Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pomidory. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Pomidory. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 14 listopada 2017

Kurczak cacciatore


Jesienna aura za oknem sprawia, że już nie tylko cieplejszy sweter jest mile widziany, ale i w kwestiach kulinarnych przestawiam się na inne tory. Już nie letnie zupy i lekkie sałatki, ale treściwsze i gorące potrawy trafiają na nasze talerze. Coraz częściej i chętniej rozgrzewam piekarnik i hojniejszą ręką do garnka sypię nieco pikantniejsze przyprawy. Ich ciepło miło rozchodzi się po ciele, a intensywny zapach cudownie wypełnia cały dom.
Dzisiaj przedstawiam Wam prosty przepis (notabene o włoskich korzeniach) na pysznego kurczaka „Cacciatore”. W wolnym tłumaczeniu można powiedzieć, że to kurczak „po myśliwsku”.
To niezwykle aromatyczna wersja, która przewiduje gotowanie lub pieczenie mięsa z dodatkiem ziół, cebuli, sporej ilości czosnku, warzyw i najważniejsze - pomidorów.

piątek, 31 marca 2017

Kopytka (i gnocchi) idealne.


Z kopytkami jest tak: wszyscy uwielbiamy je jeść i jednocześnie znakomita większość z nas nie lubi robić ich samodzielnie. Dlaczego? A bo za pracochłonne, a bo za trudne, a bo się rozgotują, a bo wyjdą twarde jak podeszwa... A przede wszystkim: a bo tylko Babcia robiła najlepsze. ;-)

czwartek, 8 września 2016

Malujemy witraże. Makaronowe. :)


Makaron wyrabiany ręcznie, domowym sposobem towarzyszy mi od dzieciństwa, a ponieważ jestem sentymentalna, to powiem, że najlepszy wychodzi spod rąk mojej mamy. Do rosołu tnie na cieniutkie niteczki, w fasolowej fajnie sprawdzają się szerokie, dość mięsiste wstążki. Do innych przeznaczeń – jak popadnie albo jak w duszy zagra. :) Makaron mamy jest inny od mojego, trochę jaśniejszy, bardziej miękki. Domyślam się, że jego skład kryje swoje tajemnice. Ugotowany świetnie się przechowuje i nawet po kilku dniach spędzonych w lodówce, wciąż jest tak samo smaczny jak ten od razu po ugotowaniu.

poniedziałek, 12 października 2015

Panzanella


Gdybym dzisiaj mogła na dłużej zatrzymać któryś z kończących się smaków, zapewne postawiłabym na pomidory. Nie byle jakie, ale te aromatyczne, które dojrzewając na krzaczku, rumienią się w gorącym słońcu. Słodkie, soczyste, osmagane ciepłym wiatrem i pachnące ziemią. :)
Niemiła jest mi myśl, że wszystko co najpyszniejsze znów zbyt szybko przeminęło...
Minione lato i wczesna jesień były dla mnie szczególnie obfite w pomidory najlepszej jakości. Czy to za sprawą upalnego lata, czy może dobrej ręki gospodarzy – przez wiele tygodni, miałam dostęp do takich owoców, które będą mi się śniły przez kolejne miesiące.


poniedziałek, 6 października 2014

Jarmuż, soczewica i reszta ferajny.


Natury nie przechytrzę, choć trochę jeszcze próbuję. Może i aura jest (jak na razie) łaskawa, obdarowując nas przyjemnym słońcem, i bezchmurnym niebem, ale jesień, choćby najpiękniejsza...to nie to samo co lato.
Więc marznę nawet w pełnym w słońcu. W domu wciskam się w cieplutki koc. Na stopach grube skarpety. Nie wystarcza. Och! jak zimnooo!


środa, 17 września 2014

Ukwiecona pizza


Dzisiaj niewiele mam do powiedzenia. Głównie dlatego, że goni mnie praca, a gdy intensywnie pracuję, to mało gadam. :)
Dlatego nie wdając się w rozwlekłe historie, zostawiam Wam garść fotek i pomysł na pizzę, którą kilka dni temu przygotowałam.
Głównym jej składnikiem jest cukinia – zarówno jej owoc, jak i kwiaty. Boczek spokojnie można pominąć, chyba, że tak jak ja lubicie jego smak. :)
Polecam i zmykam! :)
Przepis poniżej.



wtorek, 19 sierpnia 2014

Kwiaty cukinii. Tarta.


Odsuwam od siebie myśl, że okres wakacyjny tuż tuż za nami... To niesprawiedliwe, że zima i wszechobecna ciemność zwykle wydaje się nie mieć końca, a słoneczne i promienne lato mija w okamgnieniu. Przecież powinno być odwrotnie, prawda?
Nie zaglądam jeszcze do zdjęć z letnich podróży, bo gdy człowiek zaczyna wspominać, to tak jakby już pożegnał się z latem. Próbuję odsunąć od siebie ten moment, naiwnie wierząc, że może choćby najmniejsza fala upału jeszcze mnie zaskoczy. I wygoni z miasta nad kaszubskie jeziora, choćby na chwilę, choćby na kilka prawdziwie upalnych godzin. :) 
W oczekiwaniu na ten moment, staram się nie przegapić żadnej okazji, by aktywnie spędzać wolne chwile. Uskuteczniam długie spacery, które notabene i tak zawsze kończą się na bliższym czy dalszym targu warzywnym. A w ostatnich dniach wprost całymi godzinami włóczyłam się po Jarmarku Dominikańskim – zwłaszcza po ulubionej jego części, przekopując się przez stosy staroci. Żałuję, że nie uaktywniłam popularnego obecnie licznika, by zmierzyć ilość przemierzonych kilometrów, a może i spalonych kalorii. :) O tym, jakie nowe skarby do stylizacji udało mi się w tym roku „wykopać” będzie na blogu niebawem. :) 



wtorek, 22 lipca 2014

Pomidorowo. W sierpniowej Kuchni.


Zagryzając czerwonego, niemal słodkiego pomidora, spoglądam na zdjęcia i buzia mi się śmieje. Bo czyż może być przyjemniejsza sytuacja, niż praca, która kończy się wielką wyżerką? :) Odpowiadam: dla mnie NIE! bo przecież kocham jeść! :D
I chociaż sama właśnie odpoczywam od pracy i domowej krzątaniny w kuchni, nie odmówię sobie przyjemności zaproszenia Was do lektury sierpniowego numeru Kuchnia. Magazyn dla smakoszy.
A w nim, wśród innych letnich tematów - pojawia się właśnie on - POMIDOR (bardzo konkretny gość).
Dość powiedzieć, że praca nad sesją zdjęciową szła gładko jak po maśle. Owoce się turlały tu i tam, piękne zapachy rozchodziły, a aparat rozgrzewał do pomidorowej czerwoności (przeżył! :)).
No i ta pyszna uczta na koniec! :)
Wybrać najsmaczniejszą  potrawę - chyba nie potrafię, "tomaty" z radością zjem pod każdą postacią i absolutnie w każdych ilościach. Ale i owszem - element zaskoczenia miał miejsce... Mimo, że smak surowego pomidora, oprószonego cukrem nie jest mi obcy - to już "tomato halva" (bardzo słodki deser z kuchni indyjskiej) próbowałam po raz pierwszy. :)

niedziela, 18 września 2011

Crostini. Z bakłażanem i pomidorami.


