Showing posts with label theBalm. Show all posts

Czy warto kupić paletkę Nude Beach od theBalm

Monday, September 25, 2017 -


Miałam okazję potestować sobie paletkę Nude Beach, marki theBalm. I choć podchodzę ostatnio do ich kosmetyków sceptycznie (nie mam na to wyjaśnienia, po prostu jakoś się nie jarałam tą paletą), to jej używanie sprawiło, że się zakochałam.


Zaskakujące to dość dla mnie, głównie ze względu na fakt, że mam naprawdę wiele zastrzeżeń do tego kosmetyku. Mianowicie: 

  • malutkie, tycie wręcz w swej wielkości cienie 
  • dodany pędzelek jest kompletnie od czapy 
  • cena jest wysoka, jak na taką ilość produktu 

Wiecie dobrze, że jest kilka produktów theBalm, z którymi ja się bardzo polubiłam i nie wyobrażam sobie bez nich życia. Jest to przede wszystkim  matowa pomadka w kolorze Charming, czyli moja ulubiona pomadka w zbiorach i gdy tylko rozpoczyna się jesień, sięgam po nią zdecydowanie najczęściej. Pisałam Wam o niej już nieraz i mnóstwo razy wspominałam o niej na moim Instagramie. Ale do rzeczy! 

Paletka Nude Beach, to produkt, który zbiera w sobie dwanaście kolorów o ciepłej tonacji. Ich wykończenie jest różne, od matowego po błyszczące. I choć w pierwszej chwili wydawało mi się, że nie będzie to nic ciekawego, cienie na powiece wyglądają przepięknie. Jak zwykle są bardzo dobrze napigmentowane, ładnie się ze sobą blendują i nie powodują plam. Błyskotki najlepiej wyglądają, gdy nakłada się je palcem. 


Powyżej przedstawiam Wam też taki szybki makijaż, który z bliska na pewno jeszcze trafi na mojego bloga w ramach Makeup Menu. W każdym razie, do jego stworzenia użyłam kilku beżowych cieni w załamaniu powieki i zewnętrznym kąciku ( kolor Bold oraz Bodacious). Jako pięknego rozświetlenia użyłam mieszanki cienia Built oraz Babe. Według mnie tworzy to dość spójną całość, która wygląda, jakby poświęciło się na ten makijaż zdecydowanie więcej czasu, niż w rzeczywistości. Prawda jest jednak taka, że taki makeup nie zajmie Wam więcej, niż 3-4 minuty. 

Paletka do najtańszych nie należy niestety. Trzeba za nią zapłacić około 130zł. Dostępna jest w drogeriach internetowych oraz w Douglasie, ale tam będziecie zmuszeni zapłacić za nią jeszcze więcej. Odpowiadając jednak na pytanie z tytułu tego wpisu, czyli czy warto kupić paletkę Nude Beach, jestem zmuszona powiedzieć - i tak, i nie. Nie, jeśli macie już w swoich zbiorach dużo paletek, ponieważ nie jest ona w żaden sposób odkrywcza i nie rewolucjonizuje niczego w kwestii makijażu. Tak, jeśli odcienie, które się w niej znajdują, będą dla Was nowością albo po prostu, jesteście kolekcjonerkami tego typu kosmetyków. Niestety jednak, będę szczera, jeśli miałabym wybrać jedną jedyną paletkę na całe życie (czy bezludną wyspę), to na pewno nie byłaby Nude Beach. Jest na rynku sporo lepszych kosmetyków.

Poczytajcie też o innych kosmetykach theBalm:
paletka Appetite 
paletka Meet Matt(e) Trimony 

I jak się Wam ona podoba? Skusicie się, czy nie za bardzo? 


theBalm Highlite 'n Con Tour - najnowsza paletka do konturowania twarzy

Friday, February 3, 2017 -

paleta-do-konturowania-theBalm

Paletki theBalm z powodzeniem wpisują się w standardy tych, które wybieram w codziennym makijażu. Mają dawać mi możliwość szybkiego i bezproblemowego stworzenia czegoś naturalnego.

