poniedziałek, 13 lipca 2015

TY JESTEŚ MOJE IMIĘ, Katarzyna Zyskowska-Ignaciak

Zeszłoroczna premiera "Ty jesteś moje imię" Katrzyny Zyskowskiej-Ignaciak wzbudziła we mnie wiele emocji. I tych dobrych i tych złych. Wszak to zbeletryzowana historia miłości Krzysztofa i Barbary, a wiersze Krzysztofa Kamila Baczyńskiego czytam z nieustającym zachwytem od jakiś 28 lat. Jego życiorys znam dobrze. Czytam właściwie wszystko, co wiąże się z jego osobą. Jest moim ukochanym poetą. Uwielbiam jego lirykę miłosną, ale to jego twórczość związana z wojną chwyciła mnie za serce wiele lat temu i jeszcze żaden poeta go nie zdetronizował. Chociaż ostatnio wstrząsnęły mną wiersze Teresy Ferenc, które czytałam podczas lektury książek jej córki Anny Janko. Nie jestem jeszcze gotowa jednak o tym pisać i nie wiem czy będę.

Kilka miesięcy wahałam się, czy aby na pewno "Ty jesteś moje imię" chcę przeczytać. Zbudowałam Baczyńskiemu pomnik w moim sercu, ale nie jestem ślepa na pewne fakty z jego życia. Wielokrotnie czytałam i myślałam o wielkiej miłości Krzysztofa i Barbary, mam na jej temat własne wyobrażenie. Jakoś nie chciałam się zmierzyć z czyjąś wizją tego wzniosłego, potężnego uczucia zbudowanego na kruchych podwalinach wojennej rzeczywistości.
W końcu jednak powiedziałam powieści tak i nie zawiodłam się.

Tak samo jak w "Upalnym lecie Marianny" autorka doskonale utkała klimat ówczesnej epoki. Wojenna Warszawa to nie tylko Niemcy i wszechobecna przemoc, ale kwitnące życie kulturalne, batalie ówczesnych literatów, tajne uniwersytety, potrzeba normalności w tych nienormalnych czasach. Ludzie śmiali się, kochali, urządzali przyjęcia na miarę możliwości, bawili. Kilka stron i już bez problemu wędruje się po warszawskich wojennych ulicach pod rękę z Barbarą i Krzysztofem Kamilem.

Katarzyna Zyskowska- Ignaciak pięknie napisała o miłości Krzysia i Basi. Tak wydawałoby się niedojrzałej na początku, ale od razu wielkiej, gorącej, jedynej, ostatecznej. Nie ma wątpliwości, że ta para jest wyjątkowo dobrana, tworzy jedno, wzajemnie się uzupełnia. I mimo tego, że finał tej miłości jest znany większości, to czytając raz jeszcze o ich uczuciu, poddałam się jej magii, postacie Krzysia i Basi ożyły w mojej wyobraźni i sercu, byłam z nimi na polanie w Radości i w ich małym mieszkanku przy Hałówki.

Krzysztof Kamil Baczyński - źródło
Krzysztof Baczyński na kartach powieści nie jest jedynie poetą czasu wojennego, to przede wszystkim człowiek. Drobny, ładny chłopiec o kruchym zdrowiu, introwertyk, skupiony mocno na sobie, mający swój wewnętrzny świat z mnóstwem rozterek, do którego niechętnie wpuszcza innych. Odstający od innych, nie tylko za sprawą swego talentu, ale i z powodu niedopasowania do ogółu. To ciekawe połączenie przyjemnej aparycji i niewątpliwego talentu, przyczyniło się do częstych zaproszeń do Stawiska Iwaszkiewicza, ale także było źródłem gorącego uczucia ze strony Jerzego Andrzejewskiego, który zadedykował Baczyńskiemu swój tom opowiadań "Noc".
Dziś pamięta się Krzysztofa Baczyńskiego jako poetę walczącego, ale prawda jest taka, że niewiele w nim było z żołnierza, bo ani wątłe ciało i zdrowie, ani wrażliwa dusza. Gdzieś jednak tliło się w nim ciągłe pragnienie walki i przekonanie o takiej powinności. Nikt nie zdołał go ochronić przed tym losem, ani matka, ani żona, ani przyjaciele, ani nawet dowódca 2 kompanii batalionu "Zośka", który uznał go za nieprzydatnego do wojskowej służby, a może także chronił.

