O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jelenie. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą jelenie. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 11 października 2020

Wróciłem ... chyba

 

         Od czasu mojego ostatniego postu minął kaszmir czasu. Podejrzewam, że większość z Was dobiega już setki, nieletnie wówczas dzieci pokończyły szkoły lub siedzą w więzieniu, Ci zaś którzy dotąd nie czytali mojego bloga, będą mogli wreszcie to uczynić dzięki akcji zwalczania analfabetyzmu w krajach trzeciej Europy.

         Przyznam szczerze, że nie bardzo chciałem wracać do blogowania, zwłaszcza że za czas jakiś uruchamiamy z gŁośką nowy projekt, który na razie nosi roboczą nazwę "Nowy projekt". Nie bardzo miałem co pokazywać, gdyż CBŚ skonfiskowało mi większość zdjęć pod jakimś bzdurnym pretekstem zwalczania nieobyczajności. Z tekstami też było słabo, gdyż przemiły pielęgniarz podczas pobierania mi wymazu z zatok, prawdopodobnie uszkodził mi czasowo, odpowiadającą za nie (znaczy, te teksty) część mózgu.

         Kiedy jednak moją skrzynkę mailową zaczęły zapychać tysiące listów od moich dawnych czytelników ... no dobra, tak konkretnie, to przyszły tylko dwa, w tym jeden z działu windykacji pewnego banku (swoją drogą, co za chamstwo wysyłać coś takiego, gdy człowiek stoi na dwunastej linii walki z pandemią), pomyślałem, że czas skończyć z blogowym marazmem i wreszcie przygotować jakiś post.

         I oto właśnie ON. Skromny jeszcze, gdyż czasy zarazy nie sprzyjają tworzeniu ponadczasowych dzieł, mózg dalej pobolewa, ale to się wkrótce zmieni, być może już pod szyldem tajemniczego "Nowego projektu".

         Tak, czy siak, trzymajcie się zdrowo i niech Wasi - jacykolwiek by nie byli - Bogowie uchronią Was przed respiratorem.







wtorek, 24 lipca 2018

Zbawienna moc woni.


       Za nami kolejne świty spędzone wśród jeleniowatych. Co prawda byki odeszły niedawno precz, ale jak widać na poniższych fotkogramach, wierne łanie pozostały na potencjalnej, prokreacyjnej arenie.
       W tym poście postanowiłem po raz kolejny uchylić rąbka tajemnicy i napisać w jaki sposób powstają nasze zdjęcia, a przede wszystkim, jakie stosujemy metody, techniki, sztuczki, triki, przekręty i wałki. Mam nadzieję, że dzięki temu, sami będziecie mogli ruszyć śmiało ku Pani Przyrodzie i ucieszyć oczy tym, czym cieszymy nasze my.

Lekcja pierwsza. Zapach vs. powonienie.

