Showing posts with label Bourjois. Show all posts

#Makeup Menu - dziewczęcy makijaż krok po kroku

Tuesday, April 5, 2016 -

Dzisiaj duże #MakeupMenu, przy którym sporo się napracowałam. Dajcie mi znać, czy lubicie takie rzeczy, krok po kroku. Chciałam Wam pokazać mój szybki i bardzo prosty makijaż, do którego przemyciłam odrobinę różu. Mam nadzieję, że się Wam spodoba.


Pierwszym krokiem, od którego zawsze zaczynam makijaż, jest oczywiście zaaplikowanie bazy pod cienie. Niezmiennie w tej kwestii, używam Primer Potion z Urban Decay. Warta jest każdej złotówki i jako jedyna, perfekcyjnie trzyma makijaż oczu. Wklepuję ją palcem, by mieć pewność, że rozłożę ją równomierną oraz cienką warstwą. Następnie sięgam po róż do policzków z Bourjois. Jego różowo-złota barwa sprawiła, że chciałam się nim pobawić. Jako produkt wypiekany, daje trwałość oraz intensywny kolor. Dlatego nie przesadzam z jego ilością, nakładam go lekką ręką. Chcę uzyskać bardzo delikatny efekt. Chwytam pędzel do blendowania, nabieram odrobinę bronzera z paletki Wibo i starannie rozcieram go w załamaniu powieki. 


Lubię optycznie zagęszczać linię rzęs, a w tej kwestii idealnie sprawdza mi się eyeliner Pupa Milano, którego czekoladowa barwa daje naturalny, nienachalny efekt. Po nałożeniu i roztarciu go pędzelkiem w celu uzyskania miękkiego przejścia, chwytam po maskarę Maybelline, Lash Sensational, która sprawdza się u mnie rewelacyjnie. Nie osypuje się, nie odbija na powiece i pięknie podkręca mi rzęsy - aGwer, to potwierdzi ;) 

Następnie przechodzę do makijażu twarzy. Ujednolicam cerę jedną pompką podkładu Chanel, Les Biege w kolorze 10. Aplikuję podkład gąbeczką beautyblender, bo według mnie, najlepiej wygląda właśnie wtedy. Pędzel mi się w jego przypadku nie sprawdza. Chcę też zakryć moje cienie pod oczami, dlatego wklepuję odrobinę kryjącego korektora Clarins, Instant Concealer



Kryjący korektor, to nie wszystko. Nigdy nie omijam kroku z rozświetleniem okolic pod oczami. W tym celu używam korektora Shiseido, Sheer Eye Zone Corrector. Następnie starannie przypudrowuję całą twarz oraz okolice pod oczami pudrem wykańczającym Provoke, którego jasny kolor, znakomicie rozświetla mi cerę. Następnym krokiem jest wyczesanie brwi, precyzyjne wypełnienie wolnych przestrzeni kredką Soap&Glory oraz pokrycie włosków żelem utrzymującym się cały dzień, L'Oreal


Dobrze i starannie przypudrowana twarz stanowi dla mnie bazę pod nadawanie koloru. Dzięki temu wiem, że mam zdecydowanie mniejsze szanse na to, żeby zrobić sobie plamy bronzerem i różem. W celu lekkiego zaznaczenia kości policzkowych, sięgnęłam tym razem po bronzer z paletki Wibo. Jest ona moim osobistym ulubieńcem. Jestem szczerze zaskoczona, jak dobra jakościowo się okazała. Róż, który jest w zestawie, fajnie nadaje cerze blasku i zdrowego wyglądu. A rozświetlacz jest jednym z piękniejszych, dostępnych w drogerii. Jeśli jeszcze nie macie tej paletki, warto się w nią zaopatrzyć. 


Na koniec jeszcze usta. Na samym początku obrysowuję je konturówką Golden Rose, która służy mi tutaj tylko, jako wyznacznik linii, której nie chcę przekroczyć aplikatorem pomadki Bourjois, Rouge Edition Velvet. Kolor, na który postawiłam dziś, to Pink Pong - odważny róż w odcieniu magenta. 



A na koniec efekt przed i po. 

