Showing posts with label Chanel. Show all posts

LE VOLUME RÉVOLUTION DE CHANEL

Monday, November 19, 2018 -

chanel-le-volume-revolution-de-chanel-tusz

LE VOLUME RÉVOLUTION DE CHANEL, to nowość na rynku kosmetycznym, o której nie mogłabym tutaj nie wspomnieć. Dlatego po kilku tygodniach intensywnych testów, mogę Wam w końcu powiedzieć, co sądzę o najmłodszym dziecku Chanel.


Poczytaj też o: 

Maskara została zamknięta w klasycznym opakowaniu, któremu nadano nowoczesnego wymiaru. Gładka czerń buteleczki została designersko ozdobiona rysami, które mają nadawać cyberklimatu. Szczyt oczywiście znów przyozdabia wytłoczone logo marki Chanel.

chanel-le-volume-revolution-de-chanel-maskara

To pierwszy raz, gdy tusz do rzęs został wyposażony w szczoteczkę wydrukowaną metodą technologii 3D. Sama szczoteczka jest dość niespotykana, więc śmiało można ją nazwać powiewem świeżości w branży, gdzie wydawać by się mogło, że widziało się już wszystko. Jej specyficzna budowa wyposażona została w nieregularne, ziarniste wypustki, które są tutaj zamiast włosków typowej, klasycznej szczoteczki. Mamy dzięki temu narzędzie, które wydobywa z wnętrza odpowiednią, wystarczającą do jednego użycia ilość produktu.

maskara-Chanel

drogi-dobry-tusz

Jestem fanką klasycznej wersji La Volume de Chanel już od wielu lat. Moja pierwsza styczność z tym tuszem wyjaśniła mi, dlaczego miliony kobiet na świecie ukochały sobie ten kosmetyk. Tym razem, La Volume RÉVOLUTION  de Chanel (169zł/6g) jest kwintesencją tradycji, która poddaje się trendom i progresowi. Wychodzi to w tym wypadku bardzo korzystnie i przyznam szczerze, że efekt na rzęsach mnie powalił. Wiem jednak, że tusz ten zbiera swoje zwolenniczki i przeciwniczki - kilka z Was napisało mi, że nie jesteście zadowolone z efektu. Dostałam jednak dużo więcej wiadomości "na tak" na moim Instagramie i śmiem twierdzić, że walka jest tutaj w stosunku 30:70 dla tych pań, które są zadowolone.


Rzęsy są przede wszystkim mocno rozdzielone i wydłużone. To efekt, na którym zależy mi właściwie najbardziej. Nie mogę też narzekać na ich podkręcenie - szczoteczka sprawia, że naprawdę wydają się być zupełnie inne, niż w rzeczywistości bez grama makijażu. Samo tuszowanie rzęs jest bajecznie proste, choć na początku obawiałam się, że ciężko mi będzie się przestawić na tego typu szczoteczkę. Najlepszą metodą okazała się być ta, która jest sugerowana przez producenta, czyli przeczesywanie rzęs jednym ruchem od nasady aż po same końce, przy okazji wykonywania delikatnego zygzaka. I powiem szczerze, że ta technika wydaje się być najskuteczniejsza. 


najlepszy-tusz-chanel

Nie mogę również złego słowa powiedzieć odnośnie trwałości. Formuła jest idealna od pierwszego użycia (nie musiałam czekać aż tusz odrobinę podeschnie, choć nawet w trakcie używania wydaje się być coraz lepszy). Maskara nie osypuje się w ciągu dnia oraz nie odbija na dolnej powiece, co ostatnio jest dla mnie bardzo istotne (to w kontekście testowania kolejnego, nowego tuszu, aczkolwiek innej marki, o którym na blogu już niedługo).  Zawarte w kompozycji woski (pszczeli oraz ryżowy) zapewniają efekt prawdziwych firanek. Do całości dorzucono jeszcze prowitaminę, którą wzmacnia rzęsy dodatkowo je pielęgnując.

jaki-tusz-najlepszy

Czy na co dzień używacie wysokopółkowych maskar? Znacie tę nowość od Chanel? Co o niej myślicie? 


Makijażowy minimalizm z Chanel

Wednesday, September 13, 2017 -


Dziś o minimalistycznym podejściu do makijażu. Bywają bowiem dni, a czasami nawet i tygodnie, gdy nie chce mi się malować. Nie chce mi się, ale muszę, bo pracuję w branży, która wymaga ode mnie prezencji.

Bycie marketingowcem, to codzienne odpowiadanie sobie na poranne pytanie: "Dłużej pospać, czy się ładnie umalować?". Czasami chciałabym jedno i drugie, i właśnie wtedy stawiam na minimalizm w kwestii makijażu.

Na co wtedy najbardziej zwracam uwagę?

CERA
Gdy nie mam siły na wymyślne makijaże oka, zawsze stawiam na zdrową skórę, która wygląda na wypoczętą. Nie ma bowiem nic gorszego, niż zmęczona i poszarzała cera. By z tym walczyć, sięgam po sprawdzone podkłady, które są lekkie, ale konkretne w swych działaniach.
W tej kwestii ukochałam sobie już dawno temu jeden z pierwszych podkładów wysokopółkowych, na który się zdecydowałam, czyli Chanel Vitalumiere Aqua. Jest to produkt o wykończeniu, niczym druga skóra. Szalenie naturalny, a przy tym maskujący drobne niedoskonałości cery. Jest lekki i idealny na ciepłe miesiące roku.

RZĘSY
La Volume de Chanel, to moja maskara wszech czasów. Dawniej, nie wierzyłam we wszelkie zapewnienia, że tusze do rzęs marek selektywnych, to coś godnego uwagi. Zawsze kupowałam te tańsze, drogeryjne. Do czasu zetknięcia się po raz pierwszy z kultowym już tuszem do Chanel. Jest to produkt nietuzinkowy. Ma standardową szczoteczkę z włosiem, za którą ogólnie nie przepadam, bo jednak zawsze sięgam po te silikonowe. W tym wypadku jednak w ogóle mi to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie! Jest bardzo czarna i intensywnie pogrubia rzęsy od samej nasady. Jestem zachwycona efektem kociego oka, jaki gwarantuje. Warta każdej złotówki.