       Jak zapewne pamiętacie z lekcji lub wykładów z biologii, znakomita większość zwierząt ssących charakteryzuje się relatywnie (trudne słowo!) słabym wzrokiem i genialnym wręcz powonieniem. Dlatego też niezwykle istotnym jest, aby fotograf, który pragnie uwieczniać owe stworzenia na matrycy aparatu, wydzielał woń perfekcyjnie zbliżoną do naturalnych zapachów siedliska, po którym się porusza. Nie zawsze jest to proste, ale nie jest też niemożliwe. Żebyście jednak nie musieli wyłamywać otwartych drzwi namiotu, podpowiem Wam, jak robimy to my, czyli ... my.
       I tak zatem, planując wypad w ekosystemy leśne, powinniście  (poczynając od zimy) systematycznie nacierać całe ciało ekstraktem z igliwia i hub oraz padliną parzystokopytnych preferujących siedliska borowe. Marzy Wam się fotografowanie na moczarach? Pomogą Wam kąpiele w szlamie, zraszanie pachwin preparatem z turzycy, żucie kłączy tataraku i/lub pędów brzozy niskiej. Preferujecie pustynie? Piach, piach i jeszcze raz piach. Małą ojczyzną są Wam jeziora i stawy? Rzęsa, grążele i wszystko, co ma związek z kormoranami. Kochacie polskie morze? Ejakulat płastugi, stary olej i sinice. Wielbicie Tatry? Szafran pod pachy, lanolina we włosy, bundz gdziekolwiek. Mazowsze? Obornik, spiż i wierzby. Wielkopolska? Sok z sadzeniaków, piżmo susła i serdel z musztardą. Ziemia łódzka? Wyłącznie pot włókniarki. Podlasie? Zacier z żyta, mazidło do kół i frukta. Warmia? Świętość i piwo!
       Tak jest. Na Warmii tylko i wyłącznie piwo, gdyż świętość pomijam, jako mało istotną w interesującej nas kwestii. Zdziwieni? Tak też pomyślałem. Tymczasem jest to bajecznie proste i czarownie logiczne. Pomyślcie sami! Jakich składników używa się do warzenia piwa, ale takiego piwa-piwa, a nie tych piwopodobnych wynalazków dla hipsterów i hipsteroidalnych napływowych? Oczywiście wody, drożdży, chmielu i ję ...? Jakiego języka?! Jęczmienia!! A w wyzłoconych łanach jakiej rośliny uprawnej najczęściej spotykamy jeleniowate na Warmii? Otóż właśnie!
       Ponieważ jednak nie pozjadałem wszystkich mózgów (na razie, gdyż kulinarnie ciągle się rozwijam), ciekaw jestem, jakie są Wasze sposoby na wonne wtapianie się w otoczenie. Najciekawszy wpis zostanie uhonorowany nagrodą w postaci torby oryginalnego, helskiego piachu oraz misternie zdobionego flakonika wypełnionego płastużym ejakulatem. 



















niedziela, 1 lipca 2018

Rozważnia na temat zmian klimatycznych.



„Qué sería Europa cristiana sin papas jóvenes, hinojo,
tocino y leche?”


