środa, 19 lutego 2025

Roztoczańskie spotkanie ... niedokończone porachunki:-)

Nasza grupa to Zimowe Roztocze. Zazwyczaj spotkania były organizowane gdzieś tak na początku marca, było prawie wiosennie i kwitły przylaszczki, no, ale jak Zimowe to zimowe, tym razem został wybrany termin lutowy. Jak na złość śniegu nie było, ledwie malutka warstwa przyprószyła ziemię, za to temperatury prawdziwie zimowe, do tego przenikliwy wschodni wiatr. Bazę mieliśmy w Werchracie na Roztoczu Wschodnim, w piątek do późna zjeżdżali się ludzie ze wszystkich stron, zazwyczaj ekipa stała, w tym roku dołączyła do nas Aneta ze Szczecina i Blady z towarzyszką:-) Rozmowy długo w noc, do tego 3 gitary i śpiewy, że ho-ho, chwilami był taki harmider, że nie słyszało się własnego głosu. Następnego dnia rankiem nie ma ociągania, zbiórka na 9, wszyscy karnie stawiają się i ruszamy w trasę. Pagóry roztoczańskie niewysokie, to i wysiłek niewielki, ale ten mroźny wiatr daje w kość, ręce grabieją momentalnie. Mroźny opar przysłania trochę widoki, ale i tak jest ładnie.







W najwyższym odsłoniętym punkcie, gdzie na słupku można postawić aparat, Wiesio robi nam grupowe zdjęcie. Mam tylko nadzieję, że wybaczy mi tę kradzież:-)

Mijamy ogromne plantacje borówki amerykańskiej, pola rzepaku i już polną drogą schodzimy do lasu. Jaka ulga po tym mroźnym wygwizdowie, czuje się ciepłe promienie na twarzy, a do tego kielonek wybornej nalewki rozgrzewa nas.



Lasy roztoczańskie są wyjątkowe, ale również tnie się je bez miłosierdzia. Całe szczęście, że ziemia była zamarznięta, bo w niektórych miejscach koleiny głębokie po kolano. Na pewno latem pachnie tu nagrzanym igliwiem, macierzanką, a jesienią grzyby chyba same wpadają do koszyka:-) zielone łany borówczysk obiecują również latem jagody.

Na rozsłonecznionym wyrębie znowu mamy malutki popas, sterczące pnie po wyciętych drzewach służą za siedziska, rozsiedliśmy się wśród młodych sosenek jak krasnoludki w kolorowych czapkach. Jedni rozmawiają, jedni łapią kontakt z domem ...






Przekroczyliśmy drogę asfaltową do Mrzygłodów, niby nie ma śniegu, a ślisko jak licho, trzeba uważać albo iść poboczem. Jeszcze kawałek i wchodzimy na odkrytą łąkę, z brzozami ... już widać dach kapliczki śródleśnej. 


I tu skończyła się nasza wędrówka, kontuzje nie wybierają:-) trzeba wracać do bazy, a grupa poszła na Krągły Goraj, potem na Monaster, ruiny bazyliańskiego klasztoru, to wszystko przed nami, mamy obiecane:-) Późnym popołudniem, kiedy wszyscy zeszli już z trasy, zasiedliśmy do pysznej zupy gulaszowej, po tak zimnym dniu była jak zbawienie:-) Mały odpoczynek i znowu posiady wieczorne, ale już bardzo delikatne, bo nazajutrz trzeba siadać za kierownicę i wracać do domu. Ale zanim wrócimy do domu, zwiedzimy jeszcze Siedliska, Kniazie i obóz zagłady w Bełżcu. Rankiem w niedzielę znowu zbiórka w okolicach 9, zwarci i spakowani jedziemy do Siedlisk, tam nad źródłami Prutnika drewniana kaplica św. Mikołaja. 

Z szeroko rozlanej wody zerwało się spore stadko dzikich kaczek, gdzieś wysoko słychać było chichotliwy głos dzięcioła zielonosiwego. Samo źródło ciekawe, widać na wodzie kręgi, gdzie woda wypływa, wręcz buzuje z mini wulkanów, a biały piasek znaczy te miejsca.

Źródła te zostały objęte ochroną w 1993 roku, a woda według wierzeń ludowych ma właściwości lecznicze, zwłaszcza w dniu 16 maja podczas uroczystości św. Mikołaja, a może 22 maja w dniu ukazania się Matki Boskiej.  Musicie wiedzieć, że kapliczkę wzniesiono w latach 20-tych XX wieku, zastępując starą z XVIII wieku. Według przekazu Matka Boża objawiła się pasterzowi, a ten przerażony uderzył ją batem, w akcie skruchy postawiono kapliczkę, a woda zyskała moc uzdrawiającą. Obok kapliczki kamienny posąg Matki Bożej z Dzieciątkiem ...

