Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śliwki. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Śliwki. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 25 września 2016

Jesienne nostalgie wiszą w powietrzu. I placek ze śliwkami.


Czyli jesień?
Nie kocham jej tak, jak wiosny. Nie czekam z utęsknieniem. Nie wyglądam i nie poganiam. Wolałabym odsunąć ten moment. Ale skoro musiała przyjść i taka wrzosowa próbuje się rozgościć, to niech już będzie. Niech zaskoczy ciepłym słońcem, drobną przędzą unoszącą się w powietrzu i złotem nad głowami. Niech pozwoli się lubić, zachwyci poranną mgłą albo wieczornym spektaklem na niebie. Niech sprawi, by kasztan pojawił się na mojej drodze. Niech zaszeleści, zawieje i zawiruje. Niech będzie pięknie.
I niech jesienne nostalgie zawisną w powietrzu. :)

piątek, 12 września 2014

Drożdżówka z COŚ (Cynamon, Orzechy, Śliwka).


Gdy człowieka bierze gigantyczna ochota na drożdżówkę, ma zasadniczo trzy możliwości do wyboru. Po pierwsze primo: udać się do cukierni i drogą kupna przytargać do domu co tam akurat mają na stanie (niekoniecznie to, na co mamy ochotę).
Po drugie: nawiedzić przyjaciółkę, która nieopacznie pochwaliła się, że właśnie wyjęła pachnące drożdżowe z piekarnika (i to w sumie jest bardzo niegłupia opcja :D).


poniedziałek, 16 września 2013

Drożdżowe. Jesiennie, ze śliwkami.



Szukam okazji, choćby najdrobniejszych, aby włączyć piekarnik. To już nie tylko kwestia, że przydałoby się dobre, domowe ciasto do kawy. To kwestia: trochę więcej, lub trochę mniej ciepła w domu. Dzieci pociągają nosem, ja wyciągam cieplejsze bluzy z szafy, a mąż postanowił uzupełnić mi zapasy grubych skarpet (pożalę się przy okazji: kupił czarne, czym doprowadził mnie niemal do czarnej rozpaczy; wolałabym na ten przykład wrzosowe :D). 

poniedziałek, 10 września 2012

„...a historia wolno sobie płynie...” kontra ciasto z renklodami



Miniony weekend taki trochę z innej bajki był...
Pokonałam zaledwie trzy minuty czasoprzestrzeni, owszem, nieco zakręconej - wyszłam z domu, skręciłam od razu w lewo, potem w prawo i prosto, aż do najgłówniejszej z najgłówniejszych ulic Gdańska, potem jeszcze ze sto kroków trochę w lewo i trochę w prawo, i już. 
Ostatni krok był decydujący, bowiem ze zwykłego, codziennego miasta – przeniosłam się w czasy dawne i jeszcze dawniejsze..


Moja ulubiona Mariacka na jeden wieczór jeszcze bardziej wypiękniała, jeszcze bardziej odżyła, rozśpiewała się, a muzyka poważna wartkim strumieniem popłynęła między kamieniczkami...
Tu i ówdzie z godnością sunęły Gdańszczanki w czepkach i surdutach, albo groźnie spoglądali żołnierze z epoki napoleońskiej, przemierzający mariackie bruki... 


Przyjemnie się działo, „historia wolno sobie płynęła”(klik), a przedproża naszych pięknych kamieniczek radośnie tętniły życiem.
Ja tymczasem zupełnie nieoczekiwanie, za sprawą mojej małej Pszczółki – utknęłam w zaczarowanym świecie baniek.  Uliczka spowita milionem tęczowych bąbelków była wprost zjawiskowa... Utonęłam w niej na dobre 200 lat... A przynajmniej do kolejnego święta ulicy Mariackiej... :)


A jak kulinarnie minął mi weekend?
Cóż, czasem zwyczajnie trzeba iść za ciosem. Drożdżówki ze śliwką zbyt szybko „się zjadły” (ach, żeby same...). No i świetnie, nie zamierzałam się umęczać wspomnieniami i postanowiłam upiec kolejne. A, że przypadkiem nie starczyło czasu na dłuższe wyrabianie i rośnięcie ciasta (w końcu w planach miałam wspomniane zakrzywienie czasoprzestrzeni) to znalazłam im godne zastępstwo.


