Są takie miejsca, z których nie chce się wyjeżdżać. Są takie miejsca, w których można się po prostu nudzić. Są takie miejsca, do których się wraca. Ja wrócę, na to jezioro. Gdzie cisza, kaczki, łabędzie, dzięcioły, szczupaki, okonie, węgorze, jastrzębie, nietoperze, pająki, żaby, ważki. Gdzie mięta rośnie przy brzegu, a maliny i jagody przypływają łódką. Gdzie nie chodzi się na zakupy ani do restauracji. Gdzie nie ma straganów z pamiątkami. Gdzie rano Młody karmi kaczki z balkonu, a ja piję kawę. Gdzie świeci słońce i nie ma komarów.
Nie ma też motorówek, bo całe jezioro Narie to tzw. strefa ciszy. Wieczorem słychać trzask polan wrzucanych do ogniska, kumkanie żab, które w nocy królują na wyspie. Wiosła łódek wędkarzy chlupoczą o taflę wody. Szumią trzciny. A sernik robi się sam.
Nawet jak nie ma piekarnika i tortownicy.
Owocowy sernik na zimno (luźno inspirowany sernikiem z Lawendowego Domu)
A oto asortyment jaki wykorzystałam:
garnek
drugi garnek
miska
folia aluminiowa
blender
2 kubki
kilka łyżek
Składniki na spód
Około 120 gramów ciastek owsianych
100 gramów masła
Składniki na główną warstwę
2 pudełka malin
około 100 gramów borówek amerykańskich
0,5 kg białego sera trzykrotnie mielonego
pół dużego kubka jogurtu
6 łyżeczek żelatyny
pół szklanki wody
cukier do smaku (u mnie kilka łyżek)
Składniki na górną warstwę
pół pudełka malin
około 100 gramów borówek amerykańskich
3 łyżeczki żelatyny
1/4 szklanki wody
cukier do smaku
kilka malin, borówek amrykańskich i listków mięty do przybrania
Spód: ciastka gniotę jak najdrobniej. Masło rozpuszczam w garnku i wlewam do pokruszonych ciastek. Garnek wykładam dokładnie folią aluminiową (brzegi też). Dno wykładam masą masłowo-ciastkową. Wkładam do lodówki. Sernik: Zagotowuję wodę. 6 łyżeczek żelatyny rozpuszczam w połowie szklanki wody, 3 łyżeczki żelatyny w 1/4 szklanki gorącej wody. Odstawiam by lekko ostygły. W tym czasie ser mieszam z jogurtem, maliny i borówki rozdrabniam mikserem, dodaję do masy serowej, całość dosładzam do smaku. Kilka łyżek masy wrzucam do kubka z żelatyną, następnie całość wlewam do masy serowej i dokładnie mieszam. Następnie wylewam na ciastkowy spód. Wkładam do lodówki by stężało. By przygotować górną warstwę miksuje maliny z borówkami, lekko dosładzam, dodaję mniejszą porcję żelatyny z wodą. Gdy pierwsza warstwa sernika już jest lekko ścięta wylewam na nią masę owocową. Zatapiam w niej kilka borówek i malin. Wstawiam do lodówki. Po około 2-3 godzinach sernik jest gotowy.
Z garnka wyciągam go podnosząc za folię, na dłoni (lub desce) wywracam do góry nogami i zdejmuję folię ze spodu ciasta.
Ozdabiam sernik malinami, borówkami i listkami mięty.
Drugą, równie ciekawą wariacją na temat tego sernika jest sernik bananowo-brzoskwiniowo-waniliowy.
Banany i brzoskwinie zastępują maliny i borówki, a serek waniliowy zastępuje jogurt.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ser. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą ser. Pokaż wszystkie posty
poniedziałek, 12 sierpnia 2013
niedziela, 21 kwietnia 2013
Jak się robi ser?
O tak:
Tak robiłam kilka miesięcy temu, z 5 litrów krowiego mleka (ze sklepu). Wpis miał się pojawić na blogu, ale wciąż brakowało czasu. Dziś zaistniało zdjęcie, bo jest i okazja.
W kuchni na Stalowej powstał drugi ser. Tym razem z prawdziwego koziego mleka z zagrody Kozia Łąka. Kupiłam 3 litry, na próbę - zawsze lepiej wylać 3, a nie 5 - pomyślałam, choć Pan z Koziej Łąki zapewniał mnie, że ser z podpuszczką wyjdzie z tego mleka, na pewno. I wyszedł. Oczywiście robiłam go w nocy, a tu przepis z bloga Moje Kuchcikowo, którym się podpierałam, a który wcześniej wyszperała i przetestowała jedna z czarownic.
Kozi ser a'la mozarella z orzechami (wiem przekombinowałam z tą nazwą)
3 litry mleka
0,6 g podpuszczki (u mnie w wersji sypkiej)
1 łyżka soli
mała garść połamanych orzechów włoskich
Mleko wlałam do garnka podgrzałam do temperatury około 35 stopni. Naszykowałam drugi garnek, który położyłam 5 warstw gazy, które przymocowałam gumką recepturką (można tu użyć klinka serowego - jak na zdjęciu powyżej, ja akurat nie miałam w domu).
Gdy mleko uzyskało wymaganą temperaturę zestawiłam garnek z palnika, posoliłam mleko i dodałam podpuszczkę. Wymieszałam. Po około 2 minutach zaczął tworzyć się skrzep (mleko zaczęło się ścinać). Długim nożem dokładnie kroiłam (w szachownicę) tę masę w garnku. Po chwili miałam dużo małych miękkich grudek. Grudki wylałam na gazę, powoli, żeby serwatka zdążyła uciec.
Mniej więcej w połowie przelewania wsypałam orzechy ( chciałam by mój ser miał orzechy tylko w jednej części, więc wyłożyłam je na połowie wylanej masy). Pozostawiłam masę na gazie na około 20 minut. Następnie wyjęłam ser z gazy, ukształtowałam i zawinęłam w czystą ściereczkę. Położyłam na deskę, drugą deską przycisnęłam, obciążając ciężarem (u mnie moździerz). Tak ser stał około 30 minut.
W tym czasie przygotowałam solankę:
solanka (proporcje)
0,5 litra zimnej wody
0,5 łyżki soli
Wyjęłam ser ze ściereczki, włożyłam do docelowego naczynia i zalałam solanką.
Rano podałam na śniadanie z chlebem z dodatkiem mąki z amarantusa (o nim innym razem), pastę jajeczną i dodatkami.
Rozpoczęliśmy też dziś sezon grillowy w parku Praskim.
M. dziękujemy, oficjalnie, rodzinnie za zaproszenie. Przepraszam za małą towarzyskość, ale tak to jest jak Młody chce zwiedzać park ;)
Tak robiłam kilka miesięcy temu, z 5 litrów krowiego mleka (ze sklepu). Wpis miał się pojawić na blogu, ale wciąż brakowało czasu. Dziś zaistniało zdjęcie, bo jest i okazja.
W kuchni na Stalowej powstał drugi ser. Tym razem z prawdziwego koziego mleka z zagrody Kozia Łąka. Kupiłam 3 litry, na próbę - zawsze lepiej wylać 3, a nie 5 - pomyślałam, choć Pan z Koziej Łąki zapewniał mnie, że ser z podpuszczką wyjdzie z tego mleka, na pewno. I wyszedł. Oczywiście robiłam go w nocy, a tu przepis z bloga Moje Kuchcikowo, którym się podpierałam, a który wcześniej wyszperała i przetestowała jedna z czarownic.
Kozi ser a'la mozarella z orzechami (wiem przekombinowałam z tą nazwą)
3 litry mleka
0,6 g podpuszczki (u mnie w wersji sypkiej)
1 łyżka soli
mała garść połamanych orzechów włoskich
Mleko wlałam do garnka podgrzałam do temperatury około 35 stopni. Naszykowałam drugi garnek, który położyłam 5 warstw gazy, które przymocowałam gumką recepturką (można tu użyć klinka serowego - jak na zdjęciu powyżej, ja akurat nie miałam w domu).
Gdy mleko uzyskało wymaganą temperaturę zestawiłam garnek z palnika, posoliłam mleko i dodałam podpuszczkę. Wymieszałam. Po około 2 minutach zaczął tworzyć się skrzep (mleko zaczęło się ścinać). Długim nożem dokładnie kroiłam (w szachownicę) tę masę w garnku. Po chwili miałam dużo małych miękkich grudek. Grudki wylałam na gazę, powoli, żeby serwatka zdążyła uciec.
Mniej więcej w połowie przelewania wsypałam orzechy ( chciałam by mój ser miał orzechy tylko w jednej części, więc wyłożyłam je na połowie wylanej masy). Pozostawiłam masę na gazie na około 20 minut. Następnie wyjęłam ser z gazy, ukształtowałam i zawinęłam w czystą ściereczkę. Położyłam na deskę, drugą deską przycisnęłam, obciążając ciężarem (u mnie moździerz). Tak ser stał około 30 minut.
W tym czasie przygotowałam solankę:
solanka (proporcje)
0,5 litra zimnej wody
0,5 łyżki soli
Wyjęłam ser ze ściereczki, włożyłam do docelowego naczynia i zalałam solanką.
Rano podałam na śniadanie z chlebem z dodatkiem mąki z amarantusa (o nim innym razem), pastę jajeczną i dodatkami.
Rozpoczęliśmy też dziś sezon grillowy w parku Praskim.
M. dziękujemy, oficjalnie, rodzinnie za zaproszenie. Przepraszam za małą towarzyskość, ale tak to jest jak Młody chce zwiedzać park ;)
niedziela, 3 marca 2013
Marchewkowe pole i balkon
Dzisiejszy dzień jest leniwy, czytam Magazyn Smak, czasem pójdę do kuchni coś ugotować. Ale dziś jakoś bez zapału, jakby wywiał go wiatr.
Planuję, co posadzę na balkonie w tym roku. Będą pomidory, bazylia, tymianek, poziomki, truskawki, rukola i sałata. Może coś jeszcze jak się zmieści. Szukam roślin, najchętniej jadalnych, które lubią cień. Mogłabym wtedy przenieść część upraw na drugi balkon.
A może marchewka... Taka młoda z ziemi jest najlepsza, oskrobywana kamykiem - tak robiłam będąc dzieckiem, na działce dziadka. Potem myłam ją w beczce z deszczówką, do której wpadały maliny z pobliskiego krzaka.
W tych moich balkonowych rozważań i dziś powstały marchewki, pole marchewek.
Marchewki z nadzieniem
Składniki na ciasto:
1,5 szklanki mąki
100 g masła roztopionego i ostudzonego
2 łyżki śmietany
pół łyżeczki soli
1 jajko
żółtko do posmarowania
Wszystkie składniki mieszam razem na jednolitą masę. Władam na 10 minut do lodówki. Potem rozwałkowuję na placek grubości około 3 mm. Kroję ciasto na paski szerokości 1,5-2 cm. Paski zawijam na specjalnych foremkach-rożkach. Nawinięte ciasto smaruję rozbełtanym żółtkiem, można z wierzchu posypać solą morską. Układam na papierze do pieczenia i wkładam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około 20 minut. Jeszcze ciepłe rożki zdejmuję z foremek, uważając by się nie rozpadły.
Składnik na farsz:
opakowanie śmietankowego serka Twój smak lub innego tego typu
opakowanie serka bieluch
dwie łyżki jogurtu naturalnego (u mnie jogurt z dodatkiem mascarpone)
4 suszone pomidory namoczone w oliwie
5 pomidorków koktajlowych
1/3 pęczka szczypiorku
1/3 pęczka koperku
trochę suszonej bazylii
sól i pieprz do smaku
gałązki natki pietruszki jako natka marchewki
Serki i jogurt mieszam. Dodaję pokrojone w drobną kostkę pomidory koktajlowe i suszone, drbno posiekany koperek i szczypiorek. Doprawiam solą i pieprzem.
Tak przygotowany farsz wkładam do upieczonych marchewek. Najlepiej w tym celu sprawdza się strzykawka do dekorowania tortów, ale niewielką łyżeczką też da się to zrobić. Na koniec dodaję marchewką natkę.
Z farszami można eksperymentować i do marchewek włożyć, co się chcę.
Ja następne zrobię z pastą jajeczną i chrzanową. A za natkę posłuży może seler naciowy, sałata karbowana albo koperek.
Planuję, co posadzę na balkonie w tym roku. Będą pomidory, bazylia, tymianek, poziomki, truskawki, rukola i sałata. Może coś jeszcze jak się zmieści. Szukam roślin, najchętniej jadalnych, które lubią cień. Mogłabym wtedy przenieść część upraw na drugi balkon.
A może marchewka... Taka młoda z ziemi jest najlepsza, oskrobywana kamykiem - tak robiłam będąc dzieckiem, na działce dziadka. Potem myłam ją w beczce z deszczówką, do której wpadały maliny z pobliskiego krzaka.
W tych moich balkonowych rozważań i dziś powstały marchewki, pole marchewek.
Marchewki z nadzieniem
Składniki na ciasto:
1,5 szklanki mąki
100 g masła roztopionego i ostudzonego
2 łyżki śmietany
pół łyżeczki soli
1 jajko
żółtko do posmarowania
Wszystkie składniki mieszam razem na jednolitą masę. Władam na 10 minut do lodówki. Potem rozwałkowuję na placek grubości około 3 mm. Kroję ciasto na paski szerokości 1,5-2 cm. Paski zawijam na specjalnych foremkach-rożkach. Nawinięte ciasto smaruję rozbełtanym żółtkiem, można z wierzchu posypać solą morską. Układam na papierze do pieczenia i wkładam do piekarnika rozgrzanego do 180 stopni na około 20 minut. Jeszcze ciepłe rożki zdejmuję z foremek, uważając by się nie rozpadły.
opakowanie śmietankowego serka Twój smak lub innego tego typu
opakowanie serka bieluch
dwie łyżki jogurtu naturalnego (u mnie jogurt z dodatkiem mascarpone)
4 suszone pomidory namoczone w oliwie
5 pomidorków koktajlowych
1/3 pęczka szczypiorku
1/3 pęczka koperku
trochę suszonej bazylii
sól i pieprz do smaku
gałązki natki pietruszki jako natka marchewki
Serki i jogurt mieszam. Dodaję pokrojone w drobną kostkę pomidory koktajlowe i suszone, drbno posiekany koperek i szczypiorek. Doprawiam solą i pieprzem.
Z farszami można eksperymentować i do marchewek włożyć, co się chcę.
Ja następne zrobię z pastą jajeczną i chrzanową. A za natkę posłuży może seler naciowy, sałata karbowana albo koperek.
środa, 7 listopada 2012
Wieczorne umilacze
Cisza.
To coś, co wieczorem lubię najbardziej. Gaszę zbędne światła. Czasem uciekam do kuchni, na chwilę jedną, drugą... Czasem na pół, żeby jeszcze wykorzystać pęd dnia i zrobić to, czego nie udało się zrobić za dnia. W listopadzie wieczór to już noc. Wyraźny księżyc świeci na niebie, na pewno świecą się latarnie (choć muszę przyznać, że Stalowa ostatnio została zaniedbana przez jasność - jednak wszystko wskazuje na to, że i ciemność wyjdzie jej na zdrowie). Miasto jeszcze żyje, choć jakby ciszej, więcej słyszę wiatru.
Podobno wieczorem nie należy pić kawy, podobno pobudza i trudno zasnąć. Jestem ostatnią osobą, która ma problemy z zasypianiem, mimo to sięgam po kubek herbaty, dziś z sokiem malinowym, wczoraj z tym z pigwy.
Lodówka.
Nieważne czy pełna czy hula w niej wiatr, na pewno coś w niej znajdę. Wyjem suszone pomidory albo ogórki kiszone, może kawałek wiejskiej kiełbasy. Podobno wieczorem nie należy się objadać, podobno gorzej się śpi, rzadko hołduję tej zasadzie, jedzenie jest przecież takie przyjemne.
Ostatnio we własnej lodówce znalazłam ciasto francuskie i kawałki serów. W koszyku z owocami leżały gruszki. Do tego zestawu dołączyła też żurawina.
Gruszki z serem na cieście francuskim
porcja dla 2 osób
pół gotowego ciasta francuskiego (kupuję w lidlu)
2 obrane gruszki, u mnie konferencje, dość twarde
około 50 g sera gorgonzola
około 50 g sera typu Camembert
4 łyżeczki żurawiny
Ciasto francuskie kroję na dość duże 4 prostokąty. Zawijam boczki każdego z nich. Ser kruszę i kroję na plasterki, układam na cieście francuskim. Na ser kładę połówkę (na każdy kawałek) gruszki. A w miejsce gniazda nasiennego wkładam łyżeczkę żurawiny. I do piekarnika. Na około 190 stopni. Czas pieczenia myślę, że 15-20 minut. Aż ciasto francuskie będzie złote. Smacznego.
Książka.
Nie mogę napisać, że towarzyszy mi od zawsze. Jako dziecko nie lubiłam czytać, przekonałam się dopiero, gdy w ręce wpadły mi "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa", chyba miałam 10 lat. Dziś nie rozstaję się z książkami. Wsiadam w tramwaj na Stalowej i czytam. Podobno wieczorami czyta się najlepiej - coś w tym jest. Mój mąż ostatnio podniósł moją torbę, z którą codziennie jadę do pracy. Chyba jej waga zainspirowała go do urodzinowego prezentu. Nie, nie dostałam książek. Wraz z przyjaciółmi T. wręczył mi wynalazek z dziedziny nowych technologii - kindla. Tak, wiem, że to nie to samo co papier, kartki, zapach książki, ale argument wagowy jest na plus. Jadąc do pracy wiozę ze sobą kilka powieści o wadze kilku deko.
Podobno, na tym urządzeniu można też czytać blogi (może ktoś wie jak to zrobić?). Jeszcze się go uczę i oswajam z nim. Początki mamy całkiem niezłe, choć zdjęcie zrobiłam, jak był wyłączony, nie otworzyłam książki.
Kolorowych snów! Ja zaczynam mój wieczór.
To coś, co wieczorem lubię najbardziej. Gaszę zbędne światła. Czasem uciekam do kuchni, na chwilę jedną, drugą... Czasem na pół, żeby jeszcze wykorzystać pęd dnia i zrobić to, czego nie udało się zrobić za dnia. W listopadzie wieczór to już noc. Wyraźny księżyc świeci na niebie, na pewno świecą się latarnie (choć muszę przyznać, że Stalowa ostatnio została zaniedbana przez jasność - jednak wszystko wskazuje na to, że i ciemność wyjdzie jej na zdrowie). Miasto jeszcze żyje, choć jakby ciszej, więcej słyszę wiatru.
Podobno wieczorem nie należy pić kawy, podobno pobudza i trudno zasnąć. Jestem ostatnią osobą, która ma problemy z zasypianiem, mimo to sięgam po kubek herbaty, dziś z sokiem malinowym, wczoraj z tym z pigwy.
Lodówka.
Nieważne czy pełna czy hula w niej wiatr, na pewno coś w niej znajdę. Wyjem suszone pomidory albo ogórki kiszone, może kawałek wiejskiej kiełbasy. Podobno wieczorem nie należy się objadać, podobno gorzej się śpi, rzadko hołduję tej zasadzie, jedzenie jest przecież takie przyjemne.
Ostatnio we własnej lodówce znalazłam ciasto francuskie i kawałki serów. W koszyku z owocami leżały gruszki. Do tego zestawu dołączyła też żurawina.
Gruszki z serem na cieście francuskim
porcja dla 2 osób
pół gotowego ciasta francuskiego (kupuję w lidlu)
2 obrane gruszki, u mnie konferencje, dość twarde
około 50 g sera gorgonzola
około 50 g sera typu Camembert
4 łyżeczki żurawiny
Ciasto francuskie kroję na dość duże 4 prostokąty. Zawijam boczki każdego z nich. Ser kruszę i kroję na plasterki, układam na cieście francuskim. Na ser kładę połówkę (na każdy kawałek) gruszki. A w miejsce gniazda nasiennego wkładam łyżeczkę żurawiny. I do piekarnika. Na około 190 stopni. Czas pieczenia myślę, że 15-20 minut. Aż ciasto francuskie będzie złote. Smacznego.
Książka.
Nie mogę napisać, że towarzyszy mi od zawsze. Jako dziecko nie lubiłam czytać, przekonałam się dopiero, gdy w ręce wpadły mi "Niewiarygodne przygody Marka Piegusa", chyba miałam 10 lat. Dziś nie rozstaję się z książkami. Wsiadam w tramwaj na Stalowej i czytam. Podobno wieczorami czyta się najlepiej - coś w tym jest. Mój mąż ostatnio podniósł moją torbę, z którą codziennie jadę do pracy. Chyba jej waga zainspirowała go do urodzinowego prezentu. Nie, nie dostałam książek. Wraz z przyjaciółmi T. wręczył mi wynalazek z dziedziny nowych technologii - kindla. Tak, wiem, że to nie to samo co papier, kartki, zapach książki, ale argument wagowy jest na plus. Jadąc do pracy wiozę ze sobą kilka powieści o wadze kilku deko.
Podobno, na tym urządzeniu można też czytać blogi (może ktoś wie jak to zrobić?). Jeszcze się go uczę i oswajam z nim. Początki mamy całkiem niezłe, choć zdjęcie zrobiłam, jak był wyłączony, nie otworzyłam książki.
