Podobnych zup znajdziecie w archiwum bloga co najmniej kilka. Różnią je w zasadzie tylko szczegóły. Czasem podawane na talerzu z włoszczyzną, czasem bez niej; raz w wersji wegetariańskiej, innym razem z delikatnym, białym mięsem. Raz z dodatkiem drobnej kosteczki ziemniaczanej, ryżem albo makaronem. Bardzo często okraszone porządną porcją domowego pesto – na wzór słynnej „soupe au pistou”.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zupy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Zupy. Pokaż wszystkie posty
wtorek, 27 czerwca 2017
Najpiękniejsze zupy powstają u progu lata :)
Podobnych zup znajdziecie w archiwum bloga co najmniej kilka. Różnią je w zasadzie tylko szczegóły. Czasem podawane na talerzu z włoszczyzną, czasem bez niej; raz w wersji wegetariańskiej, innym razem z delikatnym, białym mięsem. Raz z dodatkiem drobnej kosteczki ziemniaczanej, ryżem albo makaronem. Bardzo często okraszone porządną porcją domowego pesto – na wzór słynnej „soupe au pistou”.
czwartek, 13 kwietnia 2017
Żurek domowy z białą kiełbasą
Najsmaczniejszy żurek – tego jestem pewna – to ten, przygotowany od podstaw. Brzmi trochę poważnie, ale bez obaw, w gruncie rzeczy nie taki diabeł straszny. W końcu mowa tylko o zupie… ;-)
W zasadzie nie ma tutaj żadnej wielkiej filozofii. Potrzebny za to jest dwuskładnikowy zestaw startowy: aromatyczny zakwas przygotowany na żytniej mące i niewielka dawka dobrych chęci. To na początek. :)
piątek, 7 kwietnia 2017
Domowy zakwas na żurek
Jeśli w Twojej szafce kuchennej zalega przypadkiem mąka żytnia i nie masz za bardzo na nią pomysłu – podpowiadam: przygotuj zakwas na żurek! Będzie jak znalazł na zbliżające się święta wielkanocne, a Tobie odpadnie szukanie po sklepach jadalnego gotowca. ;-)
Co do niego, różnie bywa. Często trafia się tak mocno i nieprzyjemnie kwaśny (jakby zawierał ocet spirytusowy), że nie wiadomo co z takim robić... Szkoda zachodu, własny pewniejszy.
poniedziałek, 16 stycznia 2017
Zupa na chłodne dni. Z ciecierzycą, pieczarkami i makaronem.
Czasem bywa tak, że trudno zadowolić naraz wszystkich członków rodziny. Syn błaga o pieczarki, w zasadzie w jakiejkolwiek postaci, ale najlepiej gdyby były smażone. Mąż co raz dopytuje o swoją ulubioną zupę z ciecierzycą, której już tak dawno nie robiłam (notabene chodzi o zawiesistą zupę Jamiego Olivera z „Mojej włoskiej wyprawy”). A Pszczółka jak zwykle nie prosi o nic. Ona najchętniej nie jadłaby nic. No może naleśniki, ewentualnie makaron. Najchętniej bez dodatków. A mnie to już czasem wszystko jedno, byle tylko nie trzeba było dla każdego osobno gotować. Bo i tak się zdarzało.
wtorek, 25 października 2016
Energetyczna fasolowa z dynią i jarmużem
Tej jesieni postawiłam na aktywność ruchową. Brzmi jakbym dotąd tylko leżała, zatem stop…i jeszcze raz... :)
Tej jesieni postawiłam na zwiększoną ilość ruchu. Do dotychczasowej, wcale nie małej aktywności fizycznej, dołożyłam kolejne „co nieco”: sporo fitnessu na trampolinach i trochę zumby. Nowe wyzwania zabierają mi niemało czasu, ale też i przynoszą mnóstwo radości. Pot się leje przez całe 60 intensywnych minut, 5 dni w tygodniu.
czwartek, 25 lutego 2016
Kolorowa fasolowa na skórce.
Nauczyłam się nie wyrzucać skórek od parmezanu. Brzmi może śmiesznie, ale okazuje się, że w suchej skórce jest mnóstwo smaku, którego zwykle nie wykorzystujemy. Kiedyś przeczytałam, że między innymi w parmezanie zamknięty jest piąty smak. Ten nie do końca uchwytny, bardzo delikatny, który trudno opisać słowami. Ani słodki, ani słony, ani gorzki, ani kwaśny - umami.
Od tamtej pory kolekcjonuję parmezanowe skórki. Rzecz jasna nie po to, żeby je podjadać. Wrzucam je do gotujących się potraw, by oddały trochę swojego ukrytego dobra. Ten sposób szczególnie dobrze się sprawdza zwłaszcza w tych przypadkach, gdy gotujemy bez mięsa (wszelkie warzywne wywary, niektóre zupy).
