Moje pierwsze frywolitkowe prace. W sumie to nawet wstyd je pokazywać, ale niech już będzie - w celach dokumentacyjnych. :)
Tak długo chorowałam na frywolitki, ale wciąż nie było kiedy się za nie wziąć. Bo to trzeba było trochę poszperać w necie, żeby znaleźć jakiś sensowny kurs, przeanalizować, popróbować i wreszcie zacząć wiązać supełki!
No i wreszcie się udało. Po quillingowym Bożym Narodzeniu potrzebowałam przerwy od paseczków i kleju, więc - gdy już odpoczęłam i podgoiłam dłonie - zaczęłam rozglądać się za czymś innym. No i wybór padł (między innymi) na frywolitki.
Nieudolne to jeszcze takie. Na grubej nitce i bez odpowiednich narzędzi (czyt. zwykłą igłą do szycia - długą, ale za to dość grubą). Ale już wiem, że mi się podoba i że coś tam wychodzi. Więc pora porozglądać się za narzędziem czyli igłą do frywolitek. (Czółenko mi jakoś nie podchodzi. Pewnie dlatego, że nauczyłam się wiązać na igle).
Nie ma co dłużej odwlekać prezentacji. I tak jestem dumna, że za pierwszym podejściem coś mi wyszło. Oto zdjęcia: