Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Spiżarnia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Spiżarnia. Pokaż wszystkie posty

piątek, 7 kwietnia 2017

Domowy zakwas na żurek


Jeśli w Twojej szafce kuchennej zalega przypadkiem mąka żytnia i nie masz za bardzo na nią pomysłu – podpowiadam: przygotuj zakwas na żurek! Będzie jak znalazł na zbliżające się święta wielkanocne, a Tobie odpadnie szukanie po sklepach jadalnego gotowca. ;-)
Co do niego, różnie bywa.  Często trafia się tak mocno i nieprzyjemnie kwaśny (jakby zawierał ocet spirytusowy), że nie wiadomo co z takim robić... Szkoda zachodu, własny pewniejszy.

wtorek, 21 marca 2017

Masło fistaszkowe


Masło orzechowe nie jest może produktem naszej pierwszej potrzeby kulinarnej, ale lubimy je na tyle mocno, że staram się zawsze mieć mały słoiczek pod ręką, na wypadek gdyby akurat naszła nas ochota na małe fistaszkowe co nieco.
Przyznaję, kupowałam gotowca przez całe długie lata. Bo tak łatwiej i szybciej. Zresztą z wygody wmawiałam sobie, że „przecież masło to masło, smakuje jak smakuje”. W teorii i owszem ale w praktyce różnie bywało. Zwykle sprawdzała się zasada, że, im krótsza lista składników na etykiecie, tym smakowało lepiej, ale też i cena windowała wtedy mocno w górę.

środa, 12 sierpnia 2015

Gofry & Gwiazdy


Dzisiaj jest noc spadających gwiazd. Nie wiem czy w środku dużego miasta znajdę wystarczająco dobry skrawek nieoświetlonej powierzchni, aby bez przeszkód zaobserwować Perseidy.
Tak czy siak, łapię pyszną przegryzkę w rękę i idę szukać szczęścia - gwiazdy, która spełni moje marzenie. Wam również radzę zrobić to samo. ;-)
Do przeczytania wkrótce. :)

Ps. Gofry z przepisu Michael'a Roux są genialne. Nie ma w nich ani szczypty proszku do pieczenia, a i tak wychodzą wyrośnięte, puszyste i mięciutkie. To zasługa dodatku piany z białek, która świetnie „podnosi” ciasto. Polecam recepturę genialnego szefa kuchni.

sobota, 4 lipca 2015

Zamknąć owoce w słoiki... :)


Mam taki swój coroczny rytuał związany z zamykaniem niektórych, ulubionych owoców w słoiki. Gdy na stragany wylewają się dojrzałe owoce, wybieram te najpiękniejsze i najbardziej dojrzałe. Nie szaleję z hurtowym przetwórstwem, bo na takie brakuje czasu. Ale staram się, aby do domowej spiżarni co nieco trafiło. Zwykle ląduje kilka słoiczków truskawkowej konfitury lub dżemów niskosłodzonych, koniecznie (!) spora dawka czarnej porzeczki (uwielbiam! przydaje się do ciast, albo domowego kisielu), czasem frużelina (świetna np. do gofrów). Nigdy nie może zabraknąć w moich zasobach chutney'i i powideł śliwkowych, oraz domowego przecieru z pomidorów (te dwa ostanie jednak robię pod koniec lata). Od kilku sezonów do zasobów spiżarnianych trafiają też nalewki. Jakiś czas temu nastawiałam morelową. Ma przepiękną, bursztynową barwę i pachnie tak bardzo...! :) O niesamowitym syropie z tegorocznych kwiatów czarnego bzu (klik) wspominałam zaledwie kilka dni temu.


poniedziałek, 29 czerwca 2015

A Ty wiesz jak smakuje napój bogów? :)


Wiele razy, nie tylko w obecnym sezonie ale i poprzednich, zastanawiałam się: o co tyle zamieszania? O co tyle krzyku z tym czarnym bzem, że wszyscy jak jeden mąż, hurtem zbierają kwiaty u progu lata? Zielsko jak zielsko, owszem całkiem ładnie pachnie (chociaż na dłuższą metę trochę zbyt dusząco), ale... bez przesady...
No to teraz już wiem. Jeśli wierzyć mitom, że bogowie na Olimpie raczyli się ambrozją i nektarem – to dzisiaj myślę, że właśnie tak musiały smakować te boskie pokarmy. Jak syrop z kwiatów czarnego bzu o cudownym, miodowym smaku i aromacie. Posmakujesz raz i nie chcesz przestać. :)


poniedziałek, 2 lutego 2015

Do ostatniej skórki...