W ostatnim numerze „Kuchni” (9/2012) moją szczególną uwagę przykuł przepis na ciasto orzechowe z czerwonymi renklodami. To ciasto typu „pieczone do góry dnem”. Jak się zapewne domyślacie, umieszczone na dnie owoce, w połączeniu z brązowym cukrem trzcinowym i masłem – nadają ciastu bardzo smaczny, lekko karmelowy posmak.
Zasadniczo skorzystałam bez większych zmian z przepisu, od siebie dodając jedynie dodatkową porcję orzechów i zwiększając temperaturę pieczenia.
I jeszcze mała uwaga, której zdecydowanie zabrakło mi w przepisie: polecam foremkę (tortownicę, czy jakąkolwiek inną użyjemy z ruchomym dnem) - wyłożyć papierem do pieczenia (koniecznie wraz z bocznymi ściankami), inaczej jest duża szansa, że cały ten przepyszny sos jaki zbiera się na spodzie – bezpowrotnie wypłynie przez nieścisłości foremki.



Ciasto orzechowe z czerwonymi renklodami
inspirowane przepisem w magazynie „Kuchnia” 9/2012 (wraz z moimi uwagami)

ok. ½ kg czerwonych renklod
130g masła
ok. 200g brązowego cukru trzcinowego
1 jajko
½ szkl. śmietany 18% (w oryginale 22%)
150g mąki (1 szkl.)
½ łyżeczki sody oczyszczonej
szczypta soli
1½ łyżeczki przyprawy do jabłecznika (dałam 1 łyżeczkę cynamonu + ¼ łyżeczki kardamonu + ¼ łyżeczki utartych goździków)
1/3 szkl. bardzo drobno posiekanych orzechów laskowych (w oryginale włoskie)
1/3 szkl. orzechów laskowych bardzo grubo posiekanych (dodatkowo – można pominąć)


  Umyte i osuszone renklody podzielić na ósemki lub dwunastki.
Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st. C. Tortownicę o średnicy 20cm wyłożyć ściśle papierem do pieczenia, wraz z bocznymi ściankami.
Na dno wyłożyć 3 łyżki masła i wstawić na ok. 1 min. do piekarnika – do rozpuszczenia masła.
Roztopione masło rozprowadzić po całym dnie, posypać połową (100g) cukru brązowego, a następnie rozłożyć śliwki, tak aby zachodziły jedna na drugą. Posypać grubo posiekanymi orzechami.
Do osobnego naczynia przesiać mąkę wraz sodą oczyszczoną, solą i przyprawami.
Pozostałe masło i cukier utrzeć na gładką masę. Nadal ucierając dodawać po kolei: jajko i śmietanę, a następnie wmieszać mąkę z dodatkami, oraz drobno posiekane orzechy.
Masę delikatnie wyłożyć na owoce – wyrównać powierzchnię szpatułką.
Piec ok. 50 min. Patyczek wetknięty w środek ciasta powinien po wyjęciu być suchy).
Przez ok. 10 min. studzić ciasto w foremce. Potem okrawać nożem dookoła i przełożyć ciasto na talerz, tak aby warstwa owocowa znalazła się na wierzchu (uważać, by nie oparzyć się gorącym sosem!).
Można podawać również na ciepło z kulką lodów waniliowych.
Smacznego!








piątek, 7 września 2012

Na początku była śliwka...



Na początku była... śliwka. :) Malutka taka, drobniutka, raczej niepozorna, gdy leżała skromnie przy jej większych siostrach.
Węgierka. Praw-dzi-wa.