Włosi podaliby je z całą pewnością jako przystawkę bezpośrednio przed głównym posiłkiem. I zapewne znalazł by się na nim jakiś pyszny pasztecik. Swoją drogą, każda moja wizyta we włoskich restauracjach przynosiła niewiarygodne zdumienie: gdzie oni mieszczą tak rozbudowane wieczorne posiłki? Jak później zasnąć bez uczucia przejedzenia...?


A u mnie ani przed obiadem, ani z żadnym „Pâté”. Ale tak po prostu, z tym co miałam pod ręką sezonowego – przygotowane jako przegryzka w ciągu dnia.
Moja Babcia dawnymi czasy smażyła kromki zwykłego chleba oliwskiego i nacierała je mocno czosnkiem. Jako dziecko ogromnie je lubiłam, mimo, że było to jedzenie raczej kryzysowe.
Crostini z bakłażanem, pomidorem i oliwą extra vergine wydają się być luksusowe w stosunku do grzanek sprzed lat. Kto wtedy w Polsce słyszał o oberżynie...
Pyszne, chrupiące i bardzo aromatyczne. A surowy czosnek w tej chwili jak najbardziej na czasie, gdy przeziębienia atakują ze wszech stron.
Ja właśnie toczę nierówną walkę z niechcianą zarazą...
Pozdrawiam!



Crostini z bakłażanem i pomidorami

1 nieduży bakłażan (najlepiej „chudy”, nie pękaty)
3-4 pomidory (mogą być kolorowe)
ok. 1 łyżki poszatkowanej drobno natki pietruszki
ok. 1 łyżeczka świeżych listków tymianku
ok. 1 łyżka oliwy (nadającej się do smażenia)
sól (u mnie Maldon), pieprz do smaku
bagietka
ząbek czosnku
oliwa extra vergine – do skropienia

Umytego i osuszonego bakłażana pokroić w plastry gr. ok. 5 mm, a następnie w kosteczkę. Jeśli nasza oberżyna jest jednak bardziej pękata, a środku ma sporo pestek, to wcześniej plastry bakłażana – lekko posolić i zostawić na ok. 15-20 min. W tym czasie bakłażan puści sok (wraz z goryczką). Osuszyć papierowym ręcznikiem i dopiero wtedy pokroić w kostkę.
Pomidory umyć, osuszyć. Pokroić w kostkę, odrzucając środkowe gniazdo z pestkami.
Na patelni rozgrzać bardzo mocno oliwę do smażenia. Wrzucić bakłażana i smażyć na małym ogniu, często mieszając ok. 4-5 min., aż bakłażan się zeszkli i zmięknie (bakłażan bardzo mocno pije tłuszcz; można oczywiście smażyć na większej ilości oliwy, ale i tak wszystko wchłonie, a my będziemy mieć tłustą oberżynę).
Na pół minuty przed końcem smażenia – dodać ok. ¾ przygotowanych pomidorów, tymianek oraz natkę pietruszki. Posolić do smaku. Wszystko krótką chwilkę razem przesmażyć i zdjąć z ognia.
Bagietki pokroić na kromeczki. Można lekko zwilżyć oliwą (choć niekoniecznie) i z obu stron zezłocić na patelni grillowej.
Ciepłe grzanki natrzeć czosnkiem. Na każdą grzankę ułożyć po czubatej łyżce warzyw. Wierzch ozdobić dodatkowo pozostałymi, świeżymi pomidorami. Doprawić do smaku solą i pieprzem. Skropić oliwą extra vergine.
Smacznego!

czwartek, 1 września 2011

Jesień w Lawendowym Domu i wciąż zielone śniadanie


Jesień zbliża się wielkimi krokami. Gorąca herbata z cytryną zastąpi orzeźwiającą lemoniadę. A nieśmiertelna szarlotka ze szczyptą cynamonu w końcu wyprze letnie, kolorowe desery. Może częściej zaszyjemy się w domu i zamiast rowerowej przejażdżki wybierzemy książkę, lub lekturę w sieci... Zanim jednak deszcz i wiatr pomaluje nasz świat na szaro i buro, może skusicie się na lekkie, zielone śniadanie z dodatkiem soczystych, pachnących pomidorów?
Dzisiaj i ja, ze swoim małym, kulinarnym wkładem, mam przyjemność zaprosić Was wszystkich do lektury nowego, gorącego jeszcze, najsmaczniejszego kwartalnika w sieci. Jesienne wydanie Lawendowego Domu jest całe dla Was!




Racuchy z ricotty ze szpinakiem
prezentowane w Lawendowym Domu - Jesień 2011

1 duży pęczek szpinaku (lub zamiennie ok. 200g mrożonego)
1 łyżka oliwy
2-3 ząbki czosnku
szczypta soli i pieprzu
1 łyżeczka colombo lub dowolnej mieszanki curry

oraz
500g ricotty
3 jajka (4 jeśli są małe)
5-6 łyżek przesianej mąki pszennej
sól, pieprz (do smaku)
½ łyżeczki colombo lub dowolnej mieszanki curry
olej do smażenia (np. słonecznikowy lub z pestek winogron)

Szpinak umyć, osuszyć, pokroić w paski. Na patelni rozgrzać oliwę, wrzucić szpinak i czosnek - króciutko przesmażyć. Doprawić colombo, solą i pieprzem – mieszając, smażyć jeszcze ok. 1 min.
Zdjąć z ognia i pozostawić do ostygnięcia.

W międzyczasie w misie rozkłócić jajka. Mieszając, dodawać kolejno ricottę, mąkę i colombo. Na koniec, do gładkiej masy wmieszać ostygnięty szpinak i doprawić do smaku solą i pieprzem.

Na czystej patelni rozgrzać olej. Nakładać łyżką kopczyki masy, lekko rozpłaszczyć i smażyć z obu stron na złoty kolor. Gotowe odkładać z patelni na papierowy ręcznik (wchłonie nadmiar tłuszczu z racuchów).
Podawać na ciepło z sałatką pomidorową.
Na zimno również są smaczne.