Rzecz miała miejsce dokładnie rok temu. Wtedy właśnie po raz pierwszy zdecydowałam się na kupno cytrusów sycylijskich. Nie mam tu na myśli zakupów w pobliskim hipermarkecie, czy lokalnym warzywniaku ale takich, co to jadą wprost z włoskiej farmy, aż pod drzwi domu. Tudzież, jak w moim przypadku – pod drzwi zaprzyjaźnionej osoby, która wpierw zbiera zamówienia, dokonuje zbiorczych zakupów, a potem rozdziela.


niedziela, 12 października 2014

Figi z imbirem. Na słodko.


Jeśli lubicie figi – to właśnie teraz jest dobra pora, by się trochę obkupić. Złotówka za całkiem ładną sztukę. Na moje oko, taniej już nie będzie, więc kto żyw biegnie na targ. :)
I tylko radzę - dla własnego dobra, nie zestawiajmy tej złotówki z ceną kilograma jabłek, bo ból głowy i zębów murowany...



środa, 18 czerwca 2014

Różane opowiastki


Pierwsza porcja różanego wyrobu trafiła w moje ręce dokładnie pięć lat temu. I nie był to byle jaki wyrób, ale cudownie pachnące, świeżutko utarte płatki róży, zebrane na beskidzkiej ziemi. Prezent od Basi.
Niewielki słoiczek z różaną zawartością trzymałam w lodówce i pamiętam dokładnie - długo nie mogłam się zdecydować do czego ją wykorzystać. Każda opcja jaka przychodziła mi do głowy - wydawała się niewystarczająco atrakcyjna. No przecież taką królewską różę trzeba godnie potraktować!
W sumie to była wymówka, bo tak naprawdę chyba było mi żal tak po prostu ją zjeść i tym samym się z nią rozstać. Dużo fajniej było mieć słoiczek pod ręką i od czasu do czasu zanurzać w nim nos. A aromat jaki się unosił..., no cóż musicie go sobie wyobrazić... :) 
 


piątek, 4 kwietnia 2014

Ukiś sobie cytrynę!


Kiszone cytryny tu, kiszone cytryny tam, a najwięcej gada o nich Jamie Oliver.
Ciśnienie skacze mi za każdym razem w górę, bo od tego gadania (a przecież na tym się nie kończy – jeszcze gotują) – mam na nie nieustającą chrapkę.
I choć same w sobie niezwykle proste są w przygotowaniu, to dla kontrastu nie tak łatwo spełnić kluczowy warunek – trzeba zaopatrzyć się w cytryny z upraw bio. A już w żadnym wypadku nie mogą być woskowane.



środa, 19 grudnia 2012

W trzech punktach



W żołnierskim skrócie dzisiaj, a dokładnie w trzech punktach:
Po pierwsze: chutney. U mnie żurawinowy, chyba najpopularniejszy (choć wcale nie jedyny) w okresie świątecznym. Może nawet większą ochotę miałabym na taki ze świeżych fig, ale zapasy wyszły, a sezon na figi przeminął z wiatrem... :) Będzie więc żurawinowy – też pyszny. Lubię go do pasztetów, pieczonych mięs i sera.
Po drugie: słowo do pewnych Pań z pewnego sklepu mięsnego...
Drogie Panie! Jak wykonać zrazy z wołowego sera szwajcarskiego? Szczerze proponuję usunąć usługę sklepu krojenia mięsa, by ulżyć klientowi. 
Aaaa! Że niby, jak krojenie za darmo, to bez reklamacji? Klient – świnia, zje wszystko? 
Pewnie racja! ;/ 
Po trzecie: jutro biegnę do kiosku po nowy numer Kuchni! :)

