Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mua. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą mua. Pokaż wszystkie posty

piątek, 3 marca 2017

MUA, matowa pomadka w płynie, Reckless

Opisywana dziś matowa pomadka w płynie została podarowana mi przez Magdalenę, która wie, że dobrze czuję się w czerwieni. A ta czerwień jest naprawdę piękna.


Już samo opakowanie pomadki zwraca uwagę - oszroniony plastik wygląda ciekawie, elegancko, inaczej. Aplikator to gąbeczka, którą bardzo wygodnie się operuje. Nie ma drażniącego dla nosa zapachu. Odcień Reckless to piękna, winna czerwień.


Nie widać tego na zdjęciu wyżej (odbijające się światło od okna; na zdjęciach poniżej wykończenie jest lepiej oddane), ale wykończenie mazidła to taki konkretny mat. Przez kilka minut po aplikacji pomadka jest plastyczna, dzięki czemu można z nią popracować, po czym zastyga na mur-beton i jest nie do ruszenia (np. podczas pocierania o siebie wargami). Po zastygnięciu nie ma też najmniejszej nawet lepkości i produkt prawie w ogóle nie odbija się na kubkach. Pomadka oczywiście wysusza usta, więc po całodniowym romansie z nią warto je mocno nawilżyć.


Największą wadą kosmetyku jest to, jak się zjada. Oto obraz, jaki za każdym razem widzę w lustrze po trzech godzinach noszenia pomadki nałożonej na czyste, suche usta:


Jak widać, zjada się od środka (co mocno widać podczas mówienia) i skrusza w kącikach.

Niestety nie jest to długodystansowiec, więc jeśli szukacie trwałej pomadki na wiele godzin, to ten produkt odradzam. Na krótkie sesje - czemu nie; matowe wykończenie wygląda świetnie.

środa, 25 września 2013

MUA, Undress Me Too - eyeshadow palette

Paletę kupiłam kilka miesięcy temu w promocyjnej cenie 3 funtów. Normalnie kosztuje 4 funty, więc nie była to nie wiadomo jaka okazja. Niemniej skusiłam się, bo spodobało mi się zestawienie kolorów.


Cienie opakowano w białą, plastikową paletę z bezbarwnym wiekiem. Plastik jest bardzo lekki i może się rysować, ale czego oczekiwać za taką kwotę? Dla mnie liczy się przede wszystkim wnętrze.


Mówi się, że Undress Me Too to tani odpowiednik kolorystyczny palety Urban Decay Naked 2. Tej drugiej nigdy nie miałam w rękach (i szczerze mówiąc zupełnie mnie nie ciągnie w tym kierunku), choć oglądając zdjęcia w sieci widzę wyraźną "inspirację". Niemniej jestem przekonana, że cienie MUA różnią się konsystencją od cieni w luksusowej palecie. Produkt MUA na pewno nie daje nam poczucia obcowania z luksusem, choć nie oznacza to oczywiście, że jest zły i niewarty uwagi.


UWAGA, czerń nie jest tak dobrze napigmentowana, jak sugerowałoby to moje zdjęcie

Spośród dwunastu cieni cztery (Naked, Lavish, Rosewood i Corrupt) są matowe, reszta - delikatnie metaliczna lub perłowa. Maty są zdecydowanie słabą stroną palety - są słabo napigmentowane, suche i twarde; do tego trudno się je rozciera. Z kolei z cieniami metalicznymi i perłowymi współpracuje się dość dobrze; ich pigmentacja jest zadowalająca, są miękkie, nie osypują się. Na sprawdzonej bazie cienie pozostają na swoim miejscu do demakijażu.

Zoom na kolory:



Podoba mi się fakt, że znajdziemy tu zarówno zimne, jak i ciepłe odcienie. Paleta daje możliwość stworzenia naprawdę różnych makijaży. Ja jednak upodobałam ją sobie głównie do tzw. dzienniaków. Lubię łączyć te cienie z wyrazistymi ustami - uważam, że stanowią dla nich doskonałe tło.