Mam nadzieję, że dzisiejszy post przypadł Wam do gustu. Dajcie znać, co dla Was oznacza dziewczęcy makijaż.

Bourjois, Silk Edition Compact Powder

Saturday, June 6, 2015 -



Ulubieńcy lutego

Monday, March 2, 2015 -


MONDAY MORNING MAKEUP

Monday, February 9, 2015 -

1+1 w Super-Pharm. Na co się skusiłam?

Tuesday, February 3, 2015 -

Co warto kupić w promocji 1+1 w Rossmannie?

Tuesday, November 11, 2014 -


Ulubieńcy lipca

Monday, August 4, 2014 -

Kolejny miesiąc dumy za mną. Cieszę się, że nie odpuszczam sobie ulubieńców i z uwagą przyglądam się moim kosmetykom. Tym bardziej, że do tej pory nie zwracałam uwagi na to, gdzie ląduje moja ręka w czeluściach kosmetycznych zbiorów. To znaczy, że nie przyglądałam się specjalnie, co najchętniej używałam w danym miesiącu i co służyło mi najlepiej. Ulubieńcy to zmieniają :)

Ulubieńcy maja

Friday, May 30, 2014 -

 Nastała wiekopomna chwila! 
Mój blog ma już ponad rok i sama nie wierzę, że jeszcze nigdy nie opublikowałam ulubieńców. Dlatego myślę, że w końcu przyszła na to pora. Dzisiaj podzielę się z Wami moimi faworytami z maja. I już nie mogę się doczekać czerwca, bo to mój ulubiony miesiąc w roku. Głównie ze względu na moje urodziny :)


Właściwie, to ulubieńców wielu nie będzie. Jest sporo rzeczy z kolorówki, jedna z pielęgnacji i dwie kompletnie nie związane z tymi kategoriami. 


W  tym miesiącu wręcz męczę moje meteoryty Guerlain. Lubię ich używać i powiem szczerze, że już sobie nie wyobrażam bez nich makijażu. Jeszcze kilka lat temu twierdziłam, że to jest produkt dla dojrzałych pań, a na pewno nie dla mnie. Zmieniłam zdanie. I Wam (jeśli też tak uważacie) też tego życzę.

Bronzer z The Body Shopu, to mój jedyny bronzer, ale nie będę ukrywać, że chwilowo nie mam ochoty na żaden inny. Jest fajnie wytłoczony w kształt plastra miodu, ma odpowiedni dla mnie kolor i długo się utrzymuje.  Szkoda tylko, że opakowanie się zaczyna trochę niszczyć.

Żel utrwalający brwi z Revlonu udało mi się kupić już dawno temu, w Pepco. Jak dla mnie, to świetny produkt. Wiem, że wiele dziewczyn na niego narzeka, że nie spełnia ich oczekiwań, ale dla mnie jest ok. Trzyma moje brwi w jednym miejscu przez cały dzień. Jestem z niego zadowolona.


Jestem wręcz zakochana w płynie do czyszczenia pędzli, który nie wymaga spłukiwania. Kupiłam go w Sephorze. Pięknie pachnie, pędzle są czyściutkie a ja zadowolona, że ratuje mnie od prania :)

L'oreal Blur Cream był zakupowym rozczarowaniem, bo nie sądziłam, że dałam się nabrać na podkładową bazę. Okazało się właśnie, że producent sobie zakpił i opisał produkt, jako rożny dla innych kolorów cery. Mimo wszystko, jestem bardzo zadowolona z jej działania. Używam bazy przy każdym makijażu i nic złego się nie dzieje.

Clarins, Lip Perfector, to mój powrót do karmelowego polepszacza ust ;) Pięknie pachnie i znakomicie nawilża moje usta. Kolor ma niezobowiązujący, więc jest idealny na co dzień. 

Maskara Twist Up the Volume jest moją ulubioną i na razie nie znalazłam lepszej. Chociaż szukam :) Dwie szczoteczki w jednym zapewniają mi taki efekt, na jaki mam ochotę danego dnia. 