środa, 16 września 2015
Małe co nieco z batata
Z wyglądu przypomina swojskiego kartofla, w smaku – kojarzy mi się z dynią.
Nie przypuszczam, aby słodki batat kiedykolwiek zastąpił ziemniaka w tradycyjnej kuchni polskiej, ale osobiście nie mam nic przeciwko temu, by na inne sposoby urozmaicał nasze talerze.
Ot, choćby takie pieczone frytki... Te mogłabym jeść nawet codziennie. :)
Ale frytki to dopiero początek pysznej batatowej góry lodowej. Moja lista ulubionych potraw na bazie wilca ziemniaczanego (innymi słowy: batata) sukcesywnie rośnie. Są tam i pikantne, rozgrzewające curry, i delikatne zupy, i treściwe gulasze, i zapiekanki, i deserów również nie brakuje.
niedziela, 5 lipca 2015
Zupa na lato. Ojej! Ciepła. :)
Tak, wiem, że gdy upał doskwiera, to przynajmniej pół Polski pochłania chłodniki. Bo podobno chłodzą. :) Sama należę do tej drugiej grupy, która za zimnymi zupami po prostu nie przepada. Nawet wtedy, gdy żar leje się z nieba. A już najbardziej nie przepadam za zimnymi zupami, których głównym składnikiem jest jogurt, kefir i maślanka.
Bo czy lato, czy zima, czy słońce, czy deszcz – dla mnie obiad powinien być ciepły. Trudno, tak mam i prawdopodobnie już chyba nie zmienię. ;-) Dlatego, gdy inni schładzają w lodówce chłodnik litewski, albo inne gazpacho – ja nad płomieniem kuchenki mieszam w garnku pełnym zielonych warzyw.
piątek, 29 maja 2015
Zupa z białych warzyw i zielona kropka nad „i”.
Nie wydaje się Wam, że w maju powinno paść pytanie: zielone czy białe? Przynajmniej jeśli chodzi o szparagi? :)
Ja w zasadzie wolę zielone. Z kilku powodów. Po pierwsze, bo zielone, a jak zielone to bardziej radosne i wiosenne. Po drugie, bo kryją w sobie więcej charakteru i smaku. A po trzecie, są naprawdę mało kłopotliwe i w kilka chwil gotowe do spożycia.
Najbardziej lubię krótko blanszowane, w prostej sałatce (oczywiście zielonej), albo w risotto, suto podlanym białym winem. A podane z płynnym żółtkiem? Czysta poezja smaku, prawda? :)
Ale gdy mam ochotę na lekką, wiosenną zupę, to zdecydowanie wybieram białe. Są tak delikatne, że łatwo chłoną inne, wyrazistsze smaki.
wtorek, 17 marca 2015
Fasolowa, w której łyżka prawie dęba staje.
Porządkowanie szafek kuchennych u progu wiosny to u mnie stała tradycja. Zwykle okazuje się, że suche zapasy, nie wiedzieć czemu, znów „nie wyszły”. Mogłabym to próbować zrzucić na niesprzyjającą zimową aurę, ale tak naprawdę pewnie po prostu zbyt dużo nagromadziłam... Niniejszym rozpoczynam sezon czystek i topienia w garnkach nadwyżek wszelakich.
Na początek rozprawiam się ze strączkowymi (uch! tych mam naprawdę sporo i niejeden pomysł, oraz niejeden garnek jeszcze będzie potrzebny). :)
środa, 4 marca 2015
Zupa dyniowo – marchwiowa. W kuchni Mami Fatale.
Droga Mamo i szanowny Tato!
Jeśli jesteś rodzicem pociechy, która jeszcze nie wyrosła z animowanych opowieści, lubi się utożsamiać z pozytywnymi bohaterami, albo po prostu podglądać ich na szklanym ekranie i dobrze się przy tym bawić, i uczyć zarazem – to dzisiejszy wpis jest skierowany właśnie do Ciebie...
Podejrzewam, że wielu z Was miała już okazję poznać tę nietuzinkową postać animowanej serii... Lecz jeśli przypadkiem jeszcze o niej nie słyszeliście – pozwólcie, że Wam przedstawię - oto Mami Fatale. :)
Mami, to przesympatyczna, starsza Pani, która uciekła od miastowego zgiełku i poświęciła się pasji... gotowania (czyż niejeden z nas też tak by nie chciał? ;-)).
Świat Mami Fatale jest trochę zwariowany, niezwykle kolorowy i nie ma w nim miejsca na nudę. Jest za to miejsce na przygodę, na przyjaźń i czas mile spędzony w kuchni.
A jeśli już mowa o kuchni, to cytując autorów:
„Mami Fatale” w sposób nienachalny promuje zasady zdrowego żywienia pośród najmłodszych widzów. Intryga zawiązana wokół tematyki wybranego dania zwykle przenosi bohaterów ku nieoczekiwanym, zabawnym przygodom, a w zakończeniu wszyscy zasiadają do wspólnego posiłku.”
