiej skóry. Ja używam go z satynowym, dobrze zmielonym pudrem z Bourjois. Nie tracę w ten sposób właściwości korektora i utrwalam go na długie godziny. 


Znacie go? Lubicie?
Jaki jest Wasz ulubiony korektor do usuwania cieni pod oczami? 


CLARINS, Instant Light Lip Comfort Oil

Thursday, September 24, 2015 -


Olejki do ust mają ostatnio jakąś swoją dobrą passę. Nie narzekam, bardzo je lubię i w swojej kolekcji mam dwa, z tej wyższej półki. Zastanawiam się nad jeszcze jednym, ale to tylko kwestia czasu, żeby poszerzył moje zbiory. Jeśli jeszcze nie czytałyście o olejku do ust YSL - odsyłam Was do recenzji TUTAJ

Dzisiaj jednak zajmiemy się olejkiem do ust Clarins, Lip Comfort Oil w kolorze 02 Raspberry. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak ciężko go było zdobyć. Zasilał on kolekcję wiosenną marki i pamiętam, że szukałam go w Szczecinie, w Warszawie i dopiero w jednej z perfumerii w Trójmieście, udało mi się położyć łapki na tym kolorze. Standardowo trafił do szaf w jednym odcieniu, lekko pomarańczowym. Ja jednak od początku wiedziałam, że malinowa wersja musi być moja. 



Owocowy olejek zamknięty jest w uroczym opakowaniu. Fakt faktem, aplikator wygląda trochę komicznie, ale wierzcie mi, jest fenomenalny. Bardzo mięciutka gąbeczka sunie po ustach, pozostawiając po sobie cieniutką warstwę przyjemnego produktu. I tutaj muszę wspomnieć, że nie ma on nic wspólnego z olejkiem, o którym pisałam Wam niedawno. Tutaj formuła produktu jest gęsta, bardziej zbita i lepka. Jednak nie na tyle, żeby kleić usta. Witaminowa bomba ma w sobie mnóstwo olejków (np. z mirabelki i jojoba) i to one sprawiają, że nie jest to standardowy produkt do ust. Daje on błyszczący efekt tafli wody, nadaje lekkiego koloru, ale przede wszystkim, pielęgnuje usta. Dla mnie, to rzecz idealna na okres jesienno-zimowy, chociaż sprawdzał mi się do tej pory świetnie. Jednak, gdy przychodzą chłodniejsze miesiące, a w mieszkaniach zaczyna królować ogrzewanie, moje wargi pokazują mi, że nie są z tego powodu szczególnie zadowolone. Dlatego wiem, że jeśli je zaniedbam, brzydko mi się odpłacą. I takie olejki/balsamy do ust, to moje wybawienie. Głównie dlatego, że pielęgnuję usta, a przy okazji czuję się komfortowo, bo mają one jakąś delikatną, nienachalną barwę. 


Wspomnieć też należy o tym, że owocowy olejek (75zł/7ml) pachnie i smakuje, jak owoce leśne. Clarins zachwyca mnie tym, że to już kolejny produkt, który smakuje przepysznie. Aż ma się ochotę zlizać go z ust. 


Jest trwały i długo się na ustach utrzymuje. Jest gęsty i się nie lepi - nie wiem, jak to zrobili, ale to niesamowite! Oczywiście, wymaga ponownej aplikacji po kilku godzinach (około 1.5-2h), ale nawet jeśli zniknie z warg, efekt nawilżenia pozostaje i usta są mięciutkie.

Ja jestem z niego bardzo zadowolona i gdy mi się skończy, na pewno sięgnę po następne opakowanie. Pewnie nie uda mi się już dostać tej limitowanej wersji, więc chętnie spróbuję standardu, który jest w każdej szafie Clarins.

Macie swój olejek do ust? Jaki produkt do pielęgnacji ust sprawdza się u Was najlepiej?

Clarins, Ombre Matte w kolorze Sprakle Grey

Sunday, June 7, 2015 -



Hej! 
Dzisiaj o kosmetyku, nad którym krążyłam niczym sęp nad swoją ofiarą. Przede wszystkim, zakochałam się w tym malusim, przepięknym słoiczku. Tak zaczęła się ta miłość. Design opakowań Clarinsa (mojej jednej z najbardziej ulubionych marek) bardzo do mnie trafia. Prostota i proporcje. I dodatek w formie ściętego boku, który nadaje niestandardowego kształtu. Bardzo dla mnie, bardzo. 