Notes Moleskine udało mi się wygrać na portalu lubimyczytac.pl. To już moja druga wygrana na tej stronie i bardzo się z niej cieszę. Notes jest poręczny i przede wszystkim bardzo cieszy moje oko. Jest solidnie wykonany i bardzo mi pomaga w sesji, którą już zaczęłam na dobre. 

Róż z Celii kupiłam w Biedronce. Kosztował mnie całe 7.99! Jest bardzo mocno napigmentowany i po prostu przepiękny. Używam go ostatnio bardzo często.


Krem do rąk z serii SPA RESORT Hawaii, od Dr Ireny Eris trafił do mnie podczas konsultacji w Douglasie. Towarzyszyłam Marcie, gdy miała umówioną hennę brwi i sama rozglądałam się po szafach w drogerii. W tym momencie zaczepiła mnie pewna pani, która przeprowadziła mi badanie skóry. Dowiedziałam się właściwie tego, co sama o swojej skórze myślałam, ale dostałam parę produktów, które sobie teraz sprawdzam. I ten krem do rąk bardzo mi się spodobał. Tubka wygląda na małą, ale mieści w sobie 30ml kremu, który pięknie pachnie i jest leciutki. Bardzo się polubiliśmy. 

Intensywnie używam też pomadki w kredce z Bourjois. Mój kolor, to Peach on the Beach, który jest fantastyczny. Sam produkt fajnie utrzymuje się na ustach, daje ładny połysk i maksimum nawilżenia na ustach. 


Tam taram tam tam!
Jeśli nie śledzicie mnie na Facebooku (gdzie Was serdecznie zapraszam!), to nie wiecie jeszcze, że stałam się posiadaczką torebki Michaela Korsa. W gruncie rzeczy jest to pokrowiec na MacBooka Air, ale dla mnie jest to prześliczna kopertówka. Jest biała, solidnie wykonana. W środku ma złotą podszewkę. Serce mi bije mocniej, gdy na nią patrzę.

Nie zmienia to faktu, że nadal marzy mi się duża torba i DAJ BOŻE, jak wszystko pójdzie zgodnie z moimi planami, to (TFU TFU przez ramię) już niedługo będzie moja. 
Co myślicie o mojej nowej kopertówce?



Uff! To już wszystko. Obiecuję, że postaram się robić takich ulubieńców już co miesiąc. 
A co z Waszymi ulubieńcami? Coś nam się powtarza? ;)

TAG: Ile jest warta moja twarz?

Sunday, May 25, 2014 -

Hej!

Dawno nie było u mnie żadnego TAGu, o ile jakiś kiedykolwiek był ;) Przygotowywałam długi czas 50 faktów o mnie, ale jeszcze się nie ukazał. Dajcie mi znać, czy macie jeszcze ochotę coś takiego przeczytać ;)

Z racji tego, że lubię TAGi na YouTubie, postanowiłam się za taki zabrać. Chociaż nie powiem, czasami jest ich znacząco za dużo i sporo omijam, bo nudzi mnie słuchanie piętnasty raz tego samego pytania. Zagraniczny YT zalał ostatnio Lip Product Addict, na który mam chrapkę, ale jeszcze się do końca nie zebrałam do jego stworzenia. 

Dzisiaj za to kilka słów o moim codziennym makijażu twarzy, czego używam i przede wszystkim, ile to wszystko kosztuje. Nie będę ukrywać, że obawiam się sumy końcowej, bo nie podliczyłam jeszcze wszystkiego z kalkulatorem w ręku, ale niestety poglądowo ceny znam. I to mnie przeraża ;)

Oczywiście, jak udało mi się coś upolować na promocji, to nie zamierzam podawać innej ceny niż właśnie ta. Oby mnie to uratowało! 

No to zaczynamy?



