Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kawa. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kawa. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 28 maja 2018

Orzeźwienie doskonałe. Granita kawowa z lodami.


Uff, jak gorąco! Czyż nie piękne lato mamy tej wiosny? Słowo daję, tak upalnego maja jak tegoroczny, wprost nie pamiętam! To powód, dla którego po trosze czuję się tak, jakbym już teraz wkroczyła w okres wakacyjny. Z jednej strony, trochę to zaskakujące uczucie (no bo jak to? tak szybko?!), ale jednocześnie absolutnie cudowne, więc tym chętniej przyjmuję dość nieoczekiwany kaprys matki natury. :)
W końcu letnia gorączka kojarzy się z wszystkim co najprzyjemniejsze. Przespacerowane z rodziną kilometry, rowerowe wypady, wiatr we włosach, słońce na twarzy, szczypta szaleństwa, soczyste owoce i lody! Całe morze lodów! Najlepiej codziennie!

czwartek, 21 kwietnia 2016

Coffee & macaroons


Dziwna to sytuacja, gdy na blogu zalega długa cisza. Wcale nie planowana. Zaglądam tutaj i czuję się trochę jak gość we własnym domu. Ot, po prostu tak wyszło. Bo ciągle „coś”. A to przysypiam (i to dosłownie), a to gna mnie tu i ówdzie. Gdy tylko mogę, uciekam z czterech ścian, gdziekolwiek, chociaż najlepiej tam, gdzie zielono i dużo kwiecia. Sporo czasu poświęcam na fitness. Ach! jakież to paskudne uczucie, gdy po zimie kilka intensywniejszych ćwiczeń sprawia, że oddech jakiś takki cięższy. ;-) Wakacje tuż tuż, urlop już zaplanowany, trzeba się dobrze przygotować, prawda? ;-)
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim przeplatają się oczywiście prace zdjęciowe (chociaż, cóż... głównie nieblogowe), a ostatnimi czasy nawet przemiły epizod z małym planem filmowym. Uprzedzając pytanie: nie, nie! to w ogóle nie wchodzi w rachubę, nie zobaczycie mnie na ekranie. Drugiej strony obiektywu nie lubię i zdecydowanie wolę pozostać po dotychczasowej stronie mocy. ;-)
Chciałabym obiecać, że wraz z kwitnącą wiosną – zakwitnie i tutaj, i że blog znów będzie tętnił życiem, ale... wiem, że może być różnie. Dlatego deklaracje odkładam na bok, zobaczymy co czas przyniesie. :) Pamiętajcie jednak, żeby zaglądać na FB (tutaj - klik) i Instagrama (tutaj – klik) – tam jest mnie dużo więcej. :)


czwartek, 23 kwietnia 2015

Sernik tiramisu


Ten przepis miał się pojawić na blogu kilka dni temu. Wiem, że niektórzy z Was czekali na wpis i obiecaną recepturę. Nie udało się, moje plany całkowicie i dość niespodziewanie uległy zmianom.
Przez kilka ostatnich dni niemal nie odklejałam się od aparatu... To była bardzo miła, choć intensywna i dość wyczerpująca fizycznie praca. Efekty będzie można podejrzeć już za miesiąc, w czerwcowym numerze magazynu Kuchnia.
Teraz jedyne o czym marzę, to dłuuugi sen.
Dzisiaj jest pierwszy dzień, gdy na dłużej udało mi się przysiąść do komputera. Zostawiam więc przepis i uciekam na zasłużony odpoczynek.


niedziela, 24 sierpnia 2014

Niespodzianka i wyzwanie koktajl


Nie przepadam za niespodziankami. Tymi oczywiście, które mnie dotyczą i które mają trafić w moje ręce. Taki ze mnie dziwak. :)
Owszem, moment zaskoczenia jest przyjemny, ale pod warunkiem, że wcześniej nikt się nie wygada, że jakikolwiek upominek jest dla mnie szykowany... Gdy małżonek mój osobisty i całkiem prywatny, oznajmia mi, że za jakiś czas dostanę COŚ fajnego (na co rzekomo choruję / czekam od dawna / uwielbiam / tudzież o istnieniu tego czegoś nie mam pojęcia, ale na pewno mi się przyda) – dostaję szału! Staję się jak harpia, jak pantera, jak modliszka... I kąśliwa jak komarzyca. :D Skręca mnie z ciekawości tak bardzo, że robię się upierdliwa, namolna i wiercę przysłowiową dziurę w brzuchu tak długo, aż delikwent - mąż wymięknie i dla swojego świętego spokoju zaspokoi moją ciekawość.
Achhhh! W tym momencie spływa na mnie błogi spokój i już z radością włączam opcję kombinowania jak to będzie miło taki fajny, jawny prezent dostać...
Straszne, prawda? :D 