Barbara Baczyńska z Drapczyńskich - źródło
Ważną postacią w książce jest jego muza - Basia Drapczyńska. Niejednokrotnie patrząc na zdjęcia Barbary zastanawiałam się, co w niej ujęło Krzysztofa aż tak bardzo, że pod jej wpływem napisał jedne z najpiękniejszych polskich wierszy o miłości. Wszak Basia była dziewczyną o dziecinnej figurze i aparycji znacznie odbiegającej od ówczesnych kanonów piękności. Musiało być w niej jednak coś, co wstrząsnęło młodym poetą tak bardzo, że po kilku dniach znajomości postanowił się jej oświadczyć. Na kartach powieści Barbara jest niezwykle inteligentną erudytką, admiratorką talentu narzeczonego, a potem męża. Jest opoką swojego Krzysia, na której mógł się zawsze wesprzeć w chwilach zwątpienia. Czasami wydaje się, że gdyby nie Basia, to Krzysztof nie potrafiłby istnieć.

Katarzyna Zyskowska-Ignaciak sporo miejsca poświęciła też postaci Stanisławy Baczyńskiej - matce poety. Ukazała jej zaborczą, toksyczną miłość i ogromną nienawiść, którą żywiła do Basi. Cokolwiek by nie napisać o Stanisławie Baczyńskiej to należy jej przyznać jedno - to dzięki niej twórczość jej syna Krzysztofa przetrwała, bo ona była jej największą strażniczką i zachowała jego wielki dorobek. Teraz, kiedy już można, Autorka mówi bez ogródek o żydowskim pochodzeniu Baczyńskiego i o tym, że zarówno Baczyński z matką, jak i wujowstwo Zieleńczyków ukrywali się po stronie aryjskiej. A przecież nie tylko ze strony matki płynęła w nim żydowska krew. Z powodu zawiłości politycznych XX wieku była to jedna z najmisterniej utkanych literackich tajemnic. Ja sama w latach 80-tych zupełnie inaczej interpretowałam niektóre wiersze, szczególnie te dwa poniżej.

Czyż nie inaczej czyta się wiersz "Pokolenie" napisany 22 VII 1943 roku, kiedy wiemy, że dzień wcześniej aresztowano Zieleńczyków, którzy mieli, niestety, "niedobry" wygląd?

(…)Ludzie w snach ciężkich jak w klatkach krzyczą.
Usta ściśnięte mamy, twarz wilczą,
czuwając w dzień, słuchając w noc.
Pod ziemią drżą strumyki - słychać -
Krew tak nabiera w żyłach milczenia,
ciągną korzenie krew, z liści pada
rosa czerwona. I przestrzeń wzdycha.
Nas nauczono. Nie ma litości.
Po nocach śni się brat, który zginął,
któremu oczy żywcem wykłuto,
Któremu kości kijem złamano,
i drąży ciężko bolesne dłuto,
nadyma oczy jak bąble - krew.
Nas nauczono. Nie ma sumienia.
W jamach żyjemy strachem zaryci,
w grozie drążymy mroczne miłości,
własne posągi - źli troglodyci.
Nas nauczono. Nie ma miłości.
Jakże nam jeszcze uciekać w mrok
przed żaglem nozdrzy węszących nas,
przed siecią wzdętą kijów i rąk,
kiedy nie wrócą matki ni dzieci
w pustego serca rozpruty strąk. (…)

Czyż nie inaczej interpretuje się wiersz bez tytułu "Byłeś jak wielkie stare drzewo" napisany w kwietniu 1943 roku podczas Powstania w Getcie Warszawskim? Został opublikowany dopiero po śmierci autora.

Byłeś jak wielkie, stare drzewo,
narodzie mój jak dąb zuchwały,
wezbrany ogniem soków źrałych
jak drzewo wiary, mocy, gniewu.
I jęli ciebie cieśle orać
i ryć cię rylcem u korzeni,
żeby twój głos, twój kształt odmienić,
żeby cię zmienić w sen upiora.
Jęli ci liście drzeć i ścinać,
byś nagi stał i głowę zginał.
Jęli ci oczy z ognia łupić,
byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy.
Jęli ci ciało w popiół kruszyć,
by wydrzeć Boga z żywej duszy.
I otoś stanął sam, odarty,
jak martwa chmura za kratami,
na pół cierpiący, a pół martwy,
poryty ogniem, batem, łzami.
W wielości swojej - rozegnany,
w miłości swojej - jak pień twardy,
haki pazurów wbiłeś w rany
swej ziemi. I śnisz sen pogardy.
Lecz kręci się niebiosów zegar
i czas o tarczę mieczem bije,
i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,
posłuchasz serca: serce żyje.
I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu
z huraganowym tchem u skroni,
ramiona ziemi się przed tobą
otworzą. Ludu mój, Do broni!

