Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pomidory suszone. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pomidory suszone. Pokaż wszystkie posty

piątek, 12 sierpnia 2016

Hello kabaczek!


Dzisiejsza notka będzie krótka jak sen nocy letniej. Być może najkrótsza w historii bloga. I trochę jak depesza, bo zostawiam telegraficzną wiadomość. ;-)

To już czas. Stop. Przynieś do domu kabaczka. Stop. Ugotuj w pomidorach z aromatycznymi dodatkami. Stop. Zjedz w towarzystwie ryżowo – kokosowych naleśników. Stop. Smacznego! Stop.

wtorek, 5 maja 2015

Jak to miło powspominać... :) Pizza ciut ciut jak z rzymskiego snu.


Pizza z bresaolą i rukolą to jedno z moich miłych wspomnień kulinarnych związanych z pobytem w Rzymie. Dla porządku dodam, że nigdzie ostatnio nie wyjeżdżałam, to pobyt mocno już historyczny, ba! prawie zakurzony, ale co milsze elementy żywo zachowały się w pamięci.
No więc tę pizzę pamiętam doskonale. Siedzieliśmy w jednej z rzymskich trattorii, stół zasłany był obrusem w czerwono – białą kratę, a wokół roznosiły się takie zapachy, że trudno było usiedzieć na miejscu. Potrawy lądowały na sąsiednich stolikach, a nas skręcało z zazdrości. Oczekiwanie w takich „osobliwościach przyrody” to prawdziwa tortura. Kto był, ten wie. :) To co było potem, to czysta poezja, nie tylko pizzą usłana – jak to na włoskiej ziemi. ;-)


piątek, 12 kwietnia 2013

Sałatka z kuskusem zamiast czekolady


Podobno dzisiaj jest Dzień Czekolady... Zapewne politycznie poprawne by było, by na - bądź co bądź – kulinarnym blogu pojawił się przepis z czekoladą w roli głównej. Niestety! Nie u mnie. :) I owszem, dwie kostki mlecznej nawet zjadłam w ciągu dnia, ale to by było na tyle.
Mnie myślami i czynami coraz bliżej do lekkich sałatek – nawet jeśli wiosna ciągle gra nam na nosach... A'propos wiosny – dzisiaj odnotowałam na termometrze 11 st.C. I byłoby całkiem miło, gdyby nie brak słońca i niemal nieustający deszcz...

niedziela, 15 lipca 2012

Arancini


Nie są może szczególnie trudne do wykonania, ale potrzeba trochę czasu i pewnej wprawy. O ile tego pierwszego udaje mi się uszczknąć, o tyle z tym drugim – zdecydowanie gorzej. :)
Arancini to ryżowe kulki, nadziewane na wiele sposobów i smażone w tłuszczu. 

Ich ojczyzną podobno jest Sycylia. A ja dla odmiany jadłam je w Rzymie.




Podejrzewam, że traktowane są nieco po macoszemu, bo nie natrafiłam na nie w żadnej z restauracji, za to i owszem, można było je spotkać w lokalach specjalizujących się sprzedażą „przegryzek na wynos”.
Idealnie kuliste, chrupiące na zewnątrz, mięciutkie wewnątrz i wypełnione pysznym farszem. Taki jest ideał. :)
Niestety! Moim z wyglądu do ideału bardzo daleko. Rzekłabym, że prezentują się marnie jak kotlety mielone. :D


Dlatego proponuję przeczytać listę składników, następnie zamknąć oczy (żeby fotoprezentacja zbytnio nie drażniła) i wyobrazić sobie jak arancini mogą miło smakować... :)
Do przygotowania ich specjalnie przyrządziłam risotto (ale z powodzeniem można wykorzystać jego nadwyżki, jeśli pozostały nam po obiedzie). A do nadzienia wykorzystałam młodą cukinię, wraz z kwiatami i mozzarellę. 

  Arancini z młodą cukinią i mozzarellą

Risotto:
1 cebulka
1,5 szkl. ryżu (canaroli lub arborio)
2-3 łyżki oliwy do smażenia
ok. 100 -150ml białego, wytrawnego wina
ok. 30g suszonych pomidorów
ok. 750ml bardzo gorącego bulionu
ok. ½ szkl. świeżo utartego parmezanu
pieprz do smaku

Oraz:
ok. 150g malutkich cukinii (u mnie wraz z kwiatami)
1 kulka mozzarelli
garść orzeszków piniowych
1 jajko - rozkłócone
ok. 1 szkl. bułki tartej
olej do głębokiego smażenia