Pomidory z dressingiem

3-4 pomidory
garść listków świeżej bazylii
ok. 3 łyżki oliwy extra vergine
ok. 1 łyżeczki octu balsamicznego
sól, pieprz (do smaku)

Pomidory umyć, osuszyć, pokroić na duże kawałki. Wrzucić do miseczki. Dodać oliwę, ocet balsamiczny i porwane listki bazylii. Wymieszać. Doprawić do smaku solą i pieprzem.

wtorek, 30 sierpnia 2011

Łosoś z kutra i kilka słów o oliwnej przesyłce


Wspominałam w ostatnim wpisie, że w ramach weekendowego odpoczynku udam się na dłuuugi spacer, by przegonić różne takie pracowe stresy. I pewnie właśnie tak by się skończyło, gdyby nie fakt, że pogoda cudownie dopisała i spontanicznie wyjechaliśmy za miasto. Wcale nie daleko. Nad Wisłę, blisko ujścia rzeki do morza. W sympatycznych okolicznościach przyrody rodzinnie rozłożyliśmy się z grillem, a gromadka dzieci chlapała się w dmuchanym baseniku (notabene, woda w Wiśle ma tak paskudny, bury kolor, że strach stopę weń włożyć; dzieci dostąpiły zatem zaszczytu pluskania się w wodzie mineralnej :D).
Skutkiem poniekąd ubocznym naszego nadwiślańskiego wypadu stal się zakup świeżutkiej ryby. Świeższej już się nie da, bo prosto z łodzi, którą rybacy właśnie co wracali z połowu. Ledwo dobili do brzegu, a męska część naszego grona już wybierała co piękniejszą sztukę łososia bałtyckiego. 4-kilogramowy okaz przyjechał z nami do domu. Mnóstwo pysznego rybiego mięsa! Ale uczta!


Zbaczając na chwilę z tematu rybnego...
Jakiś czas temu otrzymałam bardzo sympatyczną przesyłkę od Monini. Spodziewałam się w niej oliwy z oliwek – sztandarowego (jak sądziłam) produktu firmy. Tymczasem spotkała mnie niespodzianka, bo oprócz znanych mi już oliw extra vergine (klasycznej i smakowej), z kartonu wyjęłam ocet balsamiczny, olej ryżowy i... coś jeszcze...
Z wszystkich produktów chętnie korzystam w kuchni i nie boję się ich polecić. Olej ryżowy używałam po raz pierwszy i od razu go polubiłam za jego subtelny smak. Dodatkowy atut: nadaje się zarówno do spożycia na zimno, jak i do smażenia czy pieczenia. Zwłaszcza to ostatnie wykorzystuję nader chętnie.
W kwestii wspomnianego wyżej „czegoś”, powiem tylko tyle, że moje dłonie pokochały go od pierwszego razu. :) Mówię o największej niespodziance, jaką sprawiła mi Monini – krem z wyciągiem oliwy z oliwek. Jest wspaniały!




Wracając z powrotem do łososia. Kawałek po prostu upiekłam. Porcje ryby skropione olejem ryżowym, doprawione tymiankiem - zawinęłam wraz z pomidorami i cukinią w papier do pieczenia. Pomidory puściły podczas pieczenia sporo soku, dzięki czemu ryba wyszła bardzo aromatyczna i soczysta. Pyszny obiad mieliśmy! Co by nie powiedzieć - świeża ryba „od rybaka” smakuje o niebo lepiej, niż ta sklepowa o niewiadomym czasie „leżakowania” w lodówce...
Pozostała część łososia została potraktowana grubą warstwą morskiej soli. Za 2-3 dni opłuczę ją, a skruszone mięso pokroję w cieniutkie plasterki i zaleję olejem (zapewne właśnie ryżowym, nadaje się do tego idealnie). To przysmak mojego męża. Ja osobiście jednak wolę rybę nieco mniej surową. :)



Łosoś w papilotach z pomidorami i cukinią
(2 porcje)

2 porcje łososia (mogą być dzwonki lub tuszki)
1 średnia cukinia lub 2 małe
1-2 pomidory żółte (u mnie odmiana lima)
1-2 pomidory czerwone (u mnie odmiana lima)
kilka gałązek świeżego tymianku
ok. 2 łyżeczki delikatnego w smaku oleju roślinnego do pieczenia (użyłam olej ryżowy Monini)
sól gruboziarnista (u mnie Maldon)
pieprz
opcjonalnie 1- 2 łyżeczki oliwy z oliwek (użyłam oliwę extra vergine „garlic &chili” Monini)
1 cytryna

Piekarnik nagrzać do temp. 180st.C (grzałki góra - dół). Przygotować 2 duże arkusze papieru do pieczenia.
Łososia umyć, osuszyć i delikatnie posolić. Warzywa umyć i osuszyć. Pomidory pokroić w ćwiartki (wyciąć stwardniałe fragmenty gniazda nasiennego). Cukinię pokroić w plasterki.
Na środek każdego arkusza układać warstwami: plasterki cukinii – porcję łososia – plasterki cukinii – ćwiartki kolorowych pomidorów. Z wierzchu ponownie delikatnie posolić, popieprzyć, ułożyć gałązki tymianku i skropić olejem roślinnym, nadającym się do pieczenia. Boki papieru poskładać do środka, w taki sposób, by powstały zamknięte paczuszki (papiloty).
Włożyć do nagrzanego piekarnika i piec ok. 20 min. Po tym czasie można papiloty otworzyć i przez kolejnych ok. 5 min. podpiekać (na ten czas włączyłam funkcję górnego opiekacza).
Wyjąć z piekarnika. Bezpośrednio przed podaniem skropić oliwą extra virgine i sokiem z cytryny.
Smacznego!

sobota, 26 lutego 2011

O! dynia na straganie!


Na moim ulubionym śródmiejskim targu można kupić zasadniczo wszystko i zawsze.
Truskawki w środku zimy? Nie ma sprawy!
Czereśnie wielkości orzecha włoskiego w środku lutego? Proszę bardzo!
Mandarynki latem? Też bez przeszkód!
Wymieniać można długo.


Ale dynia o tej porze roku, to prawdziwe wydarzenie...
Dynia na „moich” straganach pojawia się na początku październiku i znika jak za dotknięciem czarodziejską różdżką – zaraz po 1 listopada. Czasem zastanawiam się co sprzedawcy robią z tymi wszystkimi wielkimi baniami, które do dnia Wszystkich Świętych się nie sprzedały...? Gdzie je wywożą? Czy wyrzucają po prostu na śmietnik? I co im szkodzi zostawić je na dłużej? Zwłaszcza, że dynia tak dobrze się przechowuje nawet przez kilka miesięcy...