Tutaj jest wszystko, co nakładam na twarz, gdy wykonuję mój standardowy makijaż. Nie będę ukrywać, że nie jestem osobą, która do sklepu idzie w pełnym makijażu. "Naturalność" zdarza mi się często, a już najbardziej właśnie w ciepłych miesiącach, gdzie wolę dać skórze oddychać, niż przytłaczać ją toną kosmetyków. No i jestem śpiochem! Wolę czasem pospać te kilka minut dłużej, niż siedzieć przy toaletce ;)


Przede wszystkim, po nałożeniu kremu do twarzy sięgam po bazę pod makijaż. Często omijałam ten krok, ale ostatnio stał się on moim niezbędnikiem. Makijaż lepiej mi się utrzymuje, pory są wyrównane a ja szczęśliwsza ;) Następnie sięgam po coś do wypełnienia brwi. Przez długi czas kochałam się w Aqua Brow, ale ostatnio nie chce mi się z nim paćkać i szybciej mi idzie z cieniem w kremie Maybelline, w odcieniu Permanent Taupe. Na wypełnione brwi nakładam jeszcze żel Brow Drama. Na linię wodną i pod łuki brwiowe wędruje cielista kredka Essence



Potem jadę z cieniami do oczu. Wolę umalować oczy zanim sięgnę po podkład. Zawsze żałuję innej kombinacji, bo nie ma takiego dnia, żeby chociaż odrobina cienia mi się nie osypała. Jeśli chodzi o moje cienie, to sięgam ostatnio namiętnie po moje perełki z MACa, Satin Taupe i Naked Lunch. Ten ostatni doznał lekkiego wgniecenia, o czym już ode mnie słyszeliście.


W nawyk weszło mi podkręcanie rzęs zalotką i używam jej już chyba za każdym razem. Zaraz potem tuszuję rzęsy moim ulubieńcem, czyli Bourjois Twist Up the Volume. I dopiero teraz chwytam za podkład. Męczę ostatnio intensywnie mój zakup z szafy Chanel. Mowa tutaj o Perfection Lumiere Velvet. Okolice pod oczami rozświetlam korektorem z L'oreal, Lumi Magique. Zdarza mi się sięgnąć po MAC Pro Longwear Concealer, ale to w sytuacjach wymagających niezłego krycia. Okolice pod oczami i strefę T przypudrowuję moim pudrem-odsypką z Ben Nye, w kolorze Cameo. Mam go już długo, a w zapasie czeka jeszcze Fair, ale czuję, że jak W KOŃCU zużyję te odsypki, to zdecyduję się na zakup pełnowymiarowego pudru. 
Całą twarz przypruszam na koniec pudrem wykańczającym makijaż, czyli moimi Meteorytami Guerlain.


Zostały mi już tylko policzki i usta. Na te pierwsze nakładam kremowy róż Chanel, z którym zdradziłam ostatnio Hervanę Benefitu. Skradł moje serce, ale niestety muszę zaopatrzyć się w porządny pędzelek typu duo-fiber, bo jednak nie przepadam za używaniem palców w makijażu. Do konturowania, ale dość delikatnego używam bronzera z The Body Shopu. Usta maluję pomadką MAC, w odcieniu Angel, którą ostatnio wręcz maltretuję. Na koniec jeszcze delikatne muśnięcie ukochaną Mary Lou na szczytach kości policzkowych i jestem gotowa do drogi ;)

To teraz chyba czas na podliczenie wszystkiego, czyli to, czego się najbardziej obawiam. 

Co prawda, dwa kosmetyki kupiłam w Norwegii i ich cena będzie niestety znacznie większa niż u nas. Co tak naprawdę ma inne przeliczenie, jeśli chodzi o zarobki. Dlatego podam ich ceny, ale nie skupiałabym się raczej na nich zbyt długo.

1. Maybelline, Color Tatoo, Permanent Taupe             17zł
2. Maybelline, Brow Drama                                         149kr - ok. 75zł
3. Essence,  kredka nude                                             9zł
4. MAC, Satin Taupe i Naked Lunch                           54zł/szt.
5. Bourjois, maskara Twist Up the Volume                  40zł
6. Chanel, Perfection Lumiere Velvet                           150zł (strefa bezcłowa)
7. L'oreal, Lumi Magique                                             24zł
8. Ben Nye, Cameo, odsypka                                     15zł
9. Guerlain, Meteoryty                                                 220zł
10. Chanel, róż w kremie                                             125zł (strefa bezcłowa)
11. The Body Shop, Honey Bronzer                            65zł
12. MAC, Angel                                                         71 zł
13. The Balm, Mary Lou-Manizer                                65zł
14. L'oreal, Blur Cream                                              179kr - ok. 89zł
(w bloggerze wszystko jest równe, a w poście już mi się chamsko rozjeżdża!!!)

