Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lody. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Lody. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 maja 2018

Orzeźwienie doskonałe. Granita kawowa z lodami.


Uff, jak gorąco! Czyż nie piękne lato mamy tej wiosny? Słowo daję, tak upalnego maja jak tegoroczny, wprost nie pamiętam! To powód, dla którego po trosze czuję się tak, jakbym już teraz wkroczyła w okres wakacyjny. Z jednej strony, trochę to zaskakujące uczucie (no bo jak to? tak szybko?!), ale jednocześnie absolutnie cudowne, więc tym chętniej przyjmuję dość nieoczekiwany kaprys matki natury. :)
W końcu letnia gorączka kojarzy się z wszystkim co najprzyjemniejsze. Przespacerowane z rodziną kilometry, rowerowe wypady, wiatr we włosach, słońce na twarzy, szczypta szaleństwa, soczyste owoce i lody! Całe morze lodów! Najlepiej codziennie!

niedziela, 9 lipca 2017

Gorącego lata i mroźnych deserów! (MSŻ 7/2017)


Mam wrażenie, że zaledwie wczoraj zostawiałam na blogu zajawkę dotyczącą przepysznej truskawkowej sesji zdjęciowej, nad którą przyszło mi pracować do czerwcowego numeru Moich Smaków Życia. Tymczasem ani się obejrzałam, a kolejny miesiąc przebiegł lotem błyskawicy, a wraz z nadejściem lipca na Czytelników magazynu czeka lektura w prawdziwie wakacyjnym wydaniu.
Wakacyjnym, czyli słonecznym, lekkim i kolorowym. Jak na porządne lato przystało!

wtorek, 7 lipca 2015

Bo jak jest lato, to musi być gorąco!


G O R Ą C O ! ! !
Parafrazując pewną znaną scenę z „Misia”:
Ja rozumiem, że jest gorąco, ale jak jest lato, to musi być gorąco! Tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury! Czy ja chłodzę? Panie kierowniczko, ja chłodzę cały czas! Na okrągło! :D

I ja też chłodzę. Zupa na obiad nawet w upał musi być u mnie ciepła, ale lody to już insza inszość. Lody będą super zimne i super pyszne. Truskawkowo – arbuzowe. Bez specjalnej maszynki, ale zamrażalnik by się przydał. ;-) Róbcie!!!

niedziela, 24 sierpnia 2014

Niespodzianka i wyzwanie koktajl


Nie przepadam za niespodziankami. Tymi oczywiście, które mnie dotyczą i które mają trafić w moje ręce. Taki ze mnie dziwak. :)
Owszem, moment zaskoczenia jest przyjemny, ale pod warunkiem, że wcześniej nikt się nie wygada, że jakikolwiek upominek jest dla mnie szykowany... Gdy małżonek mój osobisty i całkiem prywatny, oznajmia mi, że za jakiś czas dostanę COŚ fajnego (na co rzekomo choruję / czekam od dawna / uwielbiam / tudzież o istnieniu tego czegoś nie mam pojęcia, ale na pewno mi się przyda) – dostaję szału! Staję się jak harpia, jak pantera, jak modliszka... I kąśliwa jak komarzyca. :D Skręca mnie z ciekawości tak bardzo, że robię się upierdliwa, namolna i wiercę przysłowiową dziurę w brzuchu tak długo, aż delikwent - mąż wymięknie i dla swojego świętego spokoju zaspokoi moją ciekawość.
Achhhh! W tym momencie spływa na mnie błogi spokój i już z radością włączam opcję kombinowania jak to będzie miło taki fajny, jawny prezent dostać...
Straszne, prawda? :D 

*********************
Haha! no dobrze, przyznaję - odrobinkę podkoloryzowałam. ;-) Jak każdy, lubię niespodzianki, a jeszcze bardziej uwielbiam, gdy sama je sobie wybieram. :D
Tyle prywaty.
 


wtorek, 12 sierpnia 2014

Semifreddo z czarną porzeczką. Deser dla twardzieli. :)


Miesiąc temu, zanim spakowałam bagaże i uciekłam z rodziną na wakacyjne wojaże – rzutem na taśmę, zdążyłam jeszcze kilka razy przytargać z targu czarną porzeczkę. Nie powiem, że udało mi się nią porządnie nacieszyć, ale w przeciągu kilku dosłownie dni wycisnęłam tyle, ile tylko możliwości (zwłaszcza te czasowe) pozwoliły. Wystartowałam od wspomnienia PRL-u, czyli popularnego pleśniaka (ha! nawet dwukrotnie!) i ulubionego przez dzieci domowego kisielu. Potem przeszłam do nieco bardziej pracochłonnego wyczynu, angażującego całe mnóstwo naczyń (sic!) i ukręciłam bardzo puszyste, kremowe semifreddo - mrożony deser, który (uogólniając) troszkę przypomina lody, choć jest od nich zdecydowanie tłustszy, kaloryczniejszy i bogatszy w składniki.


