Płata nam pogoda różne figle.
Jeszcze kilka dni temu solidne przymrozki, potem wiatry z piaskiem pustyni, a ostatnio całkiem letnio, dwadzieścia kilka stopni, męcząco, gorąco ... za to już można było usiąść bladym świtem na tarasie z kubkiem kawy, ptasich koncertów posłuchać. Takim rankiem pierwszy raz w tym roku usłyszałam kukanie kukułki i jak zwykle nie miałam grosza w kieszeni:-)
Poszłam na grządki, uzupełnić również pszczołom wody w poidle, a kiedy schodziłam w dolinkę, spłoszyłam jelonka.
Nie uciekał daleko, stanął na zboczu łąki, na tle Kopystańki, uniósł pysk i naszczekał na mnie, odpowiedział mu inny z lasu, spojrzał na mnie, znowu naszczekał ... obrazek jak z kiczowatej makatki z jarmarku. Nawet Mima stanęła w zadziwieniu, uniósłszy zgiętą łapkę do góry, jakby w pogotowiu:-)
Pracowicie mijały nam ostatnie dni, mąż pracował przy pszczołach, ja grzebałam w ziemi, sadziłam zakupione rozsady. Ale po rozlicznych zajęciach należy się też odrobina wytchnienia.
Pojechaliśmy zobaczyć, czy zawilce wielkokwiatowe już zaczynają kwitnąć na Filipie... jeszcze niedawno przeszła tędy pożoga ognia, ale już widać pierwsze kwiaty ...
Strasznie wiało wtedy, więc wszystkie zawilce w ruchu:-)
Zapomniałam jeszcze dodać, że kiedy jechaliśmy drogą, zauważyliśmy piękną żmiję, która pełzła po asfalcie. Barwy godowe, wyraziste, nie zbliżałam się zbytnio, do tego nieodpowiedni obiektyw, ale widać wyraźnie, jak jest umaszczona. Właściwie to pilnowaliśmy, żeby bezpiecznie dotarła na pobocze ... tyle teraz węży rozjechanych kołami aut, zresztą nie tylko węży.
Ten wiatr przyniósł zmianę pogody, w sobotę zachmurzyło się i z lekka zaczęło siąpić. Poszliśmy do Łomnej szukać cmentarza i cerkwiska, wilgoć w powietrzu wyzwoliła niezwykły, wręcz duszący zapach rozkwitłej czeremchy. Drzewa w białych obłoczkach, śliwy, grusze w starych, opuszczonych sadach, białe narcyzy znaczyły miejsca, gdzie kiedyś były przydomowe ogródki ...
Zatoczyliśmy łąkami niewielkie koło, przy okazji napatoczył mi sie pod obiektyw jakiś roślinny osobnik z efektownymi liśćmi ...
Przez nowe nasadzenia młodych drzewek weszliśmy w inny świat, to jak brama w inny wymiar.
Potężne pnie drzew wyznaczały obrys cmentarnego i cerkiewnego terenu, to były jakby dwa place, oddzielone dawną wiejska drogą. Grobów za wiele nie było, ktoś zebrał żeliwne krzyże i oparł o drzewa, pod nogami resztki blachy, obróbek dachowych, widać podniesiony stary krzyż, wzmocniony blachami ... rumowisko kamienne, rozrzucone bezładnie ... z potężnej gałęzi sfrunęło w zarośla miękko i bezszelestnie wielkie ptaszysko, podejrzewamy, że mógł to być puszczyk uralski.
Zeszłam po skarpie w dół, rozrzucone wielkie kamienie, niektóre zostały w starych miejscach ... prowadziły tu kiedyś kamienne schody, teraz pokryte dywanem rozkwitłego barwinka, a wszystko między szpalerami ogromnych drzew ...
Zarysu grobów prawie nie widać, kępy żonkili już przekwitły, liście jednych przebiły zeschły liść, który trzyma je na baczność ...
Była tu drewniana cerkiew z 1851 roku pw. Zaśnięcia NMP, w 1946 roku została rozebrana. Mieszkańcy wsi zostali wysiedleni po wojnie, a teren zarastał las. Teren ten został włączony do ośrodka rządowego w Arłamowie, był niedostępny dla zwykłego śmiertelnika.