Po raz kolejny roniłam łzy, ale tym razem nie tylko nad utraconym talentem, ale nad utraconą miłością. Piękna historia, opowiedziana w piękny sposób, chociaż nie potrafię o niej napisać tak, jakbym chciała, toteż zostawiam słowa Jerzego Andrzejewskiego napisane w lutym 1946 roku oraz wiersz.

"Krzysztof miał lat dwadzieścia trzy, Barbara dwadzieścia jeden. Para dzieci. Dzieci, którym parę lat wojny dostarczyło doświadczeń o wiele za ciężkich nawet dla ludzi silnych i dojrzałych. Serce się ściska, gdy myśli się o tym pokoleniu. Iluż najlepszych zginęło? Nieśli w sobie wiele wewnętrznej czystości, wiele żaru, pragnień i nadziei. Wśród najpierwszej swojej młodości, gdy umysł jest najchłonniejszy, a serca najwrażliwsze, przedrzeć się musieli przez tak mroczne otchłanie nędzy, zbrodni i pogardy, jakie otwierają się przed ludzkością tylko w chwilach jej największych upadków. Ilu najlepszych zginęło? Wolność i sprawiedliwość zwyciężyły ostatecznie, lecz świat, który z takim trudem podniósł się z ruin i zgliszcz o ileż byłby piękniejszy i świeży, gdyby żyli ci wszyscy młodzi, którzy za nas ocalonych zginęli. Nie ma cierpienia dotkliwszego nad to, które wobec cieni zmarłych obciąża żyjących. Zaledwie zaczęli swe życia. Wszystko było przed nimi. Przypadł im w udziale najtrudniejszy los".



Krzysztof Kamil Baczyński

Erotyk

W potoku włosów twoich, w rzece ust
kniei jak wieczór - ciemnej
wołanie nadaremne,
daremny plusk.
Jeszcze w mroku owinę, tak jeszcze róża nocy
i mienie świat gałązka, strzępem albo gestem,
potem niemo sie stoczy,
smuga przejdzie przez oczy
i powiem: nie będąc - jestem.
Jeszcze tak w ciebie płynąc, niosąc cię tak odbitą
w źrenicach lub u powiek zawisłą jak łzę,
usłyszę w tobie morze delfinem srebrnie ryte,
w muszli twojego ciała szumiące snem.
Albo w gaju, gdzie jesteś
brzozą, białym powietrzem
i mlekiem dnia,
barbarzyńcą ogromnym,
tysiąc wieków dzwigając
trysnę szumem bugaju
w gałęziach twoich - ptak.

Dedykacja:
Jeden dzień - a na tęsknotę - wiek,
jeden gest - a już orkanów pochód
jeden krok - a otoś tylko jest
w każdy czas - duch czekający w prochu.
Mojej najdroższej Basi – Krzysztof


dn. 2.II.42r.