paleta-do-konturowania-theBalm

Najnowsza paleta do konturowania, czyli Highlite 'n Con Tour (149zł), to produkt, który ma wychodzić na przeciw oczekiwaniom tych maniaczek kosmetycznych, które chcą mieć cały niezbędny arsenał produktowy w jednym miejscu. Bez upierania się, jest ona świetna na wyjazdy. Bezproblemowo pozwoli na makijaż twarzy, jak i makijaż oka. Jak jest jednak z jej trwałością i jakością?

paleta-do-konturowania-theBalm

Tekturowe opakowanie, to już znak firmowy marki. Kiedyś bardzo mi to przeszkadzało, aczkolwiek teraz bardzo sobie cenię taką formę. Przede wszystkim za wygodę przechowywania. W środku znajdziemy osiem prostokątnych pudrów przeznaczonych do pełnego makijażu twarzy. Na górze palety, znajdują się produkty do rozjaśniania i rozświetlania. Tego w macie i w błysku. Pudry znajdujące się po prawej stronie, nadadzą się do aplikacji pod oczy, na nos, brodę, czoło i pod konturowanie policzków. Te po lewej, to klasyczne rozświetlacze zachowane w tonacji beżowo-złotej.  Drugi rząd paletki nadaje się do wyszczuplania i ożywiania cery. Dwa bronzery o chłodnej tonacji nadają się do imitowania cienia na twarzy, natomiast kolejny przyda się do ocieplenia cery. Ostatni w rządku jest róż, który gra kolorystycznie z całą resztą. 

paleta-do-konturowania-theBalm

Co sądzę o wszystkich produktach? Zawiodły mnie rozświetlacze. Te są niestety bardzo subtelne, lekkie... nie w moim guście, bo jednak lubię się (często przesadnie) błyszczeć. Ich trwałość też niestety nie satysfakcjonuje, ponieważ po kilku godzinach od aplikacji na policzek, mogłam śmiało stwierdzić, że rozświetlacz po prostu wyparował. Lepiej jest jednak w kwestii bronzera, który utrzymał się na swoim miejscu znacznie dłużej.

paleta-do-konturowania-theBalm

Paletka ta się niestety u mnie, jak na pierwszy raz, nie sprawdziła. Nie jestem z niej zadowolona, produkty nie zagrały z podkładem i jakoś tak... brak mi tutaj znakomitych rozświetlaczy. Kiepski pigment, niska trwałość i dziwna suchość. Jednymi pudrami, które mi się tak naprawdę spodobały, są beże przeznaczone w okolicę oczu oraz róż, który trzeba nakładać z umiarem. 

Będę musiała jeszcze sprawdzić tę paletę w kombinacji z innymi podkładami. Jednak, na pierwszy raz, jestem bardzo na nie. I szczerze mnie to zaskoczyło, bo jednak ostatnio wszelkie produkty theBalm, które do mnie trafiają, bardzo mi się podobają. Same dobrze wiecie, że paletki do oczu są super. I pamiętacie pewnie, jak zachwycam się matowymi pomadkami do ust tej marki. 

paleta-do-konturowania-theBalm

Zostawiam Wam też linki do poczytania o innych produktach theBalm:
> najnowsza paletka do makijażu oczu - Eat UR <3 Out

To jak? Podoba się Wam ta paleta do konturowania twarzy?


Ulubieńcy sierpnia

Wednesday, August 31, 2016 -

Twarz

Jako podkładu i pudru używałam dwóch produktów z marki Shiseido. Ostatnio, na nowo zakochałam się w pudrze Sheer &Perfect Powder Foundation. Jak sama nazwa wskazuje, można go używać samodzielnie, jako podkładu na co dzień. I w tej kwestii sprawdza się idealnie. Zapewnia wyjątkowo piękne wykończenie, bardzo naturalne i minimalnie pudrowe. Stapia się z moją cerą i lubię go w pojedynkę, ale ostatnio zaczęłam go używać, jako pudru wykończeniowego w połączeniu z podkładem Synchro Skin, który jest nowością marki na ten rok. Wyjątkowo lekka formuła (zupełnie, jak woda) i efekt drugiej skóry, to rzeczy które działają na jego plus. Dodatkowo, jego kolor jest wyjątkowo jasny i neutralny. Uważam, że to ogromna zaleta marki. Coraz częściej można zobaczyć, że wychodzi na przeciw oczekiwaniom kobietom, które zmagają się z bardzo jasnym typem karnacji i nawet "najjaśniejszy" podkład, czy to drogeryjny, czy wysokopółkowy, okazuje się być nadal za ciemny. W Shiseido tego problemu nie ma. Po prostu.