Wydawało mi się, że skoro teren zajmowało wojsko, to chyba cerkiew i cmentarz spotkał los podobny do tego z Trójcy, gdzie został zepchany spychaczem do parowu ... moje odczucie myliło się.
Co prawda, nie ma tu nagrobków z wyraźnymi inskrypcjami, właściwie to ani jednego, są ruiny fundamentów cerkwi, nagrobków, przewrócony spróchniały krzyż z wystającymi z ramienia gwoździami, ale pozostały drzewa, ogromne, wiekowe, niezwykła atmosfera powagi, jaka towarzyszy nam na wędrówkach po pogórzańskich cmentarzach. To nie jest fragment lasu, łąki, w pobliżu nie ma ludzi, domów, ale jest kawał historii, ukryty w kamieniach, drzewach, starych krzyżach.
To stara wieś z klucza rybotyckiego, notowana po raz pierwszy w 1494 roku, a nie pozostał po niej kamień na kamieniu. Z pomiędzy kamieni nagrobnych wychyla się jakaś ciekawa roślina, podobna do tej z łąki ...
Wyszliśmy z powrotem na łąki, bo przeprawa przez potok do drogi nie udała się, bobrze zastawki dokładnie nawodniły teren, przez bagno nie przedostaniemy się. Schodziliśmy z pagóra w dół, nad brzegiem potoku uschły dąb, wielki ... co mogło wydarzyć się, że tak wielkie drzewo uschło?
Podeszłam bliżej, a jednak bobry ... ścięły z pnia korę, w pierścionek ... nie dały mu rady, ale i drzewo nie przeżyło.
Nieco dalej cały zestaw stawów, tarasowo schodzących coraz niżej, zatarasowanych tamami.
Szczególnie jedno z nich nas zaintrygowało odmiennym kolorem wody.
Ot, i cała tajemnica ... na brzegu błotne ślizgawki, po których zjeżdżały bobry do wody ze ściętymi wysoko na brzegu drzewkami, tylko kikuty z pni sterczą ...
Ależ to cwane bestie, zużyły drzewa rosnące poniżej, teraz zabrały się za te całkiem wysoko.
Ale tutaj mogą sobie tak poczynać, nie czyniąc szkody nikomu, ani w uprawach, ani w zalewaniu pól, dzikość tego miejsca lubi takie towarzystwo. Idąc drogą, można obserwować z całkiem bliska budowle bobrów, nory w ziemi, tamy, może gdzieś pluśnie jego płaski ogon.
Zazwyczaj jeździmy wolno, przepuszczamy inne, śpieszące się auta i wypatrujemy ciekawych rzeczy.
Tym razem spodobała mi się kępa żółtych kwiatków, wszędzie kwitły mniszki, a one jakby nie mniszki ... jakaś odmiana pięciornika, bardzo wyróżniająca się na suchej łączce przy drodze.
A skoro już jesteśmy przy roślinach, to przy naszej chatce zostały znalezione ciekawostki.
Mam własne, najosobistsze nasięźrzały ... takie dziwolążki z jednym liściem i kłosem z zarodnikami.
Maluśkie to-to, łatwe do przeoczenia, dziś pół ranka, w deszczu szukałam, żeby zrobić im zdjęcie ... niby były, ale gdzieś się pochowały:-) Tyle lat chodziłam tutaj, kosiłam trawę, a nigdy ich nie wypatrzyłam, no, chyba, że sprowadziły się niedawno ... mam możliwość obserwacji, jak urosną.
Oprócz nich są pokazywane wielokrotnie już storczyki męskie, a także listera ... storczyki lada moment zakwitną, to znowu je pokażę:-)
W pogodne dni słonecznie na obejściu od rozkwitłych mniszków ... przecudny widok i radość dla pszczół. Nie, nie zbieram już żółtych płatków, nie robię wina ani mniszkowych miodów czy syropów, jakoś mi się nie chce:-)
Niedaleki Kanasin kusi nowymi kolorami, świeżą zielenią buczyny ... tonacje zieleni ...