Potem przyszła myśl: że tak zimno jakoś, że znów sweter, że skarpety...
I cynamonem zapachniało, ale nieokreślenie tak, nie wiadomo gdzie i skąd...
Wizualizacja chyba? :)



A potem już tylko rosło i rosło. Jak szalone.
I cieplej się zrobiło. I przyjemniej.
I całkiem realnie zapachniało.
Och, jak bardzo!
A na początku przecież...była tylko śliwka. :)



Drożdżówki ze śliwkami i kruszonką

Ciasto drożdżowe:
500g mąki
1 op. (7g) drożdży instant
¼ łyżeczka soli
1 łyżeczka cynamonu
100g cukru
2 jajka
100g masła
ok. 200 ml mleka

ok. ½ kg śliwek (najlepsze małe węgierki)

Przygotować zaczyn drożdżowy:
*(wszystkie składniki zaczynu brać z ogólnej puli wyszczególnionej powyżej)
Podgrzać 100 ml mleka (powinno być letnie, nie gorące). Dodać 1 łyżeczkę cukru, całe drożdże, 3 łyżki mąki – wymieszać łyżką i pozostawić na 10-15 min. do wyrośnięcia.

Pozostałą mąkę przesiać do misy, wraz z cynamonem i cukrem. Do garnuszka wlać pozostałe mleko (100ml), wraz z masłem – postawić na małym ogniu i rozpuścić. Wlać rozkłócone jajka, przestudzone mleko z masłem, oraz wyrośnięty zaczyn. Wyrabiać (robotem lub ręcznie), aż do uzyskania gładkiego, sprężystego ciasta.
Pozostawić pod przykryciem, aż ciasto podwoi swoją objętość) przez ok. 1,5h (czas może być jednak różny w zależności od mikrowarunków i temperatury panującej w pomieszczeniu).

W międzyczasie wypestkować i poprzekrawać na pół śliwki, oraz przygotować kruszonkę.

Kruszonka:
100g mąki (używam krupczatkę)
50g zimnego masła (prosto z lodówki)
70g cukru trzcinowego
½ łyżeczki cynamonu

Zimne masło pokroić w kostkę i wrzucić do mąki – posiekać nożem, do uzyskania grudek. Dodać cukier i cynamon. Szybko zagnieść kruszonkę. Pozostawić w lodówce do schłodzenia.

Przygotować dużą, płaską blachę (najlepiej taką z wyposażenia piekarnika), wyłożyć ją papierem do pieczenia.
Wyrośnięte ciasto drożdżowe podzielić na dwie (w miarę równe) części. Pierwszą część rozwałkować w podłużny prostokąt (mniej więcej 35x20cm). Rozłożyć na nim połowę przygotowanych śliwek, zostawiając wolny pasek wzdłuż dalszego dłuższego boku. Zwijać ciasto w rulon, wzdłuż dłuższego boku – zaczynając od siebie, a kończąc na boku z wolnym paskiem. Rulon pokroić ostrym nożem na krążki gr. ok. 2cm. Każdy układać na blasze, w odstępach ok. 2cm.
Drugi kawałek ciasta przygotować identycznie jak pierwszy.

Tak przygotowane drożdżówki zostawić na blasze do kolejnego rośnięcia (na ok. 20-30 min.).
Rozgrzać piekarnik do temp. 180st.C.
Wyrośnięte drożdżówki posypać grubą warstwą chłodnej kruszonki.
Piec ok. 30-35 min., aż drożdżówki się zarumienią.
Wyjąć z piekarnika i ostudzić.
Smacznego!