czwartek, 17 lipca 2008

Lody z karmelizowanymi bananami

W ciągu ostatniego roku, czyli odkąd nabyłam maszynkę do robienia lodów, przetestowałam wiele lodowych przepisów. Zdarzały się różne: lepsze, gorsze, niektóre naprawdę pyszne. Jednak do niewielu z tych przepisów (nawet dobrych) wracam regularnie. Jednego jestem już pewna, najsmaczniejsze lody to te, przygotowywane na creme anglaise. Ich struktura, ale przede wszystkim smak są najlepsze. Nie oznacza to oczywiście, że do uproszczonych lodów, tych bezjajecznych nigdy nie wrócę. Nie, skądże znowu. :) Lubię poszukiwać, kto wie, czy nie trafię jeszcze na jakąś ciekawą lodową perełkę.
Dzisiaj jednak chciałam podzielić się przepisem na lody, które dla mnie są poniekąd smakowym odkryciem. I śmiem twierdzić, że ze wszystkich lodów, jakie dotychczas robiłam – absolutnie najlepsze. Takie, do których chce się wracać. Dlaczego smakowym odkryciem? Przyczyna leży w bananie. :) To owoc, który toleruję tylko na surowo, w niezmienionej świeżej postaci. Nie przepadam za bananami przetworzonymi. Dlatego też nie często jadam bananowe ciasta, placki, racuchy, jogurty, itp.
Z tymi lodami jest inaczej. Dla mojego podniebienia to prawdziwy ewenement. :) Ich bazą jest podobnie, jak przy prezentowanych niedawno lodach cafe latte – krem angielski, a dodatkiem smakowym – karmelizowane banany.
Przepis poraz kolejny zaczerpnęłam od Michela Roux’a i za jego radą podałam lody na dodatkowej porcji podsmażonego na maśle, z dodatkiem cukru - banana. Oczywiście zetknięcie zimnego loda z gorącym owocem – powoduje dość szybkie rozpływanie tego pierwszego, ale smakowy mariaż tych dwojga spowodował, że to przede wszystkim ja - mmmm… rozpływałam się z zachwytu. :)




Lody bananowe z rodzynkami
Wg Michel Roux’a

30g masła
50g drobnego cukru
1 dojrzały banan, ok. 180 g, pokrojony w plasterki (ja dałam dwa banany)
Sok z 1 cytryny
1 porcja creme anglaise (przepis podawałam tutaj) z 25g cukru i bez wanilii
60g rodzynek sułtańskich

Przygotować creme anglaise.
Przygotować dużą miskę wypełnioną spora ilością kostek lodu.
Na patelni podgrzać masło, dodać cukier, a następnie plasterki bananów. Podgrzewać na średnim ogniu ok. 1-2 minuty, aż banan lekko się skarmelizuje. Dolać sok z cytryny, wymieszać.
Dodać wszystko do gorącego kremu angielskiego, mieszając szpatułką.
Przelać masę do miksera i miksowac ok. 1 minutę. Przelać przez sitko do miski. Miskę z masą ustawić w dużej misce z lodem. Od czasu do czasu mieszać szpatułką, żeby nie powstał kożuch.
W międzyczasie zblanszować rodzynki we wrzątku. Odsączyć.
Schłodzoną dobrze masę bananową wlać do maszynki do lodów i ukręcić aż lody będą zwarte, o kremowej konsystencji. Rodzynki wrzucić na minutę przed wyjęciem lodów z maszynki.
W razie potrzeby domrozić w zamrażalniku.

wtorek, 24 czerwca 2008

Nowa szata 'cafe' i lody cafe latte




Podobno kobieta zmienną jest. A do tego ma sto różnych twarzy. :) Tak o nas mówią… Z tą setką to może lekka przesada ;-), ale jeśli chodzi o zmienność, to zbytnio się nie obruszam, bo małego kameleona w sobie hoduję. :) Szkoda, że w życiu codziennym tak niewiele mam możliwości, by tą gadzinę z postronka spuścić. ;-) No może w kuchni… Tam miejsca na nudę i jednostajność nie ma. Każdy dzień inny zapach i inne barwy, i smaki przynosi. Ale właśnie tak sobie wyobrażam swoją (naszą, rodzinną) kulinarną podróż.
Nawiązując do zmian, nowa szata bloga – to coś co chodziło za mną od dawna. Tamta, dotychczasowa była… jaka była. Nie zachwycała mnie, więc postanowiłam w końcu dokonać przeróbek. Czy na długo… tego nie wiem… Nie wykluczam, że za czas jakiś, znów przeprowadzę blogowe rewolucje. Póki co, będzie brązowo i beżowo. Bardzo lubię taką kolorystykę. :) Barwy ziemi. :)
Mam nadzieję, że mój nowy blogowy ‘cafe’ image i Wam się spodoba. W każdym razie do kolejnego przemeblowania. ;-)