Korektor, to kosmetyk, którego nie mogę pominąć w swoim makijażu. Czy robię makeup no makeup, czy coś konkretniejszego - jest koniecznością. W tym miesiącu założyłam sobie powolne, ale skuteczne denkowanie korektorów. Posiadam zdecydowanie zbyt przytłaczającą ilość tych produktów, więc powolutku, powolutku, chcę zostawić tylko te, które naprawdę mi się podobają i spełniają moje oczekiwania. Rimmel Match Perfection, to kosmetyk, który na pewno zostanie przeze mnie kupiony ponownie. Znakomicie stapia się z moją cerą, fajnie zakrywa cienie, a ja już pogodziłam się z faktem, że nie będę nigdy w stanie zrobić tego idealnie i na tyle naturalnie, żeby wyglądało to dobrze. Dlatego postanowiłam używać produktów, które pod oczami wyglądają dobrze i dają mi tyle krycia, z którym czuję się pewnie. 

Róż z urodzinowej edycji Sephora. Nie wiem, czy będziecie w stanie go dostać poza opcją urodzinową, ale wydaje mi się, że są to kolory normalnie dostępne w ofercie perfumerii. Ja wyjątkowo polubiłam mieszankę soczystego pomarańczu i mocnego różu, które znajdziemy w środku. Razem dają efekt naturalnego, dziewczęcego rumieńca. 

Puder brązujący Artdeco z kolekcji Hello Sunshine, to mój ulubieniec praktycznie całych wakacji. I pomyśleć, że kiedyś nawet nie tknęłam bronzera. Uważałam, że wyglądam w nim "brudno", a wystarczyło po prostu znaleźć swój odcień. I na szczęście udało mi się taki znaleźć. Nadaje się do lekkiego, dziennego makijażu i z przyjemnością używam go właśnie w tym celu. A czasami, z lenistwa - ląduje też na moich powiekach. Szybko i skutecznie fundując mi spójny makijaż. 

Usta

Konturówka Kylie Cosmetics w kolorze Koko K, to jedna z moich ulubienic. I boję się, co to będzie, gdy mi się skończy. Jednak, trochę szkoda mi wydać 18$ (plus wysyłka) na konturówkę. Powiem Wam jednak bardzo szczerze, że jest to najlepsza konturówka, jaką miałam do tej pory. Nie ma lepszej. Niektórym jej konsystencja może nie odpowiadać, ale dla mnie jest wszystkim, czego szukam w tego typu produkcie. Wyjątkowo miękka, ale nie na tyle by się łamać. Sunie po ustach niczym masełko i pozwala na precyzyjne wyrysowanie ust. Produkt-marzenie!  Dodatkowo kolor, który jest moim "my lips but better". Polecam z ręką na sercu.

Oczy

Chanel, Stylo Eyeshadow w kolorze Beige Dore skradł moje serce od samego początku. Jest przepięknie napigmentowany. To trzeba zobaczyć na żywo. Idealnie odbija światło i wygląda dobrze nie tylko w wewnętrznych kącikach oczu, ale też naniesiony na szczyty kości policzkowych. Miłośniczki mocnego błysku będą nim oczarowane. Jest świetny! 

theBalm, maskara Mad Lash, to moje zaskoczenie. Nie sądziłam, że się polubimy, ale jakoś tak się stało, że całkiem dobrze mi się sprawdza. Utrzymuje podkręcenie przez cały dzień, nie osypuje się i przede wszystkim - jest ultraczarna. Teraz moje oczy już nie giną w tłumie.

Na koniec brwi i parę słów o cieniu przeznaczonym do ich zaznaczania od marki Anastasia Beverly Hills. Chyba każda szanująca się urodomaniaczka wie, że to największa specjalistka w branży brwiowej. Nie bez powodu zdecydowałam się tym razem na cień w kolorze Taupe. Po wcześniejszym długim romansie z kredką Brow Wiz, szukając czegoś nowego, chciałam postawić na pewność, że będę zadowolona z jakości produktu. I tak jest. 