Tak więc, gdy kilka dni temu przypadkiem wypatrzyłam na straganie dynię (nie wierząc własnym oczom!) rzuciłam się na nią pełna entuzjazmu. :)
Nie przygotowałam z niej niczego odlotowego, niezwykłego i ekskluzywnego...
Po prostu upiekłam z ziemniakami. Dzięki dodanym ziołom potrawa pięknie pachniała i wspaniale smakowała.



Ziołowa zapiekanka dyniowo – ziemniaczana

ok 700g dyni (waga przed obraniem)
ok. 600g ziemniaków (waga przed obraniem)
gałązka małych pomidorków (np. Odmiany Cherry, truskawkowych, etc.)
1-2 łyżki oliwy
ok. ½ łyżeczki tymianku suszonego
ok. ½ łyżeczki rozmarynu suszonego
sól, pieprz

Obrane ziemniaki włożyć do garnka z osoloną wodą. Doprowadzić do wrzenia, po czym od razu zdjąć z ognia i odcedzić (nie gotować, chodzi tylko o wstępne obgotowanie ziemniaków). Ostudzić. *
Dynię wydrążyć z gniazda nasiennego, obrać ze skórki. Przestudzone ziemniaki i dynię pokroić w talarki o gr. ok. 5mm.
Warzywa wrzucić do większej miski, Skropić 1-2 łyżkami oliwy, dodać zioła, sól i pieprz – wymieszać, tak by dynia i ziemniaki oblepiły się oliwą i przyprawami.
Warzywa wyłożyć do naczynia żaroodpornego. Piec w piekarniku nagrzanym do temp. 220 st.C (grzałki góra – dół) przez ok. 20-30 min. aż warzywa się zarumienią.

* Surowe ziemniaki potrzebują więcej czasu na upieczenie, niż surowa dynia. Wstępne obgotowanie ziemniaków pozwala ten czas skrócić. Trzeba jednak uważać, by nie gotować ziemniaków zbyt długo, bo zbyt miękkie będą się kruszyły i stracimy możliwość pokrojenia ich w talarki.

niedziela, 30 stycznia 2011

Calzone


Gdyby głos decydujący w sprawie menu obiadowego było w gestii moich dwóch mężczyzn życia (jeden już lat 9! kiedy to minęło?! drugi znacznie więcej, też nie wiem, kiedy ten czas tak przeleciał?!) - to w ciemno mogę powiedzieć, że życzyliby sobie pizzę. Codziennie. I nie sądzę, by monotonia była tutaj jakąkolwiek przeszkodą. Pizza na śniadanie, pizza na obiad, codziennie i od święta też. :D Raj na ziemi. :D Byłby. Ale nie ma. :D
Raj zstępuje od czasu do czasu i powoduje dużą radość. :)
Zwykle przyrządzam tradycyjną pizzę, którą piekę na kamieniu. Muszę przyznać, że uwielbiamy zapach jaki roznosi się po mieszkaniu, gdy kamień łapie wysokie temperatury. Oddaje wtedy zapachy, które wchłonął przez ostatnie lata swojej pracy. Jest to zapach, który przywołuje same przyjemne skojarzenia. :)


Tym razem nie przygotowałam tradycyjnej pizzy, ale danie „pizzopodobne”, czyli calzone, o włoskim rodowodzie. Do środka można włożyć co kto lubi, tak jak na pizzę. U nas były i sery (mozzarella i ser pleśniowy), i pomidory w trzech postaciach (sos, pomidorki świeże i suszone z zalewy oliwnej), i trochę wędzonki i świeże zioła.
Ja jadłam z sałatą, chłopcy woleli sam pieróg, bez dodatków. Wszystkim smakowało, a męska część była wielce zadowolona. :)



Calzone
(na 6 porcji)

Ciasto:
450g mąki
1,5 łyżeczki drożdży instant
1 łyżeczka soli
½ łyżeczki cukru
ok. 280-300 ml wody w temp. Pokojowej (podana ilość jest orientacyjna i może się zmienić w zależności od używanej mąki)
2 łyżki oliwy

Mąkę wymieszać z drożdżami instant, solą i cukrem. Wlać wodę (na początek proponuję 250 ml i dolewać po trochę jeśli ciasto będzie zbyt zbite) i wyrabiać ciasto. Dobrze wyrobione ciasto powinno być elastyczne i ładnie odchodzić od dłoni. Dodać oliwę i znów wyrabiać, aż wchłonie się w ciasto.
Uformować z ciasta kulę, włożyć do miski i przykryć folią spożywczą. Pozostawić do wyrośnięcia na ok. 1-1,5 godz. Aż ciasto podwoi swoją objętość.

Nadzienie:
ok. 150ml aromatycznego sosu pomidorowego (np. mój ulubiony – klik)
150g boczku wędzonego
300g pieczarek
1 duża kulka mozzarelli (250g)
100g sera pleśniowego
pomidorki koktajlowe (dawałam po 3-4 szt./1 porcję)
kilka sztuk suszonych pomidorów z zalewy oliwnej
sól, pieprz

Przygotować sos pomidorowy, pachnący ulubionymi ziołami (np. Oregano, tymiankiem lub bazylią).
Pieczarki obrać i pokroić w półplasterki. Boczek pokroić w cieniutkie plasterki, a następnie w paseczki. Na patelni wytopić najpierw boczek, a następnie dodać pieczarki i razem podsmażyć. Doprawić do smaku solą i pieprzem.
Mozzarellę pokroić w plastry. Na sitku odsączyć dobrze z zalewy.
Ser pleśniowy pokruszyć.
Pomidorki pokroić lub pozostawić w całości (w zależności od wielkości).
Suszone pomidory pokroić w paseczki.
Garść świeżych listków bazylii.

