Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Czekolada. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Czekolada. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 31 sierpnia 2017

Czekoladowy torcik musowy na piernikowym spodzie


Gdy sierpień macha na pożegnanie, a dzieci już za chwilę odświętnie pomaszerują do szkoły – to jest ten moment, gdy zamykam za sobą drzwi z letnim rozdziałem życia. I choćby ciepłe promienie zamierzały rozpieszczać, a złote niteczki dryfowały w powietrzu – niczego nie zmienią, bo w mojej głowie już teraz rodzi się jesień…
Myślami krążę przy powidłach śliwkowych, szarlotce, dyniowej zupie i pieczonych warzywach. I chociaż żal mi letniego szaleństwa i wakacyjnych radości - to bardzo lubię wczesnojesienne barwy, smaki i zapachy. :)

czwartek, 21 kwietnia 2016

Coffee & macaroons


Dziwna to sytuacja, gdy na blogu zalega długa cisza. Wcale nie planowana. Zaglądam tutaj i czuję się trochę jak gość we własnym domu. Ot, po prostu tak wyszło. Bo ciągle „coś”. A to przysypiam (i to dosłownie), a to gna mnie tu i ówdzie. Gdy tylko mogę, uciekam z czterech ścian, gdziekolwiek, chociaż najlepiej tam, gdzie zielono i dużo kwiecia. Sporo czasu poświęcam na fitness. Ach! jakież to paskudne uczucie, gdy po zimie kilka intensywniejszych ćwiczeń sprawia, że oddech jakiś takki cięższy. ;-) Wakacje tuż tuż, urlop już zaplanowany, trzeba się dobrze przygotować, prawda? ;-)
Gdzieś pomiędzy tym wszystkim przeplatają się oczywiście prace zdjęciowe (chociaż, cóż... głównie nieblogowe), a ostatnimi czasy nawet przemiły epizod z małym planem filmowym. Uprzedzając pytanie: nie, nie! to w ogóle nie wchodzi w rachubę, nie zobaczycie mnie na ekranie. Drugiej strony obiektywu nie lubię i zdecydowanie wolę pozostać po dotychczasowej stronie mocy. ;-)
Chciałabym obiecać, że wraz z kwitnącą wiosną – zakwitnie i tutaj, i że blog znów będzie tętnił życiem, ale... wiem, że może być różnie. Dlatego deklaracje odkładam na bok, zobaczymy co czas przyniesie. :) Pamiętajcie jednak, żeby zaglądać na FB (tutaj - klik) i Instagrama (tutaj – klik) – tam jest mnie dużo więcej. :)


czwartek, 23 kwietnia 2015

Sernik tiramisu


Ten przepis miał się pojawić na blogu kilka dni temu. Wiem, że niektórzy z Was czekali na wpis i obiecaną recepturę. Nie udało się, moje plany całkowicie i dość niespodziewanie uległy zmianom.
Przez kilka ostatnich dni niemal nie odklejałam się od aparatu... To była bardzo miła, choć intensywna i dość wyczerpująca fizycznie praca. Efekty będzie można podejrzeć już za miesiąc, w czerwcowym numerze magazynu Kuchnia.
Teraz jedyne o czym marzę, to dłuuugi sen.
Dzisiaj jest pierwszy dzień, gdy na dłużej udało mi się przysiąść do komputera. Zostawiam więc przepis i uciekam na zasłużony odpoczynek.


środa, 25 marca 2015

Czekoladowe ciasto gryczane


Lubicie smak palonej kaszy gryczanej? Jeśli odpowiedź brzmi TAK, to jest duża szansa, że ten wypiek podbije Wasze serce. :)
Przepis na ciasto wyszperałam na stronach książki „Cukiernia Lidla”, w której zebrano
słodkie propozycje Pawła Małeckiego.
Uczciwie przyznaję, że gdy idzie o desery czekoladowe – od razu tracę głowę. W zasadzie nie muszę ich nawet jeść, wystarczy, że mogę się na nie gapić. Czekolada mnie po prostu hipnotyzuje. :)
Na ciasto z wnętrzem gryczano – czekoladowym gapiłam się dłuuugo i intensywnie. No cóż, nie wystarczyło, zostałam przegadana... Jakie szczęście, że kaszę gryczaną gotuje się szybko. :)


środa, 11 marca 2015

Czekoladowy torcik musowy z niespodzianką.


Czy podobnie jak ja, uważacie, że gorzka czekolada jest sexy? :) Dla mnie jej gorzkość, to taka „inna” słodycz, do której się dorasta. Lubię zjeść mleczną kosteczkę, ale gdy idzie o porządny deser, to stawiam na intensywne doznania. :)
Jeśli zjedzenie kawałeczka czekolady sprawia, że na twarzy pojawia się przynajmniej uśmiech, to wyobraźcie sobie, jakie uczucie wywołuje torcik tak bardzo, bardzo czekoladowy, że bardziej się już chyba nie da...


czwartek, 4 grudnia 2014

Czekolada. Banany. Masło orzechowe.


Dziwiło mnie dawniej połączenie bananów i masła orzechowego. Gdy oglądałam seriale, w których amerykańska młodzież objadała się tostowym chlebem suto potraktowanym „peanutbutter” i obłożonym kawałkami bananów – mocno się krzywiłam.
Działo się tak do czasu, gdy kilka lat wstecz, postanowiłam zaryzykować i pełna obaw sprawdzić o co tyle hałasu... Pamiętam dokładnie, smażyłam nasze ulubione naleśniki z masłem orzechowym. Jednego z nich, na próbę zasiliłam bananem. Królikiem doświadczalnym w kwestii konsumpcji byłam ja sama. Ten moment, gdy smaki na języku mi się połączyły był objawieniem! Prawdziwe odkrycie! I choć kanapek, jak z amerykańskiego filmu – nie jadam, to już nie boję się tego „dziwacznego” połączenia.



poniedziałek, 31 marca 2014

Fondat z masłem orzechowym - od Donny Hay



Kto zna książki i magazyny Donny Hay, ten wie, jak bardzo można zgłodnieć spoglądając na jej propozycje. Zatrudnia mistrzów kulinarnej fotografii (żeby wspomnieć choćby Chrisa Court czy William Meppem), którzy dobrze wiedzą jak oczarować czytelnika.
Ja sama, bodaj trzeci rok prenumeruję kwartalniki Donny Hay i choć niezwykle rzadko korzystam z przepisów, to nadzwyczaj często przeglądam je w poszukiwaniu inspiracji fotograficznej.