Kilka miesięcy temu, zostałam zaproszona do współpracy przez studio animacji Grupa Smacznego, autorów serii „Mami Fatale”. Dzięki temu zaproszeniu wiem, jak niesamowitą kucharką jest Mami. Wiem też, że warto się z nią zaprzyjaźnić, podpatrywać w kuchni i korzystać z jej pysznych inspiracji. :)
poniedziałek, 23 czerwca 2014
Warzywa z Hali. Zupa na lato.
Wygodnie jest mieszkać tuż przy najbardziej rozpoznawalnej i najlepiej zaopatrzonej Hali Targowej w mieście. Tym fajniej, że nierozerwalnie związany jest z nią Zielony Rynek – miejsce, gdzie przez sześć dni w tygodniu można kupić każde sezonowe warzywo i owoc.
Właściwie nie ma dnia, żebym przynajmniej jeden raz tutaj nie zajrzała (zwykle dwukrotnie mnie tutaj wiatry przywieją) – nie ważne: celowo czy niby przypadkiem lub przy okazji. To ten z ważnych kierunków na mapie miasta, który mnie osobiście przyciąga jak magnes. Nie zajrzeć tutaj – to jakby nowy dzień w ogóle nie odznaczył się w kalendarzu.
Stąd trudno odejść z pustą ręką. Tutaj zawsze coś pysznego i świeżego woła, że na pewno przyda się w kuchni. A ja chętnie przygarniam. :)
czwartek, 13 czerwca 2013
Białe szparagi + pesto = zupa bardzo pyszna
Gdyby
mi pod przysięgą kazano składać zeznania, które bardziej lubię
i częściej kupuję : białe czy zielone – to zgodnie z prawdą
przyszłoby mi się przyznać, że jak szparagi to zielone!
Dlaczego?
A bo charakterne są. A przy tym mniej upierdliwe w obróbce i
obierać ich nie trzeba. Noszę też wewnętrzne przekonanie, że
zielone warzywa więcej dobrego ze sobą niosą, ale to już taka
moja osobista 'nieuleczalna przypadłość” i nie obrażam się jak
się kto ze mną nie zgadza. :) Ot, lubię zielsko i tyle. :)
wtorek, 5 lutego 2013
Precz z chorobami! I zupa z ciecierzycy
Mam wrażenie, że ostatnio nie robię nic innego, jak tylko użalam
się nad sobą. Co prawda, powody są poważne - w końcu zdrowie, to
największa wartość. Na szczęście, mądrzy ludzie każdego dnia
uświadamiają mnie, że do końca świata daleko. Nie jest łatwo,
głowa płata figle, ale po dłuższym wahaniu – zdecydowałam się:
nie dam się tak łatwo! :)
Dziwnie tak wracać po długiej przerwie z nowym wpisem na blogu, i
przychodzić z pustą ręką... Nie mam świeżutkich zdjęć i
nowych przepisów z wczoraj...
Ktoś na FB napisał mi kilka dni temu „Wrzuć chociaż przepis na
jajecznicę, ale zacznij” (dzięki Violu U. za motywację :)).
Tylko, że ja nawet tej jajecznicy obecnie nie mam... :(
Pomyślałam więc, że zacznę od czegoś, co może przynajmniej
część z Was - już widziała. Ta część, która odkryła nowy
miesięcznik „Moje Smaki Życia”. Tak się złożyło, że
powierzono mi w nim
rubrykę sezonową. Proponuję tylko sprawdzone i smaczne przepisy.
Możecie być też pewni, że w środku zimy nie znajdziecie tam
truskawek czy szparagów.
W najnowszym numerze, królują warzywa
korzeniowe (polecam! zdrowe i pyszne). A ja dzisiaj podzielę się przepisem z
archiwalnego już numeru Moich Smaków Życia (1/2013), gdy główną rolę grały
strączkowe.
Gęsta zupa z dodatkiem ciecierzycy - to jedna z naszych ulubionych zup. Bardzo sycąca.
Idealna na zimowy czas.
Przepis poniżej.piątek, 4 stycznia 2013
Pierwszy w 2013
Zima, a dzień zupełnie niezimowy. I
słońce, i plusy na termometrze, a i śniegu jakoś nie uświadczy
człowiek na tej naszej północy.
W planach była kawiarnia i babskie
pogaduchy, ale skoro pogoda typowo spacerowa, to stolik w lokalu
zamieniłyśmy na przechadzkę po gdańskich zakamarkach.
czwartek, 28 czerwca 2012
Soupe au pistou
Padło hasło: makaron z pesto. :)
A nie! Nie będzie tym razem makaronu (przynajmniej w roli głównej),
choć zasadniczo nie miałabym nic przeciwko. Bo, jak już wiecie,
kocham kluchy.
Wierzycie w koloroterapię? Ja tak i
dlatego zamierzam moje obecne różne smutki i smuteczki zagłuszyć
na zielono.