*********************
Haha! no dobrze, przyznaję - odrobinkę podkoloryzowałam. ;-) Jak każdy, lubię niespodzianki, a jeszcze bardziej uwielbiam, gdy sama je sobie wybieram. :D
Tyle prywaty.
 


wtorek, 8 stycznia 2013

Tiramisu zimowe - z małą nutką pomarańczy



Trudno powiedzieć, abym tym deserem wchodziła w Nowy Rok „na chudo, zdrowo i dietetycznie”. Ale wiecie jak to jest... czasem człowiek musi – inaczej się udusi... ;-) Zwykle gdy nachodzi mnie ochota – to wpierw sama sobie obrzydzam: eee, tłusty ten mascarpone jak diabli... Jak nie pomoże, to: echhh, za dużo zachodu i tyle garów potem do mycia... Ale nie oszukujmy się, tiramisu to ten z deserów, którego po prostu ciężko sobie odmówić. Więc może niezbyt często, ale czasem ulegam. :)



czwartek, 15 marca 2012

Słodkie serduszka, słodkie wypieki


Mam ogromną słabość do maleńkich wypieków.
W swych kuchennych zbiorach posiadam naprawdę pokaźną kolekcję miniaturowych foremek. Kolorowych i tradycyjnych – w kolorach bieli i czerni. I o różnym przeznaczeniu. Uwielbiam je wszystkie. Wypieki z nich nie są wcale lepsze, ale bardziej cieszą oko i piękniej prezentują się na stole.
Moja kolekcja powiększyła się ostatnio m.in. o foremki z polecanej przeze mnie kolekcji Tchibo - „Czas na wypieki” (klik). Różowe i fioletowe foremki są przesłodkie i porwą za serduszko chyba każdą małą dziewczynkę. Moja Pszczółka jest nimi wprost zachwycona i na krok nie odstępowała mnie w kuchni, gdy szykowałam słodkości. Ba! Podebrała nawet swojemu bratu aparat i tak jak mama – uwieczniała na zdjęciach te małe cudeńka. :D
Póki co, upiekłam po prostu małe ciasta do filiżanki kawy, ale mam już pomysł na urodzinowy wypiek dla córeczki: torcik w kształcie motyla lub koniczynki, których kształt uzyskam odpowiednio układając pojedyncze sercowe biszkopty. :)


Tymczasem cały czas czekam na Wasze WIOSENNE ZDJĘCIA SŁODKIEGO WYPIEKU.
Macie jeszcze 8 dni na przysyłanie swoich propozycji.
Przypominam, że szczegóły na temat konkursu znajdziecie TUTAJ (klik).

A poza tym, czy czujecie już powiew wiosny? Dzisiaj wypatrzyłam na niektórych krzewach i drzewach pierwsze, maleńkie jeszcze pąki! Huuura! Już nie mogę doczekać się wszechogarniającej zieleni i bladoróżowych kwiatków!  Czy Wy też? :)


Kawowe serca z polewą czekoladową

Ciasto:
200g mąki
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
2 łyżki kakao
2 łyżeczki gorącej wody
200g masła w temp. Pokojowej
100g brązowego cukru trzcinowego
2 jaja
3 łyżki syropu złocistego (golden syrup)

Polewa:
150g czekolady deserowej
2 łyżki śmietanki 30 lub 36%
1 łyżka oleju słonecznikowego



Piekarnik nagrzać do temp. 180st.C.
Foremki wysmarować masłem i oprószyć mąką. Można jednej foremki o średnicy 20cm.
Mąkę przesiać wraz z proszkiem do pieczenia do osobnej miski.
Kawę, kakao i gorącą wodę wymieszać w kubeczku, tak aby powstała jednolita, gładka, choć dość gęsta masa.
Masło utrzeć z cukrem. Cały czas mieszając – dodawać po jednym jajku, a potem syrop złocisty. Wmieszać pastę kawową, a na sam koniec dodać mąkę z proszkiem.
Wyłożyć masę do foremek.
Piec ok. 45 -50 min. Patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy. Ostudzić na kratce.

Przygotować polewę: połamaną czekoladę rozpuścić wraz ze śmietanką i olejem w kąpieli wodnej. Masa powinna być gładka i świecąca. Posmarować ostudzone ciasta.
Smacznego!

poniedziałek, 30 listopada 2009

Kremowy deser z kawą Douwe Egberts



O swojej miłości do kaw pisałam już wielokrotnie. Zwykle w kontekście stricte kulinarnym, gdy prezentowałam ciasto lub deser z jej dodatkiem. Dzisiaj będzie podobnie; choć nieee...może jednak inaczej, bo na przykładzie konkretnej marki. Jakiś czas temu zostałam poproszona o wypróbowanie nowej na polskim rynku kawy. Gdyby szło o kostki rosołowe, czy inne zupki w proszku – właściwie nie byłoby tematu. Ale kawa to mój mały nałóg (szczęśliwie chyba jedyny, nie licząc nałogu fotograficznego... Hmm... czy pasja może być nałogiem?).