Na kamieniu widać wyraźnie, dokąd sięga woda w czasie największego przyboru wody, ależ wtedy muszą buzować te wszystkie źródełka z kotłującym się piaskiem. Jest bardzo zimno, wietrznie, ale my bardzo dzielnie idziemy kawałek do muzeum, które powstało w starej wiejskiej szkole, przebudowanej na potrzeby muzeum. Jest niedziela, muzeum zamknięte, ale na placu leży ta osobliwość, dla której tu przyjechaliśmy. To skamieniałe drzewo ...


Skamieniałe, a właściwie skrzemieniałe ... patrzycie na miliony lat:-) Są to drzewa trzeciorzędowe, powstałe 13-14 milionów lat temu, podobne do cypryśników błotnych, innych sekwojowatych, które rosły tutaj wtedy. Zjawisko krzemienienia polegało na zamienianiu, nasycaniu żywej tkanki drzewa nieorganiczną krzemionką, w odpowiednich chemicznych warunkach, w gorącym morzu. Krzemionka odtwarzała wiernie wygląd drzewa, tak dokładnie, że czasami trudno było odróżnić skrzemieniały pień od naturalnego, tylko przez dotyk. Mają różne kolory, od jasnych, beżowych poprzez szare, czerwonawe - bardzo rzadkie, szarobrunatne do czarnych. W muzeum znajduje się więcej okazów, pozyskanych od okolicznych mieszkańców, bo odłamy były znajdowane na polach, przy kopaniu dołów, piasku.

Po drugiej stronie drogi nieczynna cerkiew św. Mikołaja, była zamknięta. Następnym punktem wycieczki są Kniazie koło Lubyczy Królewskiej i cerkiew św.Paraskewy.

Właściwie to nie cerkiew, a jej ruiny, kres jej świetności przyniosły działania wojenne II wojny światowej, w 1941 roku walki między oddziałami niemieckimi i radzieckimi, a w 1944 została spalona. Część ikon z ołtarza znajduje się w posiadaniu prywatnych osób, a część  jest w jarosławskim muzeum. Wewnątrz zachowały się jeszcze resztki polichromii, pojedyncze deski z ołtarza ...





Obok cerkwi murowana dzwonnica.

Z drogi do cerkwi idzie się wśród krzyży , zatarte inskrypcje, niektóre cyrylicą, niektóre litery łacińskie. Filmowcy znajdują na tym terenie doskonałe plenery do filmów, właśnie w tej cerkwi kręcono sceny do filmu Zimna Wojna.




Film Daniel Knap.

Ostatnim punktem naszej niedzielnej wycieczki był Bełżec, niemiecki nazistowski obóz zagłady. Trwał bardzo krótko, od marca do grudnia 1942 roku jako swoisty poligon doświadczalny, w którym wypróbowywano różne metody zagłady,  wymordowano blisko 500 tys. ludzi narodowości żydowskiej.








Przejmujące miejsce, nie do ogarnięcia ludzkim umysłem, co siedzi w głowach tych zbrodniarzy, wielu uciekło i żyli dalej ... jak z tym można żyć?
Całe pola obłożone spiekiem żużlowym z pieców hutniczych chyba, z topniejącym śniegiem unosi się zapach spalenizny. W muzeum mnóstwo zdjęć, mapy z podświetlonymi punkcikami, wiadomo skąd byli przywożeni więźniowie, słychać szmer wypowiedzi ... sala kontemplacji z masywnymi drzwiami, zamykają się za tobą i jesteś sama. Na koronie tego stoku z gruzów nazwy miejscowości, z metalowymi literami, datami, również te bliskie: Cieszanów, Lubaczów ... jest ściana płaczu, pozostawione karteczki w szczelinach, kamyki ... jest ściana z imionami ofiar.
Tuż po wojnie aktywnie działały tu "hieny cmentarne", kopiąc za pozostawionymi w ziemi resztkami kosztowności, za pieniędzmi, złotem.
Rozmawiałam z siostrą, która jako dziecko z podstawówki była w Bełżcu na wycieczce, w miejscu obozu była tylko krypta-mauzoleum i to wykonana w 1963 roku z nietrwałych materiałów, za bardzo nie wiadomo było, co upamiętnia, bo na ścianie umieszczono tylko napis: Pamięci ofiar terroru hitlerowskiego pomordowanych w latach 1941 - 1943., a więc nie było mowy o ludności żydowskiej, takie to były czasy, miejsce było zaniedbane.