Po zajrzeniu do środka, wiedziałam, że to będzie długi i szczęśliwy związek. I tak jest. Kolorem, na który się zdecydowałam jest 05 sparkle grey. Nic dodać, nic ująć. Jest to szarość, ale taka bardzo szlachetna i powiedziałabym, że miejscami stalowa. Wymieszana z odpowiednią ilością migoczących drobinek, które przepięknie łapią światło i odbijają je. 



Smukły słoiczek, który jest dość lekki w dłoni, znakomicie sprawdzi się na wyjazdach. Mieści w sobie 7g produktu, za który musimy zapłacić 89zł. Taka gramatura starczy na bardzo, bardzo długi czas. 

Co ciekawe, jego formuła nie ma porównania do innych kremowych cieni, które są dostępne w drogeriach. Jest to na pozór wyglądający kremowy cień do powiek. Jednak gdy dotknie się go palcem wyraźnie czuć, że ma się do czynienia z cieniem, który jest pudrem. Dziwne to uczucie, bo ma się wrażenie, że cień będzie mokry, a tu niespodzianka. Na powiece również zostaje suchy. 

Znakomicie się blenduje, można go dowolnie dokładać i  i rozcierać, uzyskując taki efekt, na jakim Wam zależy. Czasami nakładam go malutko, tworząc fajny i szybki makijaż na dzień. Czasami jednak stawiam na mocne oko z totalnym szaleństwem. Sprawdza się świetnie w obu przypadkach. 





Ładnie utrzymuje się na moich powiekach. Nie zbiera się w załamaniach i utrzymuje się cały dzień. Nakładam pod niego bazę, bo jestem do tego przyzwyczajona i wolę dmuchać na zimne, ale testowałam go też bez bazy i sprawdza się znakomicie. 

W ofercie jest jeszcze kilka kolorów, ale chyba nie skuszę się na żaden inny, ewentualnie klasyczny beż trafi do mojej kosmetyczki, ale mówiąc szczerze, tylko Sparkle Gray wpadł mi w oko tak mocno, że zapragnęłam go mieć. Teraz, zaraz. 

A teraz na oku. Wybaczcie brak uśmiechu. Sama się siebie boję na tym zdjęciu, ale daje ono najlepszy pogląd na to, jak cień wygląda na powiece. Zdjęcia z uśmiechem nie przeszły mojej autoryzacji ;) 



To jak? Podoba się Wam? Ja powiem szczerze, że jestem w nim bezgranicznie zakochana i ostatnio ląduje na mojej powiece codziennie. Raz mocniej, raz słabiej, ale codziennie. 
Znacie kosmetyki Clarins? Macie swojego ulubieńca?

Ulubieńcy maja

Friday, May 30, 2014 -

 Nastała wiekopomna chwila! 
Mój blog ma już ponad rok i sama nie wierzę, że jeszcze nigdy nie opublikowałam ulubieńców. Dlatego myślę, że w końcu przyszła na to pora. Dzisiaj podzielę się z Wami moimi faworytami z maja. I już nie mogę się doczekać czerwca, bo to mój ulubiony miesiąc w roku. Głównie ze względu na moje urodziny :)


Właściwie, to ulubieńców wielu nie będzie. Jest sporo rzeczy z kolorówki, jedna z pielęgnacji i dwie kompletnie nie związane z tymi kategoriami. 


W  tym miesiącu wręcz męczę moje meteoryty Guerlain. Lubię ich używać i powiem szczerze, że już sobie nie wyobrażam bez nich makijażu. Jeszcze kilka lat temu twierdziłam, że to jest produkt dla dojrzałych pań, a na pewno nie dla mnie. Zmieniłam zdanie. I Wam (jeśli też tak uważacie) też tego życzę.

Bronzer z The Body Shopu, to mój jedyny bronzer, ale nie będę ukrywać, że chwilowo nie mam ochoty na żaden inny. Jest fajnie wytłoczony w kształt plastra miodu, ma odpowiedni dla mnie kolor i długo się utrzymuje.  Szkoda tylko, że opakowanie się zaczyna trochę niszczyć.