wtorek, 27 grudnia 2011

Ostatnia deska do trumny kontra sernik pomarańczowy ze śliwką


Dzięki niezawodnej komunikacji kolejowej wkroczyłam dziś do pracy spóźniona o całe 15 min. W ręku dzierżyłam torbę wypchaną pudełkami. A w pudełkach...
Naiwności ty moja! Skąd powzięłam cichą nadzieję, że niezauważenie upłynnię świąteczne wypieki, których przygotowałam tego roku mniej niż zwykle, a których i tak zostało stanowczo zbyt wiele – tego nie wiem...
Spojrzałam na nasz pracowy wielofunkcyjny blat i jęknęłam w duchu... Zamiast sterty rysunków i tomiszczy dokumentacji – pyszniły się ciasta...
Widać nie ja jedna nie miałam apetytu. :D Albo nie ja jedna powzięłam postanowienie nie przybrać przez święta na wadze. :D
Dołożyłam swoje trzy słodkie grosze i jak się okazało - był to ostatni gwóźdź do trumny.
„No tak Tiffi..., teraz już nic więcej nie pozostaje, tylko się dobić...” skwitowała Pamelka zaglądając do talerzy.
I miała rację. :D
Pies z kulawą nogą nie zajrzał dziś do pracowni, by wspomóc nas w poświątecznej konsumpcji...

Jednym z ciast, które przywiozłam do pracy – był sernik ze śliwką w czekoladzie. Idea na na taki właśnie sernik pochodzi z bloga White Plate (klik).
Co prawda nie korzystałam w całości z przepisu Liski, nie robiłam śliwkowego spodu typu brownie, nie polewałam sernika białą czekoladą – wybrałam z niego po prostu sam pomysł wykorzystania czekoladowych cukierków ze śliwką. A pomysł – uwierzcie na słowo – jest przepyszny!
Śliwki wrzuciłam do środka ciasta, a pozostając w klimacie zimowo – świątecznym, do serowej masy dałam dużo drobno startej skórki z pomarańczy i podkręciłam dodatkowo smak pomarańczowym alkoholem.
Potraficie wyobrazić sobie ten smak? Osobiście radzę pójść o krok dalej i nie poprzestać na wyobrażeniach... :)



Sernik pomarańczowy ze śliwką w czekoladzie
(inspirowany przepisem na „Sernik śliwka w czekoladzie” z bloga White Plate)

1 kg twarogu 3-krotnie mielonego (u mnie Delfiko)
5 jaj
220g cukru
2 łyżki cointreau (można pominąć)
2 łyżki maizeny (skrobi kukurydzianej)
skórka drobno otarta z 2 pomarańczy
300g cukierków śliwka w czekoladzie (za radą Liski – wybrałam cukierki Nałęczowskie)

Piekarnik rozgrzać do temp. 180st.C (grzałki góra – dół).
Przygotować kąpiel wodną. *
Okrągłą foremkę o średnicy 25cm – wysmarować masłem i delikatnie oprószyć mąką, lub wyłożyć papierem do pieczenia.
Śliwkę w czekoladzie pokroić na niezbyt drobne kawałki (np. na ćwiartki).
Jaja ubić z cukrem. Cały czas mieszając - dodać cointreau, maizenę i skórkę pomarańczową. Dołożyć twaróg i delikatnie (jeśli robotem, to na niskich obrotach, by zbytnio nie napowietrzyć masy) – wymieszać.
Wlać połowę masy serowej do foremki. Wyłożyć równomiernie pokrojone cukierki czekoladowe, a na wierzch wlać resztę masy.
Piec w kąpieli wodnej * przez ok. 60 min. W trakcie pieczenia (mniej więcej po 20-30 min.) warto foremkę przykryć od góry folią aluminiową, aby wierzch sernika nie zbrązowiał zbyt mocno. Folię usunąć pod koniec pieczenia.
Uwaga! Patyczek włożony w środek sernika nie będzie suchy. Sernik „zastygnie” w trakcie chłodzenia.
Ostudzić w temp. Pokojowej, a następnie chłodzić w lodówce (pod przykryciem) – najlepiej przez całą noc.
Smacznego!

* kąpiel wodna polega na tym, że foremkę z surową masą wkłada się do większej formy częściowo wypełnionej gorącą wodą (u mnie rolę większej formy pełniła duża blacha z rantami z wyposażenia piekarnika)

niedziela, 25 września 2011

Wrzosy, fiolety i śliwki


Jesień bez ciasta ze śliwkami – to nie jesień.
Dlatego obchodzę wszystkie stoiska na targu i wybieram to, na którym wśród dyni i bakłażanów pysznią się najpiękniejsze śliwki. A raczej śliweczki, bo do wypieków wybieram raczej nasze małe, poczciwe węgierki.