Z tej okazji, pozostanę dzisiaj w temacie kawy i beży. :) A konkretnie lodów lekko kawowych i mocno mlecznych. Jednym słowem pyszne lody cafe latte.
Te lody to takie wspomnienie lodów z lat dziecięcych poniekąd. Takich, które się zjadało i prosiło o dokładkę. :) Co prawda wtedy lodów o smaku kawy chyba nie jadałam (nie pamiętam czy takie były w sprzedaży), ale ta lekka konsystencja, ten mleczny (a nie tak jak dzisiaj mocno śmietankowy) smak – to wspomnienia jak z PRL-u. ;-)
Masę lodową wykonałam na bazie creme anglaise, na który przepis zaczerpnęłam z wspominanej już niejednokrotnie książki „Jajka” Michela Roux’a.
Z podanych poniżej proporcji ukręciłam trochę mniej niż 1 litr gotowych lodów (ok. 900 ml). Użyłam kawy instant, choć zapewne niewielka ilość prawdziwego espresso byłaby bardziej pożądana. A ponieważ nie pożałowałam ziaren z laski wanilii – uzyskałam niebywale pyszną łakoć.
Lody musiałam domrażać w zamrażalniku, bo masa wyjęta z maszynki nie miała jeszcze konsystencji gotowej do bezpośredniego spożycia.
Muszę uczciwie przyznać, że lody wyszły idealne. Mimo trzymania ich w zamrażalniku zaprogramowanym na temperaturę -18 st.C (a ostatecznie stały tam 3 pełne doby, zanim do końca je zjedliśmy) – ani razu nie miałam problemu ze zbyt twardą masą. Oczywiście nie były tak miękkie i napowietrzone, jak wiele lodów kupnych, niemniej gałki nabierałam z przyjemnością. :)






Lody cafe latte

1 (ok. 750 ml) porcja creme anglaise (kremu angielskiego) – przepis poniżej
100 ml śmietanki kremówki (dałam 30%) – można pominąć
1 płaska łyżeczka kawy instant

Creme anglaise – wg Michela Roux

500 ml mleka (użyłam 3,2%)
125 g drobnego cukru
1 laska wanilii przecięta wzdłuż
6 żółtek

Do rondla wlewamy mleko, dodajemy 2/3 cukru, zdjęte ziarenka wanilii, oraz pozostałą przeciętą laskę wanilii. Na średnim ogniu doprowadzamy do wrzenia. Odlewamy do filiżanki 3 łyżki mleka, w którym rozpuszczamy bardzo dokładnie kawę instant.
W międzyczasie w misce ucieramy żółtka z pozostałą ilością cukru, aż do uzyskania jasnego, gładkiego kremu, o rzadkiej konsystencji.
Gotujące się mleko wlewamy do żółtek wolnym, równym strumieniem, cały czas (!) mieszając trzepaczką (ja to robiłam w robocie kuchennym; mieszadło pracowało na dość wysokich obrotach, a ja powoli wlewałam mleko).
Następnie ponownie wylewamy wszystko z powrotem do rondla.
Przygotowujemy szybko dwie miski: jedną dużą, do której nakładamy kostki lodu (będzie potrzebne do lodowej kąpieli), oraz drugą mniejszą miskę, taka która zmieści się w tej dużej i jednocześnie pomieści przygotowywaną masę. Warto od razu przygotować też dość gęste sito.
Rondel z masą stawiamy na bardzo małym ogniu. Wlewamy rozpuszczoną kawę i dokładnie mieszamy. Nie zagotowujemy masy (jeśli nie chcemy uzyskać jajecznicy)! Cały czas mieszamy drewnianą łyżką, aż krem będzie ją lekko oblepiał. Kiedy przejedziemy po łyżce palcem – powinien się całkowicie zmywać. Natychmiast zdejmujemy z ognia.