Ta, powszechnie znana, ponadczasowa i jakże trafna sentencja autorstwa średniowiecznego hiszpańskiego poety, myśliciela, uczonego, znawcy wina, miłośnika twarogu i kozich wdzięków – Celestina Rafaela Ramona Edmunda y Estorninsos en Cerezas zainspirowała mnie do napisania postu o negatywnych zmianach zachodzących w środowisku naturalnym ze szczególnym uwzględnieniem klimatu. Swoją drogą, zachęcam do lektury poematów Celestino, jego traktatów filozoficznych, a także powieści awanturniczych o lekkim zabarwieniu erotycznym. Oczywiście najlepiej czyta się te perełki w oryginale (starohiszpański nie jest tak trudnym, jak się początkowo wydaje), gdyż nawet najlepsze tłumaczenia nie są w stanie oddać wszystkich cieni, odcieni, świateł, półświateł, jasnego, ciemnego orzecha, jako też i pozostałych niuansów językowych ukrytych w słownej dżungli-niedżungli-parku-nieparku jego nieokiełznanego, literackiego geniuszu. Ale do rzeczy.
Ten post, to swego rodzaju przyczynek do toczącej się powszechnie dyskusji na temat dylematów związanych z klimat … tak na marginesie polecam Wam również malarstwo Seniora y Estorninsos en Cerezas. Kilkanaście jego obrazów w tym także takie arcydzieła, jak chociażby Tres cabras en el bano, Ladrones de turba, czy wreszcie wielokrotnie kopiowana przez samego Rafaela Santi – Naturaleza muerta con sopa segundo plato y compota, przetrwały szczęśliwie do naszych czasów i obecnie można je podziwiać w madryckim Muzeum Prado w skrzydle dla Privilegiado (po lewej za toaletami).
Zostawmy jednak Celestino, który notabene zasłynął również jako rzeźbiarz i wrócimy do kwestii zmian klimatycznych … Ha! Zaskoczyłem Was!? Założę się o pierwsze wydanie "Niewiarygodnych przygód Marka Piegusa", że nie było Wam dane wiedzieć, że ten Najwybitniejszy Syn Hiszpańskiej Korony robił również - jak mawia się na salonach - w marmurze? Uwierzcie mi jednak, że to żaden powód do otwarcia sobie żył w miejscu publicznym, gdyż do niedawna wszystkie jego cztery rzeźby uważano za zaginione. W marcu tego roku odnaleziono je jednak niespodziewanie w szafce na ciżmy opata jednego z katalońskich klasztorów i - jak twierdzą przedstawiciele hiszpańskiego odpowiednika naszego Ministerstwa Kultury i Sztuki - po przeprowadzeniu niezbędnych prac konserwatorskich, zostaną niebawem udostępnione światowej społeczności.
Wróćmy jednak wreszcie do tytułowego klimatu, gdyż jest to niezwykle istotna kwestia, zwłaszcza że nie ma już żadnych wątpliwości co do tego, że zmiany pogodowe są faktem i jednocześnie - jednym z najważniejszych problemów współczesnego świata, tak w przypadku środowiska, jak i gospodarki. Problem jednak w tym, że - paradoksalnie - anomalie pogodowe rejestrowano już znacznie wcześnie o czym świadczą chociażby pionierskie publikacje profesora i jednocześnie rektora Uniwersytetu w Salamance … Celestina Rafaela Ramona Edmunda y Estorninsos en Cerezas. W jednej z nich pt. „El clima esta cambiando, lo gue no cambia el hecho de gue debemos bebe vino", Autor zwraca uwagę na fakt permanentnego braku zim w jego rodzinnej Sewilli z czego wysnuwa – rewolucyjny, jak na owe czasy – wniosek, że klimat zaczyna wyraźnie się ocieplać. Niestety wyniki badań wybitnego uczonego nie trafiły na podatny grunt w – kompletnie nieprzygotowanej na to mentalnie i edukacyjnie - średniowiecznej Europie. Patrząc z dzisiejszej perspektywy można śmiało stwierdzić, że był to jeden z największych, cywilizacyjnych błędów! Gdyby już wtedy podjęto walkę z niską emisją, ograniczając np. liczbę spaleń na stosie lub – optymalnie – paląc wyłącznie odnawialne czarownice, poziom emisji CO2 do atmosfery byłby radykalnie niższy, co zdecydowanie przełożyłoby się na to z czym mamy do czynienia dzisiaj.
Mam nadzieję, że przedstawione w tym poście szeroko pojęte rozważania dotyczące zmian klimatycznych skłonią Was do głębszej refleksji. Środowisko nie jest, jak nam się kiedyś wydawało, czymś wiecznym i niezniszczalnym i to właśnie starali i starają się przekazać nam od zawsze mądrzy ludzie, tacy jak - między innymi - Celestino Rafael Ramon Edmund y Estorninsos en Cerezas.















Poniżej dokzapowiedź któregoś z kolejnych postów.



poniedziałek, 11 czerwca 2018

Przedterminowe rykowisko.