wtorek, 8 stycznia 2013

Tiramisu zimowe - z małą nutką pomarańczy



Trudno powiedzieć, abym tym deserem wchodziła w Nowy Rok „na chudo, zdrowo i dietetycznie”. Ale wiecie jak to jest... czasem człowiek musi – inaczej się udusi... ;-) Zwykle gdy nachodzi mnie ochota – to wpierw sama sobie obrzydzam: eee, tłusty ten mascarpone jak diabli... Jak nie pomoże, to: echhh, za dużo zachodu i tyle garów potem do mycia... Ale nie oszukujmy się, tiramisu to ten z deserów, którego po prostu ciężko sobie odmówić. Więc może niezbyt często, ale czasem ulegam. :)



poniedziałek, 26 listopada 2012

Trufle z bailey's


 
Historia tych trufli liczy sobie już 9 miesięcy. Wtedy właśnie Agnieszka z bloga Bayaderka (klik) zachwyciła mnie swoimi małymi słodkościami.
I choć domowe trufle, same w sobie, to dla mnie nie nowina, jednak sposób ich podania czytelnikom bloga – spowodował, że wracałam do zdjęć Agnieszki wciąż i wciąż. Nie zliczę ile razy obiecywałam sobie, że „już, już robię! I żadne inne, tylko właśnie te!”. :)
Niektóre rzeczy i sprawy, potrzebują u mnie dużo czasu, by nabrały mocy urzędowej. 
Tak było w tym przypadku. Ale nie odpuściłam im. :D 
Moje trufelki w końcu dojrzały. :) 

czwartek, 15 marca 2012

Słodkie serduszka, słodkie wypieki


Mam ogromną słabość do maleńkich wypieków.
W swych kuchennych zbiorach posiadam naprawdę pokaźną kolekcję miniaturowych foremek. Kolorowych i tradycyjnych – w kolorach bieli i czerni. I o różnym przeznaczeniu. Uwielbiam je wszystkie. Wypieki z nich nie są wcale lepsze, ale bardziej cieszą oko i piękniej prezentują się na stole.
Moja kolekcja powiększyła się ostatnio m.in. o foremki z polecanej przeze mnie kolekcji Tchibo - „Czas na wypieki” (klik). Różowe i fioletowe foremki są przesłodkie i porwą za serduszko chyba każdą małą dziewczynkę. Moja Pszczółka jest nimi wprost zachwycona i na krok nie odstępowała mnie w kuchni, gdy szykowałam słodkości. Ba! Podebrała nawet swojemu bratu aparat i tak jak mama – uwieczniała na zdjęciach te małe cudeńka. :D
Póki co, upiekłam po prostu małe ciasta do filiżanki kawy, ale mam już pomysł na urodzinowy wypiek dla córeczki: torcik w kształcie motyla lub koniczynki, których kształt uzyskam odpowiednio układając pojedyncze sercowe biszkopty. :)


Tymczasem cały czas czekam na Wasze WIOSENNE ZDJĘCIA SŁODKIEGO WYPIEKU.
Macie jeszcze 8 dni na przysyłanie swoich propozycji.
Przypominam, że szczegóły na temat konkursu znajdziecie TUTAJ (klik).

A poza tym, czy czujecie już powiew wiosny? Dzisiaj wypatrzyłam na niektórych krzewach i drzewach pierwsze, maleńkie jeszcze pąki! Huuura! Już nie mogę doczekać się wszechogarniającej zieleni i bladoróżowych kwiatków!  Czy Wy też? :)


Kawowe serca z polewą czekoladową

Ciasto:
200g mąki
1 ½ łyżeczki proszku do pieczenia
3 łyżeczki kawy rozpuszczalnej
2 łyżki kakao
2 łyżeczki gorącej wody
200g masła w temp. Pokojowej
100g brązowego cukru trzcinowego
2 jaja
3 łyżki syropu złocistego (golden syrup)

Polewa:
150g czekolady deserowej
2 łyżki śmietanki 30 lub 36%
1 łyżka oleju słonecznikowego



Piekarnik nagrzać do temp. 180st.C.
Foremki wysmarować masłem i oprószyć mąką. Można jednej foremki o średnicy 20cm.
Mąkę przesiać wraz z proszkiem do pieczenia do osobnej miski.
Kawę, kakao i gorącą wodę wymieszać w kubeczku, tak aby powstała jednolita, gładka, choć dość gęsta masa.
Masło utrzeć z cukrem. Cały czas mieszając – dodawać po jednym jajku, a potem syrop złocisty. Wmieszać pastę kawową, a na sam koniec dodać mąkę z proszkiem.
Wyłożyć masę do foremek.
Piec ok. 45 -50 min. Patyczek włożony w środek ciasta powinien być suchy. Ostudzić na kratce.

Przygotować polewę: połamaną czekoladę rozpuścić wraz ze śmietanką i olejem w kąpieli wodnej. Masa powinna być gładka i świecąca. Posmarować ostudzone ciasta.
Smacznego!

niedziela, 19 lutego 2012

Czekoladowe uściski dla E.


Dzisiaj wyjątkowo nie będzie opowiedzianej historii.
Dzisiaj wyjątkowo mam ochotę pomilczeć.
I tylko fotografią pokazać, że coś mi tam w duszy gra.
Różne myśli chodzą mi po głowie. Bardzo miłe.
Słodkie nawet.
Krążą swobodnie, i wyjątkowo nie wokół ciasteczek, które przygotowałam z myślą o Czekoladowym Weekendzie (Beatko, oczywiście, że nie mogłabym opuścić!), ale płyną w kierunku przemiłego spotkania. Było bardzo, bardzo...
Ewuniu! Uściski ślę czekoladowe! :)
Anno, głowa do góry! :)








Markizy czekoladowe z kremem z masła orzechowego 
 inspirowane przepisem z magazynu Donna Hay - z moimi zmianami
proporcje na ok. 30 ciasteczek / czyli 15 markiz

Ciasteczka:
200g czekolady gorzkiej
100g czekolady deserowej
50g masła
2 jaja
120g cukru
1 łyżeczka ekstraktu z wanilii
50g mąki
¼ łyżeczki proszku do pieczenia

Krem:
ok. 1 szkl. masła orzechowego (najlepiej gładkiego)
2 łyżki masła w temperaturze pokojowej
3-4 łyżki jasnego cukru trzcinowego (najlepiej dobrać ilość do smaku)

Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 st.C. Dwie duże, płaskie blachy wyłożyć papierem do pieczenia.