USTA
Lata temu kupiłam idealnego nudziaka, który ma w sobie dość sporo brązowych tonów. Jest to jedyna pomadka, którą posiadam, którą praktycznie wykończyłam i kupiłam kolejną. Nawilżająca formuła cudownie sunie po ustach i pozostawia je miękkie, odżywione, i błyszczące. To jeden z tych kolorów, którymi ciężko jest sobie zrobić krzywdę, więc nawet malowanie bez lusterka, wypada znakomicie. All time favourite!



ZAPACH
Gdy nie chcę przyciągać uwagi moim niezbyt wymyślnym makijażem oka, zawsze stawiam na zapach w stylu statement. Mam kilka takich w swojej kolekcji, które z powodzeniem robią całą robotę, ale tylko nieliczne pasują do charakteru takiego makijażu no makeup. Tutaj stawiam na minimalizm, prostotę, coś co jest białe i czyste. A do takich zapachów zalicza się właśnie Chanel No5 L'Eau, która to mimo mojej niechęci do klasycznej piątki, rozkochała mnie w sobie na dobre. Rozwija się bowiem na mnie ciepło i słodko, dlatego z przyjemnością sięgam po tę woń w dni, w których chcę czuć się elegancko.



A na co Wy stawiacie w swoim makijażowym minimalizmie?

Chanel, Chance Eau de Perfume

Thursday, January 12, 2017 -


W tym roku otrzymałam swój pierwszy prezent świąteczny od Chanel. Współpracę z tą marką uważam za spełnienie marzeń i ogromny sukces. Nie wiem, jaki rok 2016 był dla Was, bo dla mnie był naprawdę... dziwny, ale mimo tego, że 2017 witam z radością i nadzieją, że w końcu będzie dobrze, to kończący się rok przyniósł parę znaczących zmian w moim życiu, kilka przełomowych chwil i wartościowych rozwojowo sytuacji. 

Przesyłki od Chanel, to zawsze klasa sama w sobie. Znakomicie zapakowane tekturowe torebki z uroczą, czarną wstążeczką z logo marki. Tym razem, w świątecznej przesyłce otrzymałam uroczy prezent, który znakomicie wpasował się w moje gusta zapachowe. 




Zapach określany jest przez producenta, jako drzewno-orientalny. Zamknięty został w okrągłym flakonie, który ozdobiony jest metalowym wykończeniem. Wygląda bardzo elegancko i powiem szczerze, że klasyka opakowań Chanel trafia w moje serce kosmetycznej snobki. 

Chance to zapach radosny, pełen energii. W jego składzie wyraźnie wyczuwalny jest jaśmin (mój ukochany kwiat i składnik perfum), różowy pieprz i ambrowa paczula. Kompozycję dopełnia nuta wanilii i białego piżma, które sprawiają, że zapach pięknie układa się na skórze, tworząc swoisty woal miłej woni. 

Woda perfumowana jest jedną z najtrwalszych i powiem Wam szczerze, że na mojej skórze utrzymuje się niezwykle długo. Zapach znakomicie rozwija się w ciągu dnia, nabierając głębi i ciepła. 


Linia Chance trafia idealnie w olfaktoryczne doznania kobiet młodszych oraz starszych, silnych, niezależnych, które uwielbiają czuć się kobieco i czasami chcą zaszaleć. Zapach ten poprawia mi nastrój i bardzo lubię go używać w dni, w których czuję, że wszystko będzie szło po mojej myśli. To taki zapach sukcesu. Lub właśnie szansy na ów sukces.

Chanel Chance występuje we flakonie o trzech pojemnościach. 35ml/319zł  50ml/439zł oraz 100ml/599zł. 


Jest to zapach, którym pachnę nieprzerwanie od początku tego roku. Nawet teraz, podczas krótkiego, kilkudniowego wyjazdu do Warszawy z Agnieszką, jedynym zapachem jaki miałam ochotę zabrać do swojej torebki, było właśnie Chance. Nawiasem mówiąc, jeśli macie ochotę śledzić naszą wycieczkę, to wpadajcie na nasze InstaStory >> aGwer >> Ala ma kota 

Poczytajcie też  o: 
>> Chanel, N°5 L'Eau

Jaki jest Wasz ulubiony zapach od Chanel?

Chanel N°5 L'HUILE CORPS

Tuesday, December 27, 2016 -


Klasyczna piątka ma rzeszę zwolenniczek i przeciwniczek. Jej odświeżoną wersję L'Eau mogłyście już poznać bliżej u mnie na stronie. Tutaj odsyłam Was raz jeszcze do przeczytania kilku słów na temat tego zapachu - zapraszam KLIK. Osobiście, jeszcze nie skusiłam się na zakup klasycznej wersji tej woni. Uważam, że jestem jeszcze na nią za młoda i być może kiedyś, w przyszłości, przy odrobinie cierpliwości, uda mi się odkryć jej piękno.

chanel-no5

Najnowszy, limitowany olejek do ciała marki Chanel, czyli N°5 L'HUILE CORPS, to propozycja dla każdej wielbicielki kultowego zapachu oznaczonego numerem pięć. 



Konsystencja przywodzi na myśl suche olejki do ciała. Jest delikatny, skóra bardzo szybko go absorbuje i raz-dwa relaksuje. Zamknięty został w ekskluzywnej buteleczce z oszronionego szkła. Jego pojemność to 200ml. Flakon oczywiście nie tylko cieszy oko właściciela. Będzie znakomicie wyglądać na toaletce, jako element dekoracyjny. By ułatwić proces aplikacji, wyposażony został w atomizer. Sam produkt jest bardzo lekki i nie pozostawia tłustej warstwy na skórze, która po użyciu jest miękka, nawilżona i pachnąca. 

chanel-no5

Zapach ładnie układa się na skórze. Mam wrażenie, że jest lżejszy i słodszy od perfum. Dla mnie, osoby która za numerem pięć nie przepada, jest zdecydowanie do przełknięcia. Co więcej, pokuszę się o stwierdzenie, że jest w nim coś, co mnie intryguje i zachwyca. Być może dzieje się tak dlatego, że w miarę z upływem czasu, zapach nabiera słodyczy.