Pielęgnacja 

Kerastase to marka, do której mam sporą rezerwę zaufania. Jest droga, nie oszukujmy się. Właśnie z tego względu, ciężko mi się do niej przekonać. Głównie dlatego, że jakoś szkoda mi pieniędzy na produkty do włosów. Jednak, z tego względu, że ostatnio bawiłam się (i nadal bawię) w rozjaśnianie włosów, byłam zmuszona zadbać o moje pasma. I uważam inwestycję w olejek Elixir Ultime, za bardzo udaną. Jego przyjemny zapach, którego dużą inspiracją były perfumy Chanel, Mademoiselle, otula moje włosy i pozostaje na nich do momentu kolejnego mycia. Wygładza moje kosmyki, dyscyplinuje je i przede wszystkim, nie obciąża ich. Jest super!

Maseczka Peter Thomas Roth, Pumpkin Enzyme Mask, to mój ulubieniec pielęgnacyjny. Pisałam już o niej na blogu i nadal nie mogę wyjść z podziwu tego, co jest w stanie zrobić z moją cerą. Pozbywa się każdej, nawet najmniejszej suchej skórki i odświeża moją skórę. Jest wyjątkowo dobra i niezwykle wydajna. Za każdym razem, gdy potrzebuję wyprowadzić moją cerę na prostą, sięgam właśnie po nią. 

A jacy są Wasi ulubieńcy w tym miesiącu?

theBalm, Meet Matt(e) Hughes w kolorze Charming

Saturday, August 13, 2016 -



Kolejna pomadka w moich zbiorach i kolejny mat. Upodobałam sobie właśnie takie pomadki i nie ma zmiłuj, nikt mi nie powie, że jest coś lepszego. Tym razem, za namowami Agnieszki zdecydowałam się na produkt marki theBalm. 



Nie ukrywam, że dopiero rozpoczynam zabawę z tą marką i nie czuję się ekspertem. Jednak, jak na posiadanie dwóch palet z theBalm, jestem zadowolona 2/2. O In the Balm of your hand możecie poczytać TUTAJ. Na blogu znajdziecie też recenzję paletki Meet Matt(e) Trimony (KLIK).


Pomadki theBalm dostaniecie stacjonarnie w perfumerii Douglas. W opakowaniu mieści się 7,4 ml produktu, za który trzeba zapłacić 64.90zł. Dodatek miętowego aromatu sprawia, że dają naprawdę przyjemny efekt na ustach, zwłaszcza latem, gdy odrobina świeżości jest w cenie. Nie mylcie jednak tego aromatu z mentolem, którego nienawidzę i naprawdę, ciarki mnie przechodzą, jak sobie pomyślę, że dziewczyny używają Carmexu zimą. Przecież to nienormalne! 





W każdym razie, pomadka zaopatrzona jest w standardowy aplikator, który pozwala na ładne wyrysowanie warg, nawet jeśli nie zaaplikowałyście wcześniej konturówki.  Kolor Charming, który Wam dzisiaj prezentuję, to neutralny kolor, który jest mieszaniną brązu, beżu, różu i odrobiny fioletu. Spisze się idealnie przy każdym typie urody.

Pomadki są trwałe, ale nie jest to mistrzostwo świata. Jednak, bardzo mi się ten odcień podoba i uważam, że jest mi w nim do twarzy. Kolor Charming jest chyba jednym z najchętniej wybieranych podczas zakupów. Nie bez powodu - w końcu jest śliczny!

O tej i kilku innych nowych pomadkach możecie przeczytać w nowościach kosmetycznych!
Przepiękna, słoneczna kolekcja Artdeco i cudowna czerwona pomadka!
Rozczarowanie z "matową" pomadką Maybelline!

Znacie pomadki theBalm? Jak podoba się Wam ten kolor na moich ustach?



theBalm, Meet Matt(e) Trimony

Monday, August 1, 2016 -


Kosmetyki theBalm lubię, ale nigdy nie mogłam powiedzieć, że kocham. Głównie dlatego, że kultowy już Mary-Lou, to nie jest rozświetlacz, który uwielbiam. Na rynku znajduje się mnóstwo rozświetlaczy, które są lepsze. Chociaż, trzeba przyznać, że Maryśka przetarła szlaki innym firmom kosmetycznym wskazując trend. 

