Jeśli ktomuś (jak mi) nie po drodze do Hebe czy Douglasa, niełatwo znajdzie stacjonarnie kosmetyki Artdeco. Zatem z dużym zaskoczeniem dojrzałam kilka miesięcy temu gromadkę maskar tej marki przy kasie w Rossmannie. Z ciekawości skusiłam się na jedną sztukę - za kilkanaście złotych - i żałuję, że nie capnęłam ich ze trzy. Jestem z tuszu ogromnie zadowolona.
Kosmetyk zamknięto w czarnej tubce. Używam go od około 3 miesięcy i już mi niestety podsycha, ale po opakowaniu nie widać większych śladów użytkowania; srebrne napisy nie zaczęły się nieestetycznie ścierać.
Jak widać, aplikatorem jest tu klasyczna szczoteczka, aczkolwiek włosie jest dość długie.
Jeśli miałabym doszukiwać się w niej wad, wskazałabym na fakt, że czasem maskara zostawia grudki, które trzeba wyczesać. Niektórym może też się nie spodobać brak precyzyjnego rozdzielenia rzęs, ale u siebie lubię taki efekt (bo rzęsy wyglądają na grubsze), więc dla mne to nie wada.
zignorujcie makijaż twarzy; mam na skórze azjatycki krem BB, z którym nie mogę się dogadać
Poza tym jest świetnie. Czerń jest czarna, nic się nie osypuje ani nie rozmazuje, a ja mogę cieszyć się efektem wyrazistych, pogrubionych rzęs, o który na moich rzadkich i krótkich włoskach niełatwo.
Znacie?