Celowo nie liczyłam tutaj żadnych pędzli do makijażu i innych tego typu rzeczy, bo uważam, że to nie jest na nie miejsce ;)

RAZEM daje to mi... 1 073zł. Policzyłam to 6 razy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem się nie pomyliłam. Nie pomyliłam się.  

Idę się pochlastać...

Nawet nie wiem, jak to się stało!
Ale z drugiej strony, to są dobre jakościowo produkty, które starczą mi na lata i... same wiecie ;)

Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie. Dużo, czy w skali jakości i wydajności, jednak niedużo. Chętnie poczytam Wasze odpowiedzi na ten TAG, więc śmiało linkujcie swoje posty niżej. No i zachęcam całą resztę do takiego podsumowania. Nie odpowiadam jednak za późniejsze problemy z ciśnieniem ;)

Leniwy haul zakupowy

Sunday, March 23, 2014 -


Hej! 
Dzisiaj mam totalnie nudną niedzielę, więc postanowiłam napisać dla Was coś lekkiego i przyjemnego. Nie wiem, jak Wy, ale ja dzisiaj spałam do 12. i cały dzień śmigam w piżamie. Nie zamierzam tego stanu zmieniać. Wam też tak leniwie mija dzień?

Chciałam Wam pokazać moje ostatnie zakupy. Kupiłam sobie/dostałam ostatnio kilka drobiazgów, które zasiliły moją kosmetyczkę. 

Zrobiłam malutkie zakupy w Rossmannie i wpadły mi tam w ręce dwa kosmetyki. Na bazę L'oreal Lumi Magique  czaiłam się od bardzo dawna. Naprawdę od bardzo dawna. Chciałam ją upolować na promocji, ale niestety od dłuższego czasu na nic nie trafiałam, więc się wkurzyłam i kupiłam ją w cenie regularnej, która jest wysoka. No, ale cóż? Przynajmniej mam to, czego chciałam :)



Drugą rzeczą była pomadka Rouge Edition Velvet, Bourjois. Ją już u mnie na blogu widziałyście, a jeśli nie, to zapraszam Was pod ten LINK.


Zamówienie na MintiShop.pl zadowoliło mnie, jak zwykle. Bardzo lubię robić tam zakupy i zawsze jestem zadowolona. Dostałam też dodatkowo słodki gratis - krówkę, ale wybaczcie mi, nie dałam rady jej sfotografować ;)

Zamówiłam sobie pięć rzeczy, ale na zdjęciu widzicie tylko cztery. Ta piąta jest niewidoczna, bo poznacie ją, gdy rozpocznę kolejne rozdanie na blogu :) Na razie odsyłam Was do aktualnie trwającego KLIK.




W moje ręce wpadł peeling żurawina i limonka z Bomb Cosmetics. Wypatrzyłam go u Kosmetasi i stwierdziłam, że muszę go mieć. Nie pomyliłam się, to był rewelacyjny zakup. Pachnie rewelacyjnie, ściera solidnie i na pewno doczeka się swojej dłuższej recenzji na blogu. Wyczekujcie!


Skusiłam się też na dwa pędzelki. Jeden do różu i bronzera, a jeden do rozcierania. Do bronzera wybrałam pędzelek Zoeva, 127 Luxe Sheer Cheek, który kosztował ok. 52zł. Z jednej strony jestem bardzo zadowolona z jakości pędzelka, miękkiego i białego włosia (tak, ostatnio mam paranoję na punkcie białego włosia). Chociaż z drugiej strony coś jest nie tak, bo podczas używania pędzelka czuję, że coś jest nie tak ze skuwką. Dlaczego? Niby wszystko jest zgrzane w odpowiednim miejscu i tak dalej, ale nie działa to zbyt dobrze. Po prostu, delikatnie ta rączka się rusza. Nie przeszkadza mi to najbardziej na świecie, ale nie jestem też zadowolona na sto procent. 
Drugim pędzelkiem, jest Hakuro H74 i z niego jestem bardzo zadowolona - zero zastrzeżeń. Rewelacja.