Kolorowych snów! Ja zaczynam mój wieczór.
Etykiety:
ciasto francuskie,
gorgonzola,
gruszki,
ser,
ser pleśniowy,
żurawina
sobota, 13 listopada 2010
Sernik do nocy i sobota
Sobota. Nikt nic ode mnie nie chce. Budzi mnie cisza i słońce, które za kilka godzin znika za deszczowymi chmurami, ale to nic. Pijemy kawę jeszcze w łóżku. Chodzimy w pidżamach do południa albo dłużej. Spokojnie zajmujemy się swoimi sprawami, trochę sprzątamy. Młody dostaje już "normalne" jedzenie, karmienie go sprawia nam wiele radości. Czytamy gazety, gramy w gry. Jemy pomidorówkę.
A tydzień temu jedliśmy sernik. Muszę przyznać, że wybitny. Przepis z Kwestii Smaku jest po prostu doskonały, ja zmniejszyłam tylko proporcje o 1/5, gdyż miałam mniejszą formę.
Przepis podaję bez zmian, tak jak na Kwestii:
Sernik z musem malinowym na czekoladowym spodzie
1. Sernik pieczemy w "kąpieli wodnej", aby wierzch nie popękał i pozostał idealnie gładki.
2. Wszystkie składniki na sernik muszą mieć temperaturę pokojową, należy więc wyjąć je z lodówki odpowiednio wcześniej.
3. Sernik po upieczeniu i ostudzeniu należy wypiąć z obręczy i wstawić bez przykrycia do lodówki na minimum całą noc.
Czekoladowy spód Brownie:
• 65 g ciemnej czekolady
• 65 g miękkiego masła
• 50 g drobnego cukru
• 1 jajko
• 40 g mąki
Masa serowa:
• 500 g sera twarogowego zmielonego trzykrotnie razem z 50 g masła (lub 500 g twarogu sernikowego Piątnica - nie dodajemy już masła)
• 500 g sera mascarpone *
• 3 łyżki mąki ziemniaczanej (lub pszennej)
• 1 i 1/2 szklanki cukru
• 5 jajek
• 80 ml (1/3 szklanki) śmietanki kremówki 36% lub 30%
• 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
Mus malinowy:
• 150 g malin + 2 łyżki cukru (poza sezonem na świeże maliny - około 15 łyżeczek konfitury malinowej)
Potrzebne też będą:
• szczelna tortownica o średnicy 25 cm z odpinaną obręczą, wysmarowana masłem (jeśli nie mamy pewności co do szczelności tortownicy, smarujemy ją masłem, a samo dno bardzo małą jego ilością, na spód tortownicy kładziemy papier do pieczenia i wypuszczamy go na zewnątrz, zamykając ciasno obręcz). Wadą tego rozwiązania jest to, że papier może być ciężki do usunięcia spod upieczonego już sernika.
• kilka kawałków grubej folii aluminiowej do zabezpieczenia formy od zewnątrz
• duża i głęboka blacha do pieczenia, wypełniona wrząca wodą, do której włożymy tortownicę z sernikiem
* masę serową można w całości przygotować ze zmielonego twarogu (1 kg twarogu + 100 g masła) lub gotowego twarogu sernikowego Piątnicy. Nie polecam innych gotowych twarogów sernikowych, gdyż mogą być za wodniste i mus malinowy może się w nich zatopić. Ser musi być bardzo gęsty.
Przygotowanie:
* Mus malinowy: Maliny dokładnie zmiksować, następnie przetrzeć przez sito bezpośrednio do miseczki. Ziarenka z sitka wyrzucić, a pozostały w miseczce mus wymieszać z cukrem.
* Przygotować i odmierzyć składniki na czekoladowy spód oraz na masę serową. Zagotować wodę, w której piekł się będzie sernik. Przygotować tortownicę: dokładnie obwinąć dno i boki folią aluminiową, zabezpieczając sernik przed dostaniem się wody do środka.
* Czekoladowy spód Brownie: Piekarnik nagrzać do 175 stopni. Czekoladę połamać na kostki, roztopić, ostudzić (ma być lekko ciepła). Masło ucierać z cukrem aż będzie puszyste (około 7 minut). W innej miseczce ubić na pianę jajko.
* Połączyć wszystkie składniki delikatnie mieszając (szpatułką lub łyżką): najpierw utarte masło z ostudzoną czekoladą, następnie z przesianą mąką, a na koniec z ubitym jajkiem. Gładką masę przełożyć do formy, wyrównać powierzchnię i wstawić do piekarnika. Piec przez 6 minut (na wierzchu ma pojawić się skorupka), wyjąć z piekarnika. W międzyczasie zacząć przygotowywać masę serową.
* Masa serowa: do misy miksera włożyć ser twarogowy razem z serem mascarpone i mąką. Ucierać mieszadłem miksera przez około 2 - 3 minuty na małych obrotach miksera, aż masa będzie gładka. Stopniowo dodawać cukier cały czas miksując na małych obrotach miksera (starając się nie napowietrzać masy). Wbijać kolejno jajka miksując wolno przez około 15 - 30 sekund po każdym dodanym jajku. Na koniec zmiksować ze śmietanką i ekstraktem z wanilii.
* Masę wylać (na początku wyłożyć łyżką) na podpieczony czekoladowy spód. Na wierzch wykładać po łyżeczce mus malinowy starając się rozprowadzić go, tzn. "kłaść" na powierzchni, a nie zanurzać go w masie serowej. Cieniutkim patyczkiem lub najlepiej wykałaczką zrobić kilkanaście ósemek w masie serowej, rozprowadzając mus malinowy po powierzchni i tworząc fantazyjne wzorki.
* Tortownicę z sernikiem wstawić do większej formy do pieczenia, w którą wlać wrzącą wodę.
Tortownica ma być zanurzona do połowy w wodzie. Całość wstawić do piekarnika i piec przez 15 minut w 175 stopniach. Następnie zmniejszyć temperaturę do 120 stopni i piec jeszcze przez 90 minut. Sernik należy studzić stopniowo: przez pierwsze 15 minut po wyłączeniu piekarnika pozostawić w zamkniętym piekarniku, przez następne 15 minut stopniowo uchylać drzwiczki. Po tym czasie wyjąć i całkowicie ostudzić, następnie zdjąć obręcz z tortownicy i wstawić sernik do lodówki (bez przykrycia) na minimum 8 godzin. Im sernik lepiej i dłużej schłodzony - tym lepiej. Kroić ostrym nożem zanurzanym na chwilę we wrzątku.
Wszelkie uwagi pochodzą od Asi z Kwestii Smaku. Ja od siebie dodam, że najlepiej zabrać się do pieczenia około 16. Ja zabrałam się do jego przygotowywania około 21 i do 2 w nocy byłam na nogach. Muszę jednak przyznać, że było warto. Na ostatnie 10 minut pieczenia trochę zwiększyłam temperaturę - wolę jak sernik jest złotawy na górze.
Bardzo, bardzo polecam ten przepis.
A tydzień temu jedliśmy sernik. Muszę przyznać, że wybitny. Przepis z Kwestii Smaku jest po prostu doskonały, ja zmniejszyłam tylko proporcje o 1/5, gdyż miałam mniejszą formę.
Przepis podaję bez zmian, tak jak na Kwestii:
Sernik z musem malinowym na czekoladowym spodzie
1. Sernik pieczemy w "kąpieli wodnej", aby wierzch nie popękał i pozostał idealnie gładki.
2. Wszystkie składniki na sernik muszą mieć temperaturę pokojową, należy więc wyjąć je z lodówki odpowiednio wcześniej.
3. Sernik po upieczeniu i ostudzeniu należy wypiąć z obręczy i wstawić bez przykrycia do lodówki na minimum całą noc.
Czekoladowy spód Brownie:
• 65 g ciemnej czekolady
• 65 g miękkiego masła
• 50 g drobnego cukru
• 1 jajko
• 40 g mąki
Masa serowa:
• 500 g sera twarogowego zmielonego trzykrotnie razem z 50 g masła (lub 500 g twarogu sernikowego Piątnica - nie dodajemy już masła)
• 500 g sera mascarpone *
• 3 łyżki mąki ziemniaczanej (lub pszennej)
• 1 i 1/2 szklanki cukru
• 5 jajek
• 80 ml (1/3 szklanki) śmietanki kremówki 36% lub 30%
• 2 łyżeczki ekstraktu z wanilii
Mus malinowy:
• 150 g malin + 2 łyżki cukru (poza sezonem na świeże maliny - około 15 łyżeczek konfitury malinowej)
Potrzebne też będą:
• szczelna tortownica o średnicy 25 cm z odpinaną obręczą, wysmarowana masłem (jeśli nie mamy pewności co do szczelności tortownicy, smarujemy ją masłem, a samo dno bardzo małą jego ilością, na spód tortownicy kładziemy papier do pieczenia i wypuszczamy go na zewnątrz, zamykając ciasno obręcz). Wadą tego rozwiązania jest to, że papier może być ciężki do usunięcia spod upieczonego już sernika.
• kilka kawałków grubej folii aluminiowej do zabezpieczenia formy od zewnątrz
• duża i głęboka blacha do pieczenia, wypełniona wrząca wodą, do której włożymy tortownicę z sernikiem
* masę serową można w całości przygotować ze zmielonego twarogu (1 kg twarogu + 100 g masła) lub gotowego twarogu sernikowego Piątnicy. Nie polecam innych gotowych twarogów sernikowych, gdyż mogą być za wodniste i mus malinowy może się w nich zatopić. Ser musi być bardzo gęsty.
Przygotowanie:
* Mus malinowy: Maliny dokładnie zmiksować, następnie przetrzeć przez sito bezpośrednio do miseczki. Ziarenka z sitka wyrzucić, a pozostały w miseczce mus wymieszać z cukrem.
* Przygotować i odmierzyć składniki na czekoladowy spód oraz na masę serową. Zagotować wodę, w której piekł się będzie sernik. Przygotować tortownicę: dokładnie obwinąć dno i boki folią aluminiową, zabezpieczając sernik przed dostaniem się wody do środka.
* Czekoladowy spód Brownie: Piekarnik nagrzać do 175 stopni. Czekoladę połamać na kostki, roztopić, ostudzić (ma być lekko ciepła). Masło ucierać z cukrem aż będzie puszyste (około 7 minut). W innej miseczce ubić na pianę jajko.
* Połączyć wszystkie składniki delikatnie mieszając (szpatułką lub łyżką): najpierw utarte masło z ostudzoną czekoladą, następnie z przesianą mąką, a na koniec z ubitym jajkiem. Gładką masę przełożyć do formy, wyrównać powierzchnię i wstawić do piekarnika. Piec przez 6 minut (na wierzchu ma pojawić się skorupka), wyjąć z piekarnika. W międzyczasie zacząć przygotowywać masę serową.
* Masa serowa: do misy miksera włożyć ser twarogowy razem z serem mascarpone i mąką. Ucierać mieszadłem miksera przez około 2 - 3 minuty na małych obrotach miksera, aż masa będzie gładka. Stopniowo dodawać cukier cały czas miksując na małych obrotach miksera (starając się nie napowietrzać masy). Wbijać kolejno jajka miksując wolno przez około 15 - 30 sekund po każdym dodanym jajku. Na koniec zmiksować ze śmietanką i ekstraktem z wanilii.
* Masę wylać (na początku wyłożyć łyżką) na podpieczony czekoladowy spód. Na wierzch wykładać po łyżeczce mus malinowy starając się rozprowadzić go, tzn. "kłaść" na powierzchni, a nie zanurzać go w masie serowej. Cieniutkim patyczkiem lub najlepiej wykałaczką zrobić kilkanaście ósemek w masie serowej, rozprowadzając mus malinowy po powierzchni i tworząc fantazyjne wzorki.
* Tortownicę z sernikiem wstawić do większej formy do pieczenia, w którą wlać wrzącą wodę.
Tortownica ma być zanurzona do połowy w wodzie. Całość wstawić do piekarnika i piec przez 15 minut w 175 stopniach. Następnie zmniejszyć temperaturę do 120 stopni i piec jeszcze przez 90 minut. Sernik należy studzić stopniowo: przez pierwsze 15 minut po wyłączeniu piekarnika pozostawić w zamkniętym piekarniku, przez następne 15 minut stopniowo uchylać drzwiczki. Po tym czasie wyjąć i całkowicie ostudzić, następnie zdjąć obręcz z tortownicy i wstawić sernik do lodówki (bez przykrycia) na minimum 8 godzin. Im sernik lepiej i dłużej schłodzony - tym lepiej. Kroić ostrym nożem zanurzanym na chwilę we wrzątku.
Wszelkie uwagi pochodzą od Asi z Kwestii Smaku. Ja od siebie dodam, że najlepiej zabrać się do pieczenia około 16. Ja zabrałam się do jego przygotowywania około 21 i do 2 w nocy byłam na nogach. Muszę jednak przyznać, że było warto. Na ostatnie 10 minut pieczenia trochę zwiększyłam temperaturę - wolę jak sernik jest złotawy na górze.
Bardzo, bardzo polecam ten przepis.
piątek, 24 września 2010
Malutkie śniadanie
Dziś jadłam śniadanie sama. Mąż w pracy, Młody jeszcze w łóżku. Łapałam chwile dla siebie. Rozkoszowałam się porannym słońcem, planowałam dzień i weekend. Popijałam codzienną kawę. Jadłam śliwki i drożdżówki, upieczone wczoraj wieczorem.
Niesamowitym jest, że w Warszawie każda dzielnica organizuje swoje święto i w ten weekend mamy Dzień Michałowa i Szmulowizny oraz festiwal Powiślenia na Powiślu. Pewnie w sobotę dojadę (bo z wózkiem) na Szmulowiznę, ale nie wiem czy starczy mi sił na Powiśle, choć zwiedzanie Centrum Nauki Kopernik to bardzo kusząca propozycja.
Jak co dzień, wczoraj odbyłam małą kulinarną podróż po znajomych i mniej znajomych blogach. I znalazłam drożdżówki z serem, u Liski, tym razem w Pracowni Wypieków. Liska znalazła go u Dagi, na blogu Z piekarnik i nie tylko... Bardzo istotne jest, aby wejść na bloga Dagi, bo tam znajduje się doskonała instrukcja zawijania bułeczek. Przepis podaję z moimi zmianami.
Składniki:
3 szklanki mąki pszennej
3/4 szklanki mleka
1 torebka suchych drożdży (7g)
1 jajko
2 żółtka
3/4 szklanki cukru
1/4 kostki masła (rozpuszczona)
1 łyżka ekstraktu waniliowego
mąka do podsypywania stolnicy
Składniki nadzienia:
ok. 500 g białego sera
cukier i cukier waniliowy do smaku (zależy od kwaśności sera)
1 jajko
1 łyżka budyniu waniliowego
Lukier:
1/2 szklanka cukru pudr
2 łyżki gorącej wody
Suche drożdże wymieszałam z mąką, cukrem, ekstraktem waniliowym. Mleko podgrzałam. Jajka ubiłam widelcem. Do sypkich produktów dodałam jajka i ciepłe (nie gorące) mleko. Wyrobiłam ciasto. Ciasto miało być dosyć gęste, napowietrzone, sprężyste i mało kleiste. Takie było! Do ciasta wlałam rozpuszczone masło i jeszcze raz wyrobiłam. Naczynie z ciastem przykryłam ściereczką i odstawiłam na 1,5 godziny.
W tym czasie zrobiłam nadzienie. Wszystkie jego składniki dokładnie wymieszałam, cukru dodałam do smaku.
Wyrośnięte ciasto odgazowałam, wbijając w nie pięść kilka razy. Odrywałam z niego kawałki wielkości pięści i wałkowałam na grubość około 0,5 cm, smarowałam serem i zawijałam jak u Dagi ("na dwa, powstały pas zwiniętego ciasta kroimy na równe kawałki, a następnie każdy z kawałków skręcamy w coś w rodzaju muszki").
Bułeczki układałam na blaszce do pieczenia w odstępach 3-4 cm, ("przykrywamy ściereczką i odstawiamy jeszcze na jakieś 20-30 minut" - ja nie odstawiłam - zapomniałam- przyp. pj). Włożyłam do rozgrzanego piekarnika i piekłam 25 minut w temperaturze 180 stopni. Mocno ciepłe posmarowałam lukrem - ale niewiele bo za lukrem nie przepadam. Jeszcze wieczorem zjedliśmy kilka - ciepłe były wyborne. Dziś już zimne trzymały swoją klasę.
Mimo iż zwiększyłam ilość sera do nadzienia zostało mi jeszcze dużo ciasta, dziś z niego powstaną drożdżówki z powidłami śliwkowymi.
Wyszło mi całkiem zgrabne stadko drożdżóweczek (12 maleńkich sztuk). Napisałam "drożdżóweczek" mimo tego, że nie przepadam za zdrobnieniami, ale drożdżówki były takie na 2-3 gryzy. Bardzo lubię małe słodkości.
Niesamowitym jest, że w Warszawie każda dzielnica organizuje swoje święto i w ten weekend mamy Dzień Michałowa i Szmulowizny oraz festiwal Powiślenia na Powiślu. Pewnie w sobotę dojadę (bo z wózkiem) na Szmulowiznę, ale nie wiem czy starczy mi sił na Powiśle, choć zwiedzanie Centrum Nauki Kopernik to bardzo kusząca propozycja.
Jak co dzień, wczoraj odbyłam małą kulinarną podróż po znajomych i mniej znajomych blogach. I znalazłam drożdżówki z serem, u Liski, tym razem w Pracowni Wypieków. Liska znalazła go u Dagi, na blogu Z piekarnik i nie tylko... Bardzo istotne jest, aby wejść na bloga Dagi, bo tam znajduje się doskonała instrukcja zawijania bułeczek. Przepis podaję z moimi zmianami.
Składniki:
3 szklanki mąki pszennej
3/4 szklanki mleka
1 torebka suchych drożdży (7g)
1 jajko
2 żółtka
3/4 szklanki cukru
1/4 kostki masła (rozpuszczona)
1 łyżka ekstraktu waniliowego
mąka do podsypywania stolnicy
Składniki nadzienia:
ok. 500 g białego sera
cukier i cukier waniliowy do smaku (zależy od kwaśności sera)
1 jajko
1 łyżka budyniu waniliowego
Lukier:
1/2 szklanka cukru pudr
2 łyżki gorącej wody
Suche drożdże wymieszałam z mąką, cukrem, ekstraktem waniliowym. Mleko podgrzałam. Jajka ubiłam widelcem. Do sypkich produktów dodałam jajka i ciepłe (nie gorące) mleko. Wyrobiłam ciasto. Ciasto miało być dosyć gęste, napowietrzone, sprężyste i mało kleiste. Takie było! Do ciasta wlałam rozpuszczone masło i jeszcze raz wyrobiłam. Naczynie z ciastem przykryłam ściereczką i odstawiłam na 1,5 godziny.
W tym czasie zrobiłam nadzienie. Wszystkie jego składniki dokładnie wymieszałam, cukru dodałam do smaku.
Wyrośnięte ciasto odgazowałam, wbijając w nie pięść kilka razy. Odrywałam z niego kawałki wielkości pięści i wałkowałam na grubość około 0,5 cm, smarowałam serem i zawijałam jak u Dagi ("na dwa, powstały pas zwiniętego ciasta kroimy na równe kawałki, a następnie każdy z kawałków skręcamy w coś w rodzaju muszki").
Bułeczki układałam na blaszce do pieczenia w odstępach 3-4 cm, ("przykrywamy ściereczką i odstawiamy jeszcze na jakieś 20-30 minut" - ja nie odstawiłam - zapomniałam- przyp. pj). Włożyłam do rozgrzanego piekarnika i piekłam 25 minut w temperaturze 180 stopni. Mocno ciepłe posmarowałam lukrem - ale niewiele bo za lukrem nie przepadam. Jeszcze wieczorem zjedliśmy kilka - ciepłe były wyborne. Dziś już zimne trzymały swoją klasę.
Mimo iż zwiększyłam ilość sera do nadzienia zostało mi jeszcze dużo ciasta, dziś z niego powstaną drożdżówki z powidłami śliwkowymi.
Wyszło mi całkiem zgrabne stadko drożdżóweczek (12 maleńkich sztuk). Napisałam "drożdżóweczek" mimo tego, że nie przepadam za zdrobnieniami, ale drożdżówki były takie na 2-3 gryzy. Bardzo lubię małe słodkości.
poniedziałek, 23 sierpnia 2010
Wieczór - wspomnienie pierogów
Telefon od mamy, plotki z przyjaciółką, czesanie kotów i pisanie tak upływa mi wieczór pod nieobecność męża i podczas pierwszej części nocnego snu mojego dziecka. Przed chwilą spadł deszcz, do domu powpadały komary, słyszę ich uciążliwe bzyczenie. W sąsiedzkich oknach światła, zaczyna się pora zasłaniania zasłon, rolet, żaluzji. Każdy ucieka w domowe pielesze, we własną wieczorną ciszę. Może niektórzy już śpią, kogoś pewnie nie ma jeszcze w domu, inni jedzą kolację. Ja jeszcze pamiętam o obiedzie. O pierogach własnej roboty. Dziś było ich trzy rodzaje.
Pierogi ruskie - wg przepisu mamy mojego męża.
Pierogi z borówkami amerykańskimi i Pierogi z jagodowym serem
A było to tak. Przygotowałam ciasto na pierogi - tak jak na ruskie, bo w planach były pierogi ruskie. Farsz zrobiłam zgodnie z przepisem, tylko mniejszą porcję. W ten sposób zostało mi pierogowe ciasto. Do części ciasta włożyłam borówki amerykańskie. A drugą część nadziałam takim oto farszem.

