O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróżniczek. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą podróżniczek. Pokaż wszystkie posty

środa, 18 kwietnia 2018

Podróżniczek i antypodróżnik.

Tym razem prawdziwie fotograficzna monotonia, gdyż zamieszczone poniżej fotki przedstawiają zaledwie jeden gatunek ptaka z wyjątkiem tej ostatniej, na której widnieje samiczka potrzosa. Ten wspomniany ptak, to niejaki podróżniczek. Skąd taka nazwa? Marek Pióro z Plamki Mazurka pisze o nim tak: "...podróżniczek zawdzięcza swoją nazwę błędnemu przypuszczeniu, jakoby miał on przelatywać przestrzeń pomiędzy Afryką, a środkową Europą w przeciągu jednej tylko doby". No i fajnie, tyle tylko, że nie do końca o podróżniczku jest ten post. Ten tekst paradoksalnie jest o mojej niechęci do wszelakich podróży.
Czy to prywatnie, czy to służbowo, kiedyś dużo jeździłem po tzw. świecie, czyli - innymi słowy - podróżowałem. Dzięki temu poznałem prawie całą Europę (Skandynawię i Grecję szczególnie) i nawet zdarzyło mi się raz polecieć do Ameryki Południowej, choć takich okazji miałem znacznie więcej. Podejrzewam, że wiele osób czytających ten post stwierdzi natychmiast, że to super i w ogóle. Ja jednak patrzę na to zupełnie inaczej.
Z wielką przyjemnością czytam blogi podróżnicze i krajoznawcze, ale mnie samego kompletnie nie ciągnie już do oglądania nowych światów, jak to czyni regularnie np. mój brat Maciej ... tzn. Marcin (czy ja kiedyś zapamiętam, jak on ma właściwie na imię?!). O ile lubię jeszcze wyjazdy quasi-przyrodnicze (nawet jeżeli nie jest to Bajkał, tylko wielogodzinne, tępe wpatrywanie się w średnio atrakcyjny, podwodny świat Adriatyku), to jakoś mało interesują mnie miasta z ich zabytkami, nawet tymi o najwyższej, światowej randze. Rzym, Rodos, Florencja, Amsterdam, Petersburg, Wiedeń, Londyn, Ryga, Caracas, Smoleńsk, Praga, Kreta, Oslo, Kopenhaga, Wenecja, Budapeszt, Berlin. Mógłbym tak jeszcze trochę powymieniać, ale nie w tym rzecz. Byłem tam, ale wiem dobrze, że poza Pragą, którą z pewnych względów chciałbym pokazać gŁosiowi glosbagien.blogspot.com, nigdy już tam nie wrócę i na pewno, z własnej i nieprzymuszonej woli, nie pojadę do innych miejsc na świecie, do których jeszcze nie dotarłem. Po raz pierwszy przyszło mi to do głowy w Carskim Siole, gdzie pokazywano nam rzekomą replikę Bursztynowej Komnaty, a całkowicie utwierdziła mnie w tym wszystkim samochodowa wycieczka do Berlina i Pragi. Gdy po powrocie do Polski, wyjąłem z plecaka aparat, okazało się, że podczas ponadtygodniowego pobytu w obu tych miastach zrobiłem jakieś 5 (słownie: jakieś pięć) zdjęć. Tylko kilka wyjątkowo marnych fotek, gdy tymczasem niemal każdego terenowego dnia na Warmii, czy w Dolinie trzaskam ich setki. Prawda jest bowiem taka, że poza tymi dwoma Krainami, całkowicie tracę umiejętność fotograficznego patrzenia. Nie widzę prawie niczego i już. Nie umiem, tak jak wielu z Was, wypatrzeć tego czegoś, co - moim zdaniem - warto byłoby zachować na dłużej i nie ma znaczenia, czy jest to Koloseum, fiordy, fawele, kwiatowe szaleństwo w Keukenhof, czy prastara, kamienna wioska pod Oxfordem.
       Dlatego bardzo cieszę się, że nieoceniona Pani Natura stworzyła takiego podróżniczka. Maluch odwala za mnie wycieczki po świecie, a ja w tym czasie mogę spokojnie uwalić się w torfie lub na którymś z warmińskich pagórów.















niedziela, 15 maja 2016

Z dala od rzeki.


      Susza, suszą, ale nie ma co narzekać, bo przecież Dolina Biebrzy, to nie tylko rzeka, rozlewiska i stworzenia uzależnione od wody. To cała masa krajobrazów i organizmów, którym woda potrzebna jest tylko do tego, do czego i my jej potrzebujemy. Oczywiście nie mam na myśli rozcieńczania spirytusu i rozpuszczania kawy rozpuszczalnej, ale raczej zaspakajanie pragnienia i sporadyczne ablucje. Dlatego też, co jakiś czas, beż żalu porzucamy rzekę i zaczynamy penetrować okolicę. Dolina jest na tyle specyficzna, że nawet jeżeli odjedzie się od Biebrzy na kilometr czy cztery, w dalszym ciągu bywa ciekawie. Budowa geologiczna, gleby, wody i klimat, to wszystko wpływa na urodę wiejskiego Podlasia. Nie znajdziecie tam nudnych, wielkoobszarowych monokultur, bo na Podlasiu praktycznie nie było PGR-ów. Wszędzie, jak okiem sięgnąć (a sięgnąć można daleko, gdyż to w końcu nizina), ciągną się mozaikowate orne pola i łąki, poprzedzielane starymi płotami i miedzami, na których przycupnęły wierzby i wiekowe, ulęgałkowe grusze.
      Po bocznych drogach jeździ się niespiesznie. Ot tak tylko, żeby silnik nie zgasł i żeby, broń Pani Przyrodo, czegoś nie przegapić. A warto być czujnym, bo w trawach, zakrzaczeniach i na płotowych słupkach kryją się prawdziwe skarby. Może nie są to okazy, za którymi uganiają się ptasiarze (choć i takie się zdarzają), ale nam wystarczą. Wbrew pozorom nie trzeba też unikać cywilizacji. Większość poniższych zdjęć zrobiłem tuż za jakąś wsią lub – opcjonalnie – tuż przed jakąś wsią.
       W ostatnich latach prawdziwą karierę robi pojęcie - "bioróżnorodność". Przyszło mi do głowy, że gdybym miał je zilustrować tylko jednym obrazem, pokazałbym fotkę łąk znad Biebrzy, Narwi lub znad Wissy. Bo Dolina, to kwintesencja bioróżnorodności.  Pełną gębą i w pełnym tych słów znaczeniu.

PS. Polecam wszystkim taką włóczęgę. Dużo zobaczycie, a dodatkowym bonusem jest możliwość znalezienia nowych miejsc, w których można bezpiecznie postawić samochód, zapalić ognisko i przenocować.