Przygotować risotto:
Jeśli korzystamy z suszonych pomidorów z zalewy oliwnej wystarczy pokroić je w cienkie paseczki. Jeśli pomidory są ususzone i widać na nich ziarenka soli – wpierw zalać je wrzątkiem i pozostawić do namoczenia na ok. 5 min. Potem odcedzić i drobniutko pokroić.
Cukinię (i kwiaty) pokroić w drobniutką kostkę. Mozzarellę również rozdrobnić. Orzeszki piniowe podprażyć na suchej patelni.
W głębokiej patelni rozgrzać olej, wrzucić cebulkę – smażyć do lekkiego zeszklenia. Wrzucić ryż - chwilę przesmażyć. Zalać białym winem – dusić, aż do wyparowania płynu. Wlać chochelkę wrzącego bulionu (garnuszek z bulionem najlepiej trzymać na maleńkim ogniu, tak by bulion cały czas był bardzo gorący). Gotować, często mieszając, aż do wyparowania płynu. Wrzucić pokrojone suszone pomidory. Bulion dolewać partiami (po 1 chochelce) do momentu, aż ziarna zupełnie zmiękną. Odparować cały nadmiar płynu. Doprawić do smaku pieprzem. Zdjąć z ognia i wsypać parmezan – wszystko dokładnie wymieszać (ryż powinien być raczej kleisty).

Następnie:
Całość lekko przestudzić. Wmieszać rozkłócone jajko.
Nakładać na dłoń czubatą łyżkę ryżu – do środka kłaść niewielkie ilości cukinii, mozzarelli i pinioli. Na wierzch nakładać drugą łyżkę ryżu i formować dłońmi kulę.
Kulki panierować w jajku i w bułce tartej (należy robić to bardzo delikatnie, bo kulki łatwo się rozpadają).
Olej rozgrzać w garnku lub wysokiej patelni. Kulki smażyć w głębokim tłuszczu, aż do uzyskania złocistego koloru.
Gotowe odłożyć na chwilkę na papierowe ręczniki, w celu odsączenia z tłuszczu.
Smacznego!

czwartek, 14 czerwca 2012

„Złość piękności szkodzi!” w cyklu „Blogerki gotują”


Jeśli macie ochotę na trochę blogersko – kuchennych zwierzeń – to dzisiaj jest ku temu okazja. :)
W letnim numerze magazynu „Czas Wina” [nr 3(67)/2012)] – skierowanego nie tylko do winnych znawców - pojawił się mój tekst (i zdjęcia :)) w cyklu „Blogerki gotują”, wraz z propozycją smacznego co nieco i koniecznie przy kieliszku dobrego wina.
W druku pojawiła się wersja nieco skrócona, a na blogu miejsca jest wiele, więc zapraszam na całość.
Miłej lektury. :)


„Złość piękności szkodzi!”
- woła irytująco spokojny małżonek. „Mamo! Wyluzuj!” - dodaje syn, wbijając kolejny gwóźdź do trumny. Złośliwość rzeczy martwych przekracza wszelkie granice. Czas przemyka między palcami. W pracy się pali i wali. Setka ważnych spraw przylepiła się do mnie, jak ten rzep psiego ogona. Świat staje na głowie, a ja razem z nim, próbując ogarnąć całe morze chaosu.
Normalna kobieta w takiej sytuacji trzaska drzwiami, sieje burzę, po czym ucieka na zakupy, z których wraca z kolejną torebką, nową parą butów, kiecką (a najlepiej dwiema czy trzema) i stosem kosmetyków. Nie zapominając po drodze o odświeżeniu koloru na głowie, tudzież opuszcza salon fryzjerski z zupełnie nową koafiurą.


Mnie, kulinarną blogerkę, zaliczyć można do grupy normalnych... inaczej. Owszem - trzaskam drzwiami; owszem – rzucam gromy i czym prędzej szukam pocieszenia w zakupach. Ale o ironio! Do domu targam... skorupy... Gary, garnuszki, talerze, miseczki i inne kubki. Wystarcza choćby jedna nowa łyżka, a życie na nowo wraca na właściwe tory, a synowskie „wyluzuj” - staje się ciałem.
Małżonek przezornie nie komentuje faktu, że szafki i szuflady kuchenne nie chcą się domykać. Za to z ulgą zachęca: „ Kochanie, może kieliszek wina, za zdrowie nowego gara?”. Propozycja ma rzecz jasne ukryte drugie dno, bo jak wino – to i któreś z ulubionych dań z pewnością wjedzie na stół. Co jak co, ale pełni szczęścia rodzinnej nie osiąga się na głodniaka. 