Nie spodziewałam się jednak, że pokocham paletkę cieni do powiek Meet Matt(e) Trimony. Dostępna jest ona w perfumerii Douglas za cenę 179zł. Tam możecie pomacać sobie praktycznie wszystkie kosmetyki theBalm. Jest to druga edycja paletki z matowymi cieniami.


Zapragnęłam jej dosłownie niedawno. Od dłuższego czasu twierdziłam, choć było to podświadome, że brak w mojej kolekcji dobrych cieni matowych. Co prawda, męczę intensywnie paletkę Burgundy Times Nine z MACa, ale nie oszukujmy się, jak każda kobieta, potrzebowałam zmian. Nikt nie ma ochoty w kółko używać tego samego. Znudzona jednostajnością codziennych makijaży trafiłam na kilka recenzji paletki Meet Matt(e) Trimony. Przyglądałam się i przyglądałam, aż w końcu przepadłam.




Prawda jest taka, że każda szanująca się pasjonatka makijażu, powinna ją w swoich zbiorach posiadać. Dlaczego? 
> cienie są fantastycznie napigmentowane 
> genialnie się blendują nie tworząc prześwitów 
> ciepła kolorystyka jest bardzo uniwersalna

Tak, jak większość kosmetyków tej marki, paletka zamknięta jest w kartonowym opakowaniu, które sprawdza się najlepiej na wyjazdach. Głównie dlatego, że tłumi ono wszelkie upadki i roztrzaskanie cieni, to naprawdę trudne wyzwanie. Dodatkowo wyposażona jest w duże i bardzo dobrej jakości lusterko. Da się z nim wykonać cały makijaż twarzy. 


Ogólna kolorystyka zachowana jest raczej w neutralnych barwach, które będą pasować większości dziewczyn. Większa część cieni jest cieplejsza, chociaż malutka część została zachowana w zimniejszych tonacjach. Mam niebieską tęczówkę i uważam, że paletka znakomicie podkreśla kolor moich oczu. Głównie dlatego, że cienie są ciepłe, a niektóre fioletowe barwy okazują się wyglądać na mnie świetnie (ale jestem skromna!).


Jestem zakochana. Tak! Jestem zakochana w jakości tej paletki i teraz się sama o siebie boję. Pewnie wpadłam, jak śliwka w kompot.

O innych ulubieńcach możecie poczytać tutaj:

A Wam podoba się ta paletka? Jaki jest Wasz ulubiony produkt theBalm?

Paletka theBalm, In the balm of your hand

Monday, January 11, 2016 -


Czy leci z nami jakaś fanka theBalm?
Ja w swoich zbiorach, dotychczas, miałam tylko jeden produkt theBalm. O Mary-Lou słyszałyście już pewnie wiele, więc jeśli chcecie znać moją opinię, to podlinkowuję ją Wam TUTAJ. Post ten jest u mnie tak często czytany (chociaż stary), że zaczynałam się wstydzić zdjęć, jakie tam były, więc jakiś czas temu popstrykałam nowe. Ale do rzeczy!

theBalm wypuściło ostatnio dwie nowości. Paletkę wszystkich trzech, kultowych już rozświetlaczy (Mary, Betty i Cindy) oraz paletę bestsellerów, In the balm of your hand/ok. 150zł/. Nie miałam specjalnej ochoty na tę pierwszą, ale druga mnie zainteresowała. Dlaczego?

Forma


Bardzo mi się podoba to, że paletka jest opakowana w tekturowe pudełko. Przeszkadzało mi to w Mary-Lou, że jest w metalowym opakowaniu. Taka tektura wydaje się być bardziej... stabilizująca upadek. Chociaż, przy przeprowadzce ucierpiał odrobinę jeden cień... Mimo wszystko,  podoba mi się, że jest lekka i poręczna. Zabieram ze sobą jedną paletę (ehe, akurat w to uwierzycie :D ) na wyjazdy i mam możliwość wykonania kilku różnych makijaży z jej użyciem - ideał! 

Ciekawie rozwiązana jest też sprawa kremowych produktów, które zostały oddzielone od tych pudrowych. W ten sposób żadne brudzące drobinki nie dostają się do środka. Super!