200g gorzkiej czekolady i 50g masła włożyć do garnuszka, postawić na maleńkim ogniu i cały czas mieszając – rozpuścić. Odstawić z ognia do lekkiego ostudzenia.
Mąkę przesiać wraz z proszkiem do pieczenia do osobnej miski.
100g czekolady deserowej posiekać na drobne kawałki.
Jaja z cukrem i ekstraktem waniliowym ubijać przez kilka minut mikserem. Cały czas mieszając dodać mąkę, a potem przestudzoną czekoladę. Masa powinna być gładka i bardzo puszysta. Na koniec wmieszać kawałki czekolady.
Układać na blachach kopczyki ciasta łyżką do zupy lub małą gałkownicą, robiąc między nimi odstępy (ok. 3-4cm). Każdy kopczyk nieco spłaszczyć (łyżkę można lekko moczyć w zimnej wodzie, żeby ciasto się do niej zbytnio nie przyklejało).
Piec ok. 10-12 min. aż ciasteczka się zetną i lekko popękają.
Upieczone ostudzić.

Przygotować krem:
Masło orzechowe zmiksować z masłem w temperaturze pokojowej i cukrem trzcinowym na puszystą masę.
Na połowie przygotowanych ciasteczek rozsmarować po łyżeczce kremu. Zamykać pozostałymi ciasteczkami.
Smacznego!

środa, 9 listopada 2011

Rzecz o ciasteczkach...


Czy poziom szczęścia można policzyć na ilość zjedzonych słodkich okruszków?
Czy wypada podbierać je swoim pociechom?
Czy to nie dziecinne nosić domowe ciastka w kieszeni?
Albo w torebce?
I podjadać jedno w skm-ce, zanurzywszy nos w książce?
Dlaczego kawa bez małej słodyczy smakuje inaczej?
I czy to prawda, że słodkości częściej wybierają kobiety, niż mężczyźni?

Pytania ot tak, bezwolnie snują się po głowie. Bez potrzeby znajdowania odpowiedzi...



Ciasteczka owsiane z suszoną morelą i białą czekoladą
(na ok. 25 ciasteczek)

100g suszonych moreli
100g białej czekolady
150g masła w temp. pokojowej
60g cukru trzcinowego
1 bardzo duże jajko (lub 2 małe) w temp. pokojowej
1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
130g mąki (1 szkl.)
160g płatków owsianych (ok. 1 ½ szkl.)
½ łyżeczki sody oczyszczonej
¼ łyżeczki soli

Piekarnik rozgrzać do temp. 190st. C. Dużą blachę wyłożyć papierem do pieczenia.
Suszone morele pokroić na niezbyt duże kawałki. Czekoladę posiekać w kosteczkę.
Mąkę przesiać wraz z sodą oczyszczoną i solą do osobnej miski.
Masło utrzeć z cukrem trzcinowym na puszystą masę. Cały czas ucierając dodać jajko i ekstrakt waniliowy. Dodać mąkę i płatki owsiane. Na koniec wmieszać morele i czekoladę.
Na blachę układać ciasto małą gałkownicą do lodów, albo po 1 łyżce (rozkładać z odstępami w rzędach pionowych i poziomych 5x5).
Piec ok. 15 min. aż ciasteczka się zezłocą. Ostudzić.
Smacznego!

niedziela, 20 lutego 2011

Czekoladowa alchemia...


„ (...) Ja używam tylko najlepszej. Bloki couverture są trochę większe niż cegła. Guy dostarcza mi po skrzynce każdego z trzech rodzajów: ciemnej, mlecznej i białej. Tę surową czekoladę trzeba zahartować, żeby była krystaliczna, twarda, krucha na powierzchni i z dobrym połyskiem. Niektórzy cukiernicy kupują czekoladę już zahartowaną, ale ja lubię robić to sama. Nieskończenie fascynujące jest ożywianie tych surowych martwych bloków couverture i ucieranie ich ręcznie – nigdy nie używam elektrycznych mikserów – w dużych glinianych misach, a potem roztapianie, mieszanie i mierzenie temperatury, dopóki nie będzie akurat taka, żebym mogła przejść do następnego etapu.
Jest jakaś alchemia w zamienianiu zasadniczej czekolady w to złoto mądrego głupca, w czarowaniu amatorskim, którym nawet moja matka może by się rozkoszowała. Kiedy pracuję, uwalniam się od wszelkich myśli, oddycham głęboko. Okna są otwarte i byłoby zimno, gdyby nie upał z pieców, z miedzianych patelni, oparów topniejącej couverture. Połączone wonie czekolady, wanilii, rozgrzanej miedzi i cynamonu odurzają, wspaniale sugestywne; jest w tym surowy ostry zapach ziemi południowoamerykańskiej, gorąca żywiczna wonność lasów deszczowych. (...) Gorzki eliksir życia.”
(„Czekolada” Joanne Harris)


To jedna z tych książek, do której wracam wciąż i wciąż, mając nadzieję, że znów odkryję jakiś szczegół, który wcześniej niepostrzeżenie umknął. Jakiś niewielki detal, z pozoru niewinny, a który w istocie zawiera klucz do tajemnicy.
Niemniej chętnie powracam do filmowej adaptacji „Czekolady”. Wyczekuję momentu, gdy mężowi szykuje się wyjazd „z noclegiem”, a wtedy otulona ciepłą pościelą – po raz kolejny przeżywam historię pięknej Vianne... Chyba nie zdziwi nikogo, że moje ulubione sceny, to te z kuchennego zaplecza La Praline. Widok płynnej kuwertury jest niemal hipnotyzujący, a ekspozycja czekoladowych słodkości powoduje za każdym razem ten sam poryw głodu... Trudno powstrzymać się, by nie opróżnić wszystkich domowych zapasów...
Marzę o tym, by kiedyś znaleźć się w miejscu, w którym skrywane są tajniki czekoladowej alchemii...I odkrywać je jeden po drugim...



