Paletkę, którą dziś Wam przedstawię, dostałam kilka miesięcy temu od Justyny. Z tego, co wyczytałam w sieci, pochodzi ona z edycji limitowanej Nautical Collection z lata ubiegłego roku, ale krótki research wykazał, że nadal jest dostępna w sprzedaży. Widziałam ją w sklepach ladymakeup i kosmetykizameryki.
Jak na Sleek przystało, mamy tu eleganckie, solidne plastikowe opakowanie z porządnym lusterkiem. Po otwarciu wieczka oczom ukazują się dwa róże i jeden rozświetlacz. Wszystkie produkty są pudrowe (w niektórych paletkach z tej serii zdarzają się produkty kremowe).
Na zdjęciach poniżej pokażę Wam, jak róże wyglądają na twarzy. Co do pudru rozświetlającego Phoenix Sand, moim zdaniem producent nie potrafił ostatecznie zdecydować, czy jest on rozświetlaczem, czy może nada się do stosowania na całą twarz w celu utrwalenia makijażu i zmiękczenia rysów twarzy. Kosmetyk ma ładny szampański kolor, ale jak na rozświetlacz na szczyty kości policzkowych efekt jest zbyt delikatny i mało co widać. Na całą twarz z kolei nie mogę go używać, bo przy mojej tłustej cerze nie wygląda ładnie. Próbowałam używać go również do utrwalenia korektora pod oczami, ale niestety wysuszał mi w tym miejscu skórę, a jak robiła się sucha, zaczynała się dodatkowo marszczyć. Obecnie mieszam go po prostu z mocniejszym rozświetlaczem i nakładam na szczyty kości policzkowych, bo nie mam na ten produkt innego pomysłu.
Calypso Island:
Calypso Island to dość niespotykany jak na róż kolor. Jest to mocno przybrudzona mieszanka różu i brązu z dodatkiem drobnego srebrnego brokatu, którego na szęście na policzkach nie widzę. Podchodziłam do tego odcienia z rezerwą, a okazało się, że nie tylko świetnie na mnie wygląda, ale do tego pasuje do niemal każdego makijażu i każdej pomadki.
Coral Dune:
Coral Dune natomiast to bardzo wiosenny odcień koralu o matowym wykończeniu. Ponieważ koralowych pomadek u mnie nie brak, często po niego sięgam, choć tu już trzeba się postarać, żeby oczy i usta zgrywały się z policzkami.
Konsystencja pudrów jest taka w sam raz. Nie są ani za miękkie (nie kruszą się pod wplywem dotyku pędzla), ani za twarde (łatwo się na pędzle nabierają). Na policzki nakładają się równomierną warstwą, można budować krycie, dobrze się blendują. Jak to u Sleeka, są świetnie napigmentowane i warto nakładać je lekką ręką. Dodoatkowo są diabelnie wydajne. Używam ich i używam, a w ogóle nie widać żadnego ubytku.
Niestety na mojej tłustej cerze trwałość nie jest mocną stroną tych różów. Widzę je na policzkach tak do pięciu godzin. Przyznam jednak, że znikają ładnie, równomiernie, bez plam i łatwo zaaplikować je ponownie.