Od wczoraj pada deszcz, przyroda cieszy się, ziemia pachnie, czeremcha pachnie jeszcze bardziej, sama radość:-)
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, udanego majówkowania, pa!
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łomna. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Łomna. Pokaż wszystkie posty
niedziela, 28 kwietnia 2019
sobota, 19 stycznia 2019
Do Łomnej nad środkowym Wiarem ... i bez jaj:-) ...
Kiedy nad równinami lał deszcz i spłukał cały śnieg, w górach sypało.
Wczoraj w nocy wypogodziło się, było jasno prawie jak w dzień, a ranek słoneczny.
Tak troszkę nie mieliśmy pomysłu na dzisiejsza wędrówkę.
Może tak nie ruszać auta i pójść na Kopystańkę prosto z chatki?
Może, tak jak tydzień temu nasi znajomi przewodnicy, pójść na Przełęcz Wecowską, zrobić kółeczko i wrócić do auta ... a może do Łomnej? tam jest zakaz wjazdu, więc tylko na piechotę ... a może przenieść się trochę wyżej Pogórza i powędrować gdzieś nad Birczą?
Jednak padło na Łomną, bo okazało się , że w sklepiku trzeba zrobić jakieś zakupy. Migiem przejedziemy przez dolinę Jamninki, odbijemy w Trójcy w lewo i pójdziemy do Łomnej.
Tak się jakoś ostatnio składa, że poruszamy się po terenach nieistniejących wsi.
Wysiedlone po wojnie nie wróciły już do życia, a na ich terenie powstał ten słynny ośrodek rządowy.
Przemknęliśmy ruchliwą drogą, bo narciarze zjeżdżali się z okolicy na stok, i trudno dziwić się, bo pogoda na szusowanie przepyszna. Nie, my nie w weekendy, dla nas pozostanie zwykły dzień, kiedy mniej ludzi:-)
Zaparkowaliśmy tuż przed zakazem, tablica głosiła, że stąd rozciągała się w dolinie środkowego Wiaru wieś Łomna ...
Szliśmy po zmrożonym śniegu, chrupało pod butami, ale i trzeba było bardzo uważać, bo pod cieniutką warstewką białego puchu był żywy lód.
Najpierw w głębokim cieniu, gdzie było mroźno ... zresztą jakżeby inaczej, skoro z lewej strony słońce przysłaniała góra Cień:-) Kiedy wyszliśmy na słońce, od śniegu promieniowało ciepło, że nic, tylko pyska wystawiać do słońca.
Z lewej strony kręcił Wiar, malutki jakiś w porównaniu z tym, jaki płynie koło nas.
Bobry zbudowały mnóstwo zapór, które kaskadowo przytrzymują wodę. Zasypane śniegiem, zamarznięte lustro spiętrzonej wody wznosi się na sporą wysokość ponad korytem.
Z tablicy wyczytaliśmy, że była tu cerkiew, jak cerkiew, to i cmentarz ... myślałam, że trafimy tam, może będą tablice. Niestety, ani śladu, choć przez chwilę miałam nadzieję, że w w tamtych starych drzewach na pewno coś jest. Nie, to tylko domki jakby letniskowe po wojsku, zagospodarowane przez Caritas WP. Wszędzie zakazy, zabronione wchodzenie, teren wojskowy, jak za dawnych czasów. Poszłam do tych starych drzew, mimo zakazu, najwyżej mnie ktoś okrzyczy, ale w końcu nic złego nie robię. Jakieś ogrodzenie, domek, ani śladu cerkwiska czy cmentarza ... poszliśmy dalej do wiaty, przygotowanej przez nadleśnictwo Bircza, bardzo fajne miejsce, zwłaszcza że prowadzi tędy zielony szlak, super przystanek na odpoczynek.
Zadaszenie, stoły, siedziska, miejsce na ognisko, a w sąsiedniej szopie poskładane drewno.
Zresztą stąd prowadzi ścieżka dydaktyczna "Łomna", zerknęłam na schemat, nic co by mnie zainteresowało na tę porę roku, a liczyłam dalej po cichu że może jednak poprowadzi przez miejsca historyczne /ciągle to cerkwisko i cmentarz mnie nurtowało/.