Z okazji tegorocznego Czekoladowego Weekendu (pod gospodarską pieczą Atiny i Bey), przygotowałam bardzo czekoladowe ciasto, przełamane smakiem pomarańczy. Wilgotne, pachnące i zawierające bardzo małą ilość mąki. Zamiast niej, spoiwem są mielone migdały. Przepis na nie już dawno wypatrzyłam na blogu For the body and soul, a teraz była dobra okazja ku temu, by z receptury skorzystać. W niewielkim stopniu zmodyfikowałam przepis i w takiej formie tutaj go podaję. Na pierwotny przepis zapraszam na blog Karoliny.







Ciasto czekoladowo – pomarańczowe z rodzynkami
inspirowane przepisem z bloga For the body and soul

Na tortownicę o średnicy 21 cm:

1/3 szkl. rodzynek
1/3 szkl. kandyzowanej skórki pomarańczowej
1/3 szkl. (80 ml) whisky lub dowolnego alkoholu (użyłam rum)
160 g mielonych migdałów
50 g mąki
300 g czekolady o 70% zawartości kakao
skórka starta z jednej pomarańczy
210 g miękkiego masła
165 g drobnego cukru
5 jajek (jajka powinny mieć temperaturę pokojową)
2 łyżki cointreu (niekoniecznie)

POLEWA:
175 ml śmietanki (użyłam 30%)
200 g czekolady o 70 % zawartości kakao

Rodzynki i kandyzowaną skórkę pomarańczy namoczyć w alkoholu (najlepiej na noc).
Tortownicę o średnicy 21 cm lekko natłuścić, spód wyłożyć papierem do pieczenia.
Piekarnik rozgrzać do temperatury 180°C.
Czekoladę połamać na kawałki, rozpuścić w kąpieli wodnej (ustawiamy naczynie z połamaną na kostki czekoladą nad garnkiem z gorącą wodą. Pozostawiamy do czasu, aż czekolada się rozpuści. Dno naczynia z czekoladą nie powinno dotykać wrzącej wody). Wymieszać ze startą skórką pomarańczową.
Masło ubić z cukrem i szczyptą soli na puszystą masę. Stopniowo dodawać po jednym jajku za każdym razem masę dokładnie ubijając do połączenia się składników (masa może lekko się zważyć, ale jest to normalne, składniki połącza się ponownie po dodaniu migdałów i mąki).
Do masy stopniowo dodawać rozpuszczoną, przestudzoną czekoladę.
Wmieszać odcedzone z alkoholu bakalie. Wsypać mąkę i migdały, oraz cointreu - wymieszać do połączenia się składników (masy nie należy mieszać zbyt długo).
Masę nałożyć do przygotowanej tortownicy. Piec 1 godzinę lub do czasu, aż patyczek wkłuty do środka nie będzie mokry. Gdyby ciasto zaczęło pękać, przykryć folią aluminiową.*
Upieczone ciasto pozostawić w formie przez 10 minut do przestygnięcia, następnie wyjąć z formy.
Przygotować polewę. Połamaną na kostki czekoladę umieścić w żaroodpornej misce.
Śmietankę podgrzać w garnuszku. Tuż przed tym jak zacznie wrzeć, zdjąć z ognia i zalać nią czekoladę. Mieszać do czasu, aż czekolada się rozpuści.
Polewę wylać na ciasto. Przed podaniem pozostawić przez min. 1 godzinę w temperaturze pokojowej ( nie w lodówce!!!) do zastygnięcia.

* Polecam nie piec ciasta do zupełnego „suchości patyczka”. Ciasta tego typu smakują lepiej gdy są lekko wilgotne (nie mokre!), niż nadmiernie w piekarniku przesuszone.

Smacznego!

środa, 24 lutego 2010

Makaroniki kawowe z czekoladą. Lutowa Weekendowa Cukiernia.


Prawdę mówiąc, nie wierzyłam własnym oczom. Nie wierzyłam, że się udały! E tam! Pewnie, że nie idealnie (prawdę mówiąc były dość krzywe :D), ale że w ogóle „coś” wyszło! :D I dało się zlepić, i smakowało fajnie, i było chrupiące na zewnątrz, a lekko ciągnące w środku.
A muszę Wam powiedzieć, że moje pierwsze makaronikowe doświadczenie było zgoła odmienne. Miało miejsce rok temu (a może już i dłużej) i zakończyło się wielką porażką. Mega porażką! To co wówczas wyjęłam z piekarnika trudno było nazwać „czymkolwiek”. To nie tylko nie były makaroniki, to w ogóle było NIC. :D Dodam, że surowe nic. :D Sprawa się wyjaśniła po kilku dniach, przy kolejnym włączeniu piekarnika. Był zimny jak tafla lodu... W tym momencie spłynęło na mnie olśnienie... Mój piekarnik raczył był paść trupem, właśnie wtedy, gdy makaroniki weń siedziały. Co za pech! Złośliwość rzeczy martwych, prawda? Ale mnie ta nieudana próba skutecznie wyleczyła z makaroników. :D Jestem pewna, że niechęć trwałaby do dzisiaj (a pewnie i jeszcze dłużej), gdyby nie makaronikowe szaleństwo, które ostatnio wybuchło pełną siłą. :)
Macarons here, macarons there, macarons everywhere... :)
Kuszą, nęcą, namawiają... :) A do tego jeszcze i Lutowa Weekendowa Cukiernia, w której gospodyni Olcik też makaroniki proponuje, wybierając przepis Felluni... :)
No to niech już będą. :) Zostałam pokonana przez małe kawowe ciasteczka, wypełnione czekoladą (w mojej wersji gorzką). Pyszne były. A najwięcej zjadła ich Majeczka. :D




Kawowe makaroniki z czekoladą
przepis wg Felluni z bloga Bezglutenowa babeczka

Składniki:
makaroniki:
100g białek (mniej więcej 3)
40g drobnego cukru
200g cukru pudru
120g mielonych migdałów
1 łyżka kawy mielonej lub rozpuszczalnej

krem czekoladowy:
100g czekolady
kilka łyżek śmietanki lub oleju, jeśli musimy unikać nabiału
ewentualnie cukier do smaku (bez przesady, makaroniki są dość słodkie, pasuje więc do nich krem nieco bardziej wytrawny)
ewentualnie trochę rumu lub pasującego likieru

Przygotowanie:
Makaroniki: białka trzeba rozdzielić przynajmniej dzień wcześniej. Trzymamy je przykryte w lodówce i wyjmujemy nieco wcześniej przed przygotowaniem makaroników, tak aby były mniej więcej w temperaturze pokojowej. Podobno to nie żadna magia tylko wtedy nieco wysychają i efekt końcowy jest lepszy. Niektóre przepisy przewidują nawet dodanie nieco białek sproszkowanych ale nie próbowałam bo nie mam tego specyfiku.