Żel utrwalający brwi z Revlonu udało mi się kupić już dawno temu, w Pepco. Jak dla mnie, to świetny produkt. Wiem, że wiele dziewczyn na niego narzeka, że nie spełnia ich oczekiwań, ale dla mnie jest ok. Trzyma moje brwi w jednym miejscu przez cały dzień. Jestem z niego zadowolona.


Jestem wręcz zakochana w płynie do czyszczenia pędzli, który nie wymaga spłukiwania. Kupiłam go w Sephorze. Pięknie pachnie, pędzle są czyściutkie a ja zadowolona, że ratuje mnie od prania :)

L'oreal Blur Cream był zakupowym rozczarowaniem, bo nie sądziłam, że dałam się nabrać na podkładową bazę. Okazało się właśnie, że producent sobie zakpił i opisał produkt, jako rożny dla innych kolorów cery. Mimo wszystko, jestem bardzo zadowolona z jej działania. Używam bazy przy każdym makijażu i nic złego się nie dzieje.

Clarins, Lip Perfector, to mój powrót do karmelowego polepszacza ust ;) Pięknie pachnie i znakomicie nawilża moje usta. Kolor ma niezobowiązujący, więc jest idealny na co dzień. 

Maskara Twist Up the Volume jest moją ulubioną i na razie nie znalazłam lepszej. Chociaż szukam :) Dwie szczoteczki w jednym zapewniają mi taki efekt, na jaki mam ochotę danego dnia. 


Notes Moleskine udało mi się wygrać na portalu lubimyczytac.pl. To już moja druga wygrana na tej stronie i bardzo się z niej cieszę. Notes jest poręczny i przede wszystkim bardzo cieszy moje oko. Jest solidnie wykonany i bardzo mi pomaga w sesji, którą już zaczęłam na dobre. 

Róż z Celii kupiłam w Biedronce. Kosztował mnie całe 7.99! Jest bardzo mocno napigmentowany i po prostu przepiękny. Używam go ostatnio bardzo często.


Krem do rąk z serii SPA RESORT Hawaii, od Dr Ireny Eris trafił do mnie podczas konsultacji w Douglasie. Towarzyszyłam Marcie, gdy miała umówioną hennę brwi i sama rozglądałam się po szafach w drogerii. W tym momencie zaczepiła mnie pewna pani, która przeprowadziła mi badanie skóry. Dowiedziałam się właściwie tego, co sama o swojej skórze myślałam, ale dostałam parę produktów, które sobie teraz sprawdzam. I ten krem do rąk bardzo mi się spodobał. Tubka wygląda na małą, ale mieści w sobie 30ml kremu, który pięknie pachnie i jest leciutki. Bardzo się polubiliśmy. 

Intensywnie używam też pomadki w kredce z Bourjois. Mój kolor, to Peach on the Beach, który jest fantastyczny. Sam produkt fajnie utrzymuje się na ustach, daje ładny połysk i maksimum nawilżenia na ustach. 


Tam taram tam tam!
Jeśli nie śledzicie mnie na Facebooku (gdzie Was serdecznie zapraszam!), to nie wiecie jeszcze, że stałam się posiadaczką torebki Michaela Korsa. W gruncie rzeczy jest to pokrowiec na MacBooka Air, ale dla mnie jest to prześliczna kopertówka. Jest biała, solidnie wykonana. W środku ma złotą podszewkę. Serce mi bije mocniej, gdy na nią patrzę.

Nie zmienia to faktu, że nadal marzy mi się duża torba i DAJ BOŻE, jak wszystko pójdzie zgodnie z moimi planami, to (TFU TFU przez ramię) już niedługo będzie moja. 
Co myślicie o mojej nowej kopertówce?



Uff! To już wszystko. Obiecuję, że postaram się robić takich ulubieńców już co miesiąc. 
A co z Waszymi ulubieńcami? Coś nam się powtarza? ;)

Clarins, Pure Melt Cleansing Gel

Friday, May 16, 2014 -

 Żelo-olejek Clarins trafił w moje łapki w strefie wolnocłowej na lotnisku. Jeśli jeszcze nie znacie tej historii, to polecam nadrobić zaległości TUTAJ. Jak wiecie, szukałam dość intensywnie Take the Day Off Clinique, ale niestety nie udało mi się go upolować. W ogóle nie był dostępny w ich szafie.


