O mnie

Moje zdjęcie
Olsztyn, warmińsko-mazurskie, Poland
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wissa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Wissa. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Czar czerwcowych łąk.


       Czerwiec w Dolinie, to czarowny czas. Nadrzeczne łąki pokrywa gumoleum kwiatów, ziół i dziesiątków pozostałych roślin, zwane od wieków na Podlasiu po prostu paszą dla bydła. Wśród tych, nieogarniętych ludzkim rozumem, kolorowości uwijają się roje, chmary i rzesze naszych braci mniejszych – ptaków, owadów i kleszczy.
       Po takich łąkach trzeba chodzić niespiesznie, godnie. Kroki stawiać trzeba rozważnie, tak by nie zniszczyć tych zadziwiających tworów Natury i nie zakłócić odpoczynku traktorzysty, który zasnął snem spokojnym pośród łanów jaskrów, firletek i barszczu Sosnowskiego.
       Brodząc pośród tych, ni to jeszcze wiosennych, ni to już letnich przestrzeni, wzrok trzeba mieć czujny, jak nocny stawiacz sieci i napięty, niczym baranie jelita na chordofonie trubadura, gdyż przestrzenie owe niechętnie zdradzają swe tajemnice utrudzonemu włóczędze.
       Słuchać też trzeba uważnie, gdyż nadrzeczne łąki nigdy nie milkną i pieśnią swą odwieczną, umilają wędrówkę człowieka: ptasimi głosami, szumem wiatru i rykiem gżących się jałówek. A gdy wstrzymamy na chwilę oddech, konchy naszych uszu owinie, niczym delikatny szal z włókien blekotu, skwierczenie znużonej upałem ważki, zawadiacka kołysanka trzmielej matki i złowieszczy oddech ślepaka.
       Nozdrzy również oszczędzać nie wolno, gdyż żadna, najlepsza nawet pachnidlarnia nie może równać się z wonią letniej runi, a unoszące się nad łąkami zapachy są tak intensywne i gęste, jak – nie przymierzając – atmosfera w domu  weselnym nad ranem.
       Takie są właśnie te nadbiebrzańskie, czerwcowe łąki. Wygrzane słońcem, wygładzone porannymi, rzecznymi mgłami i wykarmione gnojowicą. Dzikie i przyjazne zarazem. Skryte, ale - gdy kto zacny i uważny - dzielące się tym, co mają najlepszego: kolorami, zapachami, dźwiękami i - od czasu do czasu - odkleszczowym zapaleniem opon mózgowych.




















czwartek, 8 czerwca 2017

Ponownie o płotach, ale trochę inaczej.



         Tak, zgadza się. Ponownie rycyki. Co jednak zrobić? Bardzo lubię te ptaki i dla mnie, to jeden z najważniejszych symboli Doliny Biebrzy w odróżnieniu od takiego np. bataliona. Tym razem post jednak nie o samych rycykach, a o tym, co pod nimi, czyli o płotach i innych elementach tzw. krajobrazu kulturowego Biebrzy i okolic.


         Kiedy, dawno, dawno temu wyprowadzałem się z Podlasia na Warmię, wszystko jeszcze było. Płoty, stogi, drewniane chałupy i takież mosty. Kiedy, co jakiś czas, przyjeżdżałem z Olsztyna nad Biebrzę, nie dawało się nie zauważyć, że tego wszystkiego zaczyna powoli ubywać. Jako pierwsze zaczęły znikać stare, drewniane domy, a na ich miejscu rozpanoszyły się te nowe – murowane (choć takie były również wcześniej). Potem nadszedł kres stogów, które zastąpiły baloty. Początkowo na śrdbrzezinnych łąkach pojawiły się te zwykłe, wyglądające tak, jakby ktoś zwinął tysiąc naściennych makatek w jeden, olbrzymi rulon, a potem zapanowały - wszechobecne dziś - kule, wyglądające z daleka, jak wielkie pieczarki. Płoty znikały znacznie wolniej, gdyż ludzie raczej ich nie rozbierali, czekając aż powali je czas. Gdy to następowało, ich miejsce zajmowały najpierw betonowe słupki z drutem kolczastym, a potem geometrycznie estetyczne, elektryczne pastuchy. 