Migdały trzeba zmielić razem z kawą i cukrem pudrem w malakserze na drobny proszek.

Białka ubić na dość sztywną pianę, dodać drobny cukier i jeszcze chwilę ubijać. Piana ma być sztywna ale nie ma się rwać (to właściwie ogólna zasada odnośnie ubijania piany z białek).
Teraz będzie najważniejszy krok dla makaroników. Do piany wsypujemy migdały zmielone z kawą i cukrem pudrem i mieszamy wszystko razem łyżką. Mieszana substancja będzie robiła się coraz rzadsza, trzeba uchwycić właściwy moment. Musi być na tyle rzadka, żeby makaroniki się nieco rozpłynęły, ale nie aż tak by były płaskie jak opłatki. Można sprawdzać wykładając trochę masy na talerzyk. Jeśli po wstrząśnięciu talerzykiem masa rozpłynie się na równiutkie, ale wypukłe kółko to jest ok, a jak trzyma krzywy kształt to mieszamy jeszcze 2-3 razy. Jeśli się rozpływa za szybko to jest za późno i zaczynamy od nowa. Moje, jak widać na zdjęciu, są nieco krzywe, zbyt grube a te małe wzgórza od końcówki do szprycowania nie znikły całkiem. To wszystko oznacza, że powinnam jeszcze zakręcić łyżką 2 razy :).

Można nakładać makaroniki łyżeczką ale łatwiej to zrobić z rękawa cukierniczego. Jeśli nie mamy to bierzemy torebkę ze sztywnej folii i ucinamy jeden róg, też będzie dobrze. Można również zwinąć nieco pergaminu w tytkę. Końcówka do szprycowania musi być okrągła i dość szeroka (mniej więcej 1cm średnicy), jeśli takiej nie mamy to nie bierzemy żadnej tylko szprycujemy wprost z rękawa.
Na blachę wyłożoną pergaminem nakładamy okrągłe ciasteczka o średnicy około 3 cm w odstępach około 2-3cm. Jak skończymy to trzeba uderzyć blachą płasko w stół, tak aby makaroniki się nieco rozpłynęły. Z tej proporcji wyjdą 2 blachy ciasteczek.

Odstawiamy przygotowane blachy na około godzinę do obeschnięcia. Nagrzewamy piekarnik do 160°C, wstawiamy ciasteczka i pieczemy przez jakieś 15 minut. Potem wyjmujemy i odstawiamy do wystygnięcia. Dopiero potem odklejamy je od papieru (ciepłe mogą się rozwarstwić).

Krem czekoladowy: czekoladę roztapiamy w kąpieli wodnej razem ze śmietanką lub olejem. Można dodać rum lub likier, wymieszać aż krem będzie gładki i odstawić do przestygnięcia.

Nakładać odrobinę czekolady na ciasteczka i sklejać je parami. W międzyczasie można zaparzyć kawy lub herbaty, tak aby nie tracić czasu jak już będą gotowe.

Uwagi: zamiast kawy można użyć kakao, zielonej herbaty lub innych sproszkowanych substancji smakowych. Często dodaje się też barwniki spożywcze dla uzyskania pojechanych kolorów makaroników, przy czym one również powinny być w proszku a nie w płynie, żeby nie rozcieńczać masy makaronikowej. Nadziewamy ulubionym kremem, zazwyczaj pasującym kolorystycznie i smakowo do ciasteczek.

niedziela, 21 lutego 2010

Sernikobrownies. Czekoladowy Weekend.



Na Czekoladowy Weekend w tym roku czekałam tyleż niecierpliwie, co ze strachem. Niecierpliwie, bo to druga - po dyniowym – moja ulubiona kulinarna, blogowa zabawa, w której uczestniczę co roku, od pierwszego jej wydania. :) Ze strachem, bo czekoladzie kompletnie nie potrafię się oprzeć. A jakiś czas temu powzięłam stanowczą decyzję – ograniczamy! :D Każdy czekoladowy łasuch wie jak ciężkie to zadanie. :D Bo powiedzieć sobie „ograniczamy” to jedno, a nie podjadać (niemal automatycznie, jak robot) – to drugie. ;-) Zwłaszcza w pracy odczuwam dotkliwą pokusę, z tej prostej przyczyny, że tam zawsze są dostępne czekoladowe słodkości – wprost na wyciągnięcie ręki...
Wybór przepisu na tegoroczny Czekoladowy Weekend okazał się dość prosty. Zaniechałam wertowania książek, w których zapewne znów znalazłabym tyle propozycji, że stanęłabym przed odwiecznym problemem: być czy mieć... :D Zaufałam pierwszej myśli, jaka zaświtała w głowie. Przepis czekał już od jakiegoś czasu i zapewne większość z Was, czytających, pamięta go doskonale, bowiem pojawił się u Eli na blogu My best food.
Na swym koncie mam już niejedno upieczone sernikobrownies. To było kolejne, na które miałam ogromną ochotę. Jest przepis, jest okazja... :)

A dla Bey ślę podziękowania za bardzo smaczną wspólną zabawę. :) I choć skromnie, tylko jednym przepisem – z radością do Czekoladowego Weekendu dołączam. :)




Cheescakebrownie
cytuję za Elą z bloga My best food , z moim dodatkiem polewy toffi

masa czekoladowa:
- 5 jajek
- 100g cukru trzcinowego (najlepiej pudru)
- 200g masła
- 250g czekolady
- 120g mąki

