Tym razem prawdziwie fotograficzna monotonia, gdyż zamieszczone poniżej fotki
przedstawiają zaledwie jeden gatunek ptaka z wyjątkiem tej ostatniej, na której
widnieje samiczka potrzosa. Ten wspomniany ptak, to niejaki podróżniczek. Skąd taka nazwa? Marek Pióro z Plamki Mazurka pisze o nim tak: "...podróżniczek zawdzięcza swoją nazwę błędnemu przypuszczeniu, jakoby miał on przelatywać przestrzeń pomiędzy Afryką, a środkową Europą w przeciągu jednej tylko doby". No i fajnie, tyle tylko, że nie do końca o podróżniczku jest ten post. Ten tekst paradoksalnie jest o mojej niechęci do wszelakich podróży.
Czy to prywatnie, czy to służbowo, kiedyś dużo jeździłem po tzw. świecie, czyli - innymi słowy - podróżowałem. Dzięki temu poznałem prawie całą Europę (Skandynawię i Grecję szczególnie) i nawet zdarzyło mi się raz polecieć do Ameryki Południowej, choć takich okazji miałem znacznie więcej. Podejrzewam, że wiele osób czytających ten post stwierdzi natychmiast, że to super i w ogóle. Ja jednak patrzę na to zupełnie inaczej.
Z wielką przyjemnością czytam blogi podróżnicze i krajoznawcze, ale mnie samego kompletnie nie ciągnie już do oglądania nowych światów, jak to czyni regularnie np. mój brat Maciej ... tzn. Marcin (czy ja kiedyś zapamiętam, jak on ma właściwie na imię?!). O ile lubię jeszcze wyjazdy quasi-przyrodnicze (nawet jeżeli nie jest to Bajkał, tylko wielogodzinne, tępe wpatrywanie się w średnio atrakcyjny, podwodny świat Adriatyku), to jakoś mało interesują mnie miasta z ich zabytkami, nawet tymi o najwyższej, światowej randze. Rzym, Rodos, Florencja, Amsterdam, Petersburg, Wiedeń, Londyn, Ryga, Caracas, Smoleńsk, Praga, Kreta, Oslo, Kopenhaga, Wenecja, Budapeszt, Berlin. Mógłbym tak jeszcze trochę powymieniać, ale nie w tym rzecz. Byłem tam, ale wiem dobrze, że poza Pragą, którą z pewnych względów chciałbym pokazać gŁosiowi glosbagien.blogspot.com, nigdy już tam nie wrócę i na pewno, z własnej i nieprzymuszonej woli, nie pojadę do innych miejsc na świecie, do których jeszcze nie dotarłem. Po raz pierwszy przyszło mi to do głowy w Carskim Siole, gdzie pokazywano nam rzekomą replikę Bursztynowej Komnaty, a całkowicie utwierdziła mnie w tym wszystkim samochodowa wycieczka do Berlina i Pragi. Gdy po powrocie do Polski, wyjąłem z plecaka aparat, okazało się, że podczas ponadtygodniowego pobytu w obu tych miastach zrobiłem jakieś 5 (słownie: jakieś pięć) zdjęć. Tylko kilka wyjątkowo marnych fotek, gdy tymczasem niemal każdego terenowego dnia na Warmii, czy w Dolinie trzaskam ich setki. Prawda jest bowiem taka, że poza tymi dwoma Krainami, całkowicie tracę umiejętność fotograficznego patrzenia. Nie widzę prawie niczego i już. Nie umiem, tak jak wielu z Was, wypatrzeć tego czegoś, co - moim zdaniem - warto byłoby zachować na dłużej i nie ma znaczenia, czy jest to Koloseum, fiordy, fawele, kwiatowe szaleństwo w Keukenhof, czy prastara, kamienna wioska pod Oxfordem.
Dlatego bardzo cieszę się, że nieoceniona Pani Natura stworzyła takiego podróżniczka. Maluch odwala za mnie wycieczki po świecie, a ja w tym czasie mogę spokojnie uwalić się w torfie lub na którymś z warmińskich pagórów.
Dlatego bardzo cieszę się, że nieoceniona Pani Natura stworzyła takiego podróżniczka. Maluch odwala za mnie wycieczki po świecie, a ja w tym czasie mogę spokojnie uwalić się w torfie lub na którymś z warmińskich pagórów.