Bestsellery

W palecie znajdziecie wszystkie bestsellerowe produkty od marki. Chociaż, ja osobiście uważam, że zabrakło tam paru rzeczy albo... można by je wymienić. Razem z Agnieszką doszłyśmy do wniosku, że kompletnie niepotrzebny jest tutaj róż Instain. Na jego miejscu z powodzeniem mógłby znaleźć się FratBoy, który - w naszym mniemaniu - jest bardziej popularny. aGwer nie podobał się też CabanaBoy. Ja jednak jestem jego fanką, głównie dlatego, że nie boję się sięgać po takie intensywne, jagodowe wręcz produkty jesienią i zimą.
Ale teraz przedstawię Wam swatche. Po kolei na dłoni możecie zobaczyć.


Trzy róże: Hot Mama, Instain, CabanaBoy.


Bronzer Bahama Mama, cienie z paletki Shady Lady: Insane Jane oraz Mischevious Marissa (mój ukochany!)


Cień z paletki Nudetude Sexy, cień z paletki Balm Jovi, Lead Zeppelin oraz rozświetlacz Mary-Lou Manizer.


W osobnym segmencie, znajdują się dwa kremowe produkty. Pomadka Mia Moore oraz kremowy róż i pomadka w jednym, Caramel.

Uważam, że to świetny produkt dla tych z Was, które chcą mieć wszystkie potrzebne im kosmetyki w jednym miejscu. Taką paletą można stworzyć naprawdę wiele makijaży, a bronzer może służyć, jako cień wędrujący w załamanie powieki. Ja jestem czarowana oodcieniem Mischevious Marissa. Nie przypadł mi za to do gustu Bahama Mama i cieszę się, że mam go w takiej właśnie, małej formie. Jeśli bym kupiła cały produkt, na pewno nie byłabym z niego zadowolona. I właśnie to podoba mi się w tej palecie. Jest w niej dużo, naprawdę fajnych i kultowych już produktów, które macie możliwość przetestować, bez konieczności zakupu produktu pełnowymiarowego.

Dla mnie ideał. A dla Was?
Lubicie theBalm?

TAG: Ile jest warta moja twarz?

Sunday, May 25, 2014 -

Hej!

Dawno nie było u mnie żadnego TAGu, o ile jakiś kiedykolwiek był ;) Przygotowywałam długi czas 50 faktów o mnie, ale jeszcze się nie ukazał. Dajcie mi znać, czy macie jeszcze ochotę coś takiego przeczytać ;)

Z racji tego, że lubię TAGi na YouTubie, postanowiłam się za taki zabrać. Chociaż nie powiem, czasami jest ich znacząco za dużo i sporo omijam, bo nudzi mnie słuchanie piętnasty raz tego samego pytania. Zagraniczny YT zalał ostatnio Lip Product Addict, na który mam chrapkę, ale jeszcze się do końca nie zebrałam do jego stworzenia. 

Dzisiaj za to kilka słów o moim codziennym makijażu twarzy, czego używam i przede wszystkim, ile to wszystko kosztuje. Nie będę ukrywać, że obawiam się sumy końcowej, bo nie podliczyłam jeszcze wszystkiego z kalkulatorem w ręku, ale niestety poglądowo ceny znam. I to mnie przeraża ;)

Oczywiście, jak udało mi się coś upolować na promocji, to nie zamierzam podawać innej ceny niż właśnie ta. Oby mnie to uratowało! 

No to zaczynamy?



Tutaj jest wszystko, co nakładam na twarz, gdy wykonuję mój standardowy makijaż. Nie będę ukrywać, że nie jestem osobą, która do sklepu idzie w pełnym makijażu. "Naturalność" zdarza mi się często, a już najbardziej właśnie w ciepłych miesiącach, gdzie wolę dać skórze oddychać, niż przytłaczać ją toną kosmetyków. No i jestem śpiochem! Wolę czasem pospać te kilka minut dłużej, niż siedzieć przy toaletce ;)


