O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą doe. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą doe. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 3 lipca 2017

Wywiad.


       Ostatnio trochę się działo, więc ubzdurałem sobie, że pewnie jakaś stacja TV, będzie chciała zrobić ze mną wywiad, a że wywiad, to sprawa poważna, postanowiłem się do niego solidnie przygotować.
       Zacząłem oczywiście od siebie, wychodząc ze słusznego założenia, że skoro w sieci nie ma moich zdjęć i mało kto wie, jak wyglądam, mój wizerunkowy coming out powinien być spektakularny. Przejrzałem zatem szafę i stwierdziwszy, że jest raczej biednie, wyciągnąłem z worka swój dyżurny, inauguracyjno-pogrzebowy garnitur. Dołożyłem do tego,  śnieżnobiałą niegdyś, koszulę non iron, krawat z wizerunkiem szarżującego samca jelenia Sika i buty z fałszywej skóry, ale za to z prawdziwym połyskiem.
       Założywszy to wszystko, poszedłem do zaprzyjaźnionego pedikiurzysty, bacznie obserwując reakcje mijanych na ulicy ludzi. No cóż. Przyznam, że zawiodłem się srodze, gdyż nieliczni przechodnie mijali mnie absolutnie obojętnie, pomijając gościa, który poprosił mnie o mecenat nad swoim alkoholowym hobby. To wszystko zniechęciło mnie na tyle, że zrezygnowałem z wizyty w Świątyni Paznokcia i wróciłem do domu, by przygotować salon na przybycie ekipy telewizyjnej.
       Jeżeli oglądacie czasem wywiady ze sławnymi ludźmi, na pewno zauważyliście, że zawsze siedzą na tle książek, albo w ogrodzie. Ponieważ nie miałem ani tych pierwszych, ani tego drugiego, musiałem sobie jakoś radzić. W tym celu pojechałem do składu makulatury, gdzie za dychę kupiłem dwa worki starych podręczników traktujących o sztucznej inseminacji, a w drodze powrotnej zatrzymałem się jeszcze na chwilę przy olsztyńskim Dworcu Głównym, przed którym tkwiły wielkie, kwiatowe litery układające się w napis „Straż Ochrony Kolei – przyjacielem warmińskich pszczół”. I w ten oto sposób miałem już i bibliotekę i materiał na ogród.
       Oszczędzę Wam opisu pozostałych przygotowań i przejdę do sedna. Otóż po trzech dniach i trzech nocach siedzenia w przyciasnym garniturze pośród coraz bardziej przywiędłych kwiatów i kurzu unoszącego się nad stosikami z literaturą – nie bójmy się tego określenia - faktu, dotarło do mnie, że chyba jednak nikt nie przyjdzie. Wielu na moim miejscu zapewne popadłoby z tego powodu w przygnębienie, ale ja jestem twardy jak - nie przemierzając – bursztyn z owadem wewnątrz! Nie chcą ze mną robić wywiadu? To przeprowadzę go sam ze sobą!



WYWIAD

Ja: Dzień dobry.
Ja: Witam serdecznie.
Ja: Chciałbym porozmawiać o Pana największej pasji, jaką jest fotografia   przyrodnicza. Widzę jednak, że jest Pan również z zamiłowania florystą i bibliofilem zarazem.
Ja: Tak.
Ja: Do tych, pozostałych zainteresowań, przejdziemy za chwilę, a teraz wróćmy do fotografii. Czy zechciałby nam Pan opowiedzieć, jak się to wszystko zaczęło.
Ja: Nie pamiętam.
Ja: Nic, a nic?
Ja: Kompletnie nic!
Ja: W takim razie, bardzo dziękuję za tę, interesującą rozmowę.
Ja: Cała przyjemność po mojej stronie.
Ja: Drzwi na zewnątrz, to te tutaj?
Ja: Tak.

      
       Wywiad, jak widać, należał raczej do tych krótszych, ale w końcu to moje pierwsze wystąpienie w roli gwiazdy na firmamencie. Mam nadzieję, że coś tam jednak z niego wynieśliście, a być może udało mi się nawet zachęcić Was do zanurzenia się w tę najpiękniejszą ze sztuk, jaką jest fotografia przyrodnicza.

















czwartek, 1 czerwca 2017

Inwazja zabójczych kleszczy 2.