W sprawach kulinarii - wyznaję zasadę: im mniej – tym więcej. Minimum składników – koniecznie najlepszej jakości! - a maksimum smaku do uzyskania.
Proponuję więc domowym sposobem przygotowane pappardelle (czyli szerokie wstążki) z dodatkiem krewetek tygrysich. Całość w lekkim, niezwykle aromatycznym sosie cytrynowo – czosnkowym. Koniecznie z dodatkiem świeżej, zielonej natki. Pachnie intensywnie już od pierwszej chwili wrzucenia składników na patelnię. Królewskie jadło na wszystkie okazje – aż się w głowie kręci. Pytanie, czy od aromatu potrawy, czy może za sprawą białego, wytrawnego wina musującego Cava Gran Cuvee, który znika z kielicha równie szybko co krewetki?
Nic na to nie poradzę, że mam prawdziwą słabość do jedzenia, które można „od środka zasilić” zdrowym chlustem porządnego wina. Niejeden posądzi mnie o pewne niezdrowe skłonności, a tymczasem chodzi po prostu o niewinne wzbogacenie smaku potrawy winnym bukietem aromatów.
Gdy pada więc propozycja „otwórzmy wino”, - ja czym prędzej wyciągam z szafki carnaroli lub arborio do przyrządzenia risotto. Tym razem przygotowuję z suszonymi pomidorami, a podlewam odrobiną Sauvignon Blanc. Nie mogę się powstrzymać i upijam pół kieliszka zanim risotto trafi na stół. Pasują do siebie znakomicie, a wskaźnik mojego humoru szybko pnie się w górę.
I tak oto - proste posiłki znikają z talerzy, a wino z kieliszków.
On – mąż blogerki, dokonując w myślach rachunku strat i zysków, dochodzi do wniosku: „Ufff! Tylko jedna mała skorupa, a kryzys humorów na jakiś czas zażegnany...”.
Ona – blogerka, przełykając kolejny kęs knuje przyszłościowo: „Te czerwone garnuszki chyba też by się jeszcze przydały...”


Domowe pappardelle z cytrynowo – czosnkowymi krewetkami

12-16 szt. krewetek tygrysich (po 6-8 szt./1 osobę)
1 łyżka oliwy do smażenia
2 ząbki czosnku
sok z 1 dużej cytryny
kilka gałązek świeżego tymianku
sól, pieprz do smaku
garść natki pietruszki

Domowy makaron:
(na 2 niewielkie porcje)

1 duże jajko
ok. 100g mąki semoliny (ewentualnie krupczatki)

Z jajek i semoliny zagnieść elastyczne ciasto makaronowe. Ciasto nie powinno być zbyt mokre i klejące. W zależności od wielkości użytych jajek – może okazać się konieczne dosypanie 1-2 łyżek mąki. Uformować z ciasta wałek i zawinąć w folię spożywczą. Pozostawić na 10-15 minut ( powinno „odpocząć” przed wałkowaniem).
Podzielić ciasto na 2 lub 3 części i każdą po kolei dość cienko wałkować (ok. 0,5 – 0,6 mm). Kroić radełkiem lub nożem na wstążki szer. 1 – 1,5cm.
Nastawić garnek z dużą ilością osolonej wody do zagotowania.

Krewetki sprawić (świeże obrać ze skorupek i oczyścić). Przygotować sok z cytryny, czosnek obrać i przecisnąć przez praskę. Posiekać natkę pietruszki. Przygotować patelnię z oliwą.
Do wrzącej wody wrzucić makaron. Ugotować al dente (przy świeżym makaronie to szybki proces - od ponownego zawrzenia wody – wystarczy ok. 1 min. gotowania).
Od razu po wrzuceniu makaronu do wody – rozgrzać patelnię z oliwą. Wrzucić krewetki i króciutko obsmażyć. Dodać przeciśnięty czosnek, a chwilę potem wlać sok z cytryny i dodać świeży tymianek. Smażyć ok. 2 minuty na niezbyt dużym ogniu, aż sok nieco wyparuje. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Zdjąć z ognia. W tym czasie makaron powinien być już gotowy – odcedzić z wody i wrzucić na patelnię. Wymieszać, tak by makaron pokrył się sosem. Posypać natką pietruszki. Podawać gorące.


Risotto z suszonymi pomidorami i bazylią
(2-3 porcje)

2 łyżki oliwy
2-3 szalotki
1 szkl. ryżu carnaroli lub arborio
ok. 100 ml białego wina
ok. 0,5-0,7 l gorącego bulionu warzywnego
kilka (6-8 szt.) suszonych pomidorów z oliwnej zalewy
sok z 1 limonki
4 łyżki świeżo utartego parmezanu
świeżo mielony pieprz
garść listków bazylii
oliwa extra vergine do skropienia potrawy

Szalotkę drobno posiekać, suszone pomidory pokroić w paseczki.
Gorący bulion ustawić na maleńkim ogniu, tak by cały czas utrzymywał temperaturę.
Do garnka lub głębokiej patelni wlać oliwę i zanim zdąży się rozgrzać wrzucić szalotki. Podsmażać, mieszając, aż do lekkiego zeszklenia. Dołożyć ryż. Smażyć ok. 2 minuty. Zalać białym winem. Dusić do momentu, gdy płyn odparuje. Teraz partiami dolewać bulion: najpierw jedną chochelkę, gdy wyparuje kolejną partię płynu. Dodać suszone pomidory. Gdy ryż mocniej napęcznieje - płynu dolewać po 2 łyżki, tak długo, aż ziarenka dostatecznie zmiękną.
Gotowe risotto zdjąć z ognia. Doprawić pieprzem. Dodać starty parmezan – wymieszać, a następnie skropić sokiem z cytryny. Znów wymieszać. W razie potrzeby doprawić do smaku solą.
Podawać gorące z dodatkiem listków bazylii i skropione odrobiną oliwy.