Przede wszystkim, po nałożeniu kremu do twarzy sięgam po bazę pod makijaż. Często omijałam ten krok, ale ostatnio stał się on moim niezbędnikiem. Makijaż lepiej mi się utrzymuje, pory są wyrównane a ja szczęśliwsza ;) Następnie sięgam po coś do wypełnienia brwi. Przez długi czas kochałam się w Aqua Brow, ale ostatnio nie chce mi się z nim paćkać i szybciej mi idzie z cieniem w kremie Maybelline, w odcieniu Permanent Taupe. Na wypełnione brwi nakładam jeszcze żel Brow Drama. Na linię wodną i pod łuki brwiowe wędruje cielista kredka Essence



Potem jadę z cieniami do oczu. Wolę umalować oczy zanim sięgnę po podkład. Zawsze żałuję innej kombinacji, bo nie ma takiego dnia, żeby chociaż odrobina cienia mi się nie osypała. Jeśli chodzi o moje cienie, to sięgam ostatnio namiętnie po moje perełki z MACa, Satin Taupe i Naked Lunch. Ten ostatni doznał lekkiego wgniecenia, o czym już ode mnie słyszeliście.


W nawyk weszło mi podkręcanie rzęs zalotką i używam jej już chyba za każdym razem. Zaraz potem tuszuję rzęsy moim ulubieńcem, czyli Bourjois Twist Up the Volume. I dopiero teraz chwytam za podkład. Męczę ostatnio intensywnie mój zakup z szafy Chanel. Mowa tutaj o Perfection Lumiere Velvet. Okolice pod oczami rozświetlam korektorem z L'oreal, Lumi Magique. Zdarza mi się sięgnąć po MAC Pro Longwear Concealer, ale to w sytuacjach wymagających niezłego krycia. Okolice pod oczami i strefę T przypudrowuję moim pudrem-odsypką z Ben Nye, w kolorze Cameo. Mam go już długo, a w zapasie czeka jeszcze Fair, ale czuję, że jak W KOŃCU zużyję te odsypki, to zdecyduję się na zakup pełnowymiarowego pudru. 
Całą twarz przypruszam na koniec pudrem wykańczającym makijaż, czyli moimi Meteorytami Guerlain.


Zostały mi już tylko policzki i usta. Na te pierwsze nakładam kremowy róż Chanel, z którym zdradziłam ostatnio Hervanę Benefitu. Skradł moje serce, ale niestety muszę zaopatrzyć się w porządny pędzelek typu duo-fiber, bo jednak nie przepadam za używaniem palców w makijażu. Do konturowania, ale dość delikatnego używam bronzera z The Body Shopu. Usta maluję pomadką MAC, w odcieniu Angel, którą ostatnio wręcz maltretuję. Na koniec jeszcze delikatne muśnięcie ukochaną Mary Lou na szczytach kości policzkowych i jestem gotowa do drogi ;)

To teraz chyba czas na podliczenie wszystkiego, czyli to, czego się najbardziej obawiam. 

Co prawda, dwa kosmetyki kupiłam w Norwegii i ich cena będzie niestety znacznie większa niż u nas. Co tak naprawdę ma inne przeliczenie, jeśli chodzi o zarobki. Dlatego podam ich ceny, ale nie skupiałabym się raczej na nich zbyt długo.

1. Maybelline, Color Tatoo, Permanent Taupe             17zł
2. Maybelline, Brow Drama                                         149kr - ok. 75zł
3. Essence,  kredka nude                                             9zł
4. MAC, Satin Taupe i Naked Lunch                           54zł/szt.
5. Bourjois, maskara Twist Up the Volume                  40zł
6. Chanel, Perfection Lumiere Velvet                           150zł (strefa bezcłowa)
7. L'oreal, Lumi Magique                                             24zł
8. Ben Nye, Cameo, odsypka                                     15zł
9. Guerlain, Meteoryty                                                 220zł
10. Chanel, róż w kremie                                             125zł (strefa bezcłowa)
11. The Body Shop, Honey Bronzer                            65zł
12. MAC, Angel                                                         71 zł
13. The Balm, Mary Lou-Manizer                                65zł
14. L'oreal, Blur Cream                                              179kr - ok. 89zł
(w bloggerze wszystko jest równe, a w poście już mi się chamsko rozjeżdża!!!)

Celowo nie liczyłam tutaj żadnych pędzli do makijażu i innych tego typu rzeczy, bo uważam, że to nie jest na nie miejsce ;)

RAZEM daje to mi... 1 073zł. Policzyłam to 6 razy, żeby sprawdzić, czy przypadkiem się nie pomyliłam. Nie pomyliłam się.  