Piekarnik nagrzać do 200 st. C. Dużą kwadratową blachę wyłożyć papierem do pieczenia.
Wyrośnięte ciasto podzielić na 6 części. Po kolei przygotowywać calzone. Rozwałkować kulkę ciasta do grubości ok. 3-4 mm (w razie potrzeby podsypać mąką). Na placku rozsmarować ok. 1,5 - 2 łyżki sosu pomidorowego i na jednej połowie rozłożyć po trochę przygotowanych składników nadzienia. Wolną połowę placka założyć na tę zapełnioną i uformować pieróg. Brzegi ciasta dokładnie skleić i wywinąć do góry, żeby sery w trakcie pieczenia nie wypłynęły. Układać na blasze.
Z wierzchu każdy pieróg ponownie posmarować sosem pomidorowym.
Piec w nagrzanym piekarniku ok. 10 min. Aż ciasto się napuszy, a wierzch ładnie zarumieni.
Można też pojedynczo każdy pieróg piec na kamieniu szamotkowym. Wtedy rozgrzać kamień do temp. 240 st. C i każdy pieróg piec ok. 3min.
Smacznego!

wtorek, 26 października 2010

Pachnące małe co nieco z dynią w roli głównej


10 powodów, dla których uwielbiam dynię:

Po pierwsze: zdrowa (i to jak!).
Po drugie: pyszna (mega pyszna!).
Po trzecie: atrakcyjna wizualnie (słaby powód, ale prawdziwy :D)
Po czwarte: uniwersalna (jak kto lubi, na słodko i na słono).
Po piąte: lubi towarzystwo przypraw (a ja lubię przyprawy).
Po szóste: łatwa w obróbce (chociaż wybierania pestek nie lubię :D).
Po siódme: nie ma bardziej słonecznej zupy nad zupę dyniową
Po ósme: jest zdrowa i pyszna! (to już było? )
To nic! Bo po dziewiąte i dziesiąte: też jest zdrowa i pyszna! :)



Pomysł na dzisiejszą tartę znalazłam tutaj. Muszę przyznać, że sposób jej przygotowania w oryginale został niepotrzebnie przekombinowany. Za pierwszym razem przygotowałam ją zgodnie z przepisem, ale prawdę mówiąc wynik nieco mnie rozczarował. Co prawda nie jeśli chodzi o smak, ale strona wizualna pozostawiała wiele do życzenia. Wstępne gotowanie w wodzie, potem smażenie na oleju i na koniec pieczenie warzyw - spowodowało, że warzywa zamieniły się w bezkształtną masę. A ja lubię, gdy na talerzu potrawa wygląda zachęcająco. Dlatego za drugim razem zrobiłam po swojemu. Maksymalnie skróciłam obróbkę i wyszło o niebo lepiej. :)
To moja druga propozycja w tegorocznym Festiwalu Dyniowym.
Przepis podaję już po moich zmianach.


Zapiekana dynia i bataty na cieście francuskim
(na 4 niewielkie porcje)

250g dyni (najlepiej o suchym miąższu, np. Hokkaido)
250g batatów
1 czerwona cebula
8 pomidorków koktajlowych
1 łyżeczka kuminu w ziarnkach (ew. mielonego)
1 łyżeczka ziarenek kolendry (ew. mielonej)
½ – 1 suszonej papryczki peperoncino (ostre! można pominąć)
sól, pieprz (do smaku – u mnie po sporej szczypcie)
2 łyżki oliwy (u mnie olej z pestek winogron)
1 op. ciasta francuskiego

Piekarnik rozgrzać do 190 st.C. Przygotować 4 osobne niewielkie naczynka do zapiekania (wysmarować oliwą), lub dużą blachę wyłożoną papierem do pieczenia.
Dynię i bataty obrać ze skórki, pokroić w grubszą kostkę (np. 2x2cm). Czerwoną cebulę pokroić w ósemki (żeby cebula zbyt mocno się nie rozpadła nie należy odcinać wydłużonego końca). Pomidorki podzielić na połówki lub ćwiartki.
W moździerzu utrzeć razem ziarenka kolendry z kuminem i peperoncino.
Do większej miski wlać 1 łyżkę oliwy, wrzucić utarte przyprawy (trochę zostawić do dodatkowego posypania), sól, pieprz, oraz pokrojone bataty i dynię. Wszystko wymieszać.
Ciasto francuskie podzielić na 4 części i wyłożyć przygotowane naczynka lub ułożyć na blasze.
Na cieście ułożyć otoczone w oliwie i przyprawach dynię i bataty. Na wierzchu rozłożyć kawałki cebuli i pomidorki. Skropić z wierzchu pozostałą oliwą, oraz przyprawami.
Piec ok. 40 min. aż bataty i dynia zmiękną (można sprawdzić w trakcie pieczenia patyczkiem grillowym), a ciasto francuskie nabierze złocistego koloru.
Podawać ciepłe.
Smacznego!

czwartek, 14 października 2010

Spaghetti, za które dałabym się pokroić...

...na szczęście nie ma takiej potrzeby, bo jego wykonanie jest banalne i nie zajmuje więcej czasu, niż potrzeba go na ugotowanie makaronu. :)


O tym, że jestem makaroniarą, zapewne wspominałam nie raz.
Prawda jest dość okrutna, ziemniaki mogłyby dla mnie nie istnieć. Z małym wyjątkiem, te młode jednak są pysznym kąskiem i uwielbiam je w formie pieczonej z ziołami, albo ugotowane na parze i okraszone pachnącym koperkiem. Potem zasadniczo mogłabym na kolejny rok o nich zapomnieć.
Ale już makaron to zupełnie inna bajka... Choćby miał być jedzony codziennie (oczywiście nie jest) – nie możliwe jest bym się nim przejadła. Wielbię praktycznie każdy rodzaj, z dowolnymi dodatkami, a nawet praktycznie bez nich. Takie na przykład spaghetti z oliwą z oliwek, czosnkiem i pieprzem, albo papryczką chili... Mmmm...niebo w gębie...
Jest jednak taka wersja, która w mojej (bardzo) subiektywnej ocenie bije wszystko na głowę. Wersja, dla której dałabym się pokroić, która sprawia, że rozpływam się z każdym kęsem, choć jest najprostsza z najprostszych. Robię ją tak często, jak to tylko możliwe. Często tylko dla siebie, bo rodzina domaga się urozmaicenia w menu, a ja mogłabym na okrągło żywić się tym samym spaghetti. :D
Słodkie pomidorki, najlepszej jakości oliwa, ząbek czosnku, ocet balsamiczny, parmezan (albo jeszcze lepiej pecorino) i świeża bazylia. I pieprz. Dużo pieprzu.
Tak prezentuje się mój makaronowy raj. Moja delicja. Crème de la crème.


Przy okazji dziękuję za wszystkie pozostawione życzenia zdrowia. :) Donoszę, że jest już prawie dobrze (gardło coraz mniej dokucza) i dzisiaj stęskniona udałam się do pracy. :)
Koleżanki z pracy domagały się usilnie, bym nie zapomniała o nich wspomnieć, więc uwaga: macham Wam dziewczyny (Dexterowi też) i donoszę, że do tej pory śmieje mi się gęba na myśl o naszym dzisiejszym, mrocznym temacie wiodącym. :D Buźka!