Douwe Egberts. Nie będę rozpisywać się o tradycjach tejże marki na świecie, czy powielać reklamowych informacji, które każdy zainteresowany znajdzie na stronie producenta, czy wielu innych portalach. Ja zajmę stanowisko czysto konsumenckie, od strony subiektywnych doznań. Szczersze tym bardziej, że nieopłacone.
A zatem:
Po pierwsze: pozytywne pierwsze wrażenie wzrokowe. Ładne, eleganckie opakowania – to rzecz, która dla mnie – estetki – ma niemałe znaczenie. Lubię otaczać się ładnymi przedmiotami, także w kuchni. Idealnie więc, jeśli na sklepowej półce mogę odnaleźć dobrą jakościowo zawartość w pięknym opakowaniu. Zarówno szklany słoiczek z kawą rozpuszczalną, jak i sztywne pudełeczko z kawą mieloną wyglądają po prostu zachęcająco. Do tego dochodzi jeszcze zaleta praktyczna, dotycząca głównie opakowania kawy mielonej, które to zostało zaopatrzone w bardzo wygodne, zamykane wieczko. Każdy kto narzeka na otwarte opakowania z wietrzejącą kawą – doceni to proste, acz pomysłowe rozwiązanie.
Po drugie: smak... No cóż, obie wersje: Gold i Black, bazujące na ziarnach Arabica – to po prostu moje smaki, takie jak lubię. W żadnej z wersji – nie wyczułam choćby najmniejszej kwaśnej nuty, która w mojej ocenie dyskwalifikuje kawę już w przedbiegach. Black jest mocna, wyrazista w smaku. Gold – delikatna, ale aromatyczna (to moja wersja późnopopołudniowa). Nie umiem powiedzieć, która lepsza. Dla mnie obie równie dobre.
I po trzecie: dopatrzyłam się pewnej „wady”. Otóż tak się składa, że mam niezwykle dobrze rozwinięty zmysł powonienia (doprawdy, czasem to w życiu przeszkadza, zwłaszcza, gdy w nocy zrywam się na równe nogi, bo wyczuwam np. zapach z oddalonego pożaru). I tenże mój nos wyczuł różnicę w zapachu świeżo otwartych kaw: rozpuszczalnej i mielonej. Może ktoś inny w ogóle nie zwróciłby na to uwagi (w sensie – nie wyczuł, bo różnica jest dość subtelna), ale dla mnie kawa rozpuszczalna pachnie mniej aromatycznie, niż jej mielona koleżanka. A ponieważ aromat kawy jest dla mnie równie ważny jak jej smak, więc osobiście biorę to za pewną małą niedoskonałość.

A teraz wracając do kawy w ujęciu kulinarnym, o którym była mowa w pierwszych zdaniach... Otóż przygotowałam niewielki kawowy deser. Może pomyślicie, że to co widać na zdjęciach – to dwukolorowa pitna kawa. Ale nie. :) Tego się nie pije, a przynajmniej nie w całości. :) Dolna warstwa to coś jakby galaretka..., albo bardziej kawowa panna cotta. Część górna – to bardzo słodki, schłodzony, kawowy syrop. Uwaga! Deser tylko dla osób kochających smak mocnej kawy! :)




Kremowy deser kawowy
wg przepisu z BBC Good Food
proporcje na 4 szklaneczki / pucharki

4 listki żelatyny
285 - 300 ml śmietanki kremówki (użyłam 36%)
1 łyżka drobnego cukru
4 ziarenka kardamonu – wyłuskane ze skorupki
300 ml zaparzonej gorącej mocnej kawy (u mnie rozpuszczalna Douwe Egberts Gold)

Namoczyć żelatynę w zimnej wodzie. Śmietankę, cukier, oraz kardamon włożyć do garnuszka i podgrzać na ogniu (ale nie zagotować). Zdjąć z ognia.
Rozmiękłą żelatynę dobrze odcisnąć z wody i włożyć do bardzo ciepłej śmietanki – mieszać do rozpuszczenia żelatyny. Wlać gorącą kawę – wymieszać. Rozlać przez sitko masę do czterech szklanek. Chłodzić min. 4 godziny (a najlepiej przez całą noc).

Kawowy syrop (baaardzo słodki):
200 ml zaparzonej czarnej kawy (u mnie rozpuszczalna Douwe Egberts Black)
200g drobnego cukru
2 łyżki Kahlua (zamieniłam na Baileys'a)

W garnuszku gotować przez kilka minut na małym ogniu zaparzoną kawę wraz z cukrem, aż ten się rozpuści, a płyn odrobinę zgęstnieje. Zdjąć z ognia i wmieszać Kahluę. Dobrze schłodzić.
Bezpośrednio przed podaniem kawowego deseru – wylać syrop na ściętą kremową masę.
Smacznego!