Jako, że zieleniny na targu obecnie
obficie – korzystam pełnymi garściami.
Słynną francuską „soupe au pistou”
najlepiej przygotować właśnie teraz, gdy świeżutki bób, groszek
i fasolka szparagowa same pchają się do koszyka. Z mrożonek to już
nie to samo...
Zupa jest lekka, pachnąca i co tu dużo
mówić... dzięki dodatkowi świeżo przygotowanego pesto – po
prostu niesamowita w smaku.
Dzielenie się nią – przynajmniej
dla mnie - stanowi problem... Najchętniej zjadłabym sama cały
garnek. :)
Wam również ją polecam!
Pamiętajcie jednak, by zbyt długo nie
gotować warzyw. Urok tej zupy polega również na tym, by warzywa
były jędrne i chrupiące. Zdecydowanie nie rozgotowane! :)
Soupe au pistou – zupa z pesto
(na 3-4 niezbyt duże miseczki)
1 szkl. wyłuskanego bobu
1 szkl. wyłuskanego zielonego groszku
1 mała cukinia
duża garść zielonej fasolki
szparagowej
1 duży ząbek czosnku
2-3 łyżki oliwy / oleju do smażenia
ok. ¾ szkl. drobnego makaronu
ok. 750 ml gorącego bulionu
Na pesto:
ok. 2 duże garści świeżych liści
bazylii (łodyżki też można wykorzystać)
ok. 2 łyżki oliwy z oliwek extra
vergine
2 ząbki czosnku
kawałek sera pecorino lub parmezanu
(ok. 30-50g)
2 łyżki orzeszków piniowych
pieprz do smaku
Orzeszki piniowe delikatnie uprażyć
na suchej patelni. Ser utrzeć. Czosnek obrać z łupinek.
Wszystkie składniki pesto włożyć do
misy malaksera i zmiksować (można też utrzeć ręcznie w
moździeżu, ale jest to bardziej pracochłonna metoda).
W osobnym garnku ugotować makaron al
dente. Odcedzić
Cukinię pokroić w kostkę. Czosnek
drobno utrzeć, lub przecisnąć przez praskę. Zieloną fasolkę
opłukać, pokroić na kawałki ok. 3cm długości (odcinając
ogonki).
Na rozgrzaną w garnku oliwę wrzucić
cukinię i na niewielkim ogniu delikatnie ją zeszklić. Dodać
utarty czosnek i króciutko podsmażyć. Wlać gorący bulion –
zagotować. Do wrzącego bulion wrzucić bób i zieloną fasolkę –
i od ponownego zawrzenia płynu - gotować ok. 5 min. Dodać
wyłuskany zielony groszek i gotować ok. 1 min. Na koniec doprawić
do smaku pieprzem i dodać ugotowany wcześniej makaron.
Podawać gorące. Pesto nakładać po
1-2 łyżeczce bezpośrednio do talerza i dopiero w talerzu wymieszać
z zupą.
Smacznego!
piątek, 25 maja 2012
Botwinkowa zupełnie inaczej :)
Jeśli botwina ciągle jeszcze ma u Was
wzięcie (u mnie ma :)), a pomysły przypadkiem się kurczą – to
zdecydowanie polecam Wam genialną (!) zupę. Wprost prze-pysz-ną!
Przepisem (klik!) na nią, równo dwa miesiące
temu, podzieliła się Beatka z bloga „Bea w kuchni”. Obiecałam
jej wtedy (i przy okazji sobie), że gdy tylko i w nasz region zawita
wiosenne zielsko – to przygotuję tę zupę, choćby nie wiem co!
:)
Pierwsze zakupione botwiny zostały
inaczej zagospodarowane, ale o zupie Bey nie zapomniałam i dzisiaj
bardzo, bardzo ją polecam!
Jeśli tylko lubicie smak kolendry i
kuminu – to ta pożywna zupa powinna Was zachwycić.
Nas wprost zauroczyła! :)
Jest aromatyczna, (w mojej wersji)
lekko pikantna i jak to z zielskiem bywa – niekoniecznie
„wyględna”. :)
Co prawda, wprowadziłam do przepisu
kilka swoich drobnych zmian – np. zrezygnowałam z dodatku cynamonu
i cytryny, oraz w ogóle nie miksowałam zupy – więc z pewnością
nie smakowała i nie wyglądała identycznie jak ta z oryginalnego
przepisu (Ottolenghi „The Cookbook”).
Sami zadecydujcie, na którą wersję
mielibyście ochotę. Ja zdecydowanie ugotuję ją jeszcze raz, by
sprawdzić jak smakuje w wersji cynamonowo – cytrynowej. :)
Życzę Wam udanego, słonecznego
weekendu!
Nie zapomnijcie o jutrzejszym Dniu
Matki! :)
Ja wszystkim Mamom ślę mnóstwo
uścisków. :*
A tym, którzy jeszcze się wahają,
czy wziąć udział w trwającym na blogu konkursie - przypominam,
że jutro jest ostatni dzień na zostawianie komentarzy
konkursowych. Do wygrania jest zestaw „śniadaniowy” ufundowany
przez sklep internetowy „Twój Lunchbox”.