Spaghetti z pomidorami i octem balsamicznym

1 porcja spaghetti (polecam użycie miarki do spaghetti, fajna rzecz)
kilka sztuk pomidorków koktajlowych (najlepiej mocno dojrzałych, słodkich)
1 łyżeczka dobrej jakości octu balsamicznego
ok. 2 łyżki oliwy z oliwek
ząbek czosnku
sól, pieprz do smaku
garść świeżo utartego parmezanu lub pecorino
garść porwanych liści bazylii

Spaghetti gotować w garnku z osoloną wodą.
W tym czasie pomidorki pokroić na połówki. Włożyć do miseczki, odrobinę posolić (bardzo delikatnie!), wlać ocet balsamiczny i wymieszać.
Utrzeć drobno parmezan lub pecorino.
Gdy spaghetti będzie już al dente – wlać na rozgrzaną patelnię oliwę i od razu wycisnąć ząbek czosnku. Przemieszać i smażyć na niewielkim ogniu bardzo krótką chwilkę (dosłownie 15-20 sek.), tylko tyle, żeby czosnek się delikatnie zeszklił i zaczął wydawać zapach (absolutnie nie dopuścić do tego, by zaczął łapać kolor). Od razu zdjąć z ognia, wrzucić odcedzony makaron. Popieprzyć, sypnąć parmezanem i wlać pomidorki wraz z balsamicznym sokiem. Wszystko wymieszać. Posypać świeżymi listkami bazylii.
Podawać od razu.
Smacznego!

sobota, 4 września 2010

Jak Jędruś leczo gotował...



Jędruś (nomen omen ten sam, co z dziewczynami lubi pląsać w porzeczkowych krzakach) miał dylemat. Dylemat nie byle jaki, bo natury kulinarnej... Jędruś wszedł w posiadanie gigantycznych cukinii, prosto z ogródka mamy i zupełnie nie wiedział co począć z cukiniowym nadmiarem szczęścia. Nie mogłam zostawić Jędrusia w potrzebie. Pomoc była niezbędna.
- Jędruś, a masz pomidory? A kiełbaskę? A paprykę Jędruś masz?
Jędruś miał. Miał wszystko. A nawet więcej. Cebulkę Jędruś też miał.
- Jędruś ugotuj leczo. Ja ci mówię Jędruś, leczo będzie w sam raz dla ciebie.
Jędruś ugotował. Dał wszystko co miał. Czosnek i cebulkę też.
Czy dobre było...? Nie wiem, Jędruś nie zaprosił na obiad. :D
Więc ugotowałam swoje leczo. Takie jak zawsze. Ulubione.



Leczo
(na spore 4-5 porcje)

1 dużą cebula
2 średnie cukinie (ok. 20cm długości), lub 4 malutkie
2 papryki (najlepiej kolorowe: czerwoną i żółtą)
ok. 3 łyżki oliwy (tyle, by delikatnie przykryć dno garnka)
sól, pieprz do smaku
1 łyżeczkę suszonego oregano
szczyptę suszonego tymianku (ok. ¼ łyżeczki)
½ łyżeczki słodkiej papryki w proszku *
1 łyżeczkę słodkiej papryki wędzonej *
szczypta mielonej papryczki chili (do smaku)
1 litr passaty pomidorowej (albo domowego przecieru pomidorowego, a w sezonie ok. 1,5 kg świeżych pomidorów)
ok. 300 – 400g ulubionej wędliny (kiełbaski, parówki, boczek, etc.)

* ponieważ wędzona papryka nie wszędzie jest dostępna – można ją pominąć, a w zamian dodać dodatkową łyżeczkę papryki zwykłej

Cebulę obrać i posiekać drobno. Cukinię pokroić w kostkę (nie większą niż 1x1cm). Paprykę pozbawić gniazd nasiennych, wyciąć białe części i pokroić w paseczki lub kostkę.
W większym garnku rozgrzać oliwę. Wrzucić poszatkowaną cebulę i delikatnie ją zeszklić. Dołożyć cukinię i 1 łyżeczkę soli. Mieszając smażyć ok. 3 min. Dodać pokrojoną paprykę , oraz przyprawy: oregano i tymianek (rozetrzeć najpierw w dłoniach, by uwolnić aromat), paprykę w proszku i małą szczyptę papryczki chili. Wymieszać dokładnie i smażyć kolejne 3 min. Zalać wszystko pomidorową passatą (jeśli wybrane zostały świeże pomidory, to wcześniej zalać wrzątkiem, obrać ze skórek, powycinać twarde części w okolicach ogonka i pokroić w kostkę). Gotować przez 20 min. na średnim lub małym ogniu, mieszając co jakiś czas. W międzyczasie pokroić kiełbaski w plasterki i podsmażyć na patelni, na minimalnej ilości tłuszczu. Wrzucić wędlinę do garnka. Doprawić pieprzem, a w razie potrzeby jeszcze dodatkowo solą i chili (wszystko do smaku). Gotować kolejne 15 min.
Podawać na ciepło z bagietką, ciabattą, chlebem lub innym ulubionym pieczywem. Smacznego! :)



U mnie, od pewnego czasu, takim ulubionym pieczywem są smażone na patelni proziaki (placki na sodzie), które odkąd odkryłam na Waniliowym blogu Anny – przygotowuję każdorazowo do lecza. Są świetne do maczania w pomidorowym sosie. I bardzo dobre.

Proziaki
cytuję za Anną z bloga Waniliowo

1/2 kg mąki
1 łyżka soli
1 płaska łyżeczka sody oczyszczonej
250 ml zsiadłego mleka albo maślanki
1 łyżka cukru

Mąkę wymieszałam z sodą, solą, cukrem, powoli wlewałam maślankę i wyrobiłam gładkie, niezbyt twarde ciasto. (Gdyby się lepiło, można dodać mąki). Ciasto kroiłam na kawałki i rozwałkowałam na niezbyt grube, owalne placki (15 cm długości). Kładłam je na średnio gorącą patelnię i smażyłam po kilka minut z każdej strony, uważając, by ich nie przypalić. Można delikatnie podlewać je olejem, jeśli patelnia zacznie dymić. Chyba można zrobić nieco grubsze placki, ale trzeba je odpowiednio dłużej smażyć, więc chyba bez dodatku tłuszczu się nie obejdzie. Można je oczywiście upiec w piekarniku.

sobota, 3 lipca 2010

Miętowe strączkowe, gdy lato cieszy. :)



Fajne rzeczy się dzieją. :) No fajne i już! :) Po pierwsze: jest lato! Lato! Lato! :) Ciepło i słońce, sandałki i spódniczki, czerwieniące się maki i motyle. Po drugie: looody! Duuużo lodów! Lody na każdą okazję i bez okazji też. :D Po trzecie: w pracy uwijamy się jak mrówki, plecy bolą, ale nic to! bo wygrany konkurs dodał skrzydeł, szampan się polał, a nam wszystkim wyrosły skrzydła i mamy chrapkę na kolejne nagrody. :D



