Pokazywanie postów oznaczonych etykietą vintage. Pokaż wszystkie posty

DOMOWE HAUTE COUTURE - wprawki z bluzką Advance 9555



DO SKUTKU

Tej bluzce poświęciłam chyba najwięcej czasu i pracy. Czy jest idealna? Oczywiście, że nie! Czy było warto? Zdecydowanie tak! Pomimo prostego kroju bardzo dużo się przy niej nauczyłam.

Chyba najwięcej czasu zajęło mi pilnowanie kratki. Mam teraz obsesję na punkcie dopasowywania wzorów na tkaninie. Kratka na wełnie z której szyłam jest bardzo drobna, dodatkowo tkanina jest dosyć lejąca, dlatego jej ujarzmienie nie było najprostszym zadaniem. Żeby szyło się łatwiej, oraz żeby bluzka nabrała bardziej stabilnej formy, postanowiłam podszyć ją miłą w dotyku, liliową bawełną. Każdy element wykroju skroiłam z wełny z grubym zapasem, następnie umieściłam na rozprasowanej bawełnie i dopiero po ręcznym przyfastrygowaniu ponownie wycięłam. Takie "kanapki" traktowałam dalej jak jeden materiał.
Bluzka początkowo miała mieć podszewkę, ale zrezygnowałam z niej w trakcie szycia i postanowiłam zastąpić wykończeniem z ręcznie wszystej wstążki.
Przód i tył skroiłam zgodnie z kierunkiem materiału, natomiast patki i rękawy po przekątnej. W patki wszyta jest dodatkowa warstwa jedwabnej organzy (skrojonej w poprzek, nie po skosie), która sprawia, że nie rozciągną się one w trakcie użytkowania i czyszczenia. Podszycie (interlining) rękawów, tak jak wierzchnia warstwa, jest skrojone po skosie, aby obie warstwy równo pracowały przy noszeniu. W brzegi dekoltu, zapięcia, rękawków i patek wszyta jest kremowa wypustka. 
Wybór guzików zawsze jest dla mnie problematyczny. Tak było i w tym przypadku. Niestety w moich odziedziczonych zbiorach nie znalazłam nic stosownego, więc musiałam zadowolić się tym, co znalazłam w pasmanterii. Kiedy patrzę na zdjęcia, to kwestionuję swój wybór, ale wydaje mi się, że na żywo dużo zyskują. Być może to kwestia balansu bieli w moim aparacie.

LEWA STRONA MA ZNACZENIE

W szyciu liczy się każdy detal. Wychodzę z założenia, że skoro poświęcam swój czas na szycie, to po to, aby stworzone przeze mnie rzeczy były naprawdę dopracowane i wyjątkowe. Długo szyłam w pośpiechu, a potem bardzo wstydziłam się tego co dzieje się w środku i dziwiłam, że ubrania po drugim praniu rozchodzą się w szwach.
Bardzo długo uważałam też, że kwestia eleganckiego, ręcznego wykończenia leży głównie we wrodzonym talencie. Nic bardziej mylnego! Krawiectwo to rzemiosło, wszystkiego można się nauczyć, a nasze zdolności zależą głównie od praktyki. Żyjemy w dziwnych czasach, kiedy przyzwyczaja się nas do natychmiastowych efektów, jednak wszelkiego rodzaju szeroko rozumiane rękodzieło jest wrogiem pośpiechu.
Teraz, ku swojemu zdziwieniu, bardzo lubię i celebruję czas spędzony z igłą i nitką. Moje szwy stały się proste i estetyczne, a na palcu pojawił się permanentny odcisk, dzięki któremu nie robi mi się dziura w palcu. Nie bardzo potrafię to wyjaśnić, ale może macie tak samo?