niedziela, 20 marca 2011

Pomidory suszone na słońcu


To jeden z tych oczywistych i niekwestionowanych (jak dla mnie rzecz jasna) przysmaków, które nie omieszkałam przywieźć ze sobą z niedawnej podróży.
Nie potrafię wyobrazić sobie włoskiego targu, na którym zabrakłoby pomidorów. Pomidorów suszonych na słońcu. Nie przymierzając, to jakby pójść na polski rynek i nie uświadczyć ziemniaków. :D No przecież są zawsze!


Tak więc mogłam wybierać i przebierać. Wybrałam sycylijskie. Najpiękniejsze. Mocno czerwone. Bardzo pachnące. Suszone, ale nie suche.
A w domu wyjęłam najlepszą oliwę z oliwek jaką mam i zalałam nią pomidory. Za kilka, może kilkanaście dni będą mięciutkie i idealne do jedzenia. Najlepsze do sałaty. I na kanapkę. I do makaronów. I ryżu. I wszędzie gdzie się da. Pomidorowa delicja. Prosto z Włoch.



Suszone pomidory w zalewie oliwnej

suszone na słońcu pomidory
odrobina octu winnego
oliwa z oliwek extra vergine
ulubione suszone przyprawy (np. tymianek, oregano, bazylia, etc.)*

* użyłam gotowej mieszanki przypraw, którą również przywiozłam z Włoch (zawiera ona najbardziej popularne suszone zioła i przyprawy, m.in. oregano, bazylię, natkę pietruszki, papryczki peperoncino)


Przygotować gorący roztwór wodny z octem winnym w ilości takiej, by zakryły w całości suszone pomidory (proporcje octu do zagotowanej, gorącej wody mniej więcej jak 1:10).
Pomidory włożyć do miski i zalać roztworem. Pozostawić na ok. 30 min, aby pomidory zmiękły. Odcedzić. Pomidory rozłożyć pojedynczą warstwą na papierowych ręcznikach. Na wierzch ułożyć kolejną warstwę ręczników. Delikatnie uciskać dłońmi, aby papier wchłonął wilgoć. Proces „odwilgacania” można powtórzyć.
Przygotować wysterylizowane słoiczki. Na dno wlać warstwę oliwy. Wyłożyć pierwszą warstwę pomidorów (powinna być pojedyncza). Oprószyć ziołami. Ponownie zalać oliwą. Powtarzać warstwy: pomidory, przyprawy, oliwa. Aż do wyczerpania wszystkich pomidorów.
Ostatnią warstwą powinna być oliwa i w całości zakrywać pomidory (ze względu na właściwości konserwujące oliwy).
Na koniec można bardzo delikatnie postukać słoiczkiem, tak by oliwa rozeszła się równomiernie i wypełniła wszystkie ewentualne pęcherzyki powietrza.
Zamknąć słoiczek czystym wieczkiem. Przechowywać w suchym, ciemnym miejscu nawet przez kilka miesięcy. **

** nie jestem fanką przetrzymywania pomidorów w zalewie w lodówce, ponieważ oliwa w niższych temperaturach tężeje. Zdecydowanie wolę pomidory przechowywane w temperaturze pokojowej, jednak wtedy należy bardzo dbać o to, by pomidory zawsze były przykryte oliwą (w razie potrzeby poziom oliwy uzupełniać). Jeśli oliwy będzie zbyt mało, pomidory mogą spleśnieć.

niedziela, 26 września 2010

Jesienna zupa


Pod ostatnim, kurkowym wpisem pojawił się taki oto komentarz (autorstwa Gospodarnej narzeczonej): „Wy tam nad morzem to macie lepiej, kiedy my się czymś dawno oblizujemy, u Was sezon w pełni.”
Tak jest w istocie, choć żeby sprawiedliwości stało się zadość, należy dopowiedzieć, że kiedy inni w Polsce środkowej lub południowej zajadają się pysznościami - my nad morzem dopiero na nie czekamy i co najwyżej oblizujemy się. :D Summa summarum rachunek jest wyrównany, a w przyrodzie panuje jako taki constans. :)
Tymczasem również na Pomorzu kurki zdecydowanie się kończą. I zupa, którą dzisiaj tutaj serwuję – będzie prawdopodobnie ostatnią propozycją z tymi smacznymi, żółtymi grzybkami.
Zupę jeszcze w sierpniu wypatrzyłam w magazynie „Kuchnia” i czekałam okazji, by ją zrealizować. Trochę ją zmodyfikowałam, ale raczej były to zmiany „kosmetyczne”, typu własne proporcje składników, zamiana natki pietruszki na koperek, czy dodanie od siebie fasolki szparagowej.