Czekoladę i masło rozpuścić w kąpieli wodnej i przestudzić. Jajka ubić z cukrem, dodać rozpuszczone czekoladę i masło i zmiksować. Na koniec dodać
przesianą mąkę, wymieszać i przelać do foremki wyłożonej papierem do pieczenia.

masa serowa:
- 500g sera twarogowego zmielonego (albo 300g philadelphii i 200g ricotty)
- 2 żółtka
- łyżka ekstraktu z wanilii
- 4 łyżki cukru pudru
- 2 łyżki maizeny (lub skrobi ziemniaczanej)

Wszystkie składniki krótko zmiksować. Masę serową wyłożyć na masę czekoladową. Najlepiej w postaci kleksów *. Wtedy trzonkiem drewnianej łyżki , połaczyć delikatnie obie masy. Piec przez ok. 25-30 minut w temperaturze 180 stopni **. Schłodzić przez noc w lodowce.

polewa butterscotsch:
- 40 g masła
- 50 g śmietanki kremowej (36 lub 30%)
- 50g cukru trzcinowego (dałam pół na pół jasnego i ciemnego)
- szczypta soli

Wszystkie składniki umieszczamy w niewielkim rondelku. Stawiamy na niezbyt dużym ogniu. Od momentu, gdy cukier się rozpuści – gotujemy na małym ogniu, bardzo często mieszając, aż sos zgęstnieje (powinien uzyskać konsystencję gęstej śmietany). Zdejmujemy z ognia i trochę studzimy. Polewamy ciasto.


Moje uwagi do przepisu:

* masa serowa była bardzo płynna i było jej dużo (chyba nawet za dużo); nakładanie kleksów stało się zwyczajnie niemożliwe. Masa serowa rozlewała się i nie było żadnych szans na jej ujarzmienie. Ale to oczywiście tylko „kosmetyczna” sprawa.


* piekłam 30 minut i oczywiście po fakcie doszłam do wniosku, że 25 min. zdecydowanie by wystarczyło. W każdym razie to byłby czas optymalny dla mojego niesfornego piekarnika.

* do oryginalnego przepisu dodałam "coś" własnego, a mianowicie bardzo pyszną polewę buttersotch o lekkim smaku toffi.

środa, 7 października 2009

Brownies, koniak i złote perełki, czyli Weekendowa Cukiernia #13



Uffff! Ten wykrzyknik powinien wystarczyć za wszystko! Cokolwiek nie napiszę w dalszych słowach, to: „uffff!” i ewentualnie: „Anoushka! Masz u mnie przechlapane!” :D mieści w sobie cały ładunek, który mam do przekazania. :D
Bo wiecie... (wiem, wiem, od „bo” nie rozpoczyna się zdania, ale ja dzisiaj muszę, inaczej się uduszę)... Bo wiecie, od początku wiedziałam, że propozycja Anoushki w ramach 13 (! nomen omen!) wydania Weekendowej Cukierni – nie była przeznaczona dla normalnych ludzi. :D Chociaż nie, od początku nie, dopiero od drugiego początku. Bo ten pierwszy początek mnie zauroczył! Na gorąco, po lekturze zaproszenia do WC (nie mylić z szaletem, ani tym, w którym Anoushka się ostatnio rozbijała, ani żadnym innym) – ciasto wydało mi się cudowne. I dopiero ponowna lektura – rozłożyła mnie na łopatki. I to był ten drugi początek, już nie tak entuzjastyczny. ;-D
Nie skłamię, jeśli powiem Wam, że po kilkakroć zbliżałam się do przepisu – za każdym razem delikatnie jak do jeża i za każdym razem zmykałam czym prędzej. Nie ma mowy! Nie dam się wmanewrować w taką katorżniczą robotę! :D
I chyba ostatecznie na głowę upadłam, bo jak widzicie, po blisko miesiącu podchodów do jeża - uległam. Kolców nie ma, za to osypały mnie złote perełki. :)
O nie! Nie! Nie napiszę, że ciasto okazało się banalnie proste w wykonaniu. Może rzeczywiście nie AŻ TAK trudne, jak się spodziewałam, ale upierdliwe do granic możliwości. Chyba jeszcze nigdy w życiu, do jednego ciasta nie zużyłam tylu naczyń! Bałagan w kuchni przerósł moje najśmielsze wyobrażenie, a rąk brakowało co najmniej ze dwa razy.
Anoushko, mam nadzieję, że już więcej nie masz w zanadrzu takich wynalazków! :D

Jak widzicie na fotkach, dokonałam jednej zasadniczej korekty – zamiast tradycyjnego w kształcie ciasta – wykonałam indywidualne deserowe porcje. Nie była to zmiana od razu założona, a wynikła w trakcie pracy. Otóż wykonany wg przepisu (nic nie zmieniałam) krem koniakowy, miał niebezpiecznie mało stałą konsystencję. Wolałam nie ryzykować podania płynącego ciasta. Tak więc w moim wykonaniu, ze specjalną dedykacją dla Anoushki :D, oddaję pucharki (brzmi lepiej niż szklanki:D) pełne koniaku i złotych perełek. :)

Przepis cytuję dokładnie za Anoushką, bo poza formą podania, wszystko jest bez zmian.
Acha, nie! nie miałam tortenguss, więc wykonałam go domową metodą: żelatyna, odrobina wody, sok z cytryny i cukru do smaku. I już. :)
I jeszcze Acha! nr 2 – moim skromnym zdaniem (już po degustacji), śmietanki jest za dużo. Dla mnie wystarczyłaby połowa przepisowej porcji. Mam wrażenie, że skądinąd bardzo smaczny krem pâtissière – został smakowo przez śmietankę zbyt mocno zdominowany.
Poza tym, fajne, dobre i mega kaloryczne. :D

A do Poleczki się uśmiecham i pytam, czy spóźnialskich jeszcze przyjmuje? :)



Pierre Hermé, brownies, koniak i złote perełki:
przepis pochodzi z książki Pierre'a Hermé "Mes desserts préférés" Agnès Vienot Editions, 2003, str. 195
cytuję za Anoushką

Złote perełki, czyli rodzynki:
120 g żółtych rodzynek (koniecznie muszą być żółte, bo wtedy ładnie wyglądają:))
70 g wody
70 g koniaku (można zastąpić rumem)

Rodzynki umieścić w niewielkim garnuszku. Zalać je wodą i zagotować. Gotować przez 1-2 minuty do momentu, aż woda prawie całkowicie wyparuje.
Zdjąć garnuszek z ognia, zalać koniakiem i podpalić, starając się przy okazji nie poparzyć paluchów, tudzież nie puścić z dymem kuchni ;)
Potrząsać płonącym garnuszkiem do moment, aż płomień zgaśnie. Przełożyć do szklanej miseczki, dokładnie przykryć i ostudzić. Przechować w lodówce nawet do 5 dni. Rodzynki najlepiej przygotować dzień wcześniej.


