mam przyjemność zaprezentować dziś bardzo ciekawy artykuł na temat jakości sutaszu i różnić w technice, które maja potem najczęściej odzwierciedlenie w cenie. Przeczytajcie koniecznie, bo warto!
Uproszczenia, ułatwienia i droga na skróty… Świat zna te
metody od wieków. Z jednej strony mogą być motorem postępu, z drugiej
jednak moga powodować nadużycia, być źródłem „podróbek” i mechanizmem
eliminujacym z rynku uczciwych wytwórców, dla których wierność
tradycyjnej i sprawdzonej technice wykonania jest kwestią honoru.
Postanowiłam sprawdzić jak w tym świetle wygląda „sutasz klejony” –
najnowszy „wynalazek” w dziedzinie haftu sutaszowego (soutache).
Hasło
haft sutasz (zwyczajowo zwany
sutaszem od nazwy
charakterystycznego sznurka służącego do jego wykonania) zakłada użycie
igły i nitki (lub żyłki) i wielogodzinną pracę nad wszywaniem każdego z
koralików osobno (nawet tych najmniejszych). Biegłości w tej sztuce nie
nabiera się od razu, potrzeba długiego czasu oraz wielu prób i błędów,
aby „ręce zrobiły wszystko, co wymyśli głowa). Tak więc słowo „haft” nie
zostało użyte przypadkowo…
Jak wykaże poniższy eksperyment, użycie kleju może znacznie ułatwić i przyśpieszyć pracę. Ale czy z dobrym skutkiem?
FAZA O – który klej wybrać?
To wcale nie jest łatwa decyzja. Niektóre kleje zbytnio
usztywniają sznurek, inne zmieniają jego barwę lub za szybko schną. Z
tego względu ważne jest również opakowanie – czy pozwoli na równe
wyciskanie z tuby cienkiego pasemka kleju, czy też bedzie trzeba
pracowicie nakładać go np. wykałaczką? Ja wybrałam tę drugą opcję i klej
do tkanin, którego tempo schnięcia i konsystencja najbardziej mi
odpowiadały. Na decyzji zaważył również fakt, że ten klej ma właściwości
zbliżone do najczęściej używanego w technice „sutaszu klejonego” kleju
Magic.
FAZA I – klejem i żyłką
Parę kolczyków wykonałam w sposób następujący: jeden z nich stworzony
został wyłącznie przy pomocy kleju, drugi był wyłącznie szyty. Mniejsza o
ich urodę, istotne było to czy da się wykonać tymi metodami dwa takie
same elementy, nieco trudniejsze od najbardziej banalnych układów. Po
lewej stronie zdjęcia – kolczyk klejony, po prawej – szyty.

Jak widać oba kolczyki nie są identyczne, choć bardzo do siebie
zbliżone. Ten klejony podoba mi się bardziej – jest „zgrabniejszy”,
sznurek układa się falistymi liniami bez załamań i ściągnięć, których
trudno uniknąć przy wszywaniu drobnych koralików (choć są tacy, którzy
tę sztukę opanowali do perfekcji).
Przy pracy używałam stopera, żeby sprawdzić jak wiele czasu da się zaoszczędzić stosując „nową” metodę. Oto wyniki:

Klejenie jest co najmniej 3 razy szybsze niż szycie!!!
Co najmniej, bo prawdopodobnie i tu ćwiczenie czyni mistrza…
FAZA II – kontrola jakości
Wytrzymałość kolczyków postanowiłam przetestować w ekstremalnych
warunkach (podobnie jak to się dzieje w pewnych znanych wszystkim
reklamach). Najpierw zalałam je kawą, a natępnie posmarowałam ketchupem
oraz ćwikłą… Czy w praktyce jest możliwe, żeby kolczyki znalazły się w
aż tak wielkim niebezpieczeństwie? Hmmm… są na świecie rzeczy, o których
nie śniło się nawet filozofom… a fantazja Klientów nie zna granic…
Zmasakrowane kolczyki wyglądały tak:

Postawiłam się następnie w roli zrozpaczonej właścicielki zabrudzonych kolczyków. Wyjścia znalazłam dwa:
- jeśli starczyłoby mi w takiej chwili rozsądku i opanowania,
rozpoczęłabym próbę usuwania zabrudzeń od letniej wody z kranu i
(zapewne) mydła. Wykonałam więc taką próbę:

Niestety lewy (klejony) kolczyk w miejscu zetknięcia z wodą zaczął się
„rozłazić” i pokrył się dziwną białą substancją… Kolczyk szyty pozostał
bez zmian, po wysuszeniu powinien nadal nieźle wyglądać.
- gdyby zabrakło mi opanowania, to zapewne chciałabym zadziałać
szybko i radykalnie, czyli używając pralki i proszku do prania (który
przecież usuwa najgorsze plamy). Dla bezpieczeństwa włożyłam każdy z
kolczyków do satynowego woreczka, wybrałam program pełny, tj. z praniem,
płukaniem i wirowaniem oraz temperaturę 60 st. C.
Efekt jest dość zaskakujący…