Czy jest coś piękniejszego od głosu byka oznajmiającego światu, że oto posiada swój harem i będzie go bronił do upadłego? Zapewne ci z Was, którzy tego doświadczyli odpowiedzą, że absolutnie nie ma niczego takiego! Nie istnieje nic bardziej pierwotnego i doskonalej wpisującego się w mglisty pejzaż warmińskiego, karpackiego, czy biebrzańskiego wczesnojesiennego przedświtu.
Przyznam szczerze, że kiedyś też tak myślałem. Ba! Upajałem się odgłosami rykowiska, jak – nie uwłaczając nikomu – małorolny degustator sfermentowanym sokiem z owoców jabłoni. Tyle tylko, że pojawił się Ktoś, kto spowodował, że byczy, triumfalny odgłos stał się dla mnie dźwiękiem, którego (przynajmniej aktualnie) organicznie nie znoszę.
Tym Ktosiem jest Iwona, której telefon budzi nas conocnie … rykiem byka właśnie.
W ubiegłych latach zaczynaliśmy interesować się jeleniami dopiero kilka dni przed rykowiskiem. Sprawdzaliśmy znane nam miejsca, trasy którymi poruszają się zwierzęta, behawior lokalnych myśliwych itp.. W tym roku zaczęliśmy zdecydowanie wcześniej, co jest fajne i niefajne zarazem. Fajne, gdyż lubimy kontakt z tą, no … naturą. Niefajne, gdyż w czerwcu świt wykwita nad horyzontem o czwartej nad razem, a jelenie niestety nie mieszkają w naszej kamienicy, tylko nieco dalej i trzeba do nich dojechać. I tu właśnie pojawia się problem. Świt jest o czwartej, czyli trzeba wstać o trzeciej, ale - nie wiedzieć dlaczego - Iwona ustawia budzenie na drugą. To znaczy wiedzieć dlaczego, gdyż jak sama twierdzi, tylko w ten sposób nie zaśpimy, choć ja w tej kwestii mam nieco inne, a wręcz całkowicie odmienne zdanie.
Tak, czy owak dwie godziny po północy zaczyna się … sypialniane rykowisko.
I teraz spróbujcie to sobie wyobrazić! Śnię właśnie o raucie na yacht`cie zacumowanym w greckiej zatoczce pod Ostrołęką. Wokół łodzi uwijają się rajskie gawrony polujące na miododajne dżdżownice, a na pokładzie trwają polinezyjsko-kurpiowskie bachanalia. Fuksjowłosy, trzymetrowy boy zmierza w moją stronę z oszronionym tulipanem bimbru wypełniającego szczeliny pomiędzy kawałkami subsaharyjskiego lodu, orangutan-finansista w półnegliżu proponuje mi objęcie posady nadradcy ds. fotografii przyrodniczej w firmie zajmującej się recyklingiem modelek, a hawajskie panczenistki ze Szwabi grillują synchronicznie gadzią karkówkę i układają małosolne ananasy na alabastrowych talerzykach w kształcie budynku dyrekcji Biebrzańskiego Parku Narodowego ...  
Jest przecudownie, lecz nagle w tę idylliczną nierzeczywistość, jak pradawna asteroida w mamucie trzewia, wdziera się ON, czyli ten nieszczęsny byczy ryk z żoninego smartfona!! Próby obudzenia właścicielki współczesnej wersji trąby jerychońskiej, jak zwykle spełzają na niczym, więc na wpół przytomny sięgam po ten elektroniczny szajs, a że nie znam się na współczesnej technice telekomunikacyjnej miast wyłączyć alarm, wduszam tylko drzemkę. Zasypiam i ponownie wracam na yacht, gdzie z moralnie podupadłymi nornicami tańczę szaleńczego jive`a, by po siedmiu minutach choreograficznie nienagannych wygibasów … ponownie znaleźć się na warmińskiej polanie.
Ta zabawa (o ile oczywiście można nazwać to zabawą!) trwa przeciętnie jakieś pół godziny, po którym to czasie wściekły - niczym jeżyk po spotkaniu z nietoperzem - wstaję, zapalam światło, znajduję wyłącznik alarmu i padam z rozpaczą na łóżko, by jeszcze choć na tych kilkanaście minut dołączyć do - pozbawionych obyczajowych hamulców - gryzonic.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie fakt, że smartfon Iwony posiada niestety funkcję podwójnego budzenia, co oznacza, że po kolejnych siedmiu minutach na sennym yacht`cie pojawia się całkowicie niesenny ... kogut!