W końcu tak sobie mówimy z mężem, że skoro tu tyle lat teren rekultywowało wojsko, to pewnie kamień na kamieniu nie pozostał, podobnie jak w pobliskiej Trójcy.
W obrębie ogrodzenia stare, dziuplaste lipy, a także nowe nasadzenia, przy każdym tabliczka z nazwą drzewka. Ciężko chodzi się po takim zmarzniętym śniegu, chrup! i noga zapada się, już wydaje się, że może jednak utrzyma, nie, chrup! i dalej w śnieg. Bardzo męczące jest takie chodzenie, może z kilometr przeszłabym, a potem padłabym bez sił:-)
Zainteresował mnie ten kamień z tabliczką, na pewno będzie to coś pamiątkowego, coś o wsi, może konkretnie o tym miejscu ... jednak nie, to bardzo współczesna treść, oto tabliczka i posadzony cis.
Ale ja szukam dawnych śladów ... nic pewnie nie znajdę, oprócz starych drzew, pewnie nawet fundamentów chałup nie ma, ani starych cembrowin studni ... pozostały jedynie drzewa.
Nie szliśmy dalej, wracaliśmy do auta tą samą drogą, dopiero teraz zobaczyliśmy, że cały czas wspinaliśmy się z lekka do góry, teraz będzie nam lżej, bo z góry.
Minął nas samochód z panem w barwach ochronnych, obok niego dzieciak w takimż ferszalunku ... nie wszystkich obowiązują zakazy, a jeśli dzieciak brał udział w polowaniu, to na nic ustawy o zakazie zabierania dzieci na takie imprezy.
Po naszej stronie Wiaru jakby bardziej wiosennie, na stokach o wystawie południowej też brakuje śniegu, śladowe ilości. Jedno górskie pasmo, a jaka różnica.
W chatce, w wiadrze z zimną wodą, pływał już na wierzchu napowietrzony balon z ciasta "utopionego", z całego kilograma mąki je zrobiłam. Oj, Basiu, ależ mi przypasował Twój przepis!
Co będzie, jak myślicie?
Rogaliki, rogaliki:-) ... bo tak się przyjęły w domu, że piekę je co tydzień. Zeszło mi do 17-stej z pieczeniem, a z góry dobiegało mnie tylko pochrapywanie męża. Ech, mężczyznom to dobrze!
Za to efekty przebywania w kuchni imponujące, całe pudło ciastek.
Lubię oglądać programy kulinarne, najlepiej jak jest to kuchnia regionalna.
Ostatnio wpadł mi w oko program ze Śląska, kucharz o miłym uśmiechu i z przerwą w uzębieniu, a mówiący gwarą przygotowywał "szarlotka". Ale to nie była zwykła szarlotka, a sypana ... kiedyś słyszałam o takim cieście, ale jakoś nie przemówiło do mnie i nie robiłam.
Ponieważ w piwnicy jest dużo jabłek, i to postrącanych przez jesienną wichurą, trzeba je co jakiś czas przeglądać, a nadpsute wyrzucać. Pozbierałam te, które miały tylko ślady po obiciu, starłam całą michę i zrobiłam i ja "szarlotka".
Z tego wszystkiego pierwszą warstwę jabłek zapomniałam posypać cynamonem, nadrobiłam to na następnej, zostało mi trochę sypkich produktów, bo źle sobie wymierzyłam /będzie na następne/, ale szarlotka wyszła arcysmaczna. Sypkie warstwy urosły, ciasto jest wilgotne, pachnące, naprawdę pycha.
Ta brązowa warstwa na górze jest przyjemnie chrupka, zajadaliśmy się ciastem na ciepło, brakowało tylko lodów i bitej śmietany i byłoby królewskie danie:-)
Nie podaję przepisu, bo w necie jest ich mnóstwo, dla mnie to kolejne odkrycie, i już wiem, że na jednym razie nie poprzestanę, dopóki wystarczy jabłek w piwnicy.
A dlaczego bez jaj w tytule? no bo szarlotka jest bez jaj:-)
Po tak cudnym, słonecznym dniu musi być i cudny zachód słońca ...