Po czwarte: zbliża się urlop. :) Dużymi krokami. Siedmiomilowymi. I oczami wyobraźni już widzę się w pięknych okolicznościach przyrody... :D Mam zamiar... cieszyć się wspólnymi chwilami z rodziną i... nie rozstawać się z aparatem. :D



Po piąte: stragany się pięknie zielenią i czerwienią, i choćby nie wiem jak bardzo zmęczona z pracy wracam – nie potrafię sobie odmówić przyjemności, by w drodze powrotnej wstąpić na zakupy. Kilogram truskawek dziennie – to standard. Czereśnie też prawie codziennie lądują w torbie. Miejsce też znajduje się dla młodej marchewki, którą namiętnie chrupię, zwłaszcza w pracy. :) I fasolka szparagowa – moja miłość!
Czasem bób lub groszek się do mnie uśmiechnie, a ja do niego. :)

Echhh..., jak ja lubię lato!



Sałatka ze strączkowych z miętą
ok. 3 porcje

ok. 300g bobu
kilka garści strączków groszku cukrowego (miałam 300g)
1 puszka ciecierzycy – odcedzona z płynu
ok. 70-100g boczku wędzonego, cieniutko krojonego
1 czerwona cebula – pokrojona w piórka lub kosteczkę
kilka sztuk pomidorków koktajlowych
sól, pieprz do smaku
sok z ½ cytryny
duża garść poszatkowanych liści mięty
2-3 duże garście świeżej rukoli

Bób ugotować w osolonej wodzie (lub na parze) do indywidualnie lubianej miękkości. Odcedzić, lekko ostudzić i obrać ze skórki. Groszek wyłuskać ze strączków.
Na patelni podsmażyć cienko pokrojony boczek (jeśli jest mało tłusty – lekko spryskać patelnię oliwą). Dorzucić pokrojoną cebulę i dusić kilka minut, aż ta się zeszkli i zmięknie. W razie potrzeby, można podlać odrobiną wody i poczekać aż wyparuje.
Wrzucić na patelnię bób, ciecierzycę, groszek cukrowy, pokrojone na połówki pomidorki koktajlowe. Doprawić do smaku solą, pieprzem, sokiem z cytryny, oraz dodać poszatkowaną miętę. Całość wymieszać i od razu zdjąć z ognia.
Podawać na ciepło z rukolą i pieczywem.
Smacznego!

piątek, 18 września 2009

Podpatrzone u Ani...


Truskawkowa Ania podpatrzyła u Jamie'go Oliver'a. A ja podpatrzyłam u Ani. :) Jeden rzut oka i zrobiłam się głodna. :) Niestety, to nie był TEN moment. :D
Macie tak? Że niektóre momenty są bardziej, a inne mniej sprzyjające? :) Ja mam, dlatego z niektórymi przepisami, które mnie zainteresowały – ląduję niemal natychmiast w kuchni, a inne nabierają 'mocy urzędowej”. :D „Moc urzędowa” (ściśle związana z kulinarną listą bez końca) nie jest określona. Po prostu trwa. Aż się skończy. :D
Kilka dni temu buszowałam troszkę po blogu Ani i znów natknęłam się na „kurczaka Jamiego”. Zaiskrzyło jeszcze mocniej. W sumie nawet bardzo mocno, bo od razu przepis poszedł łączami do drukarki. A zaraz potem już kręciłam się w kuchni.
Ziemniaki piekłam z pomidorkami dziesiątki razy, ale z mięsem nigdy ich nie łączyłam. Więc można powiedzieć, że w takim wydaniu to był debiut. Udany. Smaczny. :)

Truskawkowa Aniu... mam nadzieję, że Twoje paragrafy już Cię nie prześladują... Ale na wszelki wypadek dalej trzymam kciuki za Ciebie. :*



Udka kurczaka pieczone młodymi ziemniakami i pomidorami
wg Jamie Oliver'a
cytuję za Anią z bloga Strawberries from Poland (z moimi uwagami)

Składniki (na 4 porcje):

700 g młodych ziemniaków, oskrobanych
4 udka z kurczaka
oliwa
400 g pomidorków cherry, sparzonych i obranych ze skórki (ale to nie jest konieczny zabieg) *
garść lisków świeżego oregano, szałwii i estragonu (posiekanych)
czerwony ocet winny
sól i pieprz

W garnku gotuję całe ziemniaki w osolonej wodzie. **

Nagrzewam piekarnik do 200 st. C.
Mięso nacieram oliwą, solą i pieprzem, umieszczam na gorącej patelni (skórką do dołu). Smażę je po 10 minut z każdej strony, po czym przekładam do blaszanej formy. Między kawałkami kurczaka rozkładam ugotowane ziemniaki. Trzonkiem od noża delikatnie je rozgniatam (nie mogą być rozwalone, mają tylko popękać).
Między ziemniaczki wkładam obrane ze skórki pomidory.

W miseczce mieszam posiekane zioła, szczyptę soli, 4 łyżki oliwy i 1 łyżkę octu winnego. Mieszam to dokładnie, po czym rozkładam mieszankę po warzywach i kurczaku. Warzywa można jeszcze trochę posolić i popieprzyć.

Piekę całość przez ok. 40 minut.

* użyłam pomidorów Lima, pokrojonych na ćwiartki (ze skórkami)
** ja nie gotowałam do miękkości, ale zdjęłam garnek z gazu i odcedziłam ziemniaki z wody, zaraz po tym jak woda mocno zawrzała

poniedziałek, 7 września 2009

Kalafior i koperek.