Markę Chanel znajdziecie w sieciach perfumerii Douglas oraz Sephora, jak również w ekskluzywnych perfumeriach niszowych.

Chanel No5 L'Eau

Monday, September 12, 2016 -


Marka Chanel znana jest ze swoich perfum. To Chanel No5 było i jest, chyba jednym z najbardziej popularnych zapachów na świecie. Każda kobieta zna słowa Marilyn Monroe, która zapytana przez dziennikarzy, co zakłada do łóżka, odpowiedziała: "Kilka kropel Chanel No5". Słowa te wypowiedziała, jako 26-latka. 

Ja niedawno skończyłam 25 lat. Nie czuję się jednak jeszcze na siłach, by powiedzieć, że Chanel No5, to mój zapach. Podobno trzeba do niego dojrzeć. Ja jeszcze nie jestem na tym etapie. Jednak, z przyjemnością powiem Wam dzisiaj kilka słów o najnowszym zapachu, który został wprowadzony przez markę. 


Chanel, No5 L'Eau, jest skierowane do młodych kobiet, które są indywidualistkami. Wiedzą, czego chcą od życia i wiedzą kim są, a ich otoczenie złudnie myśli podobnie. Właśnie dlatego hasło reklamowe brzmi: "You know me and you don't", a twarzą kampanii została Lily-Rose Depp. Ulubienica Lagerfelda, została nazwana odzwierciedleniem perfum. 



Zapach jest młodszą wersją piątki. Zdecydowanie lżejszą, odświeżoną i ciekawszą. Nie zrezygnowano z aldehydów, które grają główne skrzypce. Jednak wzbogacono zapach o nuty cytrusowe, bazując na cytrynie, pomarańczy oraz mandarynce. Zapach niesamowicie rozwija się na mojej skórze, wydobywając z siebie słodkie nuty piżma oraz jaśminu - mojego ukochanego kwiatu. Całości nadaje też odrobina róży i ylang ylang. Połączenie jest arcyciekawe i każdy, nawet najbardziej wybredny nos, powinien tego zapachu "spróbować". 

Perfumy są sprzedawane we flakonach 50ml oraz 100ml. Sama buteleczka, nie zmieniła się jakoś diametralnie. Nadal utrzymana jest w klasycznym tonie opakowań No5, czy Mademoiselle. 

Wiem, że wielu z Was klasyczna piątka nie odpowiada. Jako miłośniczka perfum nie mogę (do tej pory) pojąć, skąd wziął się fenomen tej woni. Jednak, wystarczyło kilka kropel No5 L'Eau, bym się zakochała. Początkowo może wydawać się podoba, jednak niesamowicie rozwija się na skórze. Sądzę, że znakomicie odnajdzie się wiosną i latem, nawet takim późnym, jakie mamy teraz. Ma swój dziewczęcy urok. Dlatego, zachęcam Was do wypróbowania tego zapachu.

Pragnę podziękować Agnieszce za pomoc w tworzeniu i obróbce zdjęć do tego wpisu.
Wpadajcie też poczytać u Justyny, co sądzi o tym zapachu!


Powiedzcie mi, jak zapatrujecie się na klasyczną piątkę? Wąchałyście już tę nową wersję zapachu? 


Ulubieńcy sierpnia

Wednesday, August 31, 2016 -

Twarz

Jako podkładu i pudru używałam dwóch produktów z marki Shiseido. Ostatnio, na nowo zakochałam się w pudrze Sheer &Perfect Powder Foundation. Jak sama nazwa wskazuje, można go używać samodzielnie, jako podkładu na co dzień. I w tej kwestii sprawdza się idealnie. Zapewnia wyjątkowo piękne wykończenie, bardzo naturalne i minimalnie pudrowe. Stapia się z moją cerą i lubię go w pojedynkę, ale ostatnio zaczęłam go używać, jako pudru wykończeniowego w połączeniu z podkładem Synchro Skin, który jest nowością marki na ten rok. Wyjątkowo lekka formuła (zupełnie, jak woda) i efekt drugiej skóry, to rzeczy które działają na jego plus. Dodatkowo, jego kolor jest wyjątkowo jasny i neutralny. Uważam, że to ogromna zaleta marki. Coraz częściej można zobaczyć, że wychodzi na przeciw oczekiwaniom kobietom, które zmagają się z bardzo jasnym typem karnacji i nawet "najjaśniejszy" podkład, czy to drogeryjny, czy wysokopółkowy, okazuje się być nadal za ciemny. W Shiseido tego problemu nie ma. Po prostu.

Korektor, to kosmetyk, którego nie mogę pominąć w swoim makijażu. Czy robię makeup no makeup, czy coś konkretniejszego - jest koniecznością. W tym miesiącu założyłam sobie powolne, ale skuteczne denkowanie korektorów. Posiadam zdecydowanie zbyt przytłaczającą ilość tych produktów, więc powolutku, powolutku, chcę zostawić tylko te, które naprawdę mi się podobają i spełniają moje oczekiwania. Rimmel Match Perfection, to kosmetyk, który na pewno zostanie przeze mnie kupiony ponownie. Znakomicie stapia się z moją cerą, fajnie zakrywa cienie, a ja już pogodziłam się z faktem, że nie będę nigdy w stanie zrobić tego idealnie i na tyle naturalnie, żeby wyglądało to dobrze. Dlatego postanowiłam używać produktów, które pod oczami wyglądają dobrze i dają mi tyle krycia, z którym czuję się pewnie. 

