niedziela, 30 listopada 2025

Kiedy zaczniemy zawijać się w koc

 No po prostu nie da się! Codziennie geografia, fizyka, biologia, przyroda, plastyka, muzyka, zajęcia z wychowawcą kręcą się w mojej głowie jak upiorna karuzela i co tydzień powtarza się mój bieg do pracowni, nie ma klasy, bieg na górę do innej pracowni, jest klasa, albo test z geografii - "ale my mamy biologię teraz" i tak w koło macieju. Więc nie da się wytrwać w mrocznym postanowieniu, że się pisywać na blogu będzie częściej, no bo jak wolne, to sen, to domostwo, to kontakty socjalne. Jeszcze mnie diabeł smagnął ogonem, że weszłam w duży projekt zmieniający system nauczania w szkole i no co ja wam tu będę, nie da się. Ale jednak blożku istniejesz, trwasz wiernie u mego pulchnego (choć przecież schudniętego już nieco) boku, trwasz cierpliwie, słuchasz i zatrzymujesz w głębokich odmętach kodu tę moją krzątaninę, siekaninę, szarpaninę i ninę po prostu, wysyłasz stabilnie i niezmiennie moją codzienność w świat, wyświetlasz na ekranach przypadkowych przechodniów zawartość mojej skudłaconej głowy, więc ja cię blożku tak zupełnie i na stałe opuścić nie mogę, to się nie godzi.

Wstawiłabym wam zdjęcie zimy, ale pewnie każdy ma, a ja w tym przeżuwaniu rzeczywistości pośpiesznym, nawet nie miałam frajdy wyciągania aparatu. Za to miałam i mam frajdę naoczną, na ten przykład wczoraj późnym wieczorem znalazłam się i napatrzyłam na zaśnieżony Olsztyn, poszwendałam się w zachwycie, nachłonęłam miękkiego latarnianego światła, pooddychałam urodą Serca Jezusowego, postałam pod ceglanym neogotyckim LO 1 słuchając próby chóru, która niosła się z okien auli, wolno zmierzyłam Dąbrowszczaków, pokręciłam się po Starym Mieście i jeszcze dziś mam wolne, zaiste świat jest piękny!


 Jakieś trzy tygodnie na moim biurku leżała kartka ze szkicem wpisu, który zdawał mi się ważki i udatny. Przedwczoraj posprzątałam biurko.

*

A zatem zamiast ważkiego i udatnego wpisu - dyrdymały. Albo chociaż uratuję coczytałami. 

Komiksy Fibi i jednorożec, Dany Simpson, już wychwalałam i dalej to robię, ale rzecz nową dla mnie zachwalę jeszcze bardziej. Znam cię Michalea Deforge (przekład Jessica Jha) to surrealno-kubistyczna opowieść o świecie jak ze snu. Kiedy jednak pozbawimy nasz realny świat swoistych zamgleń i nakładek osobistych, wydaje się on być właśnie taki, jak w komiksie. Świat zmienia się i  czasami dopada nas poczucie, ze ta zmiana jest nie do poznania, podobnie i my się zmieniamy, nie potrafimy rozpoznać tej osoby z lustra albo może z dawnej fotografii. Znakomicie, a zarazem nieco groźnie chwyta to Deforge. Groźnie, bo zmiany te są w pewien sposób zimne, nieoswojone, wprawiają mieszkańców miasta w konsternację, do której tak naprawdę nikt się nie przyznaje. My te zmiany widzimy oczami świadomej/go choć zagubionej/go bohatera/bohaterki ludzkiej/innogatunkowej (nie możemy tego stwierdzić na pewno, bo transformacja trwa). To poczucie zagubienia, osamotnienia, nierozumienia tego co się dzieje, a także wykluczenia, towarzyszą czytaczowi/oglądaczowi tego komiksu. Rzecz niesłychanie dobra w takich malutkich okładeczkach. Zalecam!

*

Ursula Le Gun, Jesteśmy snem, przekład Agnieszka Sylwanowicz. No Pani Ursuli to najpewniej przedstawiać nie muszę. Zbiór Jesteśmy snem zawiera trzy opowieści, które połączone są mianownikiem zmagania się z nieznanym, walki z niemocą. Autorzy podejmują próby przezwyciężenia siły, wydawałoby się, sprawczej, przebicia muru, który oddziela ich życie od szerokiego spektrum. Jest w tych opowieściach pewna klaustrofobia, margines istnienia i strach. Ursula Le Gun stawia pytania o nasze możliwości, determinację, nasze lęki i pragnienia, a także o to, czy wszystko zakończy się dobrze.

*

Jako biolog z Warmii nie mogłam nie sięgnąć po książkę Marka Maruszczaka (to ten od głupich zwierząt i roślin) - Sally. Trudno być wiedźmą. Dodatkowo wołała do mnie przepięknie narysowana okładka, za którą składam wielki podziw u stóp Włodzimierza Chołostiakowa (a także za ilustracje wewnątrz). Sally to świeżo upieczona absolwentka akademii magii. Właśnie otrzymała przydział na staż w miejscu na końcu świata, w głębokiej i mrocznej leśnej prowincji, za to pod okiem jednej z najlepszych czarownic, co nieco podnosi Sally na duchu. Po drodze dziewczyna odkrywa, że na gapę zabrał się z nią uczelniany kot. Na miejscu wita ją demon pod postacią kruka. Rzecz w tym, że mentorki brak. Co się z nią stało, to już przeczytajcie sobie sami. Uwaga książeczka może zawierać specyficzne i absolutnie cudowne poczucie humoru Marka Maruszczaka.