Od kilku dni mam wrażenie, że mój dotychczasowy, na swój sposób „nie-poukładany” świat stanął do góry nogami. Niby tak niewielka zmiana... dziecko poszło do szkoły, a czas jakoś inaczej, znacznie szybciej biegnie... Zaprowadzić do szkoły (tylko się nie spóźnić!), przyprowadzić za szkoły... Do tego obiad musi być prędzej niż do tej pory, bo dziecię, choć zaopatrzone w drugie śniadanie – wraca do domu głodne jak wilk (już zapomniałam, że nauka może tak wyciskać z człowieka wszystkie soki :D). Dotychczasowe obiado – kolacje, które zwyczajowo jadaliśmy o 17 - 18 godzinie – wypchnięte zostały przez wcześniejszy obiadowy posiłek. No i odrabianie lekcji... Niby dziecko samodzielne i wie co i jak, ale jakoś ze wszech miar czuję się zobowiązania do książek zajrzeć, dopilnować, sprawdzić... Że nie wspomnę o popołudniowych zajęciach dodatkowych, na które też trzeba zawieźć lub zaprowadzić. Ileż czasu zabrane z moich wolnych chwil...
A do tego wszystkiego jestem typem łazika. :D Nie szczególnie lubię siedzieć w domu i gdy pogoda tylko dopisuje – to ja - czy to z dziećmi na spacerze, czy sama uzbrojona w aparat i obiektywy – snuję się tu i tam, byle tylko z dala od czterech ścian. :D Oczywiście drugie tyle, co poza domem – spędzam w kuchni, która jest dla mnie jak haiku. :D
Mam nadzieję, że obecny stan niedoczasu jest tylko przejściowy i w miarę szybko na nowo znajdę się w nowej rzeczywistości. :)
Oczywiście, żeby wszystko pogodzić, żeby wilk był syty (czytaj: rodzina nakarmiona) i moje chwile tylko dla siebie zachowane – staram się serwować obiady maksymalnie uproszczone i niezbyt pracochłonne. Jak ten dzisiejszy. Kalafior i koperek zamknięte w bardzo smacznych plackach.
To był jeden z moich pierwszych obiadów – jako bardzo świeżej żony (to już 11 lat...). :) Przepis podpatrzony u (wtedy) świeżej teściowej. :) Placki na tyle mi posmakowały, że co roku w okresie letnim – z przyjemnością je przyrządzam.
Fanom kalafiora – szczerze polecam. :)



Placki kalafiorowe z koperkiem

1 średniej wielkości kalafior
pęczek świeżego koperku (ilość można dostosować do własnego upodobania; jednak im więcej koperku – tym smaczniej)
3 jaja
5 łyżek mąki pszennej
sól, pieprz do smaku
oliwa / olej do smażenia

Kalafiora ugotować w osolonej wodzie, aż będzie średnio - miękki (znaczy taki, by się nie rozpadał). Odcedzić i ostudzić. Ostudzony pokroić nożem (małe kawałeczki), lub rozdrobnić widelcem.
Pęczek koperku drobno posiekać.
Jaja z mąką ubić na jednolitą masę. Dorzucić posiekany koperek i kawałki kalafiora. Dosmaczyć solą i pieprzem i delikatnie wymieszać łyżką..
Smażyć na mocno rozgrzanej patelni z obu stron na rumiano.
Smacznego!

wtorek, 1 września 2009

Ten najważniejszy dzień w życiu...


Żołądek ściśnięty na supełek. Drżące ręce i mała łza w oku. Tak reagują na pierwszy dzień w szkole... tylko matki... Nie, nie... nie pomyliłam się. :) Nie wiem czy wszystkie mamy, ale ja... i owszem. :)
Mój syn miał dzisiaj swój wielki dzień. Pierwszy w życiu dzień już nie przedszkolny, ale dzień prawdziwego ucznia. Jeszcze bez tornistra (chociaż słowo daję, chciał go pakować i zabrać ze sobą), ale pierwszy raz szkolny próg został radośnie przekroczony. :) Biała koszula i granatowe spodnie symbolicznie otwierają nowy etap życia.
Najważniejszy dzień w życiu... Czy aby na pewno? Uświadamiam sobie, że moje małe dziecko już nie jest takie małe i odtąd ważne dni staną się częścią nowego etapu w jego życiu. Żegnaj beztrosko i zabawo! Witaj szkoło! :)

A ja w ten ważny, sentymentalny dla wszystkich dzień (nie tylko dla pierwszoklasistów) – poczęstuję Was dzisiaj czymś prostym..., czymś bardzo smacznym..., czymś mocno aromatycznym, czymś pięknie wyglądającym na talerzu... :) Do kolekcji pasowałoby jeszcze dodać, że czymś, co przygotowuje się w okamgnieniu. :) Noo, okamgnienie to może nie jest, aczkolwiek niewiele więcej. Przygotowanie dzisiejszej sałatki trwa tyle, co upieczenie w piekarniku pomidorków koktajlowych. Całą resztę przygotowuje się w międzyczasie.
Zapraszam. :)


Sałatka z ciecierzycy, pieczonych pomidorków, rukoli i chrupiących chipsów bekonowych
na 2 porcje

2 spore garście pomidorków koktajlowych (ok. 200 -250g) – użyłam odmiany truskawkowej
1-2 łyżki oliwy z oliwek
kilka gałązek świeżego tymianku
duża szczypta gruboziarnistej soli morskiej – użyłam Maldon

1-2 łyżki oliwy z oliwek
1 średniej wielkości czerwona cebula – pokrojona w cieniutkie półplasterki.
2 łyżki octu z wina sherry
1 puszka ciecierzycy (400g) – opłukaną i osączoną na sicie
1 łyżka miodu
ew. sól i pieprz do smaku
kilka plasterków bardzo cieniutko pokrojonego wędzonego boczku (bezmięśni niech pominą)
2 duże garście rukoli

Piekarnik rozgrzać do temp. 180 st.C. Przygotować dużą blachę (lub większą formę do pieczenia), wyłożyć ją papierem do pieczenia.
Pomidorki koktajlowe poprzekrawać na pół – wrzucić do miski. Wlać oliwę z oliwek, dołożyć listki świeżego tymianku i sól morską. Wszystko delikatnie wymieszać, tak by oliwa, zioła i sól otoczyły każdego pomidorka.
Całość rozłożyć równomiernie na przygotowaną blachę (najlepiej pojedynczą warstwą).
Piec ok. 20-25 min. aż pomidorki lekko się skurczą i przypieką.

W czasie gdy pomidorki się pieczą – przygotować pozostałe składniki sałatki.
Na patelni beztłuszczowej podsmażyć plasterki bekonu - powinny wyjść cieniutkie i chrupiące. Gorące zdjąć z patelni i osączyć z nadmiaru wytopionego tłuszczu na ręczniku papierowym.

Na drugiej patelni rozgrzać 1-2 łyżki oliwy, zeszklić na niej pokrojoną w piórka czerwoną cebulę. Dodać ocet z wina sherry i odsączoną ciecierzycę. Chwilę poddusić, aż sos się zredukuje do połowy. Dodać miód i ewentualnie sól, i pieprz do smaku – dusić jeszcze na wolnym ogniu ok. 1 min.

Na dwóch talerzach rozłożyć po połowie: ciecierzycy wraz z sosem, rukoli, pieczonych pomidorków i chrupiącego bekonu. Wszystko bardzo delikatnie wymieszać.
Można dodatkowo polać aromatyczną oliwą z pierwszego tłoczenia na zimno i dorzucić dla aromatu kilka listków świeżej bazylii.
Podawać na ciepło lub zimno.
Smacznego!