Biorę też inne odmiany, większe i mocno dojrzałe. Te do zjedzenia „od ręki”. I do pogryzania, gdy wieczorem będę przeglądać kulinarne magazyny (zawsze gdy to robię – łapie mnie wilczy głód. :) I do pracy na drugie śniadanie.
A ciasto... takie zwykłe. Jesienne. W moim ulubionym kolorze. Otaczam się fioletami i wrzosami, i wyglądam złotej, polskiej jesieni za oknem.


Ciasto ze śliwkami

180g masła w temp. pokojowej
3 jaja (w temp. pokojowej)
80g brązowego cukru trzcinowego
180g mąki
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
szczypta utartych drobno goździków (ok. 4 goździki)
ok. 1/3 łyżeczki sproszkowanej gałki muszkatołowej
3 łyżki mielonych orzechów laskowych
1 + 1 łyżki brązowego cukru trzcinowego
350 - 400g śliwek (użyłam węgierek)

Piekarnik rozgrzać do temperatury 180st.C. Przygotować tortownicę o średnicy 20-22cm. Wysmarować masłem i oprószyć lekko mąką, lub wyłożyć papierem do pieczenia.
Śliwki umyć, osuszyć, przekroić wzdłuż na połówki i usunąć pestki.
Mąkę przesiać wraz z proszkiem do pieczenia, gałką muszkatołową i utartymi goździkami do osobnego naczynia.
Masło utrzeć z cukrem na puszystą masę. Cały czas ucierając, wbijać po jednym jajku. Dodać przesianą mąkę z proszkiem i przyprawami – i wymieszać (nie ucierać już zbyt długo).
Przełożyć ciasto do foremki. Mielone orzechy pomieszać z 1 łyżką cukru trzcinowego i posypać równomiernie po wierzchu ciasta. Wyłożyć połówkami śliwek (skórką do dołu) i posypać kolejną łyżką cukru trzcinowego.
Piec ok. 45 min. Patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy.
Smacznego!

poniedziałek, 5 września 2011

Bez szału przetwarzania


Kiedyś go przeszłam. Szał przetwarzania. Kilka lat wstecz przerabiałam obficie co się dało i w ilościach raczej nieprzyzwoitych. Jego skutkiem regały w piwnicy pękały w szwach, dźwigając wiele, wiele dziesiątek słoików z najróżniejszą zawartością. Przypominało to bardziej okopy, niż domową spiżarkę. Niektóre ze słoików (zwłaszcza te z frakcji dżemowo – konfiturowej) stoją nienaruszone do dziś. Jakoś nie ma w domu amatorów.


Pewne jest to, że dzięki tamtemu doświadczeniu – mam dzisiaj mniej pracy. Nie przetwarzam i jest mi z tym dobrze, a nawet do twarzy. :)
Są jednak małe, maleńkie wyjątki. Dzisiaj jeden z nich, zdecydowanie w ilościach degustacyjnych, a nie hurtowych.
Chutney śliwkowy z przepisu Bey, zrobiłam na próbę w zeszłym roku i jeszcze w zeszłym... Bardzo mi przypadł do gustu, więc w tym roku mała powtórka. Podoba mi się w nim zestawienie smaków słodkich z pikantnymi. Poza tym to po prostu bardzo fajny i bardzo smaczny chutney. Polecam!