Brownies:
70 g poszatkowanej gorzkiej czekolady
130 g miękkiego masła
2 jajka średniej wielkości, w temperaturze pokojowej, delikatnie ubite
125 g cukru
60 g przesianej mąki
100 g grubo poszatkowanych orzechów pecan

Nagrzać piekarnik do 180°C. Wysmarować tortownicę o ø 22 cm masłem i wyłożyć papierem do pieczenia.
Czekoladę rozpuścić w kąpieli wodnej. Zdjąć z ognia i odczekać, aż jej temperatura spadnie do 45°C (gdy robiłam pierwszym razem, nie miałam termometru... i też wyszło ;)).
Masło delikatnie wymieszać przy pomocy silikonowej łopatki do momentu, aż uzyska kremową konsystencję (oczywiście użyłam miksera na najwolniejszych obrotach ;)) Dodawać, cały czas dokładnie mieszając, czekoladę, jajka, cukier mąkę oraz orzechy pecan.
Przełożyć ciasto do tortownicy. Piec około 10-13 minut. Ciasto powinno mieć suche brzegi i delikatnie kleić się po środku. Wyjąć z piekarnika i pozostawić do ostygnięcia.
Ciasto, dokładnie zawinięte, można przechowywać przez 2 dni w lodówce lub przez miesiąc w zamrażalniku.

Crème pâtissière:
125 g pełnotłustego mleka
1/2 laski wanilii
2 małe żółtka
25 g cukru
11 i 1/2 g przesianej Maïzeny (lub mąki ziemniaczanej)
12 i 1/2 g miękkiego masła

Laskę wanilii rozciąć i wyskrobać nasionka. Zalać wszystko mlekiem. Zagotować. Zdjąć z ognia, przykryć i odstawić na 30 minut.
Przygotować dwie miski o różnej średnicy tak żeby jedną można było włożyć do drugiej. Wypełnić większą lodem (użyłam jednej metalowej miski, którą uprzednio wstawiłam do zamrażarki na godzinę).
W garnuszku z grubym dnem, ubić razem żółtka, cukier oraz przesianą Maïzenę. Dodać ¼ mleka i nadal ubijać. Gdy wszystko dokładnie się połączy i będzie miało taką samą temperaturę, dodać resztę mleka. Wyjąć laską wanilii.
Podgrzewać delikatnie krem bez przerwy ubijając, aż do momentu, gdy się zagotuje. Gotować 1-2 minuty cały czas ubijając. Zdjąć krem z ognia i przełożyć do mniejszej miski i ustawić ją w misce z lodem. Schładzać cały czas energicznie mieszając, żeby nie porobiły się grudki. Gdy krem osiągnie temperaturę 60°C dodać po trochu masło mieszając, aż dokładnie się rozpuści i połączy z kremem. Ostudzić.
Szczelnie przykryty crème pâtissière można przechowywać do 2 dni w lodówce.


Krem z koniakiem :
340 g śmietanki (użyłam 35%)
4 g żelatyny
3 i 1/2 łyżki koniaku (lub rumu jeżeli rodzynki macerowały się w rumie)
190 g kremu pâtissière

Namoczyć listki żelatyny w zimnej wodzie. Odcisnąć i odstawić na bok.
Ubić delikatnie śmietankę (ubiłam mocniej niż delikatnie ;)). Odstawić na bok.
Rozpuścić żelatynę w garnuszku. Dodać koniak i dokładnie wymieszać. Dodać ¼ kremu pâtissière i wymieszać. Jeżeli temperatura kremu jest wyższa niż 21°C, wstawić miskę z kremem do zimnej wody.
Dodać pozostały krem pâtissière, delikatnie wymieszać. Na końcu dodać ubitą śmietankę i ponownie wymieszać.


Przezroczysta polewa:
Jeżeli macie już dosyć i na samą myć o kolejnej chwili spędzonej przy garach, robi się Wam słabo, to możecie użyć galaretki z jabłek lub pigwy. Galaretką, przed użyciem, należy delikatnie podgrzać. Jeżeli macie ochotę przygotować samemu polewę, oto przepis ;)

50 g cukru
1 opakowanie przezroczystej polewy żelującej do tart owocowych
150 g wody
skórka z połowy cytryny i pomarańczy
łyżeczka soku z cytryny
1/4 laski wanilii
3 listki mięty

Wymieszać polewę żałującą z cukrem. Odstawić na bok.
Wodę podgrzewać z rozkrojoną wanilią, skórką cytryny i pomarańczy. Gdy jest letnia, dodać, cały czas mieszając drewnianą łyżką, wymieszany cukier z polewą. Zagotować, zmniejszyć ogień i gotować około 3 minut. Dodać sok z cytryny i ponownie zagotować. Zdjąć garnek z ognia, dodać listki mięty, przykryć i odstawić na około 15 minut. Odcedzić polewę i pozostawić do całkowitego ostygnięcia w temperaturze pokojowej. Jeśli polewa za mocno się zetnie wystarczy ją delikatnie podgrzać.
Polewę można przechowywać w lodówce przez tydzień lub po prostu ją zamrozić.


Końcówka:)
Odsączyć rodzynki na sitku. Przed użyciem osuszyć je dodatkowo ręczniczkiem papierowym. Przełożyć ciasto ponownie do tortownicy, lub użyć obręczy ze stali nierdzewnej (ta ostania świetnie się sprawdza).
Wylać na ciasto połowę kremu. Na krem wyłożyć rodzynki (zostawić do dekoracji ¼ rodzynek) i przykryć ponownie kremem. Wygładzić starannie wierzch.
Wstawić ciasto na godziną do zamrażalnika. Tak przygotowane ciasto, dokładnie zawinięte w folię można przechowywać w zamrażalniki przez 2 tygodnie.