Tutaj (klik) znajdziecie szczegóły.
Zapraszam!
Zupa z botwinki i soczewicy
inspirowana przepisem z bloga „Bea wKuchni” (z moimi zmianami)
2 pęczki botwinki (wraz z buraczkami)
ok. 1 szkl. czerwonej soczewicy
2-3 łyżki oliwy
1 duża cebula
3 ząbki czosnku
1 łyżeczka ziaren kolendry (ew.
mielona)
1 łyżeczka nasion kuminu (ew.
mielony)
ok. 1 litr bulionu (lub gorącej wody)
garść świeżych listków kolendry
1 maleńka papryczka pepperoncino
sól, pieprz do smaku
Botwinkę umyć, osuszyć. Liście i
łodygi pokroić niezbyt drobno. Porządnie wyszorowane buraczki
pokroić w niewielkie słupki.
Soczewicę przepłukać dużą ilością
zimnej wody.
Cebulę drobno posiekać. Czosnek
przecisnąć przez praskę lub drobno utrzeć.
Nasiona kolendry i kuminu utrzeć w
moździerzu.
W większym garnku, na rozgrzanej
oliwie – zeszklić cebulę. Dodać czosnek i utarty kumin z
kolendrą, a następnie soczewicę – krótko przesmażyć. Dorzucić
pokrojoną botwinę (z buraczkami) i mieszając – smażyć ok. 2
min. aż zielenina „zwiędnie”. Zalać bulionem (lub gorącą
wodą). Gotować ok. 20 min. do momentu, aż soczewica będzie
miękka. W międzyczasie doprawić do smaku solą. Pod koniec
gotowania dorzucić listki świeżej kolendry i doprawić pieprzem.
*
Smacznego!
* W przepisie z książki Ottolenghi
„The Cookbook” - cytowanym przez Beę na Jej blogu – do zupy
dodawany jest również cynamon. Zupa jest częściowo miksowana i
podawana z cytryną. Ja tym razem z tych trzech rzeczy zrezygnowałam.
piątek, 17 lutego 2012
Zupa strączkowa z „uciekinierek”
Dwa pączki na cały Tłusty Czwartek to wystarczająco dużo, by mieć wyrzuty sumienia, że to o dwa za dużo... Ale tłusty dzień ma swoje prawa, a kto wie..., może nawet i obowiązki. :) Kolega z pracy, który pechowo akurat się rozchorował, przysłał drogą mailową zwięzłą informację, której cała treść opiewała w całe dwa wielce pokrzepiające słowa: „pozdrawiam tłuściochów!”. Cóż, w tej sytuacji nawet obrazić się i strzelić focha – nijak nie wypada. :D
W kwestii „uciekinierek” - dalekiej drogi nie miały. Wpadły wprost do żeliwnego garnka, w którym utopiły się wraz z porcją warzyw – zamieniając się w gęstą, pożywną zupę.
Bardzo podobną zajadałam się zeszłego roku w jednej z licznych, maleńkich trattorii Wiecznego Miasta. Wyłuskiwałam z talerza składniki, kodując w głowie „ku pamięci, gdy będę gotować w domu”. A potem, przemierzając targi Rzymu – wypatrzyłam je. Kolorowe. Ogromnie miłe dla oka. :) Więc przyleciały wraz ze mną, upchane w podręcznym bagażu.
To nie problem przygotować podobną samodzielnie. Prawie wszystkie ziarenka dostępne są u nas: fasola jaś, kidney, lobhia , borlotti, czarna, mung, adzuki, ciecierzyca. Problem może stanowić jedynie dostępność (ale może u Was nie?) : suszonego bobu i zielonego groszku.
Duża dawka porządnej i zdrowej energii. :)
Ps. Niech TO (klik) zdjęcie będzie wyjaśnieniem dlaczego mówię o „uciekinierkach”. :)
Zupa ze strączkowych z makaronem
ok. 300g mieszanki ziarenek strączkowych (u mnie suszone: fasola jaś, kidney, lobhia , borlotti, czarna, mung, adzuki, zielony groszek, ciecierzyca, suszony bób)
ok. 1 litr bulionu lub wody
1 cebula
kawałek selera korzeniowego
kawałek korzenia pietruszki
2 marchwie
2 łodygi selera naciowego
różyczki brokuła
oliwa / olej do smażenia
2 liście laurowe
ok. 1/3 łyżeczki cząbru
ok. 1/3 łyżeczki estragonu
sól, pieprz do smaku
ok. 1 szkl. drobnego makaronu
natka pietruszki
oliwa extra vergine
garść świeżo utartego parmezanu (u mnie pecorino)
Mieszankę ziarenek strączkowych wrzucić do garnka, namoczyć w w zimnej wodzie i pozostawić do napęcznienia na noc.