Składniki
150 g białego sera
3 łyżki cukru
4 łyżki musu jagodowego - zmiksowanych borówek amerykańskich
Wszystkie składniki wymieszałam dokładnie i już. Taki farsz włożyłam do pierogów. Pierogi z borówkami amerykańskimi i Pierogi z jagodowym serem gotowałam razem, podawałam też wymieszane, i posypane jagodami. Mogą być też podawane ze śmietaną.
Pierogi ruskie - wg przepisu mamy mojego męża.
Pierogi z borówkami amerykańskimi i Pierogi z jagodowym serem
A było to tak. Przygotowałam ciasto na pierogi - tak jak na ruskie, bo w planach były pierogi ruskie. Farsz zrobiłam zgodnie z przepisem, tylko mniejszą porcję. W ten sposób zostało mi pierogowe ciasto. Do części ciasta włożyłam borówki amerykańskie. A drugą część nadziałam takim oto farszem.
Składniki
150 g białego sera
3 łyżki cukru
4 łyżki musu jagodowego - zmiksowanych borówek amerykańskich
Wszystkie składniki wymieszałam dokładnie i już. Taki farsz włożyłam do pierogów. Pierogi z borówkami amerykańskimi i Pierogi z jagodowym serem gotowałam razem, podawałam też wymieszane, i posypane jagodami. Mogą być też podawane ze śmietaną.
sobota, 21 sierpnia 2010
Sobota zaczyna się od śniadania
Sobota jest fajna, bo nikt nie idzie do pracy. Wreszcie jesteśmy we trójkę w domu, wreszcie jest czas na wspólne śniadanie.
Za oknem świeci słońce. A ja przygotowałam śniadanie do łóżka. Standardowo kawa z mlekiem i mniej standardowo placuszki serowe.
Składniki:
250 g białego sera półtłustego
125 ml mleka
2 jajka
pół szklanki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
2-3 łyżki drobnego cukru
można dodać cukier waniliowy i cynamon - u mnie bez tych dodatków
olej do smażenia
cukier puder do posypania po wierzchu
Wszystkie składniki mieszamy na jednolitą masę. Można użyć miksera, ale nie jest to konieczne. Nie przeszkadzają też grudki białego sera, ważne by nie było grudek mącznych. Łyżką nakładamy małe placuszki na rozgrzany na patelni olej. Smażymy z 2 stron. Usmażone wyjmujemy na talerzyk i posypujemy cukrem pudrem.