Miła pani-pomocnica, rodem z Douglasa ("czy mogę w czymś pomóc?") przyczepiła się do mnie i nie chciała odejść. Powiedziałam jej więc czego szukam, a ta pokręciła nosem, że pierwsze słyszy i nie zna tego produktu. No cóż, mogłam tylko wzruszyć ramionami. Wtedy też postanowiła pobiec do szafy Clarinsa i powiedzieć mi, że sama używa tego produktu. 

Tak na marginesie. Zwróciłyście uwagę, że te babeczki w drogeriach wszystkiego już SAME używały? JA uwielbiam słuchać w Douglasie, gdy idziemy z Kubą poniuchać perfumy (które później kupujemy w Internecie), że te babeczki kupiły już chyba wszystkie możliwe zapachy swoim narzeczonym. Marketing marketingiem, ale no ludzie święci!

W każdym razie, w Oslo dałam się wtedy namówić, bo koniecznie, ale to koniecznie chciałam jakiś klenzing oil do demakijażu twarzy. Nie było opcji, że wyjdę stamtąd bez niego. 



Kosztował mnie (na nasze) około 80zł. Fajnie, że zaoszczędziłam, bo w Sephorze trzeba za niego dać 109zł. Co lepsze, widziałam go tylko internetowo. Być może w Waszych Sephorach jest dostępny, ale w szczecińskiej (w Kaskadzie) olejku nie uświadczycie. Tubka mieści w sobie 125ml produktu. 

Tubka jest wykonana przyjemnie dla oka i bardzo podoba mi się, jak się prezentuje na umywalce w moim domu. Nie ukrywam, że lubię, gdy kosmetyki dobrze wyglądają. 



Olejek marula, to nic innego, jak konkurent olejku arganowego. Drzewo marula rośnie w Afryce i tam też najbardziej znane są jego dobroczynne właściwości dla skóry. Owoce marula pachną bardzo przyjemnie, lekko cytrynowo. Podobnie też pachnie sam olejek. W Polsce znany jest też likier z tego owocu, Amarula.

Sam olej marula zawiera w sobie wiele witaminy E, antyoksydanty oraz kwas oleinowy. Jest więc wspaniały do codziennej pielęgnacji. Nic dziwnego, że powoli wkracza na nasz rynek. 


Żel nakładamy na suchą skórę twarzy i masujemy. Pod wpływem ciepła naszej twarzy i opuszków palców rozpuszcza się on i zmienia swoją formę w przyjemny olejek. Zapach jest delikatny i odprężający. Sam proces zmywania makijażu staje się o niebo przyjemniejszy i relaksujący. 



Tutaj to może wyglądać, jakby do końca sobie nie poradził ze zmyciem tuszu i eyelinera. Nic bardziej mylnego dziewczyny. Po tym, jak dodamy do wszystkiego wodę, zmienia się on w coś, co przypomina mleczko. I cała reszta, która została na skórze - znika. Co z resztą widzicie na ostatnim zdjęciu.



Świetnie radzi sobie z demakijażem. Zmywa dosłownie wszystko, dobrze rozpuszcza maskarę i nie pozostawia po niej śladu. Po tym, gdy już rozpuścimy wszystkie produkty, które były na naszej twarzy możemy zmyć produkt wodą, co zmieni olejek na twarzy w mleczko. O czym napisałam już wyżej. Ja bardzo lubię używać w tym celu gorącej szmatki muślinowej, którą ostatnio przeprosiłam i na nowo się zakochałam.

Produkt kompletnie mnie nie wysuszył, ładnie zmywa makijaż i bardzo go polubiłam. Nie do końca jestem przekonana, czy jest warty swojej ceny, ale kupowany "po taniości" cieszy bardziej. Przepadłam jednak, jeśli chodzi o metodę zmywania makijażu olejkami, czy balsamami. Na pewno będę szukała jeszcze innych, fajnych produktów tego typu. 

Bardzo Wam ten produkt Clarinsa polecam. Jest naprawdę ciekawy i zrobił na mnie wrażenie. Jedyny minus według mnie, to cena.


Lubicie tę formę zmywania twarzy, czy może jednak nie przepadacie za nią? Zostajecie przy płynach micelarnych?
DO GÓRY