
Między jedną dziesiątką, a drugą złapał mnie wilczy głód na coś dobrego...
To znamienne, że gdy zaczynamy brać się za coś ważnego, pilnego, lub po prostu koniecznego do wykonania – to natychmiast pojawia się co najmniej setka pokus, by zająć się czymś innym (zwykle przyjemniejszym i mniej pilnym :D), albo nagle okazuje się, że niedokończony sweterek, który wraz z drutami odłożyliśmy do szafy pół roku temu naraz jest nam niezbędny i czym prędzej musimy go dokończyć. :D U mnie takie zachowania są nagminne. :D Już na studiach, podczas każdej sesji, przygotowania do egzaminów dzielone były pomiędzy tym co konieczne, a tym co wcześniej leżało i nie mogło się doprosić o ukończenie. ;-)

Przez ostatnie dwa dni w mojej kuchni przewijał się prawdziwy tajfun. Czerrrwony. 5 dziesiątek kilogramów dojrzałych, pachnących i słodkich pomidorów lądowało w garnkach, by potem zamienić się w domowy przecier pomidorowy. :) Taki najzwyklejszy, który zimą posłuży do zup, zapiekanek, sosów, etc.
I chociaż mój wierny pomocnik ze specjalną przystawką powoduje, że proces przecierania jest prosty i szybki (nie to, co ręczna udręka, przez którą przechodziłam jeszcze 3 lata temu) – to jednak między jedną, a drugą dziesiątką kilogramów już zaczęłam kombinować co by tu zrobić, by oderwać się od bądź co bądź dość nudnego zajęcia. :D
Krojąc pomidory wydumałam, że mam ochotę na gruszki. Oczywiście nie mogły to być jabłka, czy śliwki, które akurat miałam, ale koniecznie gruszki, których w domu nie było! Ach, jak fajnie było się oderwać od tych pomidorów i pobiec na targ! :D W drodze kombinowałam co z tych gruszek przygotuję. Różne rzeczy snuły się po głowie, w tym niedawna
tarta gruszkowa Ani. Do tarty zapewne jeszcze powrócę, bo kusi mocno, ale ostatecznie stanęło na gruszkach zapieczonych w crème brûlée.
Ajjj... co ja Wam będę pisać... Każdy kto już crème brûlée próbował – wie jaki to cud – miód... :) A kto jeszcze nie miał okazji – niech nie zwleka. Pyszność nad pysznościami!
I jeszcze tylko dodam, że gruszki baaaardzo, ale to baaardzo dobrze się czują w takim aksamitnym deserze. :)
A 50 kg czerwonych pomidorów już zostało zamknięte w słoiczkach i czeka na zimę, i wiosnę :)
Gruszki zapiekane w Crème brûléena 8 porcji (przy naczynkach o średnicy ok. 11cm)500 ml śmietanki kremówki (dałam 36%)
1 duża laska wanilii
6 żółtek
5 łyżek drobnego cukru
4 niezbyt duże gruszki – w miarę dojrzałe (ale nie takie bardzo miękkie)
ok. 7 -10 łyżeczek brązowego cukru trzcinowego lub muscovado
Piekarnik nagrzać do temperatury 100 st.C. Przygotować wodną kąpiel.
Śmietankę wlać do rondelka. Laskę wanilii przekroić wzdłuż na pół i ostrzem noża zdjąć ziarenka – ziarenka i obie połówki laski wrzucić do śmietanki. Rondelek postawić na ogień i mieszając od czasu do czasu – zagotować. Zdjąć z ognia, wyłowić laski wanilii (już nie będą potrzebne, służyły tylko do dodatkowego aromatyzowania). Odstawić śmietankę na kilka minut do lekkiego ostudzenia.
W misce wymieszać żółtka z 5 łyżkami drobnego cukru – nie ubijać! tylko delikatnie połączyć, tak by masa nie została napowietrzona.
Do masy jajecznej, cały czas ostrożnie mieszając - dodawać stopniowo ciepłej śmietanki – najpierw po jednej łyżce, a potem aż do wyczerpania płynu.
Gruszki obrać, przekroić wzdłuż na pół, pozbawić ogonka i gniazd nasiennych. Na wybrzuszeniu każdej połówki gruszki zrobić kilka nacięć nożem.
Nalewać gotową masę (przez sitko) do połowy wysokości do niskich, szerokich naczynek żaroodpornych. Na środku każdego z nich ułożyć po jednej połówce gruszki (wybrzuszeniem do góry). Uzupełnić naczynka masą śmietanowo- jajeczną.
Piec w piekarniku w kąpieli wodnej ok. 45 – 50 min. aż masa się zetnie (dotknięta palcem powinna być sprężysta, nieco „budyniowa”). Wyjąc z piekarnika i ostudzić.
Chłodzić w lodówce min. 4-5 godzin.
Bezpośrednio przed podaniem – każdą porcję posypać cieniutką warstwą 1-2 łyżeczkami (w zależności od wielkości foremek) brązowym cukrem i skarmelizować przy pomocy palnika.
Smacznego!