Dziś podałam placuszki z sosem jagodowo-malinowym. A sos przygotowałam z 2 łyżek malin (tyle miałam w lodówce), opakowania borówek amerykańskich, 2 łyżek mleka i łyżki cukru. Wszystkie składniki zmiksowałam razem. I gotowe.


Placuszki najlepiej podawać jeszcze ciepłe. A ja podałam na tacy, którą mój mąż kupił na giełdzie samochodowej w Słomczynie(!).
Za oknem świeci słońce. A ja przygotowałam śniadanie do łóżka. Standardowo kawa z mlekiem i mniej standardowo placuszki serowe.
Składniki:
250 g białego sera półtłustego
125 ml mleka
2 jajka
pół szklanki mąki
łyżeczka proszku do pieczenia
2-3 łyżki drobnego cukru
można dodać cukier waniliowy i cynamon - u mnie bez tych dodatków
olej do smażenia
cukier puder do posypania po wierzchu
Wszystkie składniki mieszamy na jednolitą masę. Można użyć miksera, ale nie jest to konieczne. Nie przeszkadzają też grudki białego sera, ważne by nie było grudek mącznych. Łyżką nakładamy małe placuszki na rozgrzany na patelni olej. Smażymy z 2 stron. Usmażone wyjmujemy na talerzyk i posypujemy cukrem pudrem.
Dziś podałam placuszki z sosem jagodowo-malinowym. A sos przygotowałam z 2 łyżek malin (tyle miałam w lodówce), opakowania borówek amerykańskich, 2 łyżek mleka i łyżki cukru. Wszystkie składniki zmiksowałam razem. I gotowe.
Placuszki najlepiej podawać jeszcze ciepłe. A ja podałam na tacy, którą mój mąż kupił na giełdzie samochodowej w Słomczynie(!).
Etykiety:
borówki amerykańskie,
jagody,
maliny,
placuszki serowe,
ser
piątek, 20 sierpnia 2010
Muszle reaktywacja czyli wyjadamy końcówki
Jak to w każdej kuchni bywa, tak i u mnie zostają tzw. końcówki: trochę makaronu, trochę sera, trochę koncentratu, resztka śmietany. Z czasem przychodzi dzień, kiedy trzeba wyjeść "resztki". Od jakiegoś czasu miałam w szafce otwarte pudełko makaronu muszle, a że zajmowało sporo miejsca, to postanowiłam się go pozbyć. Warunkiem wyrzucenia pudełka było wyjedzenie jego zawartości.
Do każdego dania użyłam mniej więcej 25 muszki - czyli wszystkich było 50, tak mniej więcej.
Muszle w niebieskim sosie:
Składniki:
25 sztuk makaronu muszle
troszkę startego żółtego sera
pół opakowania mrożonego szpinaku
1 kulka mozarelli
1 jajko
sól pieprz cukier
2 ząbki czosnku (ja nie dodałam)
Sos:
3 łyżki oliwy
mały kubeczek śmietany np. 18%
2/3 kostki sera niebieskiego lazur - może być każdy ser z niebieską pleśnią
pieprz
ząbek czosnku (ja nie dodałam)
szczypta startej gałki muszkatołowej
Makaron gotujemy w osolonej wodzie, zgodnie z instrukcją na pudełku. Muszle nie mogą się rozgotować. Odcedzamy i studzimy. Przygotowujemy farsz - na rozgrzanej patelni podsmażamy szpinak, który przyprawiamy solą, cukrem, pieprzem i czosnkiem. Dodajemy do niego jajko, dokładnie mieszamy. Mozarellę kroimy w kostkę dorzucamy do szpinaku. Mieszamy tak długo aż mozarella się rozpuści i uzyskamy jednolitą masę. Studzimy. Uzyskanym farszem nadziewamy muszelki.
Do małego garnuszka wlewamy oliwę, na niej delikatnie podsmażamy przeciśnięty przez praskę czosnek. Wlewamy kubek śmietany. Podgrzewamy, a gdy jest już ciepła (należy uważać żeby śmietana się nie zwarzyła), dodajemy pokruszony lazur. Podgrzewamy tak długo aż kawałki sera rozpuszczą się w śmietanie. Doprawiamy pieprzem i gałką. Soli raczej nie dodajemy, bo ser lazur jest wystarczająco słony.
Muszle układamy w żaroodpornym naczyniu, zalewamy sosem, posypujemy tartym żółtym serem. Wkładamy do piekarnika. Ja włożyłam na 15 minut w temperaturze 180 st.

