Zazwyczaj do pieczenia szarlotki używałam byle jakich jabłek.
Coś tam spadło z drzewa albo jakieś leżały za długo na stole i pomarszczyły się, inne kupiłam w markecie, bo cena skusiła, ale zawsze nie był to ten smak. Mdłe jakieś, bez wyraźnego zapachu, właściwie to cynamon robił całą robotę i przykrywał aromatem bylejakość smakową:-)
Będąc rankiem w Przemyślu zajechaliśmy na przytorową giełdę rolną do "Słabomasuji" i tam kupiłam królową jabłek, pachnącą renetę.
To ci dopiero owoc, już przy obieraniu i ścieraniu napełniła chatkę zapachem, a co dopiero przy pieczeniu. Jabłka cudownie pieką się na gładko, smak cierpkawy, orzeźwiający, a ja nie mogłam oprzeć się pokusie napisania o tym, bo dopiero w słusznym wieku odkryłam renetę:-)
Mam w swoim sadzie szarą renetę, jest młodym drzewkiem, jeszcze nie owocowała na tyle, żeby upiec placek. Właściwie to rzadko zdążyłam podnieść jabłko, które spadło, bo sójki przede mną dobierały się, dziobiąc dziury. Czekam na ten moment, kiedy wreszcie drzewko wyda obfity plon:-)
Bardzo lubię oglądać programy z panem Makłowiczem, przede wszystkim jak wędruje po dawnej monarchii c.k. austro-węgierskiej, jak i po Polsce, zamorskie kraje właściwie mnie nie wabią.
Ostatnio pan Robert przygotowywał proziaki, o matko! zęby mnie rozbolały:-)
Oblepione, klejące się ciastem ręce, spalone na patelni placki, o nie! tak się nie robi proziaków, nawet tych z patelni:-)
Sprawdziłam spiżarniane zapasy, wszystkie składniki były, więc i ja zrobiłam swoje.
Pieczone na blasze kuchni, mają czas wyrosnąć, dopiec się, obrumienić boczki, bo nie tylko piecze się je na płasko, ale także ustawia bokiem, żeby gdzieś nie były surowe.
Nie jest to broń Boże krytyka pana Roberta, w końcu nie jest kucharzem:-) Proziaki w jego wykonaniu były przyczynkiem do zrobienia swoich, bo dawno ich nie było, ba! nawet pochwalenia się tutaj, a skoro kuchnia pracuje, to i te smakowite placuszki przy okazji powstają:-)
Wiem, że nie wszyscy mają kuchnię z paleniskiem, ale kto posiada, może sobie upiec takie bieda-placki, które stały się znakiem firmowym Podkarpacia.
Ostatnie dni na Pogórzu w nieprzyjemnej, zimnej mgle, utrzymującej się przez cały dzień i noc.
Tylko w sobotę, kiedy wyjechaliśmy na górę pod kapliczkę, momentami przebłyskiwało słońce, ale Kopystańki nie było widać, w dolinach szaro, mrocznie.
Taka mgła jednocześnie daje ciekawe efekty dla oka, na tle brudnoszarego otoczenia pięknie osadza białe igiełki na gałęziach, suchych ziołach, pajęczynach ...
Takie widoki tylko wyżej, w dolinach mokro.
Nieprzyjemna aura nie odstrasza rowerzystów, dzielnie pokonują ostre zjazdy i podjazdy, okutani ochronną odzieżą, tylko oczy im widać:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, zdrowia życzę, bo krążą choróbska różne w powietrzu tej ni to zimy, ni to wiosny, pa!
Wawrzynek wilczełyko nic sobie nie robi z zimo-wiosny, rozkwita coraz bardziej, przebiśniegów nie widać, sprawdzałam:-)