W tym roku wszystko było nie tak i naprawdę niewiele już brakowało, żeby Święta zostały po prostu odwołane. No, przynajmniej przełożone na bliżej nieokreślony termin.
Ciągle bolące gardło i grypa, przez którą wszystko wisiało na włosku, pierogi robione za pięć dwunasta i brak na nie miejsca w zamrażalniku. Potłuczona choinka, która spadła w czasie przesuwania stołu, zepsuty piekarnik i pasztet pieczony na dwa razy, bo dolna grzałka od dawna nie grzeje. Żal, że wszystko jakieś takie obojętne.
Osłabienie po antybiotykach, które za nic nie pozwalało zrobić tyle, ile potrzeba. Ciągle jeszcze niewystane w przedświątecznych kolejkach zakupy. Drzewko kompletnie nie pasujące do stojaka.
Na szczęście Święta przyszły tak czy siak. W uśmiechu, w pytanym "w czym pomóc", w przegapionej zupełnie pierwszej gwiazdce. W przytuleniu składanych życzeń i rozmowie.
Wigilijny czas? To nie tylko oddający w świętą noc pokłon trzej królowie czy pasterze, co to przybieżeli do Betlejem.To ciepło życzliwych rąk. Stół, który łączy i jednoczy. Sens znajdowany mimo wszystko.
Pozdrawiam - M.