Muszle indycze w śmietanie:
Składniki:
25 muszli
25 dkg mielonego indyczego mięsa
sól pieprz oregano
trochę tartego żółtego sera
Sos:
kubeczek śmietany
pół kostki serka topionego
sól
pieprz
gałka muszkatołowa
cukier
łyżeczka masła
Makaron gotujemy w osolonej wodzie, zgodnie z instrukcją na pudełku (j.w.). Mięso smażymy na patelni doprawiamy solą, pieprzem i oregano, lub innymi ziołami. Studzimy i nadziewamy muszle mięsem i posypujemy tartym żółtym serem. Zapiekamy w piekarniku przez 15 minut.
W garnuszku robimy sos. Rozpuszczamy masło, wlewamy śmietanę. Do ciepłej śmietany wrzucamy serek topiony (w małych kawałkach). Podgrzewamy aby serek się rozpuścił i doprawiamy.
Muszle wykładamy na talerze, polewamy sosem.
A ostatnio odkrywam w mojej okolicy kolejne warzywno-owocowe stragany.
Ten na pl. Hallera.
Do każdego dania użyłam mniej więcej 25 muszki - czyli wszystkich było 50, tak mniej więcej.
Muszle w niebieskim sosie:
Składniki:
25 sztuk makaronu muszle
troszkę startego żółtego sera
pół opakowania mrożonego szpinaku
1 kulka mozarelli
1 jajko
sól pieprz cukier
2 ząbki czosnku (ja nie dodałam)
Sos:
3 łyżki oliwy
mały kubeczek śmietany np. 18%
2/3 kostki sera niebieskiego lazur - może być każdy ser z niebieską pleśnią
pieprz
ząbek czosnku (ja nie dodałam)
szczypta startej gałki muszkatołowej
Makaron gotujemy w osolonej wodzie, zgodnie z instrukcją na pudełku. Muszle nie mogą się rozgotować. Odcedzamy i studzimy. Przygotowujemy farsz - na rozgrzanej patelni podsmażamy szpinak, który przyprawiamy solą, cukrem, pieprzem i czosnkiem. Dodajemy do niego jajko, dokładnie mieszamy. Mozarellę kroimy w kostkę dorzucamy do szpinaku. Mieszamy tak długo aż mozarella się rozpuści i uzyskamy jednolitą masę. Studzimy. Uzyskanym farszem nadziewamy muszelki.
Do małego garnuszka wlewamy oliwę, na niej delikatnie podsmażamy przeciśnięty przez praskę czosnek. Wlewamy kubek śmietany. Podgrzewamy, a gdy jest już ciepła (należy uważać żeby śmietana się nie zwarzyła), dodajemy pokruszony lazur. Podgrzewamy tak długo aż kawałki sera rozpuszczą się w śmietanie. Doprawiamy pieprzem i gałką. Soli raczej nie dodajemy, bo ser lazur jest wystarczająco słony.
Muszle układamy w żaroodpornym naczyniu, zalewamy sosem, posypujemy tartym żółtym serem. Wkładamy do piekarnika. Ja włożyłam na 15 minut w temperaturze 180 st.
Muszle indycze w śmietanie:
Składniki:
25 muszli
25 dkg mielonego indyczego mięsa
sól pieprz oregano
trochę tartego żółtego sera
Sos:
kubeczek śmietany
pół kostki serka topionego
sól
pieprz
gałka muszkatołowa
cukier
łyżeczka masła
Makaron gotujemy w osolonej wodzie, zgodnie z instrukcją na pudełku (j.w.). Mięso smażymy na patelni doprawiamy solą, pieprzem i oregano, lub innymi ziołami. Studzimy i nadziewamy muszle mięsem i posypujemy tartym żółtym serem. Zapiekamy w piekarniku przez 15 minut.
W garnuszku robimy sos. Rozpuszczamy masło, wlewamy śmietanę. Do ciepłej śmietany wrzucamy serek topiony (w małych kawałkach). Podgrzewamy aby serek się rozpuścił i doprawiamy.
Muszle wykładamy na talerze, polewamy sosem.
Ten na pl. Hallera.
poniedziałek, 26 lipca 2010
Nie ma już Parowozowni
Trochę nie mogę znaleźć słów. Za oknem deszcz. Szaro dziś na Pradze, ale wreszcie chłodno. Niestety w sobotę 24 lipca Praga straciła jeden ze swych zabytków - XIX-wieczną Parowozownię, o której pisałam tu.