- Jak długi może być ten przeklęty pociąg? - rzuciła w pustkę korytarza. Idziemy już od kwadransa, wszystkie przedziały są pozamykane i nadal nie znaleźliśmy wagonu restauracyjnego ani nie spotkaliśmy żadnego pasażera.
- A co ja mam powiedzieć? - odezwał się z okolic jej kostek Alfred. - Na każdy twój krok przypada dziesięć moich. Z każdą minutą czuję, jak uciekają mi kalorie. Żaden kot nie chce być chudy, Sally. Żaden.
(M.Maruszczak, Sally. Trudno być wiedźmą)

*

Pan Prezydent, Miguel Angel Asturias, tłum. Kacper Szpyrka. Zastanawialiście się jak to jest obudzić się z koszmaru i stwierdzić, że się nadal w tym śnie tkwi? To właśnie uczucie brutalnego świata tej książki. Brutalizm podkręca dodatkowo przepiękny, przeozdobny język narracji. Jeśli pamiętacie Sztukę Spadania Tomka Bagińskiego, to pan Prezydent, wywołuje we mnie podobne odczucia. Asturias obracając słowami, budując z nich trotuary i bramy, mury domów i kurz, pokazuje bezlitosną machinę dyktatury, inwigilacji, przemocy i obezwładniającego lęku. Gwatemala, tytułowy Pan Prezydent wznosi się w głowach i nad miastem jak pierwotne i gniewne bóstwo, a jego ludzki odpowiednik, kruchy i pozornie "ludzki", skreśla palcem życia jedno po drugim. I nie, nawet nie czytając jeszcze wiemy, że ta historia nie skończy się tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.

*

A po tej mrocznej pozycji komiks Tadeusza Baranowskiego, Naukowa to jest kwestia, znowu się zjawiła bestia, to przecie dla fanów Baranowskiego, do których ja się zaliczam, przesympatyczna gratka, podobnie zresztą jak kolejna część Hildy i Rożka autorstwa Luka Pearsona - Przebudzenie Pana Śniegu. Nie wiem, jak robi to Pearson, że potrafi połączyć słodycz z absurdem, niesamowitym humorem i ciepłem. Na paru obrazkach.


To tyle. Na zdjęciach widzimy obraz sali należącej do klasy piątej i jej wychowawczyni. Detale mówią obserwatorowi o stanie ducha wzmiankowanych właścicieli oraz o tym, że właśnie trwają przygotowania do kiermaszu świątecznego. 

kanapkę, którą wykonała moja klasa dla pana od historii w ramach akcji Śniadanie daje moc!

oraz poranek jeszcze przed spadnięciem śniegu z drogi do robót

Czuj duch!








9 komentarzy:

  1. Och, kurde, wyrazy współczującego współczesnego współczucia. Podstawówka to jest coś, co do końca rozwaliłoby resztki mnie, które jeszcze istnieją.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Frau, podstawówka to jest to co się może najlepszego przytrafić.

      Usuń
    2. Lubię pracować z tymi dzieciakami, lubię podstawówkę, z przyczyn niezależnych ode mnie w tym roku zamiast pięciu, muszę ciągnąć sześć przedmiotów w klasach 4-8 i to niestety trochę mną kolebie, bo mam w tygodniu 25 kompletnie różnych tematów do przygotowania

      Usuń
  2. no co ty masz za kołdrę na sobie zwora na odpady??
    oraz przegięłaś... w tym samym roku najwięcej udało mi się uczyć trzech przedmiotów:historii, edukacji regionalnej i edukacji teatralnej.
    mnie się za to klasy mylą i uczniów za cholerę zapamiętać nie mogę. i sie raczej nie staram.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to koc ratunkowy! :D wojskowy. no przeginka z tymi przedmiotami, aby dotrwać do wakacji, jak już się pozbędę jednego wrócę na swoje, bo zwykle uczę pięciu + godzina wych, ale ten jeden to przysłowiowa kropla przepełniająca kielich. O ironio, to mój wiodący, którego nie uczyłam od lat : ]

      Usuń
  3. Oj nie zazdroszczę ;) Ja się osobiście za żadne duże projekty nie biorę. Co w szkole to w szkole, a poza nią mam stadko do ogarnięcia.

    OdpowiedzUsuń
  4. Ale wyglądasz elegancko w tym kocu. Jednak co kobieta z klasą, to kobieta z klasą. We worek odziana, a wciąż wygląda jak dama.
    I nawet mi się zrymowało...
    Na temat ilości przedmiotów się nie wypowiem. Nauczycielką nie jestem, doświadczenie pedagogiczne mam tylko z umysłowo niesprawnymi ( a może teraz to się inaczej nazywa w kanonie edukacyjnej poprawności politycznej..?), i tu mi pasowało bo byliśmy na dokładnie tym samym poziomie. Tak więc podziwiam i w ogóle.

    OdpowiedzUsuń
  5. Ty otulasz się kocem, nas otula mgła. Dużo za dużo tych przedmiotów. Byłam w podobnej sytuacji na uczelni. Dostałam 7 przedmiotów na rok z czego 4 których nigdy ni wykładałam. No to, mniej więcej, wiem, jak Ci czasu brakuje. Poza tym, niczego tak naprawdę porządnie wtedy się nie robi, choćby człowiek bardzo się starał. I to też frustruje. Nich Ci ten rok szybko i spokojnie minie. Przy takiej nawale zajęć, czas szybko leci. Miłego dnia.

    OdpowiedzUsuń