poniedziałek, 5 września 2011

Bez szału przetwarzania


Kiedyś go przeszłam. Szał przetwarzania. Kilka lat wstecz przerabiałam obficie co się dało i w ilościach raczej nieprzyzwoitych. Jego skutkiem regały w piwnicy pękały w szwach, dźwigając wiele, wiele dziesiątek słoików z najróżniejszą zawartością. Przypominało to bardziej okopy, niż domową spiżarkę. Niektóre ze słoików (zwłaszcza te z frakcji dżemowo – konfiturowej) stoją nienaruszone do dziś. Jakoś nie ma w domu amatorów.


Pewne jest to, że dzięki tamtemu doświadczeniu – mam dzisiaj mniej pracy. Nie przetwarzam i jest mi z tym dobrze, a nawet do twarzy. :)
Są jednak małe, maleńkie wyjątki. Dzisiaj jeden z nich, zdecydowanie w ilościach degustacyjnych, a nie hurtowych.
Chutney śliwkowy z przepisu Bey, zrobiłam na próbę w zeszłym roku i jeszcze w zeszłym... Bardzo mi przypadł do gustu, więc w tym roku mała powtórka. Podoba mi się w nim zestawienie smaków słodkich z pikantnymi. Poza tym to po prostu bardzo fajny i bardzo smaczny chutney. Polecam!



Chutney ze śliwek
cytuję za Beą

800 g śliwek
200 g czerwonej cebuli
150 g rodzynek
90-100 ml czerwonego wytrawnego wina
40 ml octu balsamicznego
100 g miodu
50 g cukru muscovado
1/2 - 3/4 łyżeczki imbiru w proszku (lub ok. 1/2 łyżki świeżego, startego)
1 łyżeczka kardamonu
1/8 łyżeczki zmielonych goździków
szczypta pieprzu kajeńskiego

Śliwki umyć, osuszyć, wypestkować i pokroić na 4-6 mniejszych części. Cebulę drobno poszatkować. Wszystkie składniki umieścić w rondlu i smażyć na wolnym ogniu aż masa dobrze zgęstnieje, regularnie mieszając (u mnie trwało to nieco ponad godzinę). Następnie przełożyć do wyparzonych słoików i pasteryzować jak zazwyczaj.

niedziela, 20 marca 2011

Pomidory suszone na słońcu


To jeden z tych oczywistych i niekwestionowanych (jak dla mnie rzecz jasna) przysmaków, które nie omieszkałam przywieźć ze sobą z niedawnej podróży.
Nie potrafię wyobrazić sobie włoskiego targu, na którym zabrakłoby pomidorów. Pomidorów suszonych na słońcu. Nie przymierzając, to jakby pójść na polski rynek i nie uświadczyć ziemniaków. :D No przecież są zawsze!


Tak więc mogłam wybierać i przebierać. Wybrałam sycylijskie. Najpiękniejsze. Mocno czerwone. Bardzo pachnące. Suszone, ale nie suche.
A w domu wyjęłam najlepszą oliwę z oliwek jaką mam i zalałam nią pomidory. Za kilka, może kilkanaście dni będą mięciutkie i idealne do jedzenia. Najlepsze do sałaty. I na kanapkę. I do makaronów. I ryżu. I wszędzie gdzie się da. Pomidorowa delicja. Prosto z Włoch.