Liczyłam, nie tylko ja, że konserwatorzy zabytków staną na wysokości zadania i doprowadzą do odbudowy parowozowni, że zabytek zacznie znów służyć ludziom, a firma niszcząca go zostanie stosownie ukarana. Niestety tak się nie stało. W sobotę rano (bardzo rano) na teren parowozowni wjechał ciężki sprzęt i dokończył dzieła. Już nie ma czego odbudowywać. A jeśli nawet, to już nie będzie to budynek XIX-wieczny, zabytkowy. Został gruz.
Zastanawiające jest, kto przeprowadza rozbiórki w sobotę rano... Myślę, że barbarzyńcy dokonujący dewastacji obawiali się wystąpień mieszkańców Pragi i stowarzyszeń broniących tych niewielu zabytków, które Warszawie zostały.

Dziś nie ma już czego bronić.


Na pocieszenie brukselka w beszamelu (jeden z przepisów z domowego archiwum - dawno nie gotowany):
Sos beszamelowy:
2 łyżki masła
1 łyżka mąki
0,5 szklanki mleka
starta gałka muszkatołowa
sól
pieprz
Na patelni rozpuszczam masło, wsypuję mąkę - dokładnie mieszam na jednolitą masę. Wlewam mleko - mieszam tak aby nie było grudek. Jeśli sos jest za gęsty dodaję mleka. Doprawiam solą, pieprzem i gałką muszkatołową.
0,5 kg brukselki
20 dkg boczku
sos beszamelowy
trochę startego żółtego sera
Brukselkę podgotowuję w lekko osolonej wodzie z małym dodatkiem cukru. Wykładam do (w moim przypadku) tartownicy. Boczek kroję w kosteczkę, podsmażam na patelni. Gotowy wysypuję na brukselkę. Całość zalewam sosem beszamelowym, posypuję startym żółtym serem. Wkładam do piekarnika na 10 minut w temperaturze 180 stopni.

I inny kawałek Pragi - ulica Inżynierska numer 3. Miejsce kilku klubów, pracowni i galerii artystycznych. Ale o tym innym razem...
Liczyłam, nie tylko ja, że konserwatorzy zabytków staną na wysokości zadania i doprowadzą do odbudowy parowozowni, że zabytek zacznie znów służyć ludziom, a firma niszcząca go zostanie stosownie ukarana. Niestety tak się nie stało. W sobotę rano (bardzo rano) na teren parowozowni wjechał ciężki sprzęt i dokończył dzieła. Już nie ma czego odbudowywać. A jeśli nawet, to już nie będzie to budynek XIX-wieczny, zabytkowy. Został gruz.
Zastanawiające jest, kto przeprowadza rozbiórki w sobotę rano... Myślę, że barbarzyńcy dokonujący dewastacji obawiali się wystąpień mieszkańców Pragi i stowarzyszeń broniących tych niewielu zabytków, które Warszawie zostały.
Dziś nie ma już czego bronić.
Na pocieszenie brukselka w beszamelu (jeden z przepisów z domowego archiwum - dawno nie gotowany):
Sos beszamelowy:
2 łyżki masła
1 łyżka mąki
0,5 szklanki mleka
starta gałka muszkatołowa
sól
pieprz
Na patelni rozpuszczam masło, wsypuję mąkę - dokładnie mieszam na jednolitą masę. Wlewam mleko - mieszam tak aby nie było grudek. Jeśli sos jest za gęsty dodaję mleka. Doprawiam solą, pieprzem i gałką muszkatołową.
0,5 kg brukselki
20 dkg boczku
sos beszamelowy
trochę startego żółtego sera
Brukselkę podgotowuję w lekko osolonej wodzie z małym dodatkiem cukru. Wykładam do (w moim przypadku) tartownicy. Boczek kroję w kosteczkę, podsmażam na patelni. Gotowy wysypuję na brukselkę. Całość zalewam sosem beszamelowym, posypuję startym żółtym serem. Wkładam do piekarnika na 10 minut w temperaturze 180 stopni.
I inny kawałek Pragi - ulica Inżynierska numer 3. Miejsce kilku klubów, pracowni i galerii artystycznych. Ale o tym innym razem...
niedziela, 18 lipca 2010
Upał i 26 muszelek
Upał. Dzielnie siedzimy w domu - całymi dniami niestety. Młody jest za młody na takie temperatury, dlatego czekamy do 18- 19 aby wyjść na spacer. Spacer w praskiej okolicy: Park Praski, Park Skaryszewski, Inżynierska, Wileńska, 11-Listopada... To też doskonała pora na zimne piwo dla mojego męża, a dla mnie jeszcze tylko na sok jabłkowy... (dlatego odwiedzamy Sen Pszczoły, Saturator lub barek w Parku Praskim, a jak mamy ochotę na ciasto to wypuszczamy się do Misianki w Parku Skaryszewskim). Wędrujemy dobrze znanymi nam praskimi uliczkami, wciąż odkrywając je na nowo, trochę inaczej. Zwracamy uwagę na place zabaw, przedszkola, centra zabaw dla dzieci.