Całe odszycie dekoltu i tylnego zapięcia wszyłam ręcznie. Podobnie tasiemki. Najwięcej kłopotu sprawiły rękawy, które wdawałam parokrotnie, a potem musiałam zmienić sposób obszycia ich zapasów, bo mój pierwotny pomysł nie wypalił. Ostatecznie zdecydowałam się obłożyć je cienką tasiemką ze sztucznego jedwabiu (taką jak to scrapbookingu). Serdecznie polecam poszukać jej właśnie do wykończeń szwów - jest o niebo lepsza od poliestrowych, czy bawełnianych, które są dosyć sztywne i brzydko odznaczają się przy delikatnych tkaninach (co zresztą możecie zobaczyć przy dolnym szwie na mojej bluzce).
Przez chwilę chciałam nawet ręcznie wyszyć dziurki, ale próby, które zrobiłam na ścinkach rozwiały moje nadzieje. Przy tym rodzaju materiału i moich umiejętnościach okazało się to nierozsądne. Te maszynowe muszą wystarczyć.
Bluzkę nosi się bardzo dobrze. Podoba mi się w zestawieniu ze spodniami z Burdy, które prezentowała w jednym z pierwszych wpisów na blogu (ile to już czasu minęło).  Łukasz twierdzi, że wyglądam jak w uniformie ze Star Trecka, albo innego serialu science fiction i chyba ma trochę racji... Postaram się zrobić zdjęcie i wrzucić na Instagram, tymczasem musicie nacieszyć się zdjęciami na manekinie. 

CO W NAJBLIŻSZYM CZASIE?

Na pewno będzie kolejny quilt, którego top jest już prawie skończony! Dosyć podekscytowałam się też ostatnim numerem magazynu "Szycie". Uszyłam już model próbny ołówkowej spódnicy i właśnie skroiłam testową wersję okładkowych spodni. Kończę też wełnianą spódnicę z połowy koła i skopiowałam na pergamin prosty płaszcz z lat 60tych... Co z tego wszystkiego wyjdzie? Jak zawsze trudno powiedzieć :) Pożyjemy zobaczymy!

Pozdrawiam i do zobaczenia niedługo!

DZIENNICZEK POSTĘPÓW - o tym jak jesień przyszła za wcześnie



Jeśli śledzicie blogowego facebooka, to prawdopodobnie wiecie, że po urlopie bardzo sumiennie zabrałam się za kolejny patchworkowy quilt i testowanie modeli do jesiennej garderoby. To było miesiąc temu... I wtedy nagle przyszedł deszcz. Dużo deszczu. Ja chyba jestem meteopatą, bo jak jest ciemno i ciśnienie niskie, to nawet kofeina podawana dożylnie nie jest w stanie mnie obudzić. Jak pada, to zazwyczaj jest ciemno, a jak jest ciemno, to ja zapadam na lekką formę narkolepsji. Człowiek się naogląda Midnight Quilt Show i chciałby szyć całą noc, a tu natura susła bierze górę i się oczy kleją na samą myśl o łóżku z ciepłym, futerkowym piesełem. 
Swoją drogą pieseł już przejął na własność Brzydala, który został czołową, łóżkową narzutą. Pieseł jest ciemny, w sypialni jest ciemno, Brzydal jest ciemny - na razie nie udało mi się wyprodukować wiarygodnej dokumentacji fotograficznej, dlatego musicie mi uwierzyć na słowo.

QUILT

Kolejny quilt jest w drodze. Ma się całkiem dobrze, top jest prawie skończony, ale na razie nie chcę zdradzać zbyt wiele, bo oczywiście planuję go wkrótce skończyć i zaprezentować... Na razie będzie tylko taka drobna zapowiedź.

GARDEROBA

O jakże ambitne plany jeszcze do niedawna miałam... Przyszły deszcze, katar, przeziębienie, ciemność, minął miesiąc, a ja zostałam z dwoma skopiowanymi wykrojami, dwoma zdekatyzowanymi kuponami wełny i dużym opóźnieniem. 
Po przejrzeniu wszystkich zgromadzonych wykrojów kopertowych plan minimum prezentuje się następująco: komplet Advance 9555 bluzka zapinana na plecach + ołówkowa spódnica, oraz sukienka Advance 9621, którą dostałam w prezencie od niezastąpionej Rvdzik :)


Poniżej znajdziecie próbkę modelu 9555 wykonaną ze starej zasłony z SH. Trochę szkoda, bo ten bukiet ułożył się wokół dekoltu w dosyć spektakularny sposób. 

