Po tym, jak spodobał mi się "Dziennik zarazy", sięgnęłam po kolejną książkę O'Briena wydaną przez Znak, "Dom Sophii". Podobnie, jak w przypadku poprzedniej, mam mieszane odczucia. Fabuła książki to zapis drogi życiowej Pawła Tarnowskiego, prowadzącego antykwariat odziedziczony po wujku, czyli tytułowy Dom Sophii. Paweł nie może się odnaleźć - ani wśród swoich bliskich (na co wpływ mają traumatyczne zdarzenia z dzieciństwa), ani w Paryżu, dokąd jedzie szukać szczęścia w zawodzie artysty, ani w Warszawie lat okupacji, gdzie wraca i podejmuje się prowadzenia rodzinnego interesu. Dręczą go pytania o sens własnego istnienia, brak poczucia własnej wartości, o istnienie Boga. Do tego dochodzi problem identyfikacji seksualnej - chociaż Paweł platonicznie kocha się w kobietach, stopniowo uświadamia sobie, że podoba się mężczyznom i że oni dla również są niego pociągający, jednak - ze względu na wyznawane wartości - decyduje się nie realizować swoich pragnień. Jest to dla niego wyjątkowo trudne, od kiedy coraz bardziej zaprzyjaźnia się z Dawidem, młodym zbiegiem z getta, ukrywanym przez Pawła na poddaszu antykwariatu. Czy tak słaby i pełen rozterk Paweł będzie w stanie raz jeszcze opowiedzieć się po stronie wartości, w które tak chce wierzyć, w momencie najtrudniejszej próby? Nie powiem, sprawdźcie sami.
Michael D. O'Brien, Dom Sophii, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.
recenzje książkowe, nowości książkowe, literatura, kreatywne pisanie - i nie tylko.
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kanada. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Kanada. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 3 stycznia 2010
środa, 9 grudnia 2009
:: Michael O'Brien :: Dziennik zarazy ::
Najskuteczniejszymi rekomendującymi są znajomi. Tak wychodzi z wielu badań. Sama właśnie się zorientowałam, że przeczytanie kolejnej książki, którą chcę opisać, też zawdzięczam rekomendacji. Rekomendującą była Ela, która zna dzieła autora w oryginale i twierdzi, że warto, a nawet bardzo warto.
A zatem proszę Państwa, Michael O'Brien i "Dziennik zarazy". Książka wywołująca we mnie dość niejednoznaczne emocje: momentami wkurzająca, momentami podsuwająca sensowne tropy. Bohater, Eddie Delaney, to rozwiedziony dziennikarz, mieszkający z dwójką z trójki dzieci (jego żona, uległszy nowoczesnym ideologiom, oddaliła się z trzecim dzieckiem do jakiejś komuny), katolik, ale niezbyt specjalnie gorliwy w spełnianiu praktyk religijnych, natomiast niestrudzenie dążący do prawdy. Rzeczywistość, w jakiej przyszło mu żyć, to rzeczywistość, która wyewoluowała z tego, co jest nam bliskie, znane i oswojone. Demokracja powoli stała się tyranią większości, pragnącej podporządkować sobie wszelkie mniejszości. Wyznawana ideologia, to polityczna poprawność w połączeniu z racjonalizmem nauk społecznych. Dziennikarz jest nieprawomyślny: krytykuje wszechobecność telewizji, sączącej do ludzkich umysłów miałkie i niepoważne treści, edukację seksualną niedostosowaną do wieku dzieci, promowanie homoseksualnego stylu życia nawet w placówkach oświatowych czy aborcji. Rządzący postanawiają się z nim rozprawić. Zmuszają go do milczenia przez uniemożliwienie dalszego wydawania gazety, a następnie unieszkodliwienie samego dziennikarza, wraz z rodziną. Ostrzega go znajomy urzędnik. Delaney podejmuje próbę ukrycia się przed wysłannikami służb specjalnych, a w międzyczasie spisuje swoje przemyślenia w dzienniku. Który zresztą ocaleje dla potomnych.