Róż z urodzinowej edycji Sephora. Nie wiem, czy będziecie w stanie go dostać poza opcją urodzinową, ale wydaje mi się, że są to kolory normalnie dostępne w ofercie perfumerii. Ja wyjątkowo polubiłam mieszankę soczystego pomarańczu i mocnego różu, które znajdziemy w środku. Razem dają efekt naturalnego, dziewczęcego rumieńca. 

Puder brązujący Artdeco z kolekcji Hello Sunshine, to mój ulubieniec praktycznie całych wakacji. I pomyśleć, że kiedyś nawet nie tknęłam bronzera. Uważałam, że wyglądam w nim "brudno", a wystarczyło po prostu znaleźć swój odcień. I na szczęście udało mi się taki znaleźć. Nadaje się do lekkiego, dziennego makijażu i z przyjemnością używam go właśnie w tym celu. A czasami, z lenistwa - ląduje też na moich powiekach. Szybko i skutecznie fundując mi spójny makijaż. 

Usta

Konturówka Kylie Cosmetics w kolorze Koko K, to jedna z moich ulubienic. I boję się, co to będzie, gdy mi się skończy. Jednak, trochę szkoda mi wydać 18$ (plus wysyłka) na konturówkę. Powiem Wam jednak bardzo szczerze, że jest to najlepsza konturówka, jaką miałam do tej pory. Nie ma lepszej. Niektórym jej konsystencja może nie odpowiadać, ale dla mnie jest wszystkim, czego szukam w tego typu produkcie. Wyjątkowo miękka, ale nie na tyle by się łamać. Sunie po ustach niczym masełko i pozwala na precyzyjne wyrysowanie ust. Produkt-marzenie!  Dodatkowo kolor, który jest moim "my lips but better". Polecam z ręką na sercu.

Oczy

Chanel, Stylo Eyeshadow w kolorze Beige Dore skradł moje serce od samego początku. Jest przepięknie napigmentowany. To trzeba zobaczyć na żywo. Idealnie odbija światło i wygląda dobrze nie tylko w wewnętrznych kącikach oczu, ale też naniesiony na szczyty kości policzkowych. Miłośniczki mocnego błysku będą nim oczarowane. Jest świetny! 

theBalm, maskara Mad Lash, to moje zaskoczenie. Nie sądziłam, że się polubimy, ale jakoś tak się stało, że całkiem dobrze mi się sprawdza. Utrzymuje podkręcenie przez cały dzień, nie osypuje się i przede wszystkim - jest ultraczarna. Teraz moje oczy już nie giną w tłumie.

Na koniec brwi i parę słów o cieniu przeznaczonym do ich zaznaczania od marki Anastasia Beverly Hills. Chyba każda szanująca się urodomaniaczka wie, że to największa specjalistka w branży brwiowej. Nie bez powodu zdecydowałam się tym razem na cień w kolorze Taupe. Po wcześniejszym długim romansie z kredką Brow Wiz, szukając czegoś nowego, chciałam postawić na pewność, że będę zadowolona z jakości produktu. I tak jest. 

Pielęgnacja 

Kerastase to marka, do której mam sporą rezerwę zaufania. Jest droga, nie oszukujmy się. Właśnie z tego względu, ciężko mi się do niej przekonać. Głównie dlatego, że jakoś szkoda mi pieniędzy na produkty do włosów. Jednak, z tego względu, że ostatnio bawiłam się (i nadal bawię) w rozjaśnianie włosów, byłam zmuszona zadbać o moje pasma. I uważam inwestycję w olejek Elixir Ultime, za bardzo udaną. Jego przyjemny zapach, którego dużą inspiracją były perfumy Chanel, Mademoiselle, otula moje włosy i pozostaje na nich do momentu kolejnego mycia. Wygładza moje kosmyki, dyscyplinuje je i przede wszystkim, nie obciąża ich. Jest super!

Maseczka Peter Thomas Roth, Pumpkin Enzyme Mask, to mój ulubieniec pielęgnacyjny. Pisałam już o niej na blogu i nadal nie mogę wyjść z podziwu tego, co jest w stanie zrobić z moją cerą. Pozbywa się każdej, nawet najmniejszej suchej skórki i odświeża moją skórę. Jest wyjątkowo dobra i niezwykle wydajna. Za każdym razem, gdy potrzebuję wyprowadzić moją cerę na prostą, sięgam właśnie po nią. 

A jacy są Wasi ulubieńcy w tym miesiącu?

Hot! Chanel #EyeCanBe

Friday, July 8, 2016 -


Chanel zaskoczyło mnie w tym sezonie najnowszą kolekcją kosmetyków do makijażu oka, której hasło promujące, to #EyeCanBe. Twarzą kampanii jest Kristen Stewart, która według wielu uważana za aktorkę o jednym wyrazie twarzy, dla mnie - idealnie pasuje do powierzonej przez Chanel roli. Jestem absolutnie zdumiona, jak pięknie wygląda na zdjęciach wykonanych przez Mario Testino i wierzcie mi, w związku z tym postanowiłam wyjść ze swojej strefy komfortu i niedługo pokażę się Wam w odsłonie, której jeszcze u mnie nie widzieliście.  

Marka doskonale wpasowała się w moje aktualne przygody z podkreślaniem brwi. Nie byłam pewna, czy nie chcę spróbować na nowo używać cieni do brwi, więc paleta La Palette Sourcils de Chanel była w tym okresie strzałem w dziesiątkę. Występuje w dwóch wersjach kolorystycznych, 40 oraz 50. Ja posiadam pierwszą z nich i to ją pokażę Wam dzisiaj. Zacznę jednak od tego, że jestem zauroczona zestawem miniaturowych urządzeń do stylizacji brwi. W środku znajduje się jedna z najsłodszych pęset, jakie widziałam na oczy. Ponadto znajdziemy też pędzelek do malowania brwi oraz grzebyczek do ich przeczesania. Na co dzień jednak wybieram do aplikacji cieni pędzelka do brwi z Zoevy 322. Zestaw z opakowania sprawdzi się na pewno w wyjazdowej kosmetyczce. Cienie w palecie są bardzo naturalne i neutralne. Jaśniejszym odcieniem wypełniam brwi od ich początku do 3/4, a na resztę nakładam ciemniejszy cień. 