Zupa kurkowa z koprem włoskim i suszonymi pomidorami
inspirowane przepisem w „Kuchnia” nr 8/2010 – z moimi zmianami

ok. 300g świeżych kurek
1 cebula
2 ząbki czosnku
o. 3 łyżki oliwy
2 marchewki
1 nieduży korzeń pietruszki
2-3 łodygi selera naciowego
½ bulwy kopru włoskiego
ok. 150g zielonej fasolki szparagowej
kilka sztuk suszonych pomidorów (mogą być suche lub z zalewy oliwnej)
1l bulionu grzybowego
ok. 150ml śmietanki 30% (do zup i sosów)
sól, pieprz do smaku
½ pęczka posiekanego koperku

Kurki oczyścić. Drobne pozostawić w całości, większe pokroić.
Cebulę posiekać. Czosnek przecisnąć przez praskę lub drobno utrzeć.
Warzywa: pietruszkę, marchewkę, seler naciowy, koper włoski, fasolkę – umyć, osuszyć, pokroić w kostkę lub słupki. Pomidory suszone również pokroić na kawałki.
W garnku rozgrzać oliwę. Zeszklić na niej cebulę. Dodać kurki – smażyć, aż lekko zmiękną. Wcisnąć czosnek i jeszcze smażyć ok. 1 min.
Zalać bulionem. Wrzucić wszystkie warzywa – gotować na niewielkim ogniu ok. 20-30 min. Aż warzywa staną się miękkie. Doprawić solą i pieprzem. Zalać śmietanką. Wsypać posiekany koperek. W razie potrzeby jeszcze doprawić.
Smacznego!

niedziela, 19 września 2010

Kurki spod lasu...

...taką scenkę zastałam na skraju lasu...

Zupełnie niedawno weszłam w posiadanie sporej ilości (jak na nasze potrzeby nawet za dużej) świeżych kurek, za cenę całych 7 złotych za kilogram. Cena wielce nieprzyzwoita i można powiedzieć, że prosto z lasu... Prosto spod lasu... :D Bo do lasu poszłam i owszem, ale tylko po to by powdychać jego zapach. Grzyby to już nie moja bajka. Grzybiarz, a nawet grzybiarka ze mnie marna.


Ponieważ grzyby spod lasu smakują raczej na pewno tak samo dobrze jak grzyby z lasu – to ja wybieram właśnie taki wariant. :D
Była zatem i przepyszna jajecznica z kurkami, i jak zwykle ulubione risotto i nie mogło zabraknąć makaronu.
Zapraszam do stołu. :)



Penne rigate z kurkami, suszonymi pomidorami i natką pietruszki

(proporcje na 2 os.)

2 porcje makaronu penne rigate – (zwykle liczę na garści – 2 garści na 1 os. )
1 łyżka oliwy + 1 łyżka masła
1 nieduża cebula
ok. 200 - 250g oczyszczonych kurek
4 suszone pomidory
ok. 100g śmietany 18% (najlepiej lekko ukwaszonej)
sól, pieprz do smaku
duża garść poszatkowanej natki pietruszki

Makaron przygotować al dente.
W czasie jego gotowania przygotować sos.
Cebulę drobno posiekać. Na patelni rozgrzać 1 łyżkę oliwy. Zeszklić na niej cebulę. Dodać 1 łyżkę masła i dorzucić oczyszczone kurki. Dusić kilka minut, aż kurki zmiękną (ok. 5 min.). Wlać śmietanę. Doprawić do smaku solą i pieprzem (dałam duuuużo pieprzu). Dusić jeszcze ok. 2-3 min. Zdjąć z ognia, wrzucić posiekaną natkę pietruszki, przemieszać.
Gdyby sos był nieco zbyt gęsty rozrzedzić odrobiną wody z gotującego się makaronu.
Do gotowego sosu wrzucić makaron. Wymieszać. Podawać od razu.
Smacznego!

piątek, 29 stycznia 2010

Suszone pomidory. I feta.


Przyjechały do mnie swego czasu z Włoch. Z serca Toskanii. Słoneczny i pachnący susz. W papierowej torebce. Cały kilogram.


Lądowały to tu – to tam. Do pomidorowego sosu. Do drobiowych roladek. Do sałaty i sałatek. Pływały też w oliwie. Bo one z tych co pływać lubią.
A skoro tak... to może pożenić je z ziołową grecką fetą, zawinąć w roladkę i utopić? :)


To nie jest mój pomysł. Właśnie takie roladki nader często kupuję w ulubionym sklepie, słono za nie płacąc. I jeszcze do kolekcji dokładam faszerowane ostre mini papryczki ( niedawno można było podziwiać podobne u Roberta). Więc ja poszłam w ślady Gutka i moje ulubione przekąski pomidorowe przygotowałam sama. Nie mam dzisiaj weny do długiego pisania i zachęcania. Niech wystarczą tym razem zdjęcia.

