Wolność od mozolnego skoro świt codziennego wstawania!
Witam cieplutko i serdecznie.
Na sam najpierwszy pierw będę się chwalić! (będzie dłuuugo)...
Dumna matka jestem! co tam dumna, przedumna matka jestem! Dziecki zakończyły rok szkolny śpiewająco na wysokich A. Syn przytargał garść wszelkich naukowych dyplomów i upragniony (ostatni fizycznie dyplom, gdyż "polskich" świadectw w starszych szkołach na tutejszych wsiach nie ma) ten z "czerwonym paskiem". Godny tym bardziej, że jeden z czterech w klasie na 30 zaangażowanych uczniów... Od września rozpoczyna przygodę z gimnazjum
Taka karteczkę dziecku młodszemu przygotowałam dla pani najukochańszej:
Kachna na solidnych A jechała
cały rok. A nowa to szkoła była, liceum, acz nie miejskie, przydomowe. Do "akademii" się dostała (jedyne tu szkolne egzaminy wstępne; nigdy wcześniej i nigdy później. Sama szkoła ma rozszerzony materiał nauczania, większe wymagania, dodatkowe punkty na uczelnie wyższą i z założenia wyższy poziom niż przeciętne miejskie liceum; troszkę strachu było. Do szkoły dziecko codziennie kolebało się busem ok 40 minut autostradą w jedną stronę oczywiście). Akademickie kursy okazały się nie być takie straszne. Testy
końcowe zaliczone booosko; najlepsze na roku wyniki z trzech
przedmiotów
- biologia, historia i angielski. Certyfikat najlepszego
studenta na roku z hiszpańskiego!
Hip, hip huuuura!
Dla
wyjaśnienia: w liceum tutejszym obowiązkowo na koniec roku pisze się testy
sprawdzające z każdego przedmiotu. Kasia takie testy pisała już w
gimnazjum, acz nie każde miasto je ma. W
nowej szkole egzaminy były na poziomie akademickim. Po 200-250 pytań z
każdego przedmiotu, ogrom wiedzy do sprzedania. Przez 5 dni pisali po
dwa egzaminy dziennie.
Dumna
jest Ona z siebie, choć uczciwie przyznaje, że dała z siebie ledwie
jakieś 65%. Mogła napisać znacznie lepiej. Z każdego egzaminu dostała A.
To jest ważne. Punkty z tych egzaminów liczą się do college.
Zatem dziecko pierwszy rok licealny zaliczyło pięknie! No i była
wyczytana publicznie w audytorium i wywołana po swój certyfikat, a
większość ogromna jej koleżanek i kolegów nie! Nawet ci znacznie
bardziej pracowici uczniowie i "zdolniejsi" też nie! Brawo Kasia!
Puszę się teraz jak paw. Ło matko jakież cudnie zdolne dzieci mam. I niestety mimo wakacji pracować będą nadal. Przed nami prace wakacyjne. Synek - angielski i matematyka. Córa - angielski, historia, chemia i hiszpański. Dziecki robią, ja robię też - za straszaka i naganiacza. Się musiałam zobowiązać...
Co to takiego te prace?! Przygotowanie się do przedmiotu. Z tego jest ocena i lepiej się nie wykpiwać. Nic trudnego, jednak czas konieczny i niezbędny. Książki do przeczytania, projekty, zadania. Kasia z chemii dostała się na tzw. AP. Żeby rozwiązać otrzymane zadania, musi samodzielnie przepracować podstawowy kurs chemii. Z hiszpańskiego postanowiła przeskoczyć kurs wyżej. We wrześniu przystąpi do testu sprawdzającego. Zatem ma dwa miesiące na opanowanie materiału z miesięcy 10-ciu. Dziś już zaczęła pracować.
Dodatkowo dziecko stara się wypracować jak najwięcej godzin wolontariatowych, nie chce tego zostawiać na 12 klasę.
I na samiuśki koniec wyjaśnienie jakaż to wolnoć na mnie spływa?! Otóż nie muszę skoro świt się zrywać. Dla mnie typu sowiego pobudki przed 6.00 rano to mordęga i niesprawiedliwość dziejowa. A wstawać trzeba było, by dziecko na 7.00 (autobus) do szkoły wyrychtować. Teraz sobie się wylegiwać mogę i do 7.10, a co...
Komu cierpliwości starczyło i do końca doczytał, ten już to i tamto wie.
Pozdrawiam cieplutko i wakacyjnie