Gdy pokazywałam Wam przesyłkę od Chanel na moim Snapie (@amk2803), mówiłam wtedy, że nie miałam, jak na razie szczęścia do maskar wysokopółkowych. Do tej pory większość tuszy do rzęs, których używałam, a które kosztowały krocie, nie spełniało moich oczekiwań. I oto pojawiła się ona, Dimensions de Chanel Mascara. Pojawiła się w trzech odcieniach: Noir, Brun oraz Cobalt. Nie ukrywam, że jako posiadaczka niebieskich oczu oraz miłośniczka tego koloru, z chęcią wypróbuję też niebieską wersję tego tuszu. Jednak Noir, który posiadam, to intensywny odcień czerni. Szczoteczka, które jest w moim typie, to standardowa, gęsta spiralka stworzona z włosia. To taka maskara, która zawiera po trochu większości z funkcji, których szukam w tego typu kosmetyku. Dodaje objętości, ładnie rozdziela, odrobinę przedłuża rzęsy i pięknie utrzymuje podkręcenie. Co ważne, nie osypuje się w ciągu dnia. A makijaż oka z jej wykorzystaniem wygląda naturalnie i dziewczęco. W opakowaniu zaskoczyło mnie niewątpliwe podobieństwo do wyglądu kultowych pomadek Rouge Coco. 


Na koniec prezentacji tej przepięknej kolekcji zostawiłam sobie największy smaczek. Kremowe cienie Stylo Eyeshadow od Chanel zaskoczyły mnie swoją konsystencją. Wykręcane cienie w kredce, to nie jest nowość w zbiorach marki. Jednak, wraz z nową kolekcją makijażu oczu, nie mogło zabraknąć kilku nowych kolorów Stylo Eyeshadow. 




Bleu Nuit 207, który jest głębokim granatem z drobinkami. Intensywny i metaliczny w ołówku, po nałożeniu na powiekę i roztarciu pędzelekiem ukazuje swoje kobaltowe podtony. Najchętniej używam go, jako zagęszczenia linii rzęs. Podbija kolor mojej tęczówki, a mnie ostatnio bardzo podoba się taki efekt. 

Vert Grise 197, to zieleń khaki, która przemawia do mnie najmniej z całej kolekcji nowości. To po prostu kolor, który nie jest w mojej estetyce. Jednak, taka metaliczna zieleń może okazać się idealną wymówką by wyjść ze swojej strefy komfortu. 

Szampański, złoty kolor odcienia Beige Dore 157, to dla mnie kremowa, lepsza wersja Mary-Lou Manizer od theBalm. Znakomicie wygląda w pośpiechu rozmazany na całej powiece, a jako rozświetlenie wewnętrznych kącików wygląda, jak prawdziwa iskierka.Nie boję się go nałożyć też na szczyty kości policzkowych, ponieważ po rozblendowaniu wygląda po prostu bosko!

Podoba mi się ich kompaktowość oraz fakt, że śmiało można zabrać je w każdą podróż, czy nawet do kosmetyczki w torebce. Ich przyjemna, żelowa konsystencja sprawia, że są naprawdę łatwe w użytkowaniu. Są miękkie, pozwalają się blendować i stopniować. Dają chłodne uczucie na powiece (przyjemne podczas wykonywania makijażu latem) i można cieszyć się ich trwałością przez długi czas.



Jestem bardzo zadowolona z tych kosmetyków i mam nadzieję, że Wam również kolekcja wpadała w oko.

A teraz przyznawać się, na co się skusicie? 

Wishlist - rzeczy, które zaprzątają mi głowę

Thursday, June 16, 2016 -



Zbliżają się moje urodziny,  ale ta wishlista nie powstaje w związku z tym wydarzeniem. Wręcz przeciwnie. Ostatnio rozmawiałam z aGwer i doszłam do wniosku, że potrzebuję takiego usystematyzowania moich  zachcianek. I im jestem starasza (nie tylko wiekowo, ale i mentalnie), tym mniej mam zachcianek kosmetycznych. Albo po prostu nazbierałam już tyle rzeczy, że powoli nie ma nic nowego, co zasiliłoby zbiory...

W każdym razie, same zobaczycie, że jest tutaj całkiem sporo rzeczy technicznych, czy zwykłych zachcianek, które przydadzą się w życiu codziennym. Kosmetyków dzisiaj, jak na lekarstwo! 

Blogowo

Kurs fotograficzny - potrzebuję usystematyzować moją wiedzę w temacie fotografii. Czasami robię coś na czuja, nie wiedząc do końca, jak się to nazywa. Mam też spory problem z kompozycją na zdjęciach, czasami nie mam pomysłu na fotki i ogólnie chciałabym się doszkolić. Móc zadać kilka pytań, uzyskać odpowiedzi i sprawdzić w praktyce, czy na pewno do mnie dotarło. Chciałabym, żeby ktoś powiedział mi co robię nie tak i jak to zmienić. Dlatego zamierzam (przynajmniej mam takie plany aktualnie) wybrać się na dwa-trzy kursy fotograficzne w Szczecinie. Jeśli jesteście z tych okolic, to mogę podpowiedzieć Photo-Team oraz Łukasza Brodalę. Ceny kursów nie są wysokie, to koszt średnio 179-199zł, więc kwota jest jeszcze do przełknięcia. 

Obiektyw - Marzy mi się nowy obiektyw. Nie ukrywam tego już od dawna. Kiedyś myślałam, że to body robi robotę (i w sumie, jak jest za kilka tysięcy, to robi ;)), ale dobrymi obiektywami można zdziałać cuda. Mnie marzy się Sigma 30mm 1.4, którego cena niestety na razie mnie rozbraja. 1890zł, to na razie kwota, która musi zostać odłożona. Ale prędzej, czy później będzie mój - to wiem na pewno! 