Udekorować ciasto pozostawionymi rodzynkami oraz świeżym winogronami. Polać zimną polewą i wstawić do lodówki na godzinę.

sobota, 12 września 2009

Weekendowa Cukiernia #12 - cz.2



A oto i czas na moją prezentację drugiego słodkiego wypieku w trwającej 12 edycji Weekendowej Cukierni. Ola zaproponowała zabawę w rolowanie. :) Rolować lubię, więc z przyjemnością zabrałam się do pracy (której notabene za wiele nie ma).
Rolady zazwyczaj są dość widowiskowe i atrakcyjnie prezentują się na stole, więc to idealne ciasta na przyjmowanie gości. Ta, czekoladowa z pysznym wnętrzem z aksamitnego mascarpone – dodatkowo jest baaardzo smaczna. :) W moim wydaniu, jak już wcześniej wspominałam – zamiast malin okraszających krem - pojawiły się piegi z borówek amerykańskich. :) Owocowe piegi... brzmi przyjemnie, prawda? :)
Z uwag dotyczących samego wykonania: w moim przypadku przepisowe 12 minut pobytu ciasta w piekarniku – okazało się ciut za długie. Sądzę, że 10 min. byłoby wystarczające. Te dwie dodatkowe minutki poskutkowały tym, że ciasto odrobinę wyszło za suche i niestety pękało podczas rolowania. Nie widać tego na zdjęciach, bo polewa z czekolady świetnie wszystko zamaskowała. :)
A ciasto pycha! Polecam! :)


Rolada czekoladowa z nadzieniem z serka mascarpone i malinami
cytuję za Olą z bloga Sweet Spoon

Składniki:
4 jajka
100 g drobnego cukru
100 g mąki
3/4 łyżeczki proszku do pieczenia
4 łyżki kakao
50 g gorzkiej czekolady, startej
cukier waniliowy - 16 g

Białka ubić na sztywną pianę, pod koniec ubijania wsypywać partiami cukier, ciągle ubijając. Partiami wlewać żółtka i nadal ubijać. Do masy przesiać mąkę z proszkiem do pieczenia, kakao na końcu wsypać startą czekoladę. Delikatnie wymieszać, tak żeby piana nie opadła.
Bawełnianą ściereczkę delikatnie posypać cukrem waniliowym. Płaską formę o wymiarach 28x35cm wyłożyć papierem do pieczenia. Wlać masę, wyrównać. Piec około 12 - 15 minut w temperaturze 180ºC. (nie dlużej, bo rolada pęknie podczas zwijania). Natychmiast po upieczeniu ciasto przełożyć na ściereczkę papierem do góry. Zerwać powoli papier, a roladę z ręczniczkiem zwinąć, wzdłuż dłuższego boku. Pozostawić do całkowitego ostudzenia. Ważne jest żeby wszystko robić, kiedy rolada jest jeszcze gorąca. Nie czekamy aż ostygnie!

Składniki na krem:
250 g serka mascarpone
50ml śmietany 18%
2 łyżki cukru pudru (ilość cukru możemy zmniejszyć w zależności od upodobań)
Składniki zmiksować.

Dodatkowo:
250g malin lub wiśni (dałam borówkę amerykańską, a maliny do ozdoby)

Składniki na polewę:
100 g gorzkiej lub mlecznej czekolady
30 g masła (dałam śmietankę 36%)

Masło rozpuścić z czekoladą na najmniejszym ogniu, mieszając.


Ostudzoną roladę rozwinąć, usunąć ręczniczek. Natychmiast posmarować nadzieniem z serka mascarpone, ułożyć maliny i z powrotem zawinąć. Włożyć na kilka godzin do lodówki. Przed podaniem polać polewą.

środa, 17 czerwca 2009

Panna Cotta z białą czekoladą, wanilią i sosem truskawkowym


Mój chłop zwariował! Kompletnie oszalał! I żeby było mało, to synek razem z nim! No bo jak?! No bo kto to widział?! I jakim prawem?! A ja się nie zgadzam! Nie pozwalam! I stanowczo mówię: nie! To nie prawda, że panna cotta jest smaczniejsza niż tiramisu! O co to! to nie! A oni, że tak, że wolą, że fajniejsza, że konsystencja miła i smak przyjemniejszy...
Ach, ja im dam! Już kupiłam mascarpone! I zrobię całą dużą foremkę tiramisu! I zjem sama, nie dam łobuzom ani łyżeczki! O taka jestem zołza! :)

A tymczasem po tej przerażającej ilości wykrzykników – zamierzam się uspokoić przy malutkiej porcji panna cotty. :) Bo choć z moim ukochanym tiramisu konkurować nie może (i nie powinien, wszak to dwa różne desery) – to przecież wiadomo, że jest pyszna. :) Ach, jak cudnie rozpływa się w ustach. :)
Was również zapraszam. :)


Panna Cotta z białą czekoladą, wanilią i sosem truskawkowym

500ml śmietanki (użyłam 36%)
1 laska wanilii
100 g białej czekolady – połamanej na kawałki
2 listki żelatyny

Listki żelatyny namoczyć w zimnej wodzie.
Do garnuszka wlać śmietankę. Laskę wanilii przekroić wzdłuż na pół i końcówką noża ściągnąć ziarenka; wrzucić je do śmietanki. Postawić garnuszek na średnim ogniu, gdy śmietanka będzie już gorąca – wrzucić połamaną czekoladę i cały czas mieszając doprowadzić do zagotowania (czekolada w tym czasie powinna się zupełnie rozpuścić). Od razu zdjąć z ognia. Żelatynę dobrze odcisnąć, włożyć do gorącej śmietanki i energicznie mieszać, by żelatyna się rozpuściła. Rozlać do małych naczynek. ( Ja naczynka wyłożyłam folią spożywczą, następnie odczekałam kilka minut, aż śmietanka nieco przestygła i dopiero wtedy rozlałam na porcje).
Wstawić do lodówki na min. 4-6 godz.

dodatkowo:
ok. 300 ml zmiksowanych truskawek (jeśli potrzeba – dosłodzić)

Panna cottę podawać na talerzu polaną sosem truskawkowym.
Smacznego!