Suszone pomidory w zalewie oliwnej

suszone na słońcu pomidory
odrobina octu winnego
oliwa z oliwek extra vergine
ulubione suszone przyprawy (np. tymianek, oregano, bazylia, etc.)*

* użyłam gotowej mieszanki przypraw, którą również przywiozłam z Włoch (zawiera ona najbardziej popularne suszone zioła i przyprawy, m.in. oregano, bazylię, natkę pietruszki, papryczki peperoncino)


Przygotować gorący roztwór wodny z octem winnym w ilości takiej, by zakryły w całości suszone pomidory (proporcje octu do zagotowanej, gorącej wody mniej więcej jak 1:10).
Pomidory włożyć do miski i zalać roztworem. Pozostawić na ok. 30 min, aby pomidory zmiękły. Odcedzić. Pomidory rozłożyć pojedynczą warstwą na papierowych ręcznikach. Na wierzch ułożyć kolejną warstwę ręczników. Delikatnie uciskać dłońmi, aby papier wchłonął wilgoć. Proces „odwilgacania” można powtórzyć.
Przygotować wysterylizowane słoiczki. Na dno wlać warstwę oliwy. Wyłożyć pierwszą warstwę pomidorów (powinna być pojedyncza). Oprószyć ziołami. Ponownie zalać oliwą. Powtarzać warstwy: pomidory, przyprawy, oliwa. Aż do wyczerpania wszystkich pomidorów.
Ostatnią warstwą powinna być oliwa i w całości zakrywać pomidory (ze względu na właściwości konserwujące oliwy).
Na koniec można bardzo delikatnie postukać słoiczkiem, tak by oliwa rozeszła się równomiernie i wypełniła wszystkie ewentualne pęcherzyki powietrza.
Zamknąć słoiczek czystym wieczkiem. Przechowywać w suchym, ciemnym miejscu nawet przez kilka miesięcy. **

** nie jestem fanką przetrzymywania pomidorów w zalewie w lodówce, ponieważ oliwa w niższych temperaturach tężeje. Zdecydowanie wolę pomidory przechowywane w temperaturze pokojowej, jednak wtedy należy bardzo dbać o to, by pomidory zawsze były przykryte oliwą (w razie potrzeby poziom oliwy uzupełniać). Jeśli oliwy będzie zbyt mało, pomidory mogą spleśnieć.

piątek, 29 stycznia 2010

Suszone pomidory. I feta.


Przyjechały do mnie swego czasu z Włoch. Z serca Toskanii. Słoneczny i pachnący susz. W papierowej torebce. Cały kilogram.


Lądowały to tu – to tam. Do pomidorowego sosu. Do drobiowych roladek. Do sałaty i sałatek. Pływały też w oliwie. Bo one z tych co pływać lubią.
A skoro tak... to może pożenić je z ziołową grecką fetą, zawinąć w roladkę i utopić? :)


To nie jest mój pomysł. Właśnie takie roladki nader często kupuję w ulubionym sklepie, słono za nie płacąc. I jeszcze do kolekcji dokładam faszerowane ostre mini papryczki ( niedawno można było podziwiać podobne u Roberta). Więc ja poszłam w ślady Gutka i moje ulubione przekąski pomidorowe przygotowałam sama. Nie mam dzisiaj weny do długiego pisania i zachęcania. Niech wystarczą tym razem zdjęcia.

A przygotowanie najprostsze z najprostszych...



Roladki z suszonych pomidorów i fety

kawałek greckiej fety
garść suszonych pomidorów
łyżka albo dwie suszonego oregano
kilka wykałaczek (najlepiej przełamanych na pół)
oliwy z oliwek extra vergine z pierwszego tłoczenia na zimno

dodatkowo acz niekoniecznie:
ząbek lub dwa czosnku
1-2 suszone papryczki piri – piri
lub kilka ziarenek pieprzu
lub co kto lubi :)

Fetę pokroić w pałeczki wielkości ok. 3-4cm / 1 cm. Rozsypać na desce (lub talerzyku) suszone oregano i każdy kawałek fety dokładnie otoczyć w ziołach.
Każdą pałeczkę położyć na suszonym pomidorze i zwinąć w roladkę. Spiąć wykałaczką „na wylot”.
Poukładać roladki w czystym, suchym słoiczku. Włożyć wybrane dodatki (czosnek, papryczki, pieprz, etc.) i zalać oliwą tak by zakryć dokładnie każdą roladkę. Zamknąć słoiczek i odstawić w suche i chłodne miejsce na kilka / kilkanaście dni (im dłużej, tym pomidory będą lepsze).
A potem jeść, jeść, jeść... :) U mnie lądują w sałacie wszelakiej. :)

środa, 24 czerwca 2009

Marokański dżem z bakłażanów i tortilla z grillowanymi warzywami.