Blenda - Muszę tłumaczyć, po co w ogóle jest blenda? Chyba nie muszę. Nie chcę też się tłumaczyć, dlaczego jeszcze swojej nie mam. Planuję ten duży błąd naprawić i zaopatrzyć się w jeden egzemplarz średniej wielkości. 

Laptop - Mój laptop ma już ponad 3 lata. W świecie komputerowym, to bardzo długi czas. Można by go nazwać staruszkiem w pewnym sensie. Mimo wszystko, prawda jest taka, że wypadałoby go w końcu zmienić. Głównie dlatego, że płata mi coraz więcej figli, wiecznie się na niego wkurzam i potrzeba mi czegoś nowego. 

Kosmetycznie 

Pomadki Kylie Jenner - Zdaję sobie sprawę, że wszyscy teraz pożądają pomadek od Kylie Jenner. Mimo że nie jestem fanką rodziny Kardashianów, a umiejętności chirurga plastyka Kylie szokują mnie bardzo pozytywnie, to nadal nie dlatego chcę położyć łapki na pomadkach KJ. Lip Kity chodzą mi po głowie już od bardzo dawna. Wiem, że matowych pomadek, które są praktycznie identyczne jest na rynku sporo, ale nie oszukujmy się, płacimy tutaj też za prestiż, nazwisko, piękne opakowania i "ekskluzywność" produktu. Jego wartość podbija też fakt, że bardzo szybko się wyprzedaje. Kolory, które chciałabym mieć na własność, to: Koko K, Posie K, Dolce K, Exposed oraz Kourt K. Bardzo mocno chcę też błyszczyk So Cute. 

Perfumy - Jestem dużą miłośniczką zapachów. Często wiążę z nimi jakieś miejsca, osoby i wspomnienia. Dlatego to niezwykle ważna rzecz w moim życiu. Lubię dopasowywać zapach, jaki noszę na skórze do tego, jak się aktualnie czuję. W mojej kolekcji dna dobija Trusardi, My Name, który wymaga ponownego zakupu. Mam też bardzo dużą ochotę na Chanel Chance Eau Vive, które rozkochało mnie w sobie próbką.

Puder LA MER - mam na niego ochotę od bardzo dawna, jednak muszę się spieszyć. Z tego, jakie dotarły do mnie wiadomości, puder ten (korektor również) zostaje wycofany. Cena trochę przeraża, bo to blisko 300zł, ale 60g produktu musi to rekompensować. Poza tym, kilkukrotnie zdarzyło mi się go pomacać i moje zdanie się nie zmieniło. To puder mocno wpasowujący się w moje aktualne oczekiwania, dlatego będę musiała upolować go stacjonarnie. Być może jeszcze uda mi się go dorwać w którymś Douglasie, bo przez Internet jest to już niestety niemożliwe.

Lifestylowo

Obraz - Kolorowanki dla dorosłych, to nie moja bajka. Nie przepadam za kolorowaniem kartek, poza tym... nigdy nie byłam w stanie dokończyć tego, co zaczęłam. Jeszcze będąc dzieckiem, mama potwierdzi, kredki zdecydowanie częściej lądowały na ścianie i innych przedmiotach, niż na kartkach specjalnie do tego przeznaczonych. Z resztą, zawsze wolałam malować sama, a nie postaci z bajek Disneya. Jednak, gdy zobaczyłam ofertę marki Artimento, zapałałam do niej miłością od samego początku. Zapomniałam już, jaką radość sprawiało mi malowanie obrazów farbami i z jaką przyjemnością bym do tego wróciła. Ponadto, taki pięknie wykonany "własnoręcznie" obraz zawsze można powiesić na ścianie. Dlatego, chcę się zdecydować na któryś z wariantów. Artimento ma asortyment, który najbardziej mnie interesuje. Dwa obrazy "jesienny pocałunek" oraz "jesienna promenada", to według mnie najpiękniejsze z wyborów, na które teraz bym się mogła zdecydować. Lato się jeszcze nie zaczęło, a ja już o jesieni myślę :) 

Buty Converse - Potrzebuję nowych trampek. Tym razem jednak, będę chciała zdecydować się na podwójny zakup. Najlepszym wyjściem będzie właśnie kupienie dwóch par. Wtedy na pewno wytrzymają ze mną dłużej, niż rok. Nie wyobrażam sobie życia bez trampek, a Conversy są według mnie najlepszymi butami w tej kategorii. 

Osadnicy z Catanu - Miłością, choć malutką, do gier planszowych zaraziła mnie zaprzyjaźniona ze mną para, Karolina i Michał. Jeszcze kilka lat temu dałabym sobie rękę uciąć, że nie będę grać w planszówki. Teraz jest to według mnie jedna z fajniejszych rozrywek, zwłaszcza w gronie przyjaciół. A Osadników z Catanu pokochałam na tyle, że muszę ich teraz mieć na własność. 

Koszulka Jaroński - Potrzebuję jej koniecznie. Podoba mi się to, jak Jaroński bawi się słowem. A na sobie chętnie zobaczyłabym "zjeby od szefa", "jesteś podły" lub "odbyt" i ewentualnie "to nie miłość". Wpadajcie pod linki i sprawdzajcie, która przemawia do Was najbardziej :) 

Biżuteria - moje 25. urodziny, to nie przelewki. Ćwierćwiecze zbliża się dużymi krokami (a ja nadal czuję się, jakbym miała 18. lat). W każdym razie, rodzice dali mi pełne pole do popisu z wyborem prezentu. Decyduję się na biżuterię, chociaż jeszcze do końca nie wiem, co najchętniej bym chciała. W grę wchodzą kolczyki, łańcuszek lub pierścionek. Bardzo podoba mi się kolekcja EOS Alicji Bachledy-Curuś dla W.Kruk, jednak nie jestem do końca pewna, czy to na pewno to.


I na razie, to by było na tyle. Mam nadzieję, że sukcesywnie uda mi się wszystko to zrealizować i odhaczyć z listy. Jakie są Wasze rzeczy z wishlisty?