A przygotowanie najprostsze z najprostszych...



Roladki z suszonych pomidorów i fety

kawałek greckiej fety
garść suszonych pomidorów
łyżka albo dwie suszonego oregano
kilka wykałaczek (najlepiej przełamanych na pół)
oliwy z oliwek extra vergine z pierwszego tłoczenia na zimno

dodatkowo acz niekoniecznie:
ząbek lub dwa czosnku
1-2 suszone papryczki piri – piri
lub kilka ziarenek pieprzu
lub co kto lubi :)

Fetę pokroić w pałeczki wielkości ok. 3-4cm / 1 cm. Rozsypać na desce (lub talerzyku) suszone oregano i każdy kawałek fety dokładnie otoczyć w ziołach.
Każdą pałeczkę położyć na suszonym pomidorze i zwinąć w roladkę. Spiąć wykałaczką „na wylot”.
Poukładać roladki w czystym, suchym słoiczku. Włożyć wybrane dodatki (czosnek, papryczki, pieprz, etc.) i zalać oliwą tak by zakryć dokładnie każdą roladkę. Zamknąć słoiczek i odstawić w suche i chłodne miejsce na kilka / kilkanaście dni (im dłużej, tym pomidory będą lepsze).
A potem jeść, jeść, jeść... :) U mnie lądują w sałacie wszelakiej. :)

wtorek, 29 grudnia 2009

Zwykły dzień, zwykły makaron...

Przedświąteczna gorączka, świąteczne biesiadowanie przy stole zapełnionym smakołykami, lenistwo i prawie nic nierobienie doprawdy mogą człowieka umęczyć. :D Nie wiem jak wy, ale ja wolę ten czas „przed” gdy człowiek goni się z czasem, by zdążyć ze wszystkim...
W mojej kuchni jeszcze pachnie piernikiem, cynamonem i pomarańczami... I choć jak co roku, obdarowałam ciastami obie nasze rodziny – to nie wiem ile czasu przyjdzie nam jeszcze zjadać wszystkie świąteczne dobroci. :)
I jak zawsze po świętach – wszystko wraca do zwykłej codzienności... Zwykłe poranne zrywanie z łóżka, gdy za oknem jeszcze ciemno, zwykła praca, zwykłe zakupy, zwykły obiad (na kolację :D) i nawet sen jakiś taki zwykły... Chyba polubiłam mój zwykły dzień, choć jeszcze tak niedawno wydawał mi się rewolucją w życiu... ;-)
A w zwykły dzień smakuje zwykły makaron. Chociaż zdecydowanie upraszczam sprawę, bo choć w wyglądzie mocno minimalistyczny – to w smaku...suszone pomidory, bazylia, oliwa, czosnek... No... właśnie tak smakuje... :)

Przepis bez konkretnych proporcji będzie, bo to jeden z tych, które miar nie potrzebują. Daję od serca - garściami. ;-)

I jeszcze słowo podziękowania za wszystkie życzenia świąteczne tutaj pozostawione. :) Choć starałam się bardzo i z życzeniami dotarłam na mnóstwo blogów – to przepraszam wszystkich tych, do których już nie zdążyłam. Okazuje się, że kilkadziesiąt blogów to nie lada wyzwanie...



Orchiette z suszonymi pomidorami, świeżą bazylią i parmezanem

garść, dwie lub trzy (albo i więcej) makaronu orchiette (inny ulubiony też może być)
1-2 ząbki czosnku, przeciśnięty przez praskę
kilka suszonych pomidorów z oliwnej zalewy – pokrojonych w paseczki lub drobną kosteczkę
oliwa z oliwek (można wykorzystać tę z pomidorów)
listki świeżej bazylii
świeżo utarty parmezan
świeżo, grubo mielony pieprz

Makaron ugotować al dente w dużej ilości osolonej wody. Gdy makaron zaczyna „dochodzić” - na rozgrzaną patelnię wlać oliwę i od razu wrzucić przetarty czosnek. Mieszając smażyć krótką chwilkę, tylko do momentu, gdy czosnek się minimalnie zeszkli. Wrzucić pokrojone suszone pomidory i od razu zdjąć z ognia.
Odcedzić makaron i wrzucić do gorącej oliwy. Wymieszać, tak by makaron pokrył się oliwą. Oprószyć do smaku pieprzem i parmezanem. Posypać porwanymi listkami świeżej bazylii. Jeszcze raz wymieszać. Podawać gorące.
Smacznego!