Następnego dnia zlać wodę i uzupełnić świeżą. Gotować wraz z liśćmi laurowymi, aż ziarna będą średnio miękkie (ok. 30min.). Odcedzić na sicie.
Cebulę obrać, posiekać drobno.
Seler korzeniowy, pietruszkę, marchew – umyć, obrać i pokroić w kostki. Seler naciowy pokroić w krążki.
W oddzielnym garnku (większym objętościowo) rozgrzać olej i zeszklić na nim cebulę. Zalać bulionem lub wodą. Dodać strączkowe, pokrojone warzywa, cząber i estragon.
Gotować do miękkości. W międzyczasie doprawić do smaku solą i pieprzem. Na 10 min. przed końcem gotowania dorzucić różyczki brokuła.
Osobno ugotować makaron. Wmieszać do zupy wraz z drobno posiekaną natką pietruszki.
Zupę podawać posypaną sporą porcją świeżo tartego parmezanu (lub pecorino) i skropioną oliwą z oliwek extra vergine.
Smacznego!
poniedziałek, 9 stycznia 2012
Z toskańskich wspomnień - ribollita
Im bardziej ponuro za naszymi oknami, tym częściej wspominam upalne lato w Toskanii. Wracam myślami do falujących winnic, które miękko pokryły wzgórza. Do palonej sieny toskańskich pól. Do średniowiecznych miasteczek, w których niemal każdy kamień pamięta dużo, albo i jeszcze więcej... Do uśmiechniętych, życzliwych ludzi. Do targów i sklepików pełnych lokalnych smakołyków. Do najlepszych na świecie lodów. I zupy tak tak gęstej i pożywnej, że wydaje się być idealna na zimowy czas.
Ribollita... zupa, w której łatwo się zakochać.
Ribollita
(inspirowane przepisem Jamie Oliver'a „Włoska wyprawa Jamiego”, z moimi małymi modyfikacjami)
ok. 300g białej, drobnej fasoli cannellini (suszona lub świeża w sezonie letnim)
pół niedużej kapusty włoskiej pokrojonej w cienkie paski (w oryginale cavolo nero – dla mnie niedostępne)
listek laurowy
1 cebula – drobno posiekana
2 ząbki czosnku – utarte
1 ziemniak – pokrojony w kosteczkę
3 łodygi selera naciowego – pokrojone
2 marchewki – pokrojone w talarki lub kostkę
oliwa z oliwek
mała szczypta utartych nasion kopru włoskiego
mała szczypta chilli
kilka gałązek świeżego tymianku
1 puszkę (400g) pulpy pomidorowej – polecam wybierać dobrej jakości, np. Mutti, a w sezonie zamienić na pyszne, dojrzałe pomidory
sól, pieprz do smaku
2 kromki czerstwego chleba – pokrojone w kostkę
oraz najlepszą oliwę z oliwek tłoczoną na zimno
ewentualnie dodatkowe kromki czerstwego chleba *
Suszoną fasolę namoczyć w wodzie i pozostawić na noc (jeśli fasola jest świeża – etap namaczania pomijamy).
Ugotować fasolę w świeżej wodzie wraz z listkiem laurowym i pokrojonym ziemniakiem. Odcedzić, zachowując wywar. Połowę fasoli pozostawić w całości , a połowę rozgnieść widelcem lub zmiksować.
W rondlu rozgrzać kilka łyżek oliwy (ilość taka, by zakryła dno rondla). Na małym ogniu delikatnie zeszklić cebulę. Dodać pokrojone warzywa: seler naciowy, marchewki i kapustę, oraz utarty czosnek, szczyptę chili, koper włoski i świeże listki tymianku – całość krótko dusić.
Wlać ok. 1 szkl. wody z gotowanej fasoli, oraz pulpę pomidorową – doprowadzić do wrzenia i gotować na małym ogniu ok. 30 min. Dodać fasolę (w całości i miksowaną) i jeszcze trochę gotować – do miękkości warzyw. Wmieszać pokrojony w kostkę chleb. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Podawać z odrobiną oliwy extra vergine.
* W Toskanii podawano nam ribolittę z dodatkowymi kromkami czerstwego chleba na dnie talerza.
** Najsmaczniejsza jest odgrzewana w kolejnych dniach.
Smacznego!
sobota, 25 czerwca 2011
Jest lato! jest zabawa! I zielsko jest! :)
Biała koszula, ciemne spodnie. I ostatni dzień w szkole.