Chutney ze śliwek
cytuję za Beą

800 g śliwek
200 g czerwonej cebuli
150 g rodzynek
90-100 ml czerwonego wytrawnego wina
40 ml octu balsamicznego
100 g miodu
50 g cukru muscovado
1/2 - 3/4 łyżeczki imbiru w proszku (lub ok. 1/2 łyżki świeżego, startego)
1 łyżeczka kardamonu
1/8 łyżeczki zmielonych goździków
szczypta pieprzu kajeńskiego

Śliwki umyć, osuszyć, wypestkować i pokroić na 4-6 mniejszych części. Cebulę drobno poszatkować. Wszystkie składniki umieścić w rondlu i smażyć na wolnym ogniu aż masa dobrze zgęstnieje, regularnie mieszając (u mnie trwało to nieco ponad godzinę). Następnie przełożyć do wyparzonych słoików i pasteryzować jak zazwyczaj.

poniedziałek, 24 sierpnia 2009

Klapsy, pogonie i maraton... :)

Co mają wspólnego klapsy z pogonią? Albo z maratonem? Pozornie niewiele. :) Zwłaszcza jeśli na myśl przywołamy gruszki. :) Ale nie o gruszkach będzie mowa. Będzie o klapsach na planie filmowym. :)
Dzisiaj od samego rana (do teraz, bo wciąż rozgrywają się akcje) pod moimi oknami kręcone są sceny do filmu „Milion dolarów”. Dziesiątki ludzi „z branży”, setki kilogramów sprzętu wszelakiego, statyści – biegacze, którzy, uwierzcie od rana zrobili już prawdziwy maraton, powtarzając po wielokroć „biegane sceny”..., no i aktorzy... (z których rozpoznałam tylko Tomasza Karolaka, chyba najbardziej znanego z telewizyjnego serialu „39 i pół”) .
Co kilkanaście minut słyszę: „Milion dolarów. Scena 430! (431...,432..., 433...)” i klaps! Kamery! Akcja!

podglądane i pstrykane z okna :)

Zerkam ciekawie co jakiś czas przez okno i gdy po raz kolejny obserwuję wciąż tą samą scenę - nachodzi mnie taka refleksja... ileż cierpliwości musi być w tych ludziach... Wiem, wiem... ich praca, ich chleb powszedni... Jednak uzmysławiam sobie, że oglądając finalny produkt w kinie, czy na ekranach telewizyjnych – ja, przeciętny widz, nie myślę o tym ile wysiłku wkładanego jest w każdą najmniejszą scenę. Zapewne tych pracowitych 12 godzin, jakie już upłynęły na planie pod moim domem – przełoży się na maksymalnie kilka minut filmu.

A ja dzisiaj na przekór tej mrówczej pracy, o której mowa powyżej – pokażę deser na bis. :) Na bis, bo ponownie będzie crumble... Czyli szybko, łatwo i przyjemnie. :) Tutaj żadnych dubli być nie może, bo crumble nie można zepsuć. :D To deser dla niecierpliwych, każde podejście zawsze udane. :)
Tym razem skorzystałam z przepisu Gordona Ramsay'a. Chef proponuje świetne zestawienie smakowe: śliwki + wino marsala + ciasteczka amaretti w roli kruszonki. Świetnie brzmi, prawda? :) Ja potwierdzę, że również dobrze smakuje. :)
Zapraszam!



Crumble śliwkowe z marsala i amaretti
inspirowane przepisem Gordona Ramsay'a z książki „Zdrowa kuchnia” z moimi zmianami

500 g dojrzałych, ale twardych śliwek
2-3 łyżki wina marsala (lub likier z czarnych porzeczek)

30 g ciasteczek migdałowych amaretti
25 g zimnego masła *
50 g mąki *
1 łyżkę cukru trzcinowego *

* to mój dodatek do kruszonki; w oryginale tych składników nie ma

Rozgrzać piekarnik do temp. 200 st.C. Niewielką foremkę (u mnie 20x20cm) wysmarować masłem.
Śliwki umyć, osuszyć, wypestkować. Połówki śliwek ułożyć w foremce skórką do dołu. Skropić marsalą lub likierem.
W misce posiekać mąkę z zimnym masłem, aż powstaną grudki. Dołożyć cukier i wkruszyć ciasteczka migdałowe. Zagnieść szybko palcami kruszonkę.
Posypać śliwki kruszonką. Piec ok. 15-20 min., aż kruszonka się lekko zezłoci.
Podawać z gałką gęstego jogurtu naturalnego (propozycja G. Ramsay'a), lub lodów (propozycja moja).
Smacznego! :)