Kolczyk szyty nie wygląda najlepiej, ale nadal jest w całości. Kolczyka klejonego natomiast… już nie ma!
FAZA III – wnioski i przemyślenia
Przemyślenia rodzą mi się w głowie różne.
Dla wszystkich:
- Vizir dał radę!
Dla twórców w ogóle:
- jakość wykonania naszych dzieł ma znaczenie. Estetyka to ważna rzecz,
ale najpiękniejsza nawet praca, która rozpadnie się w użytkowaniu, nie
jest warta ani wysiłku włożonego w jej wykonanie ani pieniędzy
zapłaconych przez Klienta.
Dla twórców sutaszu:
- „nowinki” warsztatowe nie zawsze dają dobre rezultaty. Wprawdzie
pranie biżuterii w prace nie jest prawdopodobnie częstym pomysłem, ale
jak widać już zamoczenie jej w wodzie może sprawić kłopoty. A gdyby
włożone do pralki kolczyki nie znalazły się w woreczkach, koraliki
zapchały pralkę, a ta zalała mieszkanie? Strach pomyśleć jakie pretensje
mógłby mieć do nas niezadowolony Klient. Brrrr!
- „klejony sutasz” nie jest tym samym co przedmioty wykonane techniką
haftu sutaszowego. Tworzyć możesz każdą metodą jaka przyjdzie Ci do
głowy, nikt więc nie zabroni Ci także używania kleju. Ale elementarna
uczciwość nakazuje poinformować klienta o sposobie wykonania pracy, a
także dostosować cenę do pracochłonności użytej techniki oraz jakości
wyrobu.
Dla Klientów:
- zawsze pytaj o warunki użytkowania zakupionych przedmiotów, a
następnie przestrzegaj tych zasad. Nigdy np. nie próbuj prania sutaszu w
pralce!
- teraz wiesz już, że na rynku możesz natrafić zarówno na wyroby
wykonane techniką haftu sutaszowego, jak i na klejone „podróbki”. Jeśli
odpowiadają ci „jednorazowe” wyroby za niewygórowaną cenę – to Twoja
decyzja. Gorzej jeśli zapłacisz wysoką cenę za niską jakość, o której
nie miałeś pojęcia. Pytaj więc i domagaj się informacji na temat sposobu
wykonania dzieła. Dotyczy to oczywiście nie tylko biżuterii sutaszowej,
ale także innej, wykonanej różnymi technikami. Wiem, wiem – nie możesz
się znać na wszystkim. To zupełnie zrozumiałe! Ale szkoda byłoby, żebyś
stracił zaufanie do wszystkich twórców tylko dlatego, że trafiłeś na
tego najmniej uczciwego…
- nie ma gwarancji, że sam rozpoznasz biżuterię gorszego gatunku, np.
„klejony sutasz”. Ale na przykładzie poniższych fotografi spróbuj
zaobserwować kilka charakterystycznych cech:

1. sutasz klejony (zdjęcie powyżej):
a) zazwyczaj bez (lub z niewielką ilością) drobnych koralików,
b) często złożony z jednokolorowych elementów (jak boczne woluty na zdjęciu),
c) w środku wolut widać końce sznurka (czasem maskowane doszytym koralikiem),
d) poszczególne „warstwy” kompozycji nie przenikają się (np. granatowe i
biały sznurek ułożone są w jednej płaszczyźnie, nie „spływają” niżej,
żeby ukryć końce sznurka na spodniej stronie pracy),
e) czasem dają się zauważyć ślady kleju,
f) często zawieszka wykonana jest w formie podwójnego zawijaska z
pętelką (granatowy element w górnej części pracy) – ulubionej formy
większości twórców „klejących”. Czaem podobne zawijaski pełnią rolę
niezależnej dekoracji.

2. Haft sutasz (zdjęcie powyżej):
a) zazwyczaj w pracy występują drobne koraliki,
b) często wykorzystywane są różne kolory sznurka, tworzące wspólnie bardziej skomplikowane układy,
c) nigdzie nie widać końcówek sznurków,
d) poszczególne „warstwy” kompozycji przenikają się, zachodzą na siebie
lub schodzą niżej aby ukryć końcówki sznurków na spodzie pracy,
e) dopuszczalne jest w tej technice użycie kleju do podklejenia spodniej
strony pracy filcem, skórą lub tp. Nie powinien on jednak być widoczny
na wierzchu,
f) w zasadzie nigdzie nie powinieneś też zauważyć śladów nici lub żyłki
(ewentualnie szukaj jej na brzegu, w środku sznurka widzianego z boku),
choć taki widok mógłby Cię upewnić w przekonaniu, że praca jest szyta, a
nie klejona.
To oczywiście tylko ogólne wskazówki. Nie w każdym przypadku bedą miały zastosowanie.
Ale być może pomogą Ci nabrać pewności, że nabywany produkt jest dokładnie tym, czego szukasz. I za co płacisz
PS. Dziękuję sutaszowiczkom za wsparcie, pomocne uwagi w kwestii
powyższego tekstu oraz wiele rozmów i dyskusji, które stały się
inspiracją do jego powstania!