Już czuje się różnicę w długości dnia, byle do wiosny.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
P.s. Miałam poszukać uszaków w naszych przyleśnych zaroślach, ale wszystko przysypane śniegiem, więc nici z degustacji:-)
Wczoraj w nocy wypogodziło się, było jasno prawie jak w dzień, a ranek słoneczny.
Tak troszkę nie mieliśmy pomysłu na dzisiejsza wędrówkę.
Może tak nie ruszać auta i pójść na Kopystańkę prosto z chatki?
Może, tak jak tydzień temu nasi znajomi przewodnicy, pójść na Przełęcz Wecowską, zrobić kółeczko i wrócić do auta ... a może do Łomnej? tam jest zakaz wjazdu, więc tylko na piechotę ... a może przenieść się trochę wyżej Pogórza i powędrować gdzieś nad Birczą?
Jednak padło na Łomną, bo okazało się , że w sklepiku trzeba zrobić jakieś zakupy. Migiem przejedziemy przez dolinę Jamninki, odbijemy w Trójcy w lewo i pójdziemy do Łomnej.
Tak się jakoś ostatnio składa, że poruszamy się po terenach nieistniejących wsi.
Wysiedlone po wojnie nie wróciły już do życia, a na ich terenie powstał ten słynny ośrodek rządowy.
Przemknęliśmy ruchliwą drogą, bo narciarze zjeżdżali się z okolicy na stok, i trudno dziwić się, bo pogoda na szusowanie przepyszna. Nie, my nie w weekendy, dla nas pozostanie zwykły dzień, kiedy mniej ludzi:-)
Zaparkowaliśmy tuż przed zakazem, tablica głosiła, że stąd rozciągała się w dolinie środkowego Wiaru wieś Łomna ...
Szliśmy po zmrożonym śniegu, chrupało pod butami, ale i trzeba było bardzo uważać, bo pod cieniutką warstewką białego puchu był żywy lód.
Najpierw w głębokim cieniu, gdzie było mroźno ... zresztą jakżeby inaczej, skoro z lewej strony słońce przysłaniała góra Cień:-) Kiedy wyszliśmy na słońce, od śniegu promieniowało ciepło, że nic, tylko pyska wystawiać do słońca.
Z lewej strony kręcił Wiar, malutki jakiś w porównaniu z tym, jaki płynie koło nas.
Bobry zbudowały mnóstwo zapór, które kaskadowo przytrzymują wodę. Zasypane śniegiem, zamarznięte lustro spiętrzonej wody wznosi się na sporą wysokość ponad korytem.
Z tablicy wyczytaliśmy, że była tu cerkiew, jak cerkiew, to i cmentarz ... myślałam, że trafimy tam, może będą tablice. Niestety, ani śladu, choć przez chwilę miałam nadzieję, że w w tamtych starych drzewach na pewno coś jest. Nie, to tylko domki jakby letniskowe po wojsku, zagospodarowane przez Caritas WP. Wszędzie zakazy, zabronione wchodzenie, teren wojskowy, jak za dawnych czasów. Poszłam do tych starych drzew, mimo zakazu, najwyżej mnie ktoś okrzyczy, ale w końcu nic złego nie robię. Jakieś ogrodzenie, domek, ani śladu cerkwiska czy cmentarza ... poszliśmy dalej do wiaty, przygotowanej przez nadleśnictwo Bircza, bardzo fajne miejsce, zwłaszcza że prowadzi tędy zielony szlak, super przystanek na odpoczynek.
Zadaszenie, stoły, siedziska, miejsce na ognisko, a w sąsiedniej szopie poskładane drewno.
Zresztą stąd prowadzi ścieżka dydaktyczna "Łomna", zerknęłam na schemat, nic co by mnie zainteresowało na tę porę roku, a liczyłam dalej po cichu że może jednak poprowadzi przez miejsca historyczne /ciągle to cerkwisko i cmentarz mnie nurtowało/.
W końcu tak sobie mówimy z mężem, że skoro tu tyle lat teren rekultywowało wojsko, to pewnie kamień na kamieniu nie pozostał, podobnie jak w pobliskiej Trójcy.