Świadectwo odebrane. Łzy wzruszenia uronione (nawet całkiem sporo). I bynajmniej nie przez świeżo upieczonego ucznia klasy trzeciej, ale jego nieznośnie płaczliwą matkę (a przy tym bardzo dumną z syna :)). :D

Spacer ulicami miasta w jedynym słusznym kierunku takiego dnia jak ten. Lody w legendarnym „Misiu”, który od lat co najmniej „-dziestu” rezyduje niezmiennie w tym samym, skromnym, lilipucim wręcz lokalu. I tak jak lat „-dzieści” temu, tak i teraz smaków do wyboru jest dosłownie garstka. Za to smakują dokładnie tak samo jak wtedy, gdy to ja byłam dzieckiem. Nie potrzeba niebieskich barwników, czy wymyślnych, egzotycznych dodatków. To prawdziwe lody. Uwielbiają je dzieci. Kochają je dorośli.
Każda okazja jest dobra, żeby zajrzeć do „Misia”. Tego dnia to niemal powinność... :)

Potem grill w ogródku z rodziną. Nadmiar szczęścia z wakacyjnej wolności.
Wiwat lato! Wiwat wakacje! :)

Ostatnio ktoś znajomy nieoczekiwanie zaserwował mi słowa: „te twoje zielska... :)”.
No cóż, moje zielska są po prostu moje ulubione. :)
Smakują lepiej, wyglądają lepiej, łatwiej i szybciej dają się przyrządzić, a do tego są bardziej fotogeniczne. Dla mnie same zalety. :D

Pozostając więc w temacie zielska i wakacji jednocześnie, proponuję bardzo lekką zupę, pełną letnich warzyw. To właściwie całkiem zwyczajna zupa, najzwyklejsza jarzynowa, choć bez kawałka mięsa. Różnica jest taka, że nie gotowałam jej tradycyjnie, aż do porządnej miękkości warzyw. Proces warzenia był stosunkowo krótki, a warzywa wrzucane były do bulionu tylko na kilka minut. Dzięki temu pozostały jędrne, chrupkie i bardzo pyszne. Zupełnie jak w moich warzywnych sałatach.
Ale uwaga! To nie jest zupa dla każdego. Nie posmakuje ona temu, kto lubuje się tylko w rozgotowanych jarzynkach... :)

A korzystając z okazji, chciałam zachęcić do lektury mojego pierwszego, drukowanego artykułu. Zaproszona do współpracy przez magazyn „Czas Wina” - popełniłam debiutancki tekst. Temat oczywiście mocno kulinarny. :) Kogo interesuje świat dobrych win – może skusi się na wersję drukowaną (dwumiesięcznik dostępny jest w Empikach). O „Wyznaniach lawendowej kosmitki” można też poczytać on-line (tutaj - klik).
Miłego (mam taką nadzieję) czytania! :)

Letnia zupa z chrupiącymi warzywami
ok. ½ szkl. drobnej białej fasolki (świeżej lub suszonej, w wersji leniwej ostatecznie gotowa z puszki)
nieduży por (tylko jasna część)
ok. 1 szkl. wyłuskanego świeżego bobu
ok. ¾ szkl. wyłuskanego zielonego groszku
garść zielone j fasolki (ok. 150g)
ok. 750 ml gorącego bulionu (dowolnie: warzywny lub mięsny)
1 duży młody ziemniak
ok. 2 łyżek oliwy lub oleju roślinnego
garść mieszanki świeżych ziół ( u mnie: tymianek + oregano + majeranek)
sól, pieprz do smaku
Jeśli używamy suszonej białej fasoli – dzień wcześniej zalać zimną wodą i pozostawić na noc do napęcznienia. Następnego dnia odcedzić, zalać świeżą wodą i ugotować fasolę do miękkości. Odcedzić.
Warzywa umyć i osuszyć. Zioła posiekać.
Ziemniaka pokroić w niedużą kostkę. Pora pokroić w piórka. Zieloną fasolkę pokroić na kawałki ok. 2-3 cm.
W garnku rozgrzać oliwę, wrzucić pokrojonego pora i lekko zeszklić. Dodać ziemniaka i razem podsmażać ok. 1-2 min. na niedużym ogniu. Wlać gorący bulion, dodać przygotowaną wcześniej białą fasolkę i – doprowadzić do wrzenia.* Gotować pod przykryciem, aż ziemniaki zmiękną (ok. 10 min.). Teraz kolejno wrzucać warzywa: bób i fasolkę – gotować już bez przykrycia ok. 5 min. (warzywa powinny być lekko twardawe), a na sam koniec wrzucić zielony groszek i zostawić zupę na ogniu jeszcze przez 1 minutę.**
W razie potrzeby doprawić solą i pieprzem do smaku.
Smacznego!
* Jeśli używamy fasolki z puszki – to przepłukaną i odcedzoną dodać dopiero na sam koniec gotowania wraz z groszkiem zielonym.
** To jest zupa z chrupiącymi, lekko twardawymi warzywami. Jeśli nie lubicie takich – należy samodzielnie dostosować czas gotowania.