Książka obudziła we mnie różne skojarzenia i uczucia. Z "Nowym wspaniałym światem" Huxleya, tyle, że w wersji, gdy do władzy dochodzi lewicowa poprawność polityczna, a katolicy są w mniejszości - niezła gimnastyka umysłowa, by coś takiego móc sobie wyobrazić (zwłaszcza Polakowi jest trudno). Z amerykańskim kinem katastroficznym, które budzi we mnie lekkie politowanie połączone z irytacją (ich pamięć zbiorowa nie przechowuje doświadczenia tak tragicznej wojny, aby nie tworzyć fantazji na temat zbiorowej apokalipsy). Z doszukiwaniem się przez millenarystów znaków końca czasów opisanych w Biblii, we współczesności - jak chociażby informacja o osławionych chipach wszczepianych pod skórę, która wywołała plotki, że Apokalipsa niechybnie nadchodzi, bo o czymś takim Biblia wyraźnie wspomina (bohater książki zresztą panicznie boi się pomysłu z chipami). Chociaż, jak zresztą opisałam w swojej pracy magisterskiej, zbiorowy lęk przed apokalipsą to w rzeczywistości zobiektywizowany lęk przed własną śmiercią. Z katolickim integryzmem, który ma tendencję do postrzegania Kościoła katolickiego jako oblężonej twierdzy, ostatniego bastionu prawdy i wolności - właśnie z tego powodu inna książka O'Briena, "Ojciec Eliasz", została ostatnio skrytykowana przez redaktorów Tygodnika Powszechnego (zalecili czytanie jej na antenie Radia Maryja). Jednocześnie imponuje mi dążenie głównego bohatera do ocalenia tego, co jego zdaniem w życiu jest najważniejsze - miłości i prawdy, do wybaczania ludziom, którzy zawiedli, do podnoszenia się i zaczynania na nowo po kolejnych upadkach, do świadomości własnych wad i niedoskonałości - nawet jeśli nie wszystko ostatecznie nam się udaje. Co jest właśnie istotą wiary.
Michael O'Brien, Dziennik zarazy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.
A zatem proszę Państwa, Michael O'Brien i "Dziennik zarazy". Książka wywołująca we mnie dość niejednoznaczne emocje: momentami wkurzająca, momentami podsuwająca sensowne tropy. Bohater, Eddie Delaney, to rozwiedziony dziennikarz, mieszkający z dwójką z trójki dzieci (jego żona, uległszy nowoczesnym ideologiom, oddaliła się z trzecim dzieckiem do jakiejś komuny), katolik, ale niezbyt specjalnie gorliwy w spełnianiu praktyk religijnych, natomiast niestrudzenie dążący do prawdy. Rzeczywistość, w jakiej przyszło mu żyć, to rzeczywistość, która wyewoluowała z tego, co jest nam bliskie, znane i oswojone. Demokracja powoli stała się tyranią większości, pragnącej podporządkować sobie wszelkie mniejszości. Wyznawana ideologia, to polityczna poprawność w połączeniu z racjonalizmem nauk społecznych. Dziennikarz jest nieprawomyślny: krytykuje wszechobecność telewizji, sączącej do ludzkich umysłów miałkie i niepoważne treści, edukację seksualną niedostosowaną do wieku dzieci, promowanie homoseksualnego stylu życia nawet w placówkach oświatowych czy aborcji. Rządzący postanawiają się z nim rozprawić. Zmuszają go do milczenia przez uniemożliwienie dalszego wydawania gazety, a następnie unieszkodliwienie samego dziennikarza, wraz z rodziną. Ostrzega go znajomy urzędnik. Delaney podejmuje próbę ukrycia się przed wysłannikami służb specjalnych, a w międzyczasie spisuje swoje przemyślenia w dzienniku. Który zresztą ocaleje dla potomnych.
Książka obudziła we mnie różne skojarzenia i uczucia. Z "Nowym wspaniałym światem" Huxleya, tyle, że w wersji, gdy do władzy dochodzi lewicowa poprawność polityczna, a katolicy są w mniejszości - niezła gimnastyka umysłowa, by coś takiego móc sobie wyobrazić (zwłaszcza Polakowi jest trudno). Z amerykańskim kinem katastroficznym, które budzi we mnie lekkie politowanie połączone z irytacją (ich pamięć zbiorowa nie przechowuje doświadczenia tak tragicznej wojny, aby nie tworzyć fantazji na temat zbiorowej apokalipsy). Z doszukiwaniem się przez millenarystów znaków końca czasów opisanych w Biblii, we współczesności - jak chociażby informacja o osławionych chipach wszczepianych pod skórę, która wywołała plotki, że Apokalipsa niechybnie nadchodzi, bo o czymś takim Biblia wyraźnie wspomina (bohater książki zresztą panicznie boi się pomysłu z chipami). Chociaż, jak zresztą opisałam w swojej pracy magisterskiej, zbiorowy lęk przed apokalipsą to w rzeczywistości zobiektywizowany lęk przed własną śmiercią. Z katolickim integryzmem, który ma tendencję do postrzegania Kościoła katolickiego jako oblężonej twierdzy, ostatniego bastionu prawdy i wolności - właśnie z tego powodu inna książka O'Briena, "Ojciec Eliasz", została ostatnio skrytykowana przez redaktorów Tygodnika Powszechnego (zalecili czytanie jej na antenie Radia Maryja). Jednocześnie imponuje mi dążenie głównego bohatera do ocalenia tego, co jego zdaniem w życiu jest najważniejsze - miłości i prawdy, do wybaczania ludziom, którzy zawiedli, do podnoszenia się i zaczynania na nowo po kolejnych upadkach, do świadomości własnych wad i niedoskonałości - nawet jeśli nie wszystko ostatecznie nam się udaje. Co jest właśnie istotą wiary.
Michael O'Brien, Dziennik zarazy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2009.
Subskrybuj:
Posty (Atom)