#Makeup Menu - dziewczęcy makijaż krok po kroku

Tuesday, April 5, 2016 -

Dzisiaj duże #MakeupMenu, przy którym sporo się napracowałam. Dajcie mi znać, czy lubicie takie rzeczy, krok po kroku. Chciałam Wam pokazać mój szybki i bardzo prosty makijaż, do którego przemyciłam odrobinę różu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.


Pierwszym krokiem, od którego zawsze zaczynam makijaż, jest oczywiście zaaplikowanie bazy pod cienie. Niezmiennie w tej kwestii, używam Primer Potion z Urban Decay. Warta jest każdej złotówki i jako jedyna, perfekcyjnie trzyma makijaż oczu. Wklepuję ją palcem, by mieć pewność, że rozłożę ją równomierną oraz cienką warstwą. Następnie sięgam po róż do policzków z Bourjois. Jego różowo-złota barwa sprawiła, że chciałam się nim pobawić. Jako produkt wypiekany, daje trwałość oraz intensywny kolor. Dlatego nie przesadzam z jego ilością, nakładam go lekką ręką. Chcę uzyskać bardzo delikatny efekt. Chwytam pędzel do blendowania, nabieram odrobinę bronzera z paletki Wibo i starannie rozcieram go w załamaniu powieki. 


Lubię optycznie zagęszczać linię rzęs, a w tej kwestii idealnie sprawdza mi się eyeliner Pupa Milano, którego czekoladowa barwa daje naturalny, nienachalny efekt. Po nałożeniu i roztarciu go pędzelkiem w celu uzyskania miękkiego przejścia, chwytam po maskarę Maybelline, Lash Sensational, która sprawdza się u mnie rewelacyjnie. Nie osypuje się, nie odbija na powiece i pięknie podkręca mi rzęsy - aGwer, to potwierdzi ;) 

Następnie przechodzę do makijażu twarzy. Ujednolicam cerę jedną pompką podkładu Chanel, Les Biege w kolorze 10. Aplikuję podkład gąbeczką beautyblender, bo według mnie, najlepiej wygląda właśnie wtedy. Pędzel mi się w jego przypadku nie sprawdza. Chcę też zakryć moje cienie pod oczami, dlatego wklepuję odrobinę kryjącego korektora Clarins, Instant Concealer



Kryjący korektor, to nie wszystko. Nigdy nie omijam kroku z rozświetleniem okolic pod oczami. W tym celu używam korektora Shiseido, Sheer Eye Zone Corrector. Następnie starannie przypudrowuję całą twarz oraz okolice pod oczami pudrem wykańczającym Provoke, którego jasny kolor, znakomicie rozświetla mi cerę. Następnym krokiem jest wyczesanie brwi, precyzyjne wypełnienie wolnych przestrzeni kredką Soap&Glory oraz pokrycie włosków żelem utrzymującym się cały dzień, L'Oreal


Dobrze i starannie przypudrowana twarz stanowi dla mnie bazę pod nadawanie koloru. Dzięki temu wiem, że mam zdecydowanie mniejsze szanse na to, żeby zrobić sobie plamy bronzerem i różem. W celu lekkiego zaznaczenia kości policzkowych, sięgnęłam tym razem po bronzer z paletki Wibo. Jest ona moim osobistym ulubieńcem. Jestem szczerze zaskoczona, jak dobra jakościowo się okazała. Róż, który jest w zestawie, fajnie nadaje cerze blasku i zdrowego wyglądu. A rozświetlacz jest jednym z piękniejszych, dostępnych w drogerii. Jeśli jeszcze nie macie tej paletki, warto się w nią zaopatrzyć. 


Na koniec jeszcze usta. Na samym początku obrysowuję je konturówką Golden Rose, która służy mi tutaj tylko, jako wyznacznik linii, której nie chcę przekroczyć aplikatorem pomadki Bourjois, Rouge Edition Velvet. Kolor, na który postawiłam dziś, to Pink Pong - odważny róż w odcieniu magenta. 



A na koniec efekt przed i po. 

Mam nadzieję, że dzisiejszy post przypadł Wam do gustu. Dajcie znać, co dla Was oznacza dziewczęcy makijaż.

Chanel, Les Beiges Healthy Glow Foundation

Friday, April 1, 2016 -


Podkład Les Beiges od Chanel, to rozszerzenie linii Les Beiges, która skradła serca kobiet na całym świecie. Produkt zamknięty jest w mrożonym szkle, które jest moim ulubionym trendem w designie kosmetyków. Oczywiście fenomenalnie wygląda na toaletce, ale przede wszystkim, liczy się tutaj dla mnie funkcjonalność. Matowe buteleczki podkładów mniej się brudzą oraz lepiej leżą w dłoni. Nie ma mowy o wyślizgnięciu się z palców. 

Produkt najlepiej sprawdza się, gdy jest aplikowany opuszkami palców, bądź gąbeczką do makijażu. I chociaż ja, na co dzień nie przepadam za używaniem czystych dłoni do nakładania makijażu, bardzo sobie ten sposób chwalę. Zadziwiające jest, jak bardzo kobieta zmienia zdanie. 
Nie pasuje mi jednak do niego żaden pędzel. Traci wtedy na kryciu i po prostu, nie wygląda tak dobrze, jak mógłby. Dlatego warto postawić w tej kwestii na wyżej wspomniane przeze mnie formy aplikacji, które sprawią, że podkład będzie wyglądać nieskazitelnie. 


W sieci spotkałam się z niepochlebną opinią na temat tego produktu, którą poczyniła Gosia Boy. Jeśli chcecie poczytać jej opinię - odsyłam Was tutaj. Z przyjemnością weszłabym w tej kwestii w polemikę, ale skwituję to może tylko jednym zdaniem. Otóż, nie zgadzam się z żadnym słowem, które znalazło się w tym wpisie, a sam fakt oczekiwania od źle dobranego odcienia, że będzie sprawiał, że cera będzie wyglądać świetnie, jest dla mnie niczym nakładanie odcienia dla mulatek w celu "opalenia się", nawet jeśli nasza cera jest porcelanowa. 