Podobno Praga robi się coraz droższa - jeśli mowa o cenach lokali użytkowych (choć i ceny mieszkań skoczyły do góry). Podobno nasz urząd dzielnicy szaleje, narzucając bardzo wysokie ceny za wynajem lokali. Nie zmienia to faktu, że takie powstają. Czekamy na otwarcie kolejnej kawiarni-knajpki (?) na Wileńskiej i cieszymy się nowootwartym sklepem-pracownią z obrusami, zasłonami, krzesłami, meblami, o którym już wspominałam.
Powoli planujemy wakacje, szukamy jakiegoś fajnego miejsca nad wodą (rzeka, jezioro, morze), gdzie możemy się wybrać z bardzo małym maluchem. Może (drodzy czytelnicy i czytelniczki) znacie godne polecenia gospodarstwo agroturystyczne? domki? pensjonat?...
Nie pojechałam (jeszcze...) nad morze, ale mam muszelki. Dokładnie 26 muszelek. Potrawę obmyślałam dość długo, musiałam też zaczekać aż Pani Wanda z warzywniaka dowiezie dla mnie makaron muszelki - właściwie muszle. Dziś serwuję delikatne muszle ze szpinakiem:

Składniki:
makaron muszle - sztuk 28 ugotowałam - 2 mi się rozwaliły więc zostało 26
paczka mrożonego szpinaku - choć wiadomo - lepszy świeży
1 jajko
1 serek topiony - śmietankowy, kanapkowy - jak kto lubi
sól
cukier
trochę żółtego sera startego na tarce - może być też parmezan.

Makaron gotuję - zgodnie z instrukcją (czyli u mnie jakieś 13 minut). Po odcedzeniu wszystkie muszelki rozdzieliłam - układałam na talerzu, aby się nie posklejały. Na patelni lekko podsmażyłam rozmrożony szpinak, doprawiłam solą i cukrem, wbiłam do niego jedno jajko i dokładnie wymieszałam. Serek topiony rozdrobniłam i małe jego kawałki wrzucałam do szpinaku, aby się rozpuściły. Wystudzonym szpinakiem faszeruję muszelki, które układam obok siebie w żaroodpornym naczyniu. Posypuję starty żółtym serem. Wkładam do piekarnika i zapiekam przez 10 minut w 180 stopniach. I już. Pewnie smakowały by podane z białym winem.
Podobno Praga robi się coraz droższa - jeśli mowa o cenach lokali użytkowych (choć i ceny mieszkań skoczyły do góry). Podobno nasz urząd dzielnicy szaleje, narzucając bardzo wysokie ceny za wynajem lokali. Nie zmienia to faktu, że takie powstają. Czekamy na otwarcie kolejnej kawiarni-knajpki (?) na Wileńskiej i cieszymy się nowootwartym sklepem-pracownią z obrusami, zasłonami, krzesłami, meblami, o którym już wspominałam.
Powoli planujemy wakacje, szukamy jakiegoś fajnego miejsca nad wodą (rzeka, jezioro, morze), gdzie możemy się wybrać z bardzo małym maluchem. Może (drodzy czytelnicy i czytelniczki) znacie godne polecenia gospodarstwo agroturystyczne? domki? pensjonat?...
Nie pojechałam (jeszcze...) nad morze, ale mam muszelki. Dokładnie 26 muszelek. Potrawę obmyślałam dość długo, musiałam też zaczekać aż Pani Wanda z warzywniaka dowiezie dla mnie makaron muszelki - właściwie muszle. Dziś serwuję delikatne muszle ze szpinakiem:
Składniki:
makaron muszle - sztuk 28 ugotowałam - 2 mi się rozwaliły więc zostało 26
paczka mrożonego szpinaku - choć wiadomo - lepszy świeży
1 jajko
1 serek topiony - śmietankowy, kanapkowy - jak kto lubi
sól
cukier
trochę żółtego sera startego na tarce - może być też parmezan.
Makaron gotuję - zgodnie z instrukcją (czyli u mnie jakieś 13 minut). Po odcedzeniu wszystkie muszelki rozdzieliłam - układałam na talerzu, aby się nie posklejały. Na patelni lekko podsmażyłam rozmrożony szpinak, doprawiłam solą i cukrem, wbiłam do niego jedno jajko i dokładnie wymieszałam. Serek topiony rozdrobniłam i małe jego kawałki wrzucałam do szpinaku, aby się rozpuściły. Wystudzonym szpinakiem faszeruję muszelki, które układam obok siebie w żaroodpornym naczyniu. Posypuję starty żółtym serem. Wkładam do piekarnika i zapiekam przez 10 minut w 180 stopniach. I już. Pewnie smakowały by podane z białym winem.
poniedziałek, 31 maja 2010
Ostatnia sobota maja
Dzieją się różne rzeczy. Te dobre, jasne i kolorowe przeplatają się z tymi złymi, czarnymi, w które nie chce się wierzyć. Taki był ostatni weekend. Ciepły i słoneczny, z letnią burzą w niedzielę wieczorem. O smutnych rzeczach nie będę pisała, niestety wszyscy wiemy, że są.
Sobota rozpoczęła się dla mnie bardzo rano, tak sama z siebie, o 7.30 już byłam na nogach. W piekarniku czekał wystudzony biszkopt, w lodówce dwie masy do tortu. Szybko przygotowałam zaczyn na chałkę. Sobota była dniem urodzin, wszystko musiało być gotowe, przed spotkaniem z jubilatami.
Dobrze, że niczego nie pomieszałam. Na pierwszy ogień poszedł tort truskawkowy inspirowany przepisem Asi z Kwestii smaku.
Składniki:
Na biszkopt (tortownica o średnicy około 23 cm):
6 jajek - oddzielnie białka, oddzielnie żółtka
1/2 szklanki cukru
1/2 szklanki cukru pudru
6 czubatych łyżek mąki pszennej (czyli około szklanka)
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
Do nasączenia:
16 łyżek białego wina wytrawnego
2 łyżki soku z cytryny
4 łyżki chłodnej herbaty
Masa #1:
1/2 słoika dżemu truskawkowego
1/2 kg truskawek pokrojonych w kostkę
Masa #2:
400 g sera mascarpone
100 g serka białego typu Bieluch, Fresk
1/2 słoika dżemu truskawkowego
cukier puder do smaku
250 ml śmietanki kremówki (30%, ja dałam 36%)
Biszkopt: białka ubiłam w misce na sztywną pianę, dodałam do nich szczyptę soli, stopniowo dosypywałam cukier (oba), cały czas miksując. Następnie pojedynczo dodawałam żółtka. Powoli wsypałam mąki (obie) i proszek do pieczenia. Przez ciągłe miksowanie (ale nie na zbyt dużych obrotach) uzyskałam puszystą masę. Przygotowałam okrągłą formę do pieczenia (wysmarowałam ja delikatnie masłem) i wlałam do niej puchatą masę. Wstawiłam do nagrzanego piekarnika. Piekłam w średniej temperaturze (około 220 stopni) ponad godzinę, aż biszkopt urósł i po wbiciu w niego patyczka szaszłykowego wyciągałam suchy patyczek, a nie oblepiony ciastem biszkoptowym. Biszkopt został na całą noc w piekarniku. Myślę, że dobrze, żeby był studzony właśnie w taki sposób - żeby nie wyciągać go nagle z ciepełka.
Wystudzony biszkopt pokroiłam na 3 części. Okruchy pozostawiłam do dekoracji. Przygotowałam nasączenie (wymieszałam wszystkie jego składniki). Każdą część biszkoptu dokładnie nasączyłam.
W garnuszku przygotowałam masę #1. Podgrzałam dżem i wrzuciłam do niego pokrojone w kostkę truskawki. Masę wystudziłam i rozsmarowałam na górze każdego z biszkoptowych blatów.
W misce przygotowałam masę#2. Ubitą śmietankę wymieszałam z serkiem mascarpone, białym serkiem, dżemem, cukrem. Gotową masę rozsmarować na masie #1. Troszkę masy zostawić dla rozsmarowania na boki tortu.
Trzy biszkoptowe blaty złożyć jeden na drugi. Resztką masy #2 wysmarować boki tortu. Tort ubrać truskawkami, biszkoptowymi okruchami, czekoladowymi listkami czy jak kto lubi.
U mnie wyszedł tak.

Tort należy przechowywać w lodówce.
Po zrobieniu tortu zabrałam się z chałkę dla Natalii. Podobno smakowała.
Moja sobota nie skończyła się na gotowaniu. Razem z przyjaciółmi wyskoczyliśmy na Mariensztat, na kiermasz książek i gazet.


Fajnie, że na takich imprezach myśli się też o najmłodszych.