W latach 90-tych, na mocy porozumienia polskiego rządu i amerykańskiego komitetu żydowskiego powstał pomysł utworzenia muzeum, który powołano w 2004 roku, Muzeum - Miejsce Pamięci w Bełżcu. Połowę finansował polski rząd, połowę komitet i prywatni darczyńcy.

I to już wszystko, pożegnaliśmy się i każdy pojechał w swoją stronę.
Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, wszystkiego dobrego, pa!

środa, 12 lutego 2025

Przez Beskid Niski do Bardejova ...

W pewien mroźny acz słoneczny dzień, w środku tygodnia wybraliśmy się na wycieczkę. Droga wiodła przez Duklę, potem do przejścia granicznego w Ożennej, a z drugiej strony granicy ze Słowacją przez Niżną Polankę. Dlatego przez Duklę, bo przypomniało mi się, że kiedyś Mania z Manufaktury cudów pisała o pięknym, marmurowym nagrobku w dukielskiej farze pw. św. Marii Magdaleny. Sam kościół jest wyjątkową rokokową perełką, wartą zobaczenia, więc chcieliśmy i my. Niestety, kościół był zamknięty na cztery spusty, zrobiłam tylko zdjęcie wielkiego dzwonu w kącie kościelnego podwórza i pojechaliśmy dalej.


Z ruchliwej trasy z tirami, wiodącej na Barwinek, zjechaliśmy za Duklą w stronę gór i już spokojnie przemierzaliśmy Beskid Niski. Nigdzie ani śladu śniegu, jakieś mizerne resztki na nieczynnych stokach narciarskich, pięknie się tam jedzie. Naszym celem były Bardejovske Kupele i sam Bardejov. Tyle razy przejeżdżaliśmy tędy i mijaliśmy te Kupele w drodze gdzieś dalej, a to błąd, bo uzdrowisko jak się okazało bardzo ładne. Zostawiliśmy auto na parkingu i deptakami przemierzaliśmy starą zabudowę uzdrowiska. 

W leczniczych wodach przebywała polska i węgierska szlachta, nasza królowa Marysieńka żona Sobieskiego, córka Franciszka I, Maria Luiza, późniejsza żona Napoleona, car Aleksander I, cesarzowa Elżbieta "Sisi". Na środku zdrojowego parku stoi przepiękny pomnik cesarzowej Elżbiety, jej imieniem nazwano dwa  domy sanatoryjne.




Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą żadnej butelki, bo w zejściu po schodkach odkryliśmy dwa ogólnodostępne ujęcia leczniczej wody, spróbowaliśmy z garści, bardzo smaczna, słonawa, pozostawiająca w ustach ten posmak na dłużej. W uzdrowisku można zwiedzić również nieduży skansen, znajduje się tam przeniesiona zabudowa z pobliskich wsi, niektóre identyczne z naszymi łemkowskimi chyżami. Ale jak może być inaczej, skoro to tak niedaleko przez góry. Są domy mieszkalne, usługowe, spichrze, suszarnie, mała manufaktura robiąca kwiatowy nadruk na tkaninach, folusz, młyn, kuźnia, urokliwe cerkiewki, kapliczki. Wejście jest płatne, ale znowu nasz srebrny włos na głowie obniżył wejściówkę o 4 euro, sama pani w kasie zaproponowała ... emeryci? ... tak, emeryci:-)
Robienie zdjęć za darmo, więc korzystałam, ile wlezie. A ponieważ było strasznie zimno w ręce, robiłam je tylko komórką, a potem myk! chowałam ręce do kieszeni.


 










Poniżej kapliczka z Nepomucenem, dla Arteńki i Grażyny:-) od razu o Was pomyślałam:-)



Pszczelarz długo stał przed słomianymi ulami, oblepionymi gliną, inne wyrzeźbione topornie w pniu ...


W jednej z chat wnętrze ozdobione tkaninami z kwiatowym wzorem, jak wyczytałam z tablicy, bielone płótna ozdabiano wzorem, wyrzeźbionym na drewnianym wałku. Zaraz mi się przypomniała podobna technika, jaką wałkowano ściany w wiejskich domach, sama się w takim wychowałam.