Sprawiłam sobie też pomadkę z Barry M, która budzi wiele zachwytów i pytań. Każdy się mnie ze zdziwieniem pyta, czy mam zieloną pomadkę. A ja z satysfakcją odpowiadam, że tak, taka teraz moda :) 


Niedługo pokaże Wam ją z "bliższego bliska" i opowiem o niej coś więcej.


No i na koniec moje pielęgnacyjne odkrycie! O nim też już za kilka dni opublikuję Wam więcej słów i moje spostrzeżenia na jego temat. Na razie powiem Wam tylko, że to multi-akcyjny tonik do twarzy, który pięknie pachnie i fajnie działa. Na więcej musicie poczekać :)


I to by było na tyle. Kupiłam też miętowy pigment z Kobo, ale jeszcze nie doczekał się zdjęcia. Na pewno spróbuję zmalować dla Was jakiś makijaż z nim w roli głównej. Chociaż nie obiecuję, bo fotografowanie oka nie należy do moich mocnych stron. 

Kupiłyście sobie coś ostatnio? A może macie któryś z produktów, które sobie kupiłam? 


Matowa pomadka Rouge Velvet, Bourjois

Thursday, March 20, 2014 -

Czasami nie potrafię się oprzeć nowym produktom. I nie to, że ich potrzebuję, bo inaczej żyć nie będę mogła. Nie. Po prostu zdarza mi się być typowym, mało myślącym konsumentem. Tak też zdarzyło się, gdy postanowiłam kupić najnowszą pomadkę Rouge Velvet od marki Bourjois. 


Zachęcały mnie reklamy, które widziałam w telewizji i wpis na blogu Kasi (klik). Napaliłam się na to cacko strasznie. W między czasie dowiedziałam się również o nowiutkich, matowych pomadkach Golden Rose, które są o niebo tańsze. Przez co zaćmiło mnie na chwilę i zapragnęłam ich bardziej. Szukałam ich wszędzie w Szczecinie. W znanym mieszkańcom Maczku, byłam chyba z dziesięć razy. Za każdym razem słyszałam tylko "jeszcze nie ma". I szczerze mówiąc, naprawdę wolałam mieć tę jedną pomadkę, niż produkt z Bourjois, o którym chwilowo zapomniałam. 




Niestety, nie było mi dane kupić pomadki GR. I właściwie, zrezygnowana stwierdziłam, że już mi to wisi. Chodziliśmy bezwiednie z Kubą po Kaskadzie i w gruncie rzeczy, skupialiśmy się na wybraniu książki dla niego. Wyjątkowo weszliśmy do Rossmanna, w którym w ręce wpadły mi dwie rzeczy. I o jednej z nich powiem Wam dzisiaj.

No to może skończę tę historię z mojego życia, a przejdę do rzeczy. 

Do końca miesiąca marka Bourjois ma promocję na wszystkie swoje kosmetyki i przecenia je o 20%. Dzięki temu za swoją pomadkę zapłaciłam około 38zł. I nie będę ukrywać, że uważam tę cenę za przesadzoną. Nawet po promocji jest za wysoka. 

Dostajemy za to 6,7 ml produktu zamkniętego w przyjemnym dla oka pojemniczku z aplikatorem w kształcie standardowego pędzelka (w przypadku błyszczyków). Kolorów do wyboru jest całkiem sporo i oprócz mojego 05 Ole flamingo!, wpadło mi w oko jeszcze kilka. Na szczęście nie złapałam wszystkich naraz w garść, tylko postanowiłam sprawdzić najpierw jeden. I Bogu dzięki! 


Kolor, na który się zdecydowałam, to mieszanina czerwieni z różem. Nazwałabym go różem z czerwonymi tonami. Jeśli jesteście posiadaczkami lakieru Essie Watermelon, to jest właśnie taki kolor. Przepiękny, wyraźny i mocny. Optycznie nawet wybiela zęby. 