Sobota obfitowała, jeszcze w wiele atrakcji: rozrywkowo-jedzeniowych. Ale o tym już w kolejnych wpisach.
Sobota rozpoczęła się dla mnie bardzo rano, tak sama z siebie, o 7.30 już byłam na nogach. W piekarniku czekał wystudzony biszkopt, w lodówce dwie masy do tortu. Szybko przygotowałam zaczyn na chałkę. Sobota była dniem urodzin, wszystko musiało być gotowe, przed spotkaniem z jubilatami.
Dobrze, że niczego nie pomieszałam. Na pierwszy ogień poszedł tort truskawkowy inspirowany przepisem Asi z Kwestii smaku.
Składniki:
Na biszkopt (tortownica o średnicy około 23 cm):
6 jajek - oddzielnie białka, oddzielnie żółtka
1/2 szklanki cukru
1/2 szklanki cukru pudru
6 czubatych łyżek mąki pszennej (czyli około szklanka)
1 łyżka mąki ziemniaczanej
1 łyżeczka proszku do pieczenia
szczypta soli
Do nasączenia:
16 łyżek białego wina wytrawnego
2 łyżki soku z cytryny
4 łyżki chłodnej herbaty
Masa #1:
1/2 słoika dżemu truskawkowego
1/2 kg truskawek pokrojonych w kostkę
Masa #2:
400 g sera mascarpone
100 g serka białego typu Bieluch, Fresk
1/2 słoika dżemu truskawkowego
cukier puder do smaku
250 ml śmietanki kremówki (30%, ja dałam 36%)
Biszkopt: białka ubiłam w misce na sztywną pianę, dodałam do nich szczyptę soli, stopniowo dosypywałam cukier (oba), cały czas miksując. Następnie pojedynczo dodawałam żółtka. Powoli wsypałam mąki (obie) i proszek do pieczenia. Przez ciągłe miksowanie (ale nie na zbyt dużych obrotach) uzyskałam puszystą masę. Przygotowałam okrągłą formę do pieczenia (wysmarowałam ja delikatnie masłem) i wlałam do niej puchatą masę. Wstawiłam do nagrzanego piekarnika. Piekłam w średniej temperaturze (około 220 stopni) ponad godzinę, aż biszkopt urósł i po wbiciu w niego patyczka szaszłykowego wyciągałam suchy patyczek, a nie oblepiony ciastem biszkoptowym. Biszkopt został na całą noc w piekarniku. Myślę, że dobrze, żeby był studzony właśnie w taki sposób - żeby nie wyciągać go nagle z ciepełka.
Wystudzony biszkopt pokroiłam na 3 części. Okruchy pozostawiłam do dekoracji. Przygotowałam nasączenie (wymieszałam wszystkie jego składniki). Każdą część biszkoptu dokładnie nasączyłam.
W garnuszku przygotowałam masę #1. Podgrzałam dżem i wrzuciłam do niego pokrojone w kostkę truskawki. Masę wystudziłam i rozsmarowałam na górze każdego z biszkoptowych blatów.
W misce przygotowałam masę#2. Ubitą śmietankę wymieszałam z serkiem mascarpone, białym serkiem, dżemem, cukrem. Gotową masę rozsmarować na masie #1. Troszkę masy zostawić dla rozsmarowania na boki tortu.
Trzy biszkoptowe blaty złożyć jeden na drugi. Resztką masy #2 wysmarować boki tortu. Tort ubrać truskawkami, biszkoptowymi okruchami, czekoladowymi listkami czy jak kto lubi.
U mnie wyszedł tak.
Moja sobota nie skończyła się na gotowaniu. Razem z przyjaciółmi wyskoczyliśmy na Mariensztat, na kiermasz książek i gazet.
Fajnie, że na takich imprezach myśli się też o najmłodszych.
Sobota obfitowała, jeszcze w wiele atrakcji: rozrywkowo-jedzeniowych. Ale o tym już w kolejnych wpisach.
wtorek, 11 maja 2010
Na końcu tęczy są drożdżówki
Czasem złoszczę się na koty. Zwyczajnie, bo znowu zjadły kotleta albo ukradły ostatni plasterek szynki z mojej kanapki. Ostatnio mamy właśnie takie ciężkie dni. Trudno.
Dziś dzień się dla mnie dopiero zaczyna. Zrobiłam masę rzeczy, ale to wieczór ma przynieść atrakcje. Wybieram się ze znajomymi do Snu Pszczoły na Inżynierskiej, bo dziś Stand Up Comedy Show. Mam nadzieję na dobrą zabawę.
A wczoraj na Stalowej była tęcza.
A w kuchni na Stalowej nocne drożdżówki z serem z przepisu Liski.
Składniki na 8 drożdżówek:
Ciasto:
300 g mąki
10 g świeżych drożdży
20 g cukru
1 jajko
25 g masła
1/2 szklanki mleka
szczypta soli
Farsz:
300 g białego sera - Piątnica z wiaderka sprawdziła się
3 łyżeczki cukru pudru
1 żółtko
1 łyżka cukru waniliowego
Z drożdży, łyżki cukru i łyżki mleka zrobiłam zaczyn, który odstawiła do rośnięcia (na kilka minut). Mleko podgrzałam, wrzuciłam do niego masło, aby się roztopiło, dodałam cukier i sól. Po lekkim przestygnięciu dodałam jajko i mąkę wymieszaną z zaczynem. Wyrobiłam gładkie ciasto, które odstawiłam do wyrośnięcia na 1 godzinę, w ciepłym miejscu, przykryte ściereczką. Ciasto powinno podwoić swą objętość - mi się udało. Gdy ciasto sobie rosło przygotowałam farsz serowy - dokładnie wymieszałam wszystkie składniki.
Z ciasta uformowałam 8 okrągłych bułeczek, ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Pozostawiłam do rośnięcia na 30 minut (tak naprawdę to 20, bo już było późno i nie miałam cierpliwości czekać). W każdej bułce zrobiłam zagłębienie, do którego nałożyła serowy farsz.

Piekłam na 2 raty - najpierw 5, potem 3 bułeczki, ale można po prostu użyć większej formy. Czas pieczenia to około 15-20 minut. Część zjedliśmy jeszcze ciepłych.
Dziś dzień się dla mnie dopiero zaczyna. Zrobiłam masę rzeczy, ale to wieczór ma przynieść atrakcje. Wybieram się ze znajomymi do Snu Pszczoły na Inżynierskiej, bo dziś Stand Up Comedy Show. Mam nadzieję na dobrą zabawę.
A wczoraj na Stalowej była tęcza.
Składniki na 8 drożdżówek:
Ciasto:
300 g mąki
10 g świeżych drożdży
20 g cukru
1 jajko
25 g masła
1/2 szklanki mleka
szczypta soli
Farsz:
300 g białego sera - Piątnica z wiaderka sprawdziła się
3 łyżeczki cukru pudru
1 żółtko
1 łyżka cukru waniliowego
Z drożdży, łyżki cukru i łyżki mleka zrobiłam zaczyn, który odstawiła do rośnięcia (na kilka minut). Mleko podgrzałam, wrzuciłam do niego masło, aby się roztopiło, dodałam cukier i sól. Po lekkim przestygnięciu dodałam jajko i mąkę wymieszaną z zaczynem. Wyrobiłam gładkie ciasto, które odstawiłam do wyrośnięcia na 1 godzinę, w ciepłym miejscu, przykryte ściereczką. Ciasto powinno podwoić swą objętość - mi się udało. Gdy ciasto sobie rosło przygotowałam farsz serowy - dokładnie wymieszałam wszystkie składniki.
Z ciasta uformowałam 8 okrągłych bułeczek, ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Pozostawiłam do rośnięcia na 30 minut (tak naprawdę to 20, bo już było późno i nie miałam cierpliwości czekać). W każdej bułce zrobiłam zagłębienie, do którego nałożyła serowy farsz.
Piekłam na 2 raty - najpierw 5, potem 3 bułeczki, ale można po prostu użyć większej formy. Czas pieczenia to około 15-20 minut. Część zjedliśmy jeszcze ciepłych.
poniedziałek, 8 marca 2010
Upiekłam sernik bo...
Podobno mój mąż miał wczoraj imieniny, podobno, gdyż imienin u nas w domu nie obchodzimy... sama nie wiem dlaczego... ja bym mogła swoje obchodzić.
W każdym razie, w lodówce dwie kostki białego sera patrzyły na mnie z wyrzutem, że jeszcze ich nie zjadłam, a one przecież niedługo wyjdą na własnych nóżkach. Powstał plan na sernik - telefon do mamy i przepis na sernik z brzoskwiniami trafił do mojego jagodowego zeszytu. Tylko brzoskwiń w domu brakowało, więc postanowiłam je wykluczyć i trochę zmniejszyć porcję składników. Zrobiłam mały serniczek. A było to tak:
Składniki:
na ciasto:
3 żółtka
1,5 szklanki mąki
0,5 kostki margaryny
łyżeczka proszku do pieczenia
na masę serową:
2 kostki sera potrójnie mielonego (400 g)
1 jajko
1/3 kostki masła
troszkę mniej niż pół opakowania budyniu
cukier do smaku
na piankę bezową:
3 białka
0,5 szklanki cukru
Składniki na ciasto zagniotłam razem- mniejsze pół :) wstawiłam do zamrażalnika. A większe pół wyłożyłam w formie. Składniki na masę serową zmiksowałam i rozsmarowałam grubą warstwą w formie. Z białek i cukru ubiłam pianę, którą wyłożyłam na masę serową. Na wszystko starłam na tarce, na grubych oczkach mniejsze pół ciasta wyjęte z zamrażalnika. Całość włożyłam do piekarnika na około 200 stopni, na godzinkę. Pilnowałam cały czas, aby się nie spalił.
Ostatnio jestem cała zabiegana, że aż nie wiem co nowego na Stalowej. W sklepie zoologicznym nic się nie zmienia. Dziś znów standardowo ucięłam sobie pogawędkę z panią Ulą, zaopatrując się jak zwykle w karmę dla moich chłopaków. Oto jeden z nich:

Część karmy zostawiłam pod moją klatką, gdyż w naszej piwnicy mieszkają trzy czarne kociaki - już całkiem duże - mają około 7 miesięcy. Jak dowiedziałam się od sąsiadki uwielbiają nerki.
W każdym razie, w lodówce dwie kostki białego sera patrzyły na mnie z wyrzutem, że jeszcze ich nie zjadłam, a one przecież niedługo wyjdą na własnych nóżkach. Powstał plan na sernik - telefon do mamy i przepis na sernik z brzoskwiniami trafił do mojego jagodowego zeszytu. Tylko brzoskwiń w domu brakowało, więc postanowiłam je wykluczyć i trochę zmniejszyć porcję składników. Zrobiłam mały serniczek. A było to tak:
Składniki:
na ciasto:
3 żółtka
1,5 szklanki mąki
0,5 kostki margaryny
łyżeczka proszku do pieczenia
na masę serową:
2 kostki sera potrójnie mielonego (400 g)
1 jajko
1/3 kostki masła
troszkę mniej niż pół opakowania budyniu
cukier do smaku
na piankę bezową:
3 białka
0,5 szklanki cukru
Składniki na ciasto zagniotłam razem- mniejsze pół :) wstawiłam do zamrażalnika. A większe pół wyłożyłam w formie. Składniki na masę serową zmiksowałam i rozsmarowałam grubą warstwą w formie. Z białek i cukru ubiłam pianę, którą wyłożyłam na masę serową. Na wszystko starłam na tarce, na grubych oczkach mniejsze pół ciasta wyjęte z zamrażalnika. Całość włożyłam do piekarnika na około 200 stopni, na godzinkę. Pilnowałam cały czas, aby się nie spalił.
Część karmy zostawiłam pod moją klatką, gdyż w naszej piwnicy mieszkają trzy czarne kociaki - już całkiem duże - mają około 7 miesięcy. Jak dowiedziałam się od sąsiadki uwielbiają nerki.
Subskrybuj:
Posty (Atom)