Świadectwo odebrane. Łzy wzruszenia uronione (nawet całkiem sporo). I bynajmniej nie przez świeżo upieczonego ucznia klasy trzeciej, ale jego nieznośnie płaczliwą matkę (a przy tym bardzo dumną z syna :)). :D
Spacer ulicami miasta w jedynym słusznym kierunku takiego dnia jak ten. Lody w legendarnym „Misiu”, który od lat co najmniej „-dziestu” rezyduje niezmiennie w tym samym, skromnym, lilipucim wręcz lokalu. I tak jak lat „-dzieści” temu, tak i teraz smaków do wyboru jest dosłownie garstka. Za to smakują dokładnie tak samo jak wtedy, gdy to ja byłam dzieckiem. Nie potrzeba niebieskich barwników, czy wymyślnych, egzotycznych dodatków. To prawdziwe lody. Uwielbiają je dzieci. Kochają je dorośli.
Każda okazja jest dobra, żeby zajrzeć do „Misia”. Tego dnia to niemal powinność... :)
Potem grill w ogródku z rodziną. Nadmiar szczęścia z wakacyjnej wolności.
Wiwat lato! Wiwat wakacje! :)
Ostatnio ktoś znajomy nieoczekiwanie zaserwował mi słowa: „te twoje zielska... :)”.
No cóż, moje zielska są po prostu moje ulubione. :)
Smakują lepiej, wyglądają lepiej, łatwiej i szybciej dają się przyrządzić, a do tego są bardziej fotogeniczne. Dla mnie same zalety. :D
Pozostając więc w temacie zielska i wakacji jednocześnie, proponuję bardzo lekką zupę, pełną letnich warzyw. To właściwie całkiem zwyczajna zupa, najzwyklejsza jarzynowa, choć bez kawałka mięsa. Różnica jest taka, że nie gotowałam jej tradycyjnie, aż do porządnej miękkości warzyw. Proces warzenia był stosunkowo krótki, a warzywa wrzucane były do bulionu tylko na kilka minut. Dzięki temu pozostały jędrne, chrupkie i bardzo pyszne. Zupełnie jak w moich warzywnych sałatach.
Ale uwaga! To nie jest zupa dla każdego. Nie posmakuje ona temu, kto lubuje się tylko w rozgotowanych jarzynkach... :)
A korzystając z okazji, chciałam zachęcić do lektury mojego pierwszego, drukowanego artykułu. Zaproszona do współpracy przez magazyn „Czas Wina” - popełniłam debiutancki tekst. Temat oczywiście mocno kulinarny. :) Kogo interesuje świat dobrych win – może skusi się na wersję drukowaną (dwumiesięcznik dostępny jest w Empikach). O „Wyznaniach lawendowej kosmitki” można też poczytać on-line (tutaj - klik).
Miłego (mam taką nadzieję) czytania! :)
Letnia zupa z chrupiącymi warzywami
ok. ½ szkl. drobnej białej fasolki (świeżej lub suszonej, w wersji leniwej ostatecznie gotowa z puszki)
nieduży por (tylko jasna część)
ok. 1 szkl. wyłuskanego świeżego bobu
ok. ¾ szkl. wyłuskanego zielonego groszku
garść zielone j fasolki (ok. 150g)
ok. 750 ml gorącego bulionu (dowolnie: warzywny lub mięsny)
1 duży młody ziemniak
ok. 2 łyżek oliwy lub oleju roślinnego
garść mieszanki świeżych ziół ( u mnie: tymianek + oregano + majeranek)
sól, pieprz do smaku
Jeśli używamy suszonej białej fasoli – dzień wcześniej zalać zimną wodą i pozostawić na noc do napęcznienia. Następnego dnia odcedzić, zalać świeżą wodą i ugotować fasolę do miękkości. Odcedzić.
Warzywa umyć i osuszyć. Zioła posiekać.
Ziemniaka pokroić w niedużą kostkę. Pora pokroić w piórka. Zieloną fasolkę pokroić na kawałki ok. 2-3 cm.
W garnku rozgrzać oliwę, wrzucić pokrojonego pora i lekko zeszklić. Dodać ziemniaka i razem podsmażać ok. 1-2 min. na niedużym ogniu. Wlać gorący bulion, dodać przygotowaną wcześniej białą fasolkę i – doprowadzić do wrzenia.* Gotować pod przykryciem, aż ziemniaki zmiękną (ok. 10 min.). Teraz kolejno wrzucać warzywa: bób i fasolkę – gotować już bez przykrycia ok. 5 min. (warzywa powinny być lekko twardawe), a na sam koniec wrzucić zielony groszek i zostawić zupę na ogniu jeszcze przez 1 minutę.**
W razie potrzeby doprawić solą i pieprzem do smaku.
Smacznego!
* Jeśli używamy fasolki z puszki – to przepłukaną i odcedzoną dodać dopiero na sam koniec gotowania wraz z groszkiem zielonym.
** To jest zupa z chrupiącymi, lekko twardawymi warzywami. Jeśli nie lubicie takich – należy samodzielnie dostosować czas gotowania.
Subskrybuj:
Posty (Atom)