A oto moje jesienne wełenki kostiumowe. Jasnokremowa jodełka i drobniutka kratka w jasno zielono-różowym kolorze.

VOGUE 6548

Na koniec chciałabym pochwalić się jedna z ostatnich zdobyczy, wspaniałym wykrojem Vogue na elegancką suknię z lat 50tych. Wykrój nie był tani, przesyłka była równie droga, pergamin jest lekko naderwany w paru miejscach, ale wszystkie elementy są do uratowania. Marzy mi się taka suknia z pewnego kuponu jedwabiu na specjalną okazję. Zrobiłam kilka kursów na craftsy, które troszkę rozwinęły moje pojęcie i zbudowały pewność siebie przy obcowaniu z jedwabiem, dlatego może kiedyś się odważę. To na pewno będzie bardzo wyjątkowy projekt!


Do zobaczenia wkrótce!

SIMPLICITY 1595 - Kobieta z przeszłością, sukienka po przejściach


Uszyłam sukienkę. Nic wielkiego, mogłoby się wydawać, jednak więcej znaków na niebie i ziemi mówiło, że to się nie może zakończyć sukcesem.

Zaczęło się niewinnie... Krojenie na podwójnie złożonym materiale, wszystko zgodnie z planem, aż tu nagle okazuje się, że jest go fizycznie mniej niż w mojej głowie... Oczywiście wszystkie pierdoły już skrojone, a ja zostaję z dwoma przodami (krojonymi razem z odszyciem) i tyłem spódnicy... Tkaninę kupiłam parę lat temu podczas wizyty w Północnej Walii, więc o dokupieniu nie było oczywiście mowy... Udało mi się skroić wszystko dzięki użyciu tajnych szamańskich zaklęć, a tajemnica poliszynela mówi, że przody są skrojone w różnych kierunkach, ale szczęśliwie chaotyczny wzór idealnie maskuję ten fakt. Jakimś kosmicznym cudem te różnie skrojone przody nie powyciągały się w przeciwne strony przy praniu, a prałam tę sukienkę kilka razy zanim w ogóle ją na siebie założyłam, ale o tym za chwilę.


Samo szycie sukienki było dosyć przyjemnym doświadczeniem, choć nie należało do najłatwiejszych przepraw... Dzisiejszy wpis uzupełnię zdjęciami i szerszym opisem konstrukcji i spraw technicznych od lewej strony, troszkę detali pojawiło się też już w dzienniczku postępów. Teraz ograniczę się do ogólnych wrażeń z procesu twórczego.

Zabawne jak proste wydają się konstrukcje sukienek z lat 40stych i 50tych. Nawet obrazkowy opis szycia krok po kroku dołączony do kopertowych wykrojów nie oddaje ogromu pracy, jaki czeka niczego niespodziewającą się domorosłą krawcową. Te rękawki krojone razem z karczkami, marszczenia przodów i pleców, dziwne kąty w dziwnych miejscach są nieśmiałym zwiastunem potu na czole i odcisków od igły na palcach... 

Jakby tego było mało, są jeszcze na tym świecie różnego rodzaju tak zwane zdarzenia losowe. Takim zdarzeniem, które zdarzyło się właśnie mnie w trakcie szycia, był incydent z jajkiem, a konkretnie rzecz ujmując z jego białkiem... Otóż moja wcale nie lepsza druga połowa postanowiła nakarmić psy surowym jajkiem w miejscu mojej pracy twórczej. Przemilczę fakt, że na to miejsce zazwyczaj wybieram kuchnię (duży stół, dobre światło)... Wina została bezsprzecznie ustalona w trybie natychmiastowym, ale cóż tam z ogłoszenia prawomocnego wyroku, skoro zbrodnia się dokonała. Spódnica została poplamiona. Na domiar złego początkowo zupełnie nie zdawałam sobie sprawy ze szkodliwości popełnionego czynu... Białko.. Spierze się... No chyba, że jednak nie!