Oryginalny renesansowy wzór roślinny z przełomu wieków XVI/XVII został odnaleziony na obrusie ołtarza, znajduje się tu 12 kwiatów o znaczącej symbolice, przedstawiają cnoty Marii Panny. Jagoda- pokorę, fiołek - niewinność, sedmokraska /nie wiem, co to jest/ - skromność, niezapominajka /nezabudka/ - wieczną i niekończącą się miłość, tulipan - symbol wiecznego życia, lilia symbolizuje czystość. Bordiurę tego wzoru tworzą liście akantu, coś jak naszego ozdobnego ostu, symbolizuje siłę życia, wieczność, szyszka pinii - mądrość, a sama liczba 12 - doskonałość. Mniej więcej tak to sobie przetłumaczyłam z tablicy po słowacku, może coś błędnie:-)


Na skwerku wypoczynkowym ławka słynnego skrzypka i dyrygenta, który urodził się w Bardejovie.
Bela Keler studiował w Lewoczy, Debreczynie, Preszowie, występował w stolicach Europy.


Wracając do auta minęliśmy po drodze faceta, powiewający szalik, rozpięty paltocik, wypomadowane włosy, szeroko rozstawione łokcie, ogon perfum ciągnący się za nim, oho! idzie gość na podryw kuracjuszek, bo przecież nie na zabiegi:-) Rozchichotaliśmy się, zwłaszcza na te szeroko rozstawione łokcie, bo od razu przypomniało nam się, jak nieżyjący już ojciec męża, a mój teść mówił, że ten ktoś " ma wrzody pod pachami":-)
Chodziliśmy po uzdrowisku dosyć długo, zeszło nam prawie 2,5 godziny, dobrze, że w aucie czekały kanapki i gorąca herbata. Uzdrowisko leży w odległości 5 km od Bardejova, więc bardzo blisko, teraz kolej na samo miasto. Przemarznięci, trochę zmęczeni nie poświęciliśmy zwiedzaniu zbyt wiele czasu, pokręciliśmy się po uroczym rynku z ładnymi kamieniczkami, obejrzeliśmy kościół św. Egida, ratusz, figurę kata, dziecięcą karuzelę ze smokami.







Wracaliśmy tą samą drogą przez Beskid Niski, późnym popołudniem. W miejscowości Grab wyjechaliśmy pod cmentarz z I wojny światowej. Takie miejsca zawsze budzą zadumę. Znajduje się tutaj jedna z ławek, postawionych przez koło przewodników beskidzkich z okazji 50-lecia koła. Zostały nam jeszcze kanapki i herbata, potem posileni zwiedziliśmy cmentarz.




Śpią tu snem wiecznym młodzi chłopcy, dojrzali mężczyźni, czyiś synowie, mężowie, ojcowie, na tym cichym cmentarzu na wzgórzu, leżą obok siebie żołnierze obcych armii, wcale nie wrogowie, jak mniemam. Wojna to nie była ich sprawa, tylko tych w gabinetach, co z cygarem w ręku, z monoklem w oku, wysyłali bezmyślnie na śmierć tysiące ludzi. "Pochowani tu są żołnierze, którzy polegli, zmarli lub zamarzli podczas walk w zimie 1914/1915 roku o przełęcze karpackie i próbie odsieczy oblężonej przez Rosjan Twierdzy Przemyśl" - czytam na następnej tablicy ... polegli, zmarli lub zamarzli ... widziałam kiedyś zdjęcia, śnieg prawie po piersi, wygrzebany w śniegu dołek, a w nim żołnierz, jaki miał mundur, jakie buty, co go chroniło przed mrozem ...Nic nie nauczyła się ludzkość, przecież za kilkanaście lat wybuchła następna wojna światowa, a i dziś nie jest świat od niej wolny.










Znowu wstąpiliśmy do kościoła w Dukli, z nadzieją, że teraz będzie na pewno otwarty, niestety. Może kiedyś uda się wejść, zobaczyć lustrzane jasne wnętrza, no i ten ciekawy nagrobek.
Pokażę tylko zdjęcie z netu /fot.Tadeusz Poźniak/, marmurowy nagrobek, postać naturalnej wielkości ...
Amalii Mniszchowej można przeczytać tutaj.


Tymczasem na Pogórzu śniegu nie ma, za to szadź wynagradza widoki, prawie jak w zimie:-) Wczoraj wieczorem klucz żurawi zawrócił z powrotem na południe.






Pozdrawiam serdecznie, dziękuję za odwiedziny, dobre słowo, bywajcie w zdrowiu, pa!
P.s. W oczekiwaniu na wiosnę ... chociaż tyle:-)