         Z jednej strony żałuję, że miejsca, które znałem z dzieciństwa, istnieją już tylko w części. Z drugiej jednak strony, nie jestem estrermalnie zetnografiałym turystą lub - co gorsza - "miłośnikiem Biebrzy", który w zaciszu swojego domu biadoli bez przerwy o degradacji Doliny i zanikających tradycjach, ale publicznie nie piśnie, ani słowa, bo - nie daj Pani Przyrodo - jeszcze się komuś narazi. W odróżnieniu od tych dwóch, naprędce przetoczonych typów, rozumiem, że mieszkańcy wiejskiego Podlasia (i nie tylko z resztą Podlasia) nie chcą być jedną z atrakcji dla turystów (i wspomnianych „miłośników”). To nie są eksponaty w skansenie, tylko żywi ludzi prowadzący swoje gospodarstwa w taki sposób, by móc utrzymać swoje rodziny, a nie tylko pielęgnować landszafciki dla fotografów. To ludzie, którzy mają prawo mieszkać w takich domach w jakich chcą i jeździć po drogach, które nie skasują im samochodów po upływie roku.


         Faktem jest jednak, że tracimy, często bezpowrotnie, coś wyjątkowo cennego, czego nie będziemy mogli już odtworzyć. Tyle tylko, że wspomniane biadolenie, bez podjęcia jakichkolwiek działań, zda się najwyżej zabiedzonemu psu na takąż budę. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że próby zachowania tego, co jeszcze zostało nie są łatwe, ale nie jest to też walka z wiatrakami. Widać to wyraźnie chociażby w przypadku ochrony przyrody na terenach rolniczych. Od 2004 roku jesteśmy w Unii i właśnie z niej przyszły do nas programy rolnośrodowiskowe http://www.arimr.gov.pl/programy-2002-2013/prow-2007-2013/program-rolnosrodowiskowy/program-rolnosrodowiskowy-kampania-2017.html, czyli jeden z przykładów na to, że nie wszystko to, czego dotknie się brukselski urzędnik, zamienia się w ..., a na pewno nie w złoto. Wspomniane programy były początkowo - jak można się domyślać - przyjmowane nieufnie, czyli tak, jak na wsi przyjmuje się każdą nowość. Lata pokazały jednak, że nie ma się czego obawiać i dziś wielu rolników z Doliny jest ich beneficjentem, gdyż to się po prostu opłaca. I, między innymi, dzięki temu możemy fotografować przekolorowane, nadrzeczne łąki, których w takiej masie na próżno by szukać w innych regionach kraju, a przynajmniej ja nic o tym nie wiem. I to właśnie z tych łąk, położonych nad Biebrzą i Wissą, pochodzą poniższe zdjęcia.


         Ochrona przyrody, to jedno, ale ochrona niektórych elementów krajobrazu, to już nieco inna klechda. Wprawdzie istnieje szereg dokumentów dotyczących tej kwestii, takich jak np. Europejska Konwencja Krajobrazowa, Ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami, Ustawa o ochronie przyrody, czy wreszcie plany zagospodarowania przestrzennego. Tyle tylko, że akty te zazwyczaj ograniczają się do ochrony zabytków, układów ruralistycznych, tworzenia obszarów chronionych itp., a nie do jakiś tam płotków i studziennych żurawi.


         Trudno oczekiwać, że sami rolnicy zajmą się tym problem, gdyż po pierwsze rzadko go dostrzegają, a po drugie, wymaga to czasu i nakładów, a w gospodarstwie, zwłaszcza z tym pierwszym, bywa ciężko. Wiem jednak, że w Dolinie mieszka sporo osób, którym nieobca i nieobojętna jest opisana wyżej kwestia i, którzy jednocześnie nie zaliczają się do, wspomnianej wyżej, kategorii "kuchennych wojowników". Może warto pomyśleć o założeniu stowarzyszenia/fundacji lub zainteresowaniu tematem, którejś z funkcjonujących w Dolinie lokalnych grup działania? Być może, gdyby pojawiły się środki finansowe na utrzymanie pozostałości resztek biebrzańskiej świetności, mieszkańcy tych okolic spojrzeliby na te sprawy trochę inaczej?

PS.2.  A może ktoś z Was ma inny pomysł?