Nie zawsze założony cel da się zrealizować. Czasem czynniki zewnętrzne uniemożliwiają odniesienie sukcesu. Tak było i tym razem...
Jestem uparta. Gdy podejmę jakieś postanowienie, rzadko z niego rezygnuję. Czasem może bym chciała, ale duma, poczucie odpowiedzialności, czasem obowiązku, nie pozwalają mi na to. Tym razem zaciętość i upór kazały mi stanąć na starcie o 6:15. W planach 303 km. Czyste szaleństwo, którego jednak byłam pewna. Możliwości skrócenia nie dopuszczałam. Na 60 km przed końcem rozpętała się burza - woda zalewała mi twarz, momentami nie widziałam nic poza ścianą deszczu. Porywisty w tamtej chwili wiatr niemal spychał mnie z drogi. Wkurzona do granic możliwości na pogodę, deszcz, wiatr i własne zmęczenie parłam do przodu. Głupio byłoby zawracać - podjeżdżać pod górkę, z której właśnie zjechałam, jechać pod prąd. Najwyżej zamknę trasę - z taką myślą się już pogodziłam.