_____________
Katarzyna Zyskowska-Ignaciak, Ty jesteś moje imię, Filia, Lipiec 2014, s. 424.



Image and video hosting by TinyPic

czwartek, 16 kwietnia 2015

ZAWOŁAJCIE POŁOŻNĄ, Jennifer Worth

Jennifer Worth postanowiła napisać książkę o położnych po przeczytaniu w 1998 roku w magazynie „Midviwes” artykułu „Wizerunek położnej w literaturze” autorstwa Terri Coates, z którego dobitnie wynikało, że takowego praktycznie nie ma. Kilka położnych wspomnianych jest w książkach Czechowa, w innych przewijają się na stronach niemal jednozdaniowo. Autorka, która przez ponad dwadzieścia lat praktykowała zawód położnej, postanowiła to zmienić. Książka „Zawołajcie położną” oraz jej kolejne części, okazały się absolutnym hitem nie tylko w Wielkiej Brytanii.
Do książek okrzykniętych hitami podchodzę z ogromną podejrzliwością, najeżam się i czekam, aż fala sukcesu nieco opadnie, aby poczytać również i te niezbyt pochlebne recenzje. W przypadku „Zawołajcie położną” takowych się nie doczekałam, za to obserwowałam sukces ekranizacji, gdzie w roli Chummy obsadzono moją ulubioną brytyjską aktorkę komediową Mirandę Heart. Nie skusiłam się jednak na obejrzenie serialu, bo mimo wszystko zawsze wolę przeczytać najpierw książkę, a później zobaczyć film.
Blisko sześć lat temu sama zostałam mamą, rok temu po raz drugi, niezwykle trudne i skomplikowane ciąże, ryzykowne porody, trudny okres noworodkowo-niemowlęcy, skutecznie odciągnęły mnie od tego typu literatury. Przede wszystkim zaś nie miałam nastroju czytać o pracy po pracy.

Idea położnictwa w wydaniu brytyjskim jest mi szczególnie bliska. Położna nie jest tutaj asystentką lekarza, a indywidualną, często niezależną profesjonalistką. Położna nie jest obcą osobą, którą spotyka się na kilka godzin na sali porodowej, to ktoś zaufany, kogo poznaje się przez całą ciążę, a nierzadko także ma się z nią kontakt na porodówce czy oddziale położniczym. To ktoś, kto zostaje wpuszczony do prywatnego życia, poznaje problemy swojej podopiecznej i towarzyszy jej dziewięć miesięcy i dłużej, bo przecież wraz z urodzeniem dziecka rola położnej się nie kończy. Oczywiście wszystko zależy gdzie i jak, ale można wybrać taki wariant ciąży i porodu, który nam najbardziej odpowiada.

Niejednokrotnie ze wzruszeniem przerzucałam kolejne strony książki i kiwałam ze zrozumieniem głową. Młodziutka Jennifer, która uczy się położnictwa od sióstr z domu Nonnata, opowiada nam nie tylko o swojej profesji, jej blaskach i cieniach, ale głównie o kobietach z ubogiego londyńskiego East Endu, gdzie czaił się brud, smród i ubóstwo, a w domach często poza wszami, kiepskim jedzeniem i gromadą dzieci nie było niczego innego.  Kobiety, którym przyszło żyć w takich trudnych warunkach, zostały heroinami powieści Jennifer Worth.

Molly – żona brutala, która każdego dnia walczy o to, aby jej garstka dzieci przeżyła i nie drażniła ojca swoją obecnością. Pani Jenkins - oszalała żebraczka błąkająca się po ulicach, która pod długim płaszczem skrywa ogromną tragedię. Młodziutka prostytutka Mary, która rodzi swoje pierwsze dziecko i tragiczne konsekwencje tegoż. Concita – matka dwudziestu pięciorga (!) dzieci, która zjawia się w Londynie jako dwunastoletnie dziecko przywiezione po wojnie z Hiszpanii przez swojego przyszłego męża. A to tylko kilka historii. Historia Concity, która jest kochająca i kochaną matką, ale wydaje się nieco opóźniona umysłowo, jest tą opowieścią, która wstrząsnęła mną najbardziej. Skąd wiedziała, że jej dwudziestoośmiotygodniowe dziecko potrzebuje najbardziej na świecie jej jako inkubatora, wyścielonego miłością i ogromną intuicją? Takie dzieci nie miały praktycznie wtedy szans na przeżycie. Jej zaparcie i przekonanie, że dziecko nie umrze, uratowało nie tylko jej maleństwo, ale także ją samą. Jak małe jest takie dziecko? Wielkości dłoni dorosłego mężczyzny, ważące tyle co paczka cukru. Bądź mniej. Ponad 60 lat temu Concita wiedziała o kangurowaniu, chociaż wtedy jeszcze o tym nie wiedziano w ówczesnej Europie. Fascynujące.

Nie tylko pacjentki Jennifer są ciekawymi postaciami. Wśród zakonnic mieszkających w Domu Nonnata znajdziemy wiele indywidualności.  Uduchowione, eteryczne, ale niewyświęcone na piedestale, stąpające twardo (na ogół) po ziemi: siostra Evangelina – praktycznie pozbawiona humoru, siostra Julienne – przewodniczka duchowa Jennifer, czy wreszcie moja ulubienica – Monica Joan – inteligentna, wodząca wszystkich za nos, jeśli tylko rozum jej nie zawodził.