Dzisiaj chciałam przypomnieć przepis, który zapewne znany jest bywalcom kulinarnego CinCin. Mowa oczywiście o tytułowym marokańskim dżemie z bakłażanów, przepisem na który podzieliła się na CC Malgosimi. Nazwa dżem wydawać by się mogła nieco myląca i kojarzyć się może ze słodkim przetworem. Tymczasem marokański dżem z bakłażanów – to rodzaj bardzo gęstego sosu, czy relishu.
Robiłam go w ciągu ostatnich lat po wielokroć i wciąż wracam do przepisu tak często jak to tylko możliwe (czyli głównie wtedy, gdy czas bakłażanów powoduje ich wysyp na naszych straganach). Bakłażany są pyszne same w sobie (ja je uwielbiam), a ponieważ istnieją połączenia idealne, więc dla mnie takim połączeniem jest bakłażan + kumin, lub bakłażan + pomidory. Dżem z bakłażanów – to połączenie wszystkich trzech wymienionych składników.
Zastosowanie tego przetworu jest bardzo szerokie i właściwie zależy od inwencji własnej. Można go użyć na zimno jako smarowidło na kanapkę, jako sos do pizzy, sos do makaronów wszelakich, zapiekanek, składnik nadzienia pity czy nawet naleśników, etc.
Ja uwielbiam go wprost z makaronem, najlepiej ze spaghetti!
A dzisiaj proponuję rozsmarować grubszą warstwę na tortilli i zawinąć wraz z grillowanymi warzywami (u mnie cukinia i bakłażan), świeżym pomidorem, oraz piersią z kurczaka (z której notabene można z powodzeniem zrezygnować jeśli wersja ma być wegetariańska).
Spróbujcie przygotować ten dżem, nie pożałujecie! Na pewno i Wy znajdziecie dla niego smaczne zastosowania. W wersji niewekowanej można przez tydzień przechowywać w lodówce.


Marokański dżem z bakłażana
inspirowane przepisem Malgosimi (w oryginale przepis Pauli Wolfert)

2 bakłażany
3 ząbki czosnku
1 puszka pomidorów bardzo dobrej jakości
duża szczypta utartego kuminu (daję 1 łyżeczkę)
1 łyżeczka słodkiej papryki (zamieniam na paprykę wędzoną)
szczypta suszonej chili
sól do smaku
3 łyżki soku z cytryny

oliwa

Bakłażana pokroić w 1-cm plastry. Oprószyć solą, lub zamoczyć w 1 l wody połączonej z 2 łyżkami soli. Pozostawić na na ok. 30 min.
Bakłażana osuszyć papierowym ręcznikiem. Usmażyć go partiami na małej ilości oliwy (uwaga! bakłażan silnie chłonie tłuszcz) lub zgrillować go (preferuję tę metodę, a grilluję na patelni grillowej). Lekko przestudzić i pokroić w kostkę (wielkość nie ma istotnego znaczenia).
Na głębszej patelni rozgrzać 2-3 łyżki oliwy. Wrzucić pokrojonego bakłażana, bardzo krótko przesmażyć, a po chwili dołożyć kumin, sproszkowaną paprykę i chili. Smażyć ok 1 min. by przyprawy wydobyły aromat. Dołożyć przeciśnięte ząbki czosnku, oraz pomidory. Doprawić do smaku solą. Poddusić. Zdjąć z ognia. Zmiksować na gładko. Dosmaczyć sokiem z cytryny.
Odstawić na jeden dzień do lodówki. Podawać na zimno lub ciepło.
Tydzień można przechowywać w lodówce.

Smacznego!