Gotowy creme anglaise przelewamy przez sito do miski zanurzonej w lodowej kąpieli. Chłodzimy, mieszając od czasu do czasu, aby nie powstał kożuch. Kiedy porządnie ostygnie (ja ten czas wydłużyłam dodatkowo, poprzez wstawienie kremu do lodówki na 2 godziny) – mieszamy z zimną śmietaną kremówką (o ile z niej nie rezygnujemy) i przelewamy do maszynki do lodów, i przygotowujemy dalej wg jej instrukcji. W razie potrzeby – domrażać masę lodową w zamrażalniku.
Smacznego!


wtorek, 17 czerwca 2008

Lody truskawkowo - imbirowe

Truskawki, jak żaden inny owoc, nigdy mi się nie nudzą. Może dlatego, że tak krótko trwa ich czas (mówimy o pysznej, aromatycznej truskawce sezonowej, a nie pięknych z wyglądu, ale zupełnie bezsmakowych, pędzonych ich substytutach), a może dlatego, że zwyczajnie je uwielbiam i przedkładam nad wszystkie inne owoce. Gdyby nie zdrowy rozsądek, który szczęśliwie jeszcze jako tako funkcjonuje, pewnie jadłabym truskawki na śniadanie, obiad i kolację. ;-) W sumie, nie taki to znowu zły pomysł… figura na tym by co nieco zyskała. :)
Tym razem chciałam się podzielić pomysłem na lody truskawkowe. Sam podstawowy przepis nie kryje w sobie nic nadzwyczajnego. Mnóstwo podobnych można znaleźć na forach i blogach netowych. Moja innowacja była jedna malutka: postanowiłam połączyć słodką truskawkę z imbirem, a dokładniej z gęstym, lepkim, również słodkim, ale jednocześnie ostrym w smaku i przyjemnie rozgrzewającym syropem imbirowym.
Syrop ten wykonałam sama, a właściwiej byłoby powiedzieć, że syrop zrobił się sam, jako produkt ‘uboczny’ domowego kandyzowania świeżego imbiru. Syrop był tak smaczny, że żal było mi go wylewać. Zlałam go zatem do małych buteleczek i odstawiłam do szafki. Długo nie miałam pomysłu do czego go użyć. I dopiero teraz, zajadając pyszne truskawki – zaświtał mi pomysł połączenia tych dwojga.
Kombinacja wyszła udana, więc czym prędzej śpieszę się podzielić. :)






Lody truskawkowo - imbirowe

2 łyżeczki sypkiej żelatyny, rozpuszczone w 3-4 łyżeczkach gorącej wody. Ostudzona.

½ kg odszypułkowanych truskawek
ok. 1/3 szkl. cukru (lub do smaku)
150 ml mleka 3,2%
200 ml śmietanki 30%
2 łyżki syropu imbirowego

Truskawki drobno pokroić lub zmiksować, ale tak, by pozostały widoczne cząstki. Wymieszać z cukrem i pozostawić najlepiej na całą noc w lodówce.
Zimne mleko i śmietankę (prosto z lodówki) razem połączyć. Dodać ostudzoną żelatynę, oraz syrop imbirowy. Dokładnie wymieszać. Na koniec wmieszać rozdrobnione truskawki, wraz z sokiem, które puściły.
Ukręcić masę w maszynce do lodów. W razie potrzeby domrozić w zamrażalniku.

piątek, 2 maja 2008

Sorbet limonkowy



Sezon lodowy wreszcie otwarty! A dokładniej sorbetowy, bo od niego rozpoczęła pracę maszynka do lodów, wyciągnięta z czeluści kuchennych.
Lody mogłabym jeść absolutnie codziennie. :) I choć nie gardzę kupnymi, to jednak domowe lody mają przewagę nad tymi pierwszymi – a mianowicie duuuże ilości świeżych owoców lub świeżego soku owocowego i ani jednego środka konserwującego. Samo zdrowie!
Ponieważ w lodówce zalegała mi spora ilość limonek – na pierwszy ogień poszedł więc sorbet limonkowy. Ze względu na swoją kwaskowość i orzeźwiający smak, jest idealny na upalne dni. Nad polskim morzem co prawda upałów nie ma, ale nawet przy tak kapryśnej pogodzie, jaką zaserwowała nam tego roku wiosna, fajnie jest nieco się ochłodzić i orzeźwić kubki smakowe.
Zatem pierwszy sorbet ukręcony i zjedzony. :)




Sorbet limonkowy

300 ml wody
¾ szkl. cukru
skórka drobno starta z 2 limonek (wcześniej porządnie wyszorowanych)
sok z 5 limonek
1 łyżka posiekanej drobno mięty

W garnuszku zagotować wodę z cukrem. Gdy zacznie wrzeć, pozostawić na niewielkim ogniu jeszcze przez 5 minut. Wrzucić drobno startą skórkę z limonek i pogotować jeszcze przez 1 minutę. Zdjąć z ognia, wlać sok z limonek, oraz posiekaną miętę i wszystko razem wymieszać.
Całość bardzo mocno schłodzić, najlepiej na kilka godzin wstawić do lodówki.
Zimny syrop wlać do maszynki do lodów i zgodnie z jej instrukcją ukręcić sorbet. W razie potrzeby domrozić masę w zamrażalniku.
Smacznego!