Przygotowałam kilka dzienniaków z użyciem paletki. Są to nieskomplikowane zwyklaki na tę samą modłę, naprawdę nic specjalnego, ale pomyślałam, że zademonstruję tutaj, jak za pomocą paletki można uzyskać różny look i za każdym razem wyglądać trochę inaczej. Proszę, weźcie poprawkę na fakt, że aparat niestety obiera kolory z intensywności - w rzeczywistości cienie są lepiej napigmentowane.


Makijaż w matach (najgorszy look, ale z tymi matami naprawdę ciężko się pracuje):



Na szaro:




Cieplejsze złoto:




Chłodniejsze złoto:



Nie mogę powiedzieć, że to moja ulubiona paleta. Jakością cienie nie dorównują uwielbianym przeze mnie cieniom Sleeka czy Inglota, ale też jest to produkt dużo tańszy. Za taką cenę nie ma co narzekać na jakość kosmetyku. Paleta dobrze sprawdza się przy zwykłych, codziennych makijażach, więc nie leży zapomniana na dnie mojego kuferka.

piątek, 25 stycznia 2013

Buble: The Body Shop, eye definer & MUA, Matte Foundation

Dziś będzie o bublach. Brace Yourselves. Chcę Was przestrzec przed wydaniem cennej mamony na kiepskie kosmetyki...

Zacznijmy od kredek marki The Body Shop - Eye Definer. Miałam wątpliwą przyjemność zapoznania się z nimi dzięki temu, że były dodatkami do jakiegoś brytyjskiego magazynu. Produkt nietani (Ł8) a bardzo, bardzo, bardzo kiepski...

Czy kredki są trwałe? Nie wiem. Czy się rozmazują, kserują, znikają w ciągu dnia? Nie wiem. Dlaczego nie wiem? Bo rysik tych kredek jest tak niemiłosiernie twardy, że prędzej da się tym produktem wydłubać sobie oko niż zrobić kreskę. I nie zależy to od koloru, bo i ta mizerna, blada czerń, i granat mają identyczne właściwości. Nawet do zrobienia słoczy musiałam tak kredki docisnąć do dłoni, że przez jakiś czas bolała mnie kość... A na brytyjskiej stronie TBS kredki oznaczone są jako best seller. Jakiś ponury żart...



To teraz przejdźmy do kolejnego bubelka, jakim jest taniutki (Ł2/30 ml) podkład brytyjskiej marki MUA, który jako ciekawostkę podesłała mi Hexxana :*


Porównałam posiadany odcień (shade 1) z podkładami Bourjois HM Serum (odcień 51), Avon Extra Lasting (odcień Shell) i Max Factor Smooth Effect (odcień Natural 50). Jedną z nielicznych zalet podkładu MUA jest ładny, jasny odcień wpadający w żółć. Produkt nie ma różowych podtonów. Do tego zapewnia średnie krycie. Dalej jest już tylko gorzej...

Po pierwsze i najważniejsze, skład podkładu jest tragiczny. Na samym początku mamy kilka bardzo komedogennych substancji. Po dwóch próbach na szczęście mnie nie wysypało, ale podświadomie cały czas się tego bałam. Poza tym może i jestem laikiem w kontekście składów, ale nie chcę wcierać w twarz oleju mineralnego, wazeliny, czy DMDM Hydantoiny. 

Podkład ma postać prawie-musu. Typowym musem nie jest, ale płynnym też nie można go nazwać. Ze względu na te wszystkie tłuste substancje z początku składu produkt w dotyku jest nieprzyjemnie tłusty (nakładałam go palcami). Dość dobrze stapia się z cerą, nie robi odcinającej się od skóry maski, ale po nałożeniu czuć na twarzy tłustą, ciężką warstewkę, pod którą skóra zaczyna się dusić. Początkowe satynowe wykończenie szybko (po ok. 1,5 godzinie) i pomimo przypudrowania przechodzi w obleśny, tłusty błysk. Tak jakbyśmy wysmarowały twarz masłem. Czego można się zresztą spodziewać. Zerknijcie na krótkie obietnice producenta - żadna z nich nie ma pokrycia w rzeczywistości. Żadna. Bajkopisarz poleciał w kulki...

Nikomu nie polecam tego produktu. Nawet cerom suchym zimą. Za dużo chemii w dużym natężeniu niewspartej żadnymi, dobrymi dla skóry substancjami.
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...