Jeśli nigdy nie mieliście doczynienia z usuwaniem białka (zwłaszcza zakrzepniętego) z odzieży, to jesteście szczęściarzami. Szybki risercz na googlu wydał jednoznaczny wyrok - albo amoniak, albo kosz na śmieci. Decyzja była więc prosta - udałam się do supermarketu budowlanego i nabyłam roztwór amoniaku 20%. Tutaj muszę zaznaczyć, że jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, czy amoniak rzeczywiście aż tak bardzo śmierdzi, to potwierdzam. Chciałabym powiedzieć, że wiem to, bo dużo czytam, niestety prawda jest bardziej wstydliwa... Zaliczam się do grona osób, które akurat zawsze zastanawiały się, czy amoniak AŻ TAK śmierdzi... Do tego stopnia, że po odkręceniu buteleczki podstawiłam nos i nieśmiało powąchałam. Tak. Tak było. 
Cóż mogę powiedzieć... Wspomnienie prawdziwego, tartego chrzanu z dzieciństwa, który po spożyciu wykręcał mózg na drugą stronę zostało wyparte przez nowe, dużo bardziej przykre doświadczenie... Woda maniakalna, bo tak ja przechrzciłam, byłaby w stanie wskrzeszać zmarłych... Dziwię się, że nikt jeszcze na to nie wpadł. Być może wszyscy są mądrzejsi niż ja i nikt tego nigdy przede mną nie wąchał bezpośrednio z butelki... Myślicie teraz pewnie o boże jak można być tak głupim, ale ja to widzę inaczej. Dzięki mojej obywatelskiej odwadze możecie mówić, że wiecie jak bardzo śmierdzi amoniak, bo dużo czytacie! 
I ja to tak tutaj zostawię...

Amoniakowa kuracja za trzecim podejściem przyniosła efekty i nadszedł dzień kiedy mogłam wyprowadzić sukienkę przed szerszą publiczność. Nie wiem czy macie jakieś doświadczenia z szyciem, czy też noszenie rzeczy w stylu lat 40/50/60tych, ale mnie największą radość sprawiają komentarze starszych Pań na ulicy. Ja sobie zdaję sprawę, że to może być bardzo dziwne, ale dosyć często kiedy noszę własnoręcznie uszyte kreacje, gdzieś jakaś starsza Pani ogląda się za mną i mówi, że świetnie wyglądam, takie kobiece ciuszki, dobrze leżą, a ja się cieszę jak dziecko. Najlepsze komplementy jakie można zebrać, bo nie podszyte żadnym żądaniem, czy podtekstem! Na prawdę polecam.

Aha, dochodzimy do końca wpisu, więc wypadałoby wspomnieć o dzisiejszych zdjęciach... Przede wszystkim muszę zaznaczyć, że nie zdawałam sobie sprawy, że ta wysokość obcasa wygląda aż tak absurdalnie!!! Teraz, kiedy już to z siebie wydusiłam, chciałam podziękować mojemu Instagram Husband - Łukaszowi. Dzisiaj poszło nam znacznie sprawniej niż ostatnio i jestem szczerze wzruszona, że nie wspomniał mi wcześniej o tym, jak zdążyłam się wygnieść w tej sukience. Co ja bym bez Ciebie zrobiła :)

Jeśli chodzi o te retro nieostrości... Tajemnica tkwi w chyba niesprawnym aparacie cyfrowym i radzieckich obiektywach na M42 (to jest gwint taki jak był w Zenitach). Ogólnie, jeśli pytacie, to powiedziałabym, że to jest zamierzony efekt i pasuje! A jeśli uważacie inaczej, to się po prostu nie znacie na sztuce i tyle ;)