       Każdemu, kto ma jakikolwiek kontakt z mediami, zapewne nie uszedł uwagi fakt, że bohaterem ostatnich dni jest bezsprzecznie kleszcz. Ten, przesympatyczny skądinąd, pajęczak zawojował wszystko: telewizję, radio, prasę, internet i poczekalnie w przychodniach zdrowia. Stał się ważniejszy, niż konstytucja, abonament RTV, Opole oraz uchodźcy i wbrew pozorom nie są to jedynie moje rojenia wywołane zbyt długim przebywaniem na słońcu, ale fakt z gatunków sprawdzalnych.
       Oczywiście kleszcze bywają niebezpieczne, ale gdybyśmy zawierzyli jedynie informacjom płynącym do nas z mediów, szybko doszlibyśmy do przekonania, że to, że jeszcze żyjemy jest wyłącznie kwestią niewiarygodnego szczęścia lub absolutnego przypadku. Dowody? Proszę bardzo.
       Po pierwsze, zdaniem opiniotwórców, kleszcze nie czyhają wyłącznie na leśników, myśliwych, fotografów przyrody i młode, jurne pary mieszkające w M1 z trójką dzieci, teściową i narzeczonym tejże, czyli tzw. wujkiem. Kleszcze zagięły parol na nas wszystkich bez wyjątku i nie ma znaczenia, że ktoś mieszka w tzw. betonowej dżungli, a las omija szerokim łukiem. Wystarczy bowiem, że w Waszym mieście, ostało się choć ćwierć trawnika i już możecie zacząć analizować aktualne ceny na rynku pochówków.
       Po drugie. Kleszcze to nie tylko Podlasie, Warmia i Mazury. Każdy telewizor i każda gazeta powie Wam, że bestie opanowały już prawie cały kraj, więc wyprowadzka pod osłoną nocy do takiego np. Szczecina kompletnie nic Wam nie da, choć może odwlec zgon o kilka tygodni.
       Po trzecie, odzież. Zdaniem redaktorów, nie ma żadnego znaczenia to, że wychodząc z psem na wspomniany ekstrawniczek, założycie długie spodnie, bluzę z rękawami, wodery i czepek pływacki. Kleszcz z uwagi na niewielkie gabaryty wciśnie się w każdą szczelinkę tkaniny, ukąsi i zabije. Chcąc zatem przedłużyć wegetację, należy zastanowić się nad zakupem specjalnego kombinezonu antykleszczowego lub - co szczególnie polecam - skafandra nurka głębinowego. Nie należy wstydzić się tego stroju, gdyż nie tylko Wy oglądacie telewizję i zapewne większość Waszych sąsiadów, będzie wyglądała podobnie.
       Po czwarte, repelenty. Teoretycznie pomagają, ale jedynie gdy użyjecie ich w ilościach hurtowych, czyli żadne tam psik psik! Zdaniem tzw. fachowców, należy wlać kilkadziesiąt wiader preparatu do wanny, zanurzyć się całkowicie i pozostać tak przez dobę. Po wyjściu nie należy się wycierać, tylko od razu założyć skafander i - w dalszym ciągu zachowując daleko idącą ostrożność - można już wyjść np. na balkon.
       Oczywiście może się zdarzyć, że trafiliście na nadkleszcza-spryciulę, który poradził sobie z zabezpieczeniami i jednak Was dopadł. Pamiętajcie, że to - mimo wszystko - jeszcze nie koniec i nie musicie pospiesznie spisywać testamentu, choć oczywiście nie zawadzi tego zrobić. Najlepiej w takim wypadku bezzwłocznie udać się do szpitala, gdzie zdalnie sterowany robot chirurgiczny, pajęczaka usunie. 
       OK. Starczy już tego straszenia odkleszczowym końcem rodzaju ludzkiego. Tak, jak napisałem, kleszcze bywają niebezpieczne i należy się ich wystrzegać. Wbrew jednak temu, co wciskają nam niektóre media, wystarczy trzymać się kilku, podstawowych zasad i kłopot z głowy. 

PS. Zainteresowanym wspomnianymi zasadami, polecam krótki filmik autorstwa Kolegi Makromana:

PS.2. Poniżej zdjęcia kleszczy w ich naturalnym środowisku.































niedziela, 24 kwietnia 2016

Migawki z terenu XVI.

      Wiem, że znowu jelenie i dziki (i te i te jeszcze powrócą w kolejnym poście). Ale co możemy począć, gdy pogoda skutecznie uniemożliwia nam wyjazd nad Biebrzę? Na rozlewisku pustawo, więc z braku laku i terenów trwale podmokłych, spacerujemy sobie relaksacyjnie po lesie. I tak sobie myślę, że to może nawet i lepiej. Przecież moczary, to wbrew pozorom, nic dobrego. Ba! To zło w czystej postaci! To Sodoma przyrody i Gomora cywilizacji. To wilgoć i choroby, atakujące ciało i umysł. Reumatyzm i malaria. Wodobrzusze i kołtun. Grzyby i pleśń. Błędne ognie i szeleszczące szepty szalonych szeptunek.
      A warmińskie, sosnowe lasy? O, to zupełnie co innego! To przeczyste jeziora i przebystre rzeki. To powietrze, jak w ciechocińskich tężniach, albo w palarniach na lotnisku we Frankfurcie. To sucha, przyjazna ściółka, bez jed … tzn. bez dwóch kleszczy, bo jednego już z siebie wyjąłem. To żurawie uwodzące się na śródleśnych polanach i jelenie przyjaźnie pozujące do zdjęć. To skaliste szczyty, niedźwiedzie i kosodrzew …, a nie, to ostatnie, to akurat Tatry. W każdym bądź razie nie ma co porównywać nudnych, błotnistych równin do krainy rodem ze Strażnicy.
      Może zatem powinniśmy zapomnieć o tej całej Dolinie? Wyrzec się jej, tak jak Mieszko I wyrzekł się Światowida? W zasadzie moglibyśmy, a nawet powinniśmy to zrobić. Problem jedynie w tym, że rozsądek to jedno, a przeklęty patriotyzm lokalny, to drugie. I nic na to nie poradzimy. Urodziliśmy się w błocie, to i ciągnie nas do błota.