piątek, 11 grudnia 2009

Łosoś w skorupce, nadziewany suszonymi pomidorami, pesto i bazylią


Planowanie menu nie jest moją mocną stroną. Zwłaszcza tego świątecznego, bo zwykle zaczyna się od wielkiej pustki w głowie, która potem kończy się nadmiarem pomysłów. I znów kłopot, bo które wybrać? ;-) Tak więc, spisywana lista wydłuża się niebezpiecznie, wiem, że nie sposób będzie wszystko przyrządzić. A jaki będzie finał w tym roku – okaże się dopiero w Wigilię. :D To co w moim świątecznym menu niezmienne – to postne paszteciki, które w zeszłym roku Wam prezentowałam. One być muszą i basta! :)
A w tym roku na liście znalazła się ryba, ale bynajmniej nie karp (bo karp to tylko u mojej mamy :)). W tym roku planuję przygotować nadziewanego łososia. Będzie pachniał suszonymi pomidorami i bazylią. :) A całość otulona będzie pysznym drożdżowym ciastem (tym samym, co we wspomnianych pasztecikach). Premiera przedświąteczna już była. :) Rybka palce lizać! :)


Łosoś w skorupce, nadziewany pesto, suszonymi pomidorami i bazylią
2 duże porcje, lub 3 mniejsze

Drożdżowe ciasto na skorupkę:
125 g mąki
½ łyżeczki drożdży instant
½ łyżeczki cukru
½ łyżeczki soli

ok. 45-50 ml mleka
65 g masła
1 żółtko jaja

Do garnuszka wlać mleko i włożyć masło. Podgrzewać na małym ogniu, aż masło się całkowicie rozpuści. Zdjąć z ognia i przestudzić. Gdy mleko będzie już letnie – wbić żółtko jaja – rozkłócić.

Mąkę wymieszać z drożdżami instant, cukrem i solą . Wlać maślany płyn i wyrabiać ciasto. W zależności od tego jak mąka chłonie płyn – może okazać się konieczne podsypanie odrobiną dodatkowej mąki. Ciasto powinno być miękkie i elastyczne, pozwalające na wałkowanie.
Przykryć ciasto czystą ściereczką i odstawić do rośnięcia na ok. 1 godzinę (powinno podwoić swoją objętość).

Na nadzienie:
ok. 50-60 dag świeżego łososia bez skóry (najlepiej z jego środkowej części, gdzie mięso jest dość grube)
sok z połówki cytryny
sól, pieprz
ok. 6-9 szt. suszonych pomidorów z zalewy oliwnej
2-3 łyżki czerwonego pesto
garść świeżych liści bazylii
garść świeżo krojonych płatków parmezanu (można pominąć)

dodatkowo:
żółtko jaja + 1 łyżka mleka, albo rozkłócone białko - do smarowania


W międzyczasie gdy ciasto drożdżowe rośnie należy przygotować łososia. Płat łososia pozbawić delikatnie ości (są duże, łatwo się je wyjmuje pensetą, lub nawet podważając nożem), a następnie pokroić na 2 lub 3 kawałki – równolegle do kierunku mięśni. Następnie każdy kawałek naciąć tak, jakby chciało się podwoić wielkość płata. W tym celu począwszy od strony grubszej – wykonać nacięcie przez środek grubości, idąc do strony najcieńszej. Jednak uważać, by nie rozciąć płata do końca.
Każdy kawałek lekko z obu stron oprószyć solą i pieprzem, oraz skropić sokiem z cytryny.
Pozostawić na min. 15-30 min.

Gdy ciasto drożdżowe będzie już gotowe, podzielić na 2 lub 3 części i rozwałkować bardzo cienko (max. 2mm) na prostokąty (wielkość powinna być taka, by pozwoliła zamknąć z wszystkich stron przygotowane ryby). To ciasto bardzo dobrze wałkuje się np. na papierze do pieczenia.
Ryby osuszyć papierowym ręcznikiem z soku cytrynowego. Każdy kawałek ryby układać na drożdżowym cieście. W nacięciu ryby rozsmarować łyżkę czerwonego pesto, ułożyć po 3 szt. suszonych pomidorów, rozłożyć po kilka płatków parmezanu, oraz kilka liści świeżej bazylii. „Zamknąć” mięso. Ciastem owinąć rybę z wszystkich stron, skleić brzegi.
Układać gotowe „kieszonki” na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Przykryć czystą ściereczką i pozostawić do rośnięcia na ok. 30 min. Przed samym pieczeniem posmarować wierzch „kieszonek” żółtkiem jaja rozkłóconym z 1 łyżką mleka, lub rozkółoconym białkiem.
Piec w piekarniku nagrzanym do 200 st. C (grzałka dolna i górna) przez 20 min.

czwartek, 11 czerwca 2009

Ravioli zapiekane w pomidorach.