W obrębie ogrodzenia stare, dziuplaste lipy, a także nowe nasadzenia, przy każdym tabliczka z nazwą drzewka. Ciężko chodzi się po takim zmarzniętym śniegu, chrup! i noga zapada się, już wydaje się, że może jednak utrzyma, nie, chrup! i dalej w śnieg. Bardzo męczące jest takie chodzenie, może z kilometr przeszłabym, a potem padłabym bez sił:-)
Zainteresował mnie ten kamień z tabliczką, na pewno będzie to coś pamiątkowego, coś o wsi, może konkretnie o tym miejscu ... jednak nie, to bardzo współczesna treść, oto tabliczka i posadzony cis.
Ale ja szukam dawnych śladów ... nic pewnie nie znajdę, oprócz starych drzew, pewnie nawet fundamentów chałup nie ma, ani starych cembrowin studni ... pozostały jedynie drzewa.
Nie szliśmy dalej, wracaliśmy do auta tą samą drogą, dopiero teraz zobaczyliśmy, że cały czas wspinaliśmy się z lekka do góry, teraz będzie nam lżej, bo z góry.
Minął nas samochód z panem w barwach ochronnych, obok niego dzieciak w takimż ferszalunku ... nie wszystkich obowiązują zakazy, a jeśli dzieciak brał udział w polowaniu, to na nic ustawy o zakazie zabierania dzieci na takie imprezy.
Po naszej stronie Wiaru jakby bardziej wiosennie, na stokach o wystawie południowej też brakuje śniegu, śladowe ilości. Jedno górskie pasmo, a jaka różnica.
W chatce, w wiadrze z zimną wodą, pływał już na wierzchu napowietrzony balon z ciasta "utopionego", z całego kilograma mąki je zrobiłam. Oj, Basiu, ależ mi przypasował Twój przepis!
Co będzie, jak myślicie?
Rogaliki, rogaliki:-) ... bo tak się przyjęły w domu, że piekę je co tydzień. Zeszło mi do 17-stej z pieczeniem, a z góry dobiegało mnie tylko pochrapywanie męża. Ech, mężczyznom to dobrze!
Za to efekty przebywania w kuchni imponujące, całe pudło ciastek.
Lubię oglądać programy kulinarne, najlepiej jak jest to kuchnia regionalna.
Ostatnio wpadł mi w oko program ze Śląska, kucharz o miłym uśmiechu i z przerwą w uzębieniu, a mówiący gwarą przygotowywał "szarlotka". Ale to nie była zwykła szarlotka, a sypana ... kiedyś słyszałam o takim cieście, ale jakoś nie przemówiło do mnie i nie robiłam.
Ponieważ w piwnicy jest dużo jabłek, i to postrącanych przez jesienną wichurą, trzeba je co jakiś czas przeglądać, a nadpsute wyrzucać. Pozbierałam te, które miały tylko ślady po obiciu, starłam całą michę i zrobiłam i ja "szarlotka".
Z tego wszystkiego pierwszą warstwę jabłek zapomniałam posypać cynamonem, nadrobiłam to na następnej, zostało mi trochę sypkich produktów, bo źle sobie wymierzyłam /będzie na następne/, ale szarlotka wyszła arcysmaczna. Sypkie warstwy urosły, ciasto jest wilgotne, pachnące, naprawdę pycha.
Ta brązowa warstwa na górze jest przyjemnie chrupka, zajadaliśmy się ciastem na ciepło, brakowało tylko lodów i bitej śmietany i byłoby królewskie danie:-)
Nie podaję przepisu, bo w necie jest ich mnóstwo, dla mnie to kolejne odkrycie, i już wiem, że na jednym razie nie poprzestanę, dopóki wystarczy jabłek w piwnicy.
A dlaczego bez jaj w tytule? no bo szarlotka jest bez jaj:-)
Po tak cudnym, słonecznym dniu musi być i cudny zachód słońca ...
Już czuje się różnicę w długości dnia, byle do wiosny.
Pozdrawiam Was serdecznie, dziękuję za odwiedziny, pozostawione słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
P.s. Miałam poszukać uszaków w naszych przyleśnych zaroślach, ale wszystko przysypane śniegiem, więc nici z degustacji:-)
Subskrybuj:
Posty (Atom)