Podkład wyposażony jest w pompkę, która wydobywa idealną dozę produktu. Jedna "porcja" produktu, to idealna ilość, która wystarcza na pokrycie całej twarzy. Mnie zdarza się dołożyć pół pompki w okolice zaczerwienionych policzków i środek twarzy. Mechanizm jest na tyle przyjazny, że pozwala też na wydobywanie połówek i ćwiartek standardowej dozy.

Wiem, że niektórym z kobiet nie spodobała się jego formuła. Przypomnę Wam, że jestem posiadaczką cery mieszanej, z przetłuszczającą się strefą T oraz  wiecznie przesuszonymi policzkami. Nawilżająca formuła produktu bardzo mi pasuje. Jest to podkład, który łączy w sobie właściwości make-up'u oraz dobrej pielęgnacji. Jednym z obco brzmiących składników jest ekstrakt z kalanchoe (czyli z żyworódki). Podstawą jego działania jest skuteczna walka z wolnymi rodnikami. Nawilżenie i dotlenienie skóry, to jeden z efektów, które utrzymują się przez cały czas noszenia podkładu. Zawarty w nim SPF 25 nie bieli skóry i zapewnia dodatkową ochronę przed promieniowaniem słonecznym. 

W moim odczuciu jest lekki i ma średnie krycie. Daleko mu do ciężkich masek, które są dostępne na rynku. Dla mnie to zdecydowanie produkt, który zapewnia dobre krycie, naturalny efekt i świetlistą, zdrową cerę. Tak, jak obiecuje producent. Nie bez powodu nazwano go Les Beiges Healthy Glow Foundation. Daje jednak minimalnie satynowy efekt, dzięki czemu jest trwały. Przypudrowuję go tylko w środkowej części twarzy, ponieważ tam najszybciej i najbardziej się świecę. Policzki pozostawiam same sobie, nakładając przy okazji dosłownie odrobinę kremowego różu z asortymentu marki. Fakt faktem, zostaje mi na twarzy przez cały dzień noszenia makijażu. Nie wchodzi w pory, nie zapycha skóry, nie zbiera się w zmarszczkach. 

Poniżej widzicie, jak wygląda odcień N10. Jest to najjaśniejszy kolor w asortymencie, ale wybór jest na tyle duży, że każdy znajdzie coś dla siebie. Zdjęcie, które widzicie, było wykonywane, gdy moja cera przechodziła małe rewolucje. Nie radziłam sobie z dziwnym, masowym przesuszeniem i niekontrolowanym wysypem. Les Beiges pozwolił mi na dodatkową porcję nawilżenia policzków i skuteczne ukrycie niedoskonałości. Dodatkowo, nie oksydował na mojej cerze, co się ostatnio bardzo rzadko podkładom zdarza. Uwielbiam go teraz, gdy za oknem na dobre zaczyna się wiosna. I mimo że wiosennie nowych podkładów pojawiło się naprawdę sporo, to dla mnie jest to jeden z lepszych, które zostały teraz wypuszczone na rynek.

Chcę Wam tylko przypomnieć, że ile kobiet, tyle opinii i tyle wymagań względem wyglądu i potrzeb cery. Dlatego to, że podkład znakomicie sprawdza się mi, nie oznacza, że musi być w taki samo w Waszym przypadku.


Jest to jednak produkt dla kobiet, które nie mają bardzo trudnych niedoskonałości i które muszą sobie radzić z zakryciem bardzo poważnych zmian. Dla młodej cery, ale też i zadbanej cery dojrzałej, będzie idealny. Pielęgnuje, daje efekt drugiej skóry i wygląda nieskazitelnie.

Macie swój ulubiony podkład Chanel?

#Makeup Menu na wrzesień

Wednesday, October 14, 2015 -


O mały włos, a zapomniałabym o tym, że przecież nie opublikowałam w tym miesiącu #makeupmenu. No ja nie wiem, że Wy się nie upominacie! ;) 


W każdym razie przypomniałam sobie w porę i raczę Was tym razem moim makijażem ostatniego miesiąca. We wrześniu już chętniej sięgałam po jesienne kosmetyki. Całe Fall Vibes dotknęło też mnie, więc na twarzy lądowały zupełnie inne kosmetyki, niż do tej pory. 


Przede wszystkim, odrobinę zaczynam odchodzić od lekkiego podkładu, jakim jest YSL, Le Teint Touche Eclat na rzecz, delikatnie bardziej kryjących i cięższych konsystencji. Co prawda, nigdy nie zależy mi na mocnym kryciu i prześwitujące wypryski jakoś mnie nie przejmują, ale jednak w zimnych miesiącach wolę te bardziej kryjące podkłady. Najczęściej mieszałam ze sobą dwa podkłady Chanel, Perfection Lumiere Velvet oraz Vitalumiere Aqua. Ten pierwszy daje mi odpowiednią ilość satynowego i lekkiego matu, a ten drugi pozwala na uzyskanie naturalnego wykończenia. Razem daj efekt drugiej skóry, przy okazji przyzwoicie kryjąc niedoskonałości. 


Najchętniej nie rozstawałabym się z moją paletką MAC, Burgundy Times Nine i to właśnie ona lądowała na moich powiekach najczęściej. Przy okazji pozwalałam sobie na kreskę eyelinerem Kat von D, w odcieniu Trooper i mocno tuszowałam rzęsy maskarą Shiseido Full Lash Volume


Policzki, to w tym miesiącu mocny sprawdzian dla duetu do konturowania z W7, Hollywood Bronze&Glow, ale na razie nie wypowiem się o nim zbyt wiele. Chcę go jeszcze poużywać i wydam wtedy wyrok. Często jednak pogłębiałam kontur różem z MACa, Harmony

A na ustach, królowała wręcz pomadka Golden Rose, Velvet Matte w kolorze 14. ISTNA BAJKA.



I to tyle ;) 

Jak tam? Już wpadłyście w jesienny szał? 
DO GÓRY