Słowa... Dźwięczne jak ulubiona muzyka, które spowodowały, że serce matki wypełnione zostało radością aż po sam brzeg. :) Duma rozpiera i tylko patrzeć czy nie eksploduje. :) Bycie matką jest piękne, nawet gdy czasem chmury przynoszą deszcz. Przecież i tak po nich zaświeci słońce... Moje właśnie świeci z wielką mocą, a ja jestem taka dumna, taka dumna... :)



Jako wzrokowiec, odczuwam pewien przywilej (być może tylko urojony ;-))... Gdy wpadnie mi w oko w kulinarnej książce lub czasopiśmie ciekawie wyglądająca potrawa – to czuję się ze wszech miar zwolniona z obowiązku czytania do niego przepisu. :)
Ze zdjęciem zamkniętym pod powieką, idę do kuchni, kręcę się po niej, wyciągam, siekam, miksuję, w końcu mieszam w parującym garnku. :) Dawniej, nie raz i nie dwa, moje próby ponosiły klęskę. ;-) Ale z biegiem lat i doświadczenia – takie wpadki zdarzają się coraz rzadziej. Na stół trafiają talerze z potrawą niekoniecznie identyczną, jak ta, która przykuła wzrok na zdjęciu. Bo zdjęcie jest tylko inspiracją, impulsem do własnej kulinarnej inwencji twórczej.
I chyba to w kulinariach lubię najbardziej... poszukiwania, eksperymenty, oraz niekończące się morze możliwości. :)

Moja dzisiejsza propozycja obiadowa – zrodziła się w głowie podczas przeglądania czerwcowego numeru miesięcznika “Sól i pieprz” (ten sam, w którym Kasia z bloga Pokrojone doprawione - miała przyjemność zagościć). Wzrok spoczął na zdjęciu, a w tytule obok przeczytałam “ravioli z serem i pomidorami”. To mi wystarczyło. Liczył się sam pomysł – reszta poszła z górki. :)
Polecam z całego serca! Jest pyszne! Przy najbliższej okazji przygotuję taką formę ravioli dla moich gości. :)


Ravioli serowe zapiekane w pomidorach

Sos pomidorowy:
400g dobrej jakości pulpy pomidorowej
2 drobno utarte ząbki czosnku
duża garść posiekanych listków bazylii
2 łyżki oliwy extra vergine
½ łyżeczki octu balsamicznego
sól, pieprz do smaku

W miseczce mieszamy wszystkie składniki. Odstawiamy do lodówki na min. 1-2 godziny.

Ciasto:
2 jajka
ok. 200g semoliny (lub innej mąki, np. krupczatki)

Z jajek i semoliny zagnieść elastyczne ciasto makaronowe. Ciasto nie powinno być zbyt mokre i klejące. W zależności od wielkości użytych jajek – może okazać się konieczne dosypanie 1-2 łyżek mąki.
Uformować z ciasta wałek (ok. 5 cm średnicy) i szczelnie zawinąć w folię spożywczą. Odłożyć na pół godzinki, by ciasto 'odpoczęło'.

Farsz:
1,5 op. ricotty
1 kulka mozzarelli – pokrojona na drobne kawałki
1 ząbek czosnku
4-5 suszonych pomidorów z zalewy oliwnej (lub jeśli w stanie suchym – to rozmiękczonych przez zanurzenie na kilka minut we wrzątku) – pokrojone w drobną kosteczkę
sól, pieprz do smaku
duża garść posiekanych listków bazylii

Wszystkie składniki włożyć do miski I dobrze wymieszać.

dodatkowo:
1 kulka mozzarelli lub innego łatwo topliwego sera – pokrojona w cienkie plastry lub kostkę



Z ciasta makaronowego wykrawać kawałki ciasta – rozwałkowywać w dłuższe prostokąty (szer. ok. 10-12 cm). Pozostałe ciasto z powrotem zawijać w folię spożywczą, by nadmiernie nie wyschło. Wzdłuż jednej z dłuższych krawędzi układać po czubatej łyżeczce farszu, zachowując między nimi niewielkie odstępy. Przykryć farsz “czystą” częścią płata ciasta (patrz na zdjęcie powyżej), a następnie przy pomocy karbowanego radełka – wykrawać niewielkie, kwadratowe pierożki.
W dużym garnku zagotować sporą ilość osolonej wody. Partiami wrzucać ravioli, gotować krótko – po wypłynięciu na wierzch pierożków i ponownym zawrzeniu wody – są już gotowe. Wybierać łyżką cedzakową. Odłożyć na talerz do odparowania.

Piekarnik rozgrzać do temp. 200 st.C.
Na dno naczynia żaroodpornego (jedno większe, lub kilka mniejszych na indywidualne porcje) włożyć warstwę sosu pomidorowego (niedużo, tyle tylko by pokryła dno). Układać pierożki, przekładając pozostałym sosem (chodzi o to, by każdy pierożek w miarę możliwości był otulony sosem). Na wierzchu rozłożyć kawałki dodatkowej mozzarelli.
Zapiekać do czasu, gdy wierzchni ser się rozpuści i lekko zezłoci. Podawać ciepłe.
Smacznego!