Idę się pochlastać...

Nawet nie wiem, jak to się stało!
Ale z drugiej strony, to są dobre jakościowo produkty, które starczą mi na lata i... same wiecie ;)

Dajcie znać w komentarzach, co sądzicie. Dużo, czy w skali jakości i wydajności, jednak niedużo. Chętnie poczytam Wasze odpowiedzi na ten TAG, więc śmiało linkujcie swoje posty niżej. No i zachęcam całą resztę do takiego podsumowania. Nie odpowiadam jednak za późniejsze problemy z ciśnieniem ;)

O rozświetlaczu idealnym, czyli Mary-Lou Manizer theBalm

Thursday, February 20, 2014 -

Witajcie!

Dzisiaj porozmawiamy sobie o ukochanym rozświetlaczu urodowych blogerek i vlogerek, czyli o Mary-Lou Manizer marki theBalm. Nie będę owijać w bawełnę, kupiłam go po tym, jak wiele dziewczyn prezentowało go na swoich blogach. Zwłaszcza KatOsu, u której zobaczyłam go po raz pierwszy.




Rozświetlacz do tej pory był dla mnie produktem zbędnym. Nie uważałam, żeby był mi jakikolwiek potrzebny. Na szczyty kości policzkowych nie nakładałam do tej pory nic, a do rozświetlenia wewnętrznych kącików oczu wystarczał mi jakiś połyskujący cień.

Gdy jednak Marysia trafiła w moje łapki... O-MÓJ-BOŻE.
Najpierw trochę opowiem o tym, co otrzymujemy za kwotę około 62zł. Przede wszystkim, ja swój zamawiałam ze strony Minti Shopu. Nasze cacuszko przychodzi zamknięte w tekturowym pudełeczku. Szata graficzna to rzecz, która bardzo mocno przykuwa oko i działa zdecydowanie na korzyść produktu. Mnie ten rozświetlacz uwiódł nie tylko swoimi właściwościami, ale właśnie dużo dobrego zrobiło samo opakowanie. Cena może wydawać się wysoka, ale nie zapominajmy, że w zamian dostajemy aż 8.5g produktu, który można stosować w trzech różnych opcjach. Jako rozświetlacz do twarzy, jako cień do powiek i jako rozświetlacz do kącików oczu.

Mary-Lou jest niesamowicie wydajna, bo wystarczy naprawdę odrobina, żeby wszystko ładnie się błyszczało. Ja używam jej różnie, raz jako cienia, raz jako rozświetlacza. Fakt jest jeden, bez niej nie ma mojego makijażu!

Jest drobno zmielona, ale gdy nabieram ją palcem (tak właśnie aplikuję ją jako cień do powiek albo rozświetlacz w kącikach), to zdaje się być "mokra" w swojej konsystencji.



Na większe wyjścia omiatam jeszcze Marysią szczyt nosa, "łuk kupidyna", odrobinę brodę. Tak, jak robi to KatOsu, bo od niej się uczę ;)

Kolor Mary-Lou, to piękny szampan. Dobrze określa go słowo "neutralny". Według mnie, będzie pasował każdemu. Nie jest ani za ciepły w swym odcieniu, ani za zimny. Moim spostrzeżeniem byłby tylko fakt, że jest to produkt, z którym trzeba uważać. Łatwo z nim przesadzić, więc nie radzę od razu "paciania" nim po twarzy w kilogramach. Lepiej delikatnie stopniować jego intensywność i uzyskać piękny efekt tafli, niż świecić się, jak... wiecie co :)

Uwielbiam go i nie wiem, kiedy skończę to opakowanie. Podejrzewam, że miną wieki zanim to się stanie. Mimo wszystko, z ręką na sercu przynam, że dołączyłam do grona dziewczyn, które nie wyobrażają sobie życia bez rozświetlacza. Podejrzewam, że każdy, kto dotknie Mary-Lou, się w niej zakocha bez pamięci. Wierzcie w to lub nie. To mój totalny ulubieniec i nie sądzę by ktokolwiek go zdetronizował.

A Wy? Macie już Mary? Lubicie? Czy może totalnie nie rozumiecie jej fenomenu? Dajcie znać!
DO GÓRY