Wśród koleżanek Jennifer największą sympatię wzbudziła u mnie niezgrabna olbrzymka – Chummy, wywodząca się ponoć z arystokratycznej rodziny. Zarówno autorka, jak i jej córki twierdziły, że Chummy jest postacią prawdziwą. Jednakże jej zdjęcia gdzieś zaginęły, a nazwisko okazało się fałszywe, jak i kilka detalów z jej życia. Spore grono wielbicieli Chummy starało się zidentyfikować tą wielką położną o ogromnym sercu, ale niestety im się to nie udało. Trwają więc dyskusje, czy aby na pewno Chummy istniała, a może po prostu autorka postanowiła chronić jej prywatność. Zresztą nieważne, postać Chummy chwyta za serce, a w kolejnych częściej jej rola jest większa.

„Zawołajcie położną” to książka napisana z pasją i humorem, toteż zamierzam śledzić koleje losów głównych bohaterek, ale tym razem już po angielsku. Mam ochotę przekonać się, jak brzmi cocney w wydaniu Jennifer Worth. 


_____________
Jennifer Worth, Zawołajcie położną, przeł Marta Kisiel-Małecka, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2014, s. 376.



Image and video hosting by TinyPic

poniedziałek, 23 marca 2015

STULECIE WINNYCH. CI, KTÓRZY WALCZYLI, Ałbena Grabowska

Pewnie nie zaczynałabym nawet lektury sagi rodu Winnych, gdyby nie to, że drugi tom był już w sprzedaży, a trzeci w kwietniowych zapowiedziach. Pani Ałbena Grabowska ma niezłe tempo w pisaniu, ale to dobrze (o ile szybkość pisania nie odbija się na jakości), ponieważ nic bardziej mnie nie irytuje, niż to czekanie po kilka lat na kolejny tom. Pierwszą część przeczytałam z przyjemnością, więc z wielkim apetytem, zaledwie kilka dni później, sięgnęłam po „Pokolenie Winnych. Ci, którzy walczyli”.
Nowy tom, nowy poród. Tym razem jednak już nie tak szczegółowo opisany. Rodzą się kolejne bliźniaczki w rodzinie Winnych, córki Mani oraz Pawła – Kasia i Basia. Tom zaś kończy się ciążą, ale już nie porodem. Czyli pewna regularność, a tym samym i przewidywalność, jest zachowana.

„Pokolenie Winnych. Ci, którzy walczyli” zaczyna się w dniu wybuchu II wojny światowej, która oczywiście wywraca życie rodziny do góry nogami. Winni będą walczyć na różnych frontach i pod różną banderą oraz w różnych krajach. Dzieje się sporo i jest ciekawie, ale losy poszczególnych bohaterów pędzą z dużą szybkością, przez co ma się wrażenie, ze jest bardziej powierzchownie, bez tych starannie dopracowanych portretów psychologicznych z części pierwszej. Ale tak już jest, zawsze ktoś będzie niezadowolony, w tym przypadku miłośnicy wolniejszych, refleksyjnych momentów.
Mnie najbardziej ucieszyło to, że życie prywatne Ani i Mani jakoś szczęśliwie się ułożyło, bo przecież tego w większości oczekujemy prawda? A może raczej powinnam napisać, że ja lubię, gdy ulubionym bohaterkom zaczyna się powodzić w życiu osobistym po wieloletnich perturbacjach.

Ałbena Grabowska ma dobre pióro, powieść czyta się doskonale i trudno oderwać się od książki. Też byłam niewolniczką „jeszcze jednego rozdziału” i skończyłam lekturę o bardzo późnej, a raczej skandalicznie wczesnej porze, bo to już ranek był. Chwała też Autorce pracującej w szpitalu w Podkowie Leśnej za to, że akcję swojej powieści umiejscowiła głównie w tych rejonach, które są jej doskonale znane. Jestem jak najbardziej za lokalną promocją.

Czy po ostatni tom sagi sięgnę? Oczywiście! To przecież najbliższe memu sercu czasy z samotnym octem na sklepowych półkach, kartkami żywnościowymi i gigantycznymi kolejkami po papier toaletowy czy podpaski. Nie mogę się doczekać!

_____________
Ałbena Grabowska, Stulecie winnych. Ci, którzy walczyli, tom II, Wydawnictwo Zwierciadło, 2015, s. 304.

Image and video hosting by TinyPic