Co obiecuje producent? 
[źródło: www.bourjois.pl]

- poczuciu komfortu na ustach i 24-godzinna trwałość
-niewiarygodna formuła, która tuż po aplikacji sprawia wrażenie lakieru do ust, ale po nałożeniu przemienia się w pięknie matową, jedwabiście gładką i lekką teksturę,

-Ukośnie ścięty aplikator w formie gąbeczki sprawia, że pomadkę nałożysz łatwo i precyzyjnie.

-Utrzymanie nawilżonych ust jest głównym zadaniem wszystkich pomadek Bourjois .




I jak to jest z tymi obietnicami? Spełnia, czy nie spełnia?
Jeśli chodzi o poczucie komfortu,  to mogę tutaj się zgodzić chyba tylko połowicznie. Na początku usta przykrywa delikatna, welurkowa warstwa pomadki. Jest naprawdę przyjemna i gładka. Utrzymuje się ten efekt jakąś godzinę. Niestety później zaczyna się robić to, co jest zmorą matowych pomadek - wysuszenie. Ale o tym później. 
24-godzinna trwałość, to kłamstwo. Tak to już jest, że chyba żadna z nas nie wierzy w to, że pomadka utrzyma się na ustach cały dzień i całą noc. Co prawda, można tutaj pokusić się o stwierdzenie, że coś w tym jest, ponieważ na drugi dzień musiałam jeszcze zmyć resztki pomadki, która wpija się w usta. Tak, pigment wżera się w usta. Może nie z taką intensywnością i trwałością, jak tinty, ale niestety. I nie wygląda to zbyt estetycznie. Co więcej, śmiało stwierdzę, że pomadka utrzymała się u mnie 2 godziny bez żadnego przemieszczenia. Niestety po tym czasie zaczęły się powolutku dziać dziwne rzeczy. Do tego stopnia, że mogę stwierdzić, że po około pięciu godzinach, pomadka znacząco znika z ust i "zjada" się w sposób nierównomierny. Trochę mnie to rozczarowało. 
Niewiarygodna formuła - nie jest jakaś specjalnie niewiarygodna, bo szoku tutaj nie doznałam, ale to prawda. Usta są jedwabiste i delikatne. Mat jest idealny.
Ukośnie ścięty aplikator i jego precyzja, to sprawa dyskusyjna. Wszystko zależy od tego, czy lubicie takie gąbeczki, czy nie. Ja za nimi nie przepadam. I nie powiem, nie jest on najprecyzyjniejszym aplikatorem i nie pracuje mi się nim wyśmienicie. Tym bardziej, że wybrany przeze mnie kolor jest dość intensywny i ciekawy. Wymaga on więc idealnego nałożenia produktu. 
Utrzymanie nawilżonych ust - te słowa, które przeczytałam na stronie producenta opisującej najnowsze pomadki, wzbudziły we mnie śmiech. Nie oszukujmy się. Mat nigdy nie będzie nawilżał. No chyba, że kiedyś coś tam wymyślą. Na razie, w naszych czasach - to wykluczone. Dlatego i ja potwierdzę te słowa. Pomadka przez pierwsze godziny sprawia wrażenie, jakby nic złego się nie działo i jakby nie wysuszała ust. Po paru godzinach niestety pokazują się pierwsze oznaki braku nawilżenia i nietrudno przy tym produkcie o spierzchnięte usta. Mimo tego, że na noc nakładam grubą warstwę balsamu, to i tak nic nie pomogło. 



I co mogę powiedzieć o tym, czy ją lubię, czy nie? Nie wiem. Naprawdę nie wiem, co Wam na ten temat powiedzieć. Z jednej strony producent pojechał z wyobraźnią i trochę nazmyślał. Jest droga i nie spełnia obietnic. Z drugiej strony, jestem z niej zadowolona i bardzo mi się podoba. Kolor jest prześliczny i jestem w stanie wybaczyć jej to znikanie z ust i pozostawianie niefajnego pigmentu. To chyba typowy love/hate relationship. I powiem Wam szczerze, że niby jestem wkurzona, ale mam ochotę na jeszcze jeden kolorek. 

A Wy już ją testowałyście? Macie jakieś matowe pomadki godne polecenia? A może nie przepadacie za matem na ustach?



DO GÓRY