Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozpinacze. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rozpinacze. Pokaż wszystkie posty

środa, 6 lutego 2013

Rozpinacze

Na  "Manię Tkania" trafił ktoś kto szukał odpowiedzi na pytanie jak używać rozpinacza. Postaram się napisać co mi na ten temat wiadomo, aczkolwiek uprzedzam, że moje własne doświadczenia z rozpinaczem są na razie niewielkie.

Rozpinacz lub rozpinka (ang. temple, stretcher) składa się z dwóch części połączonych ze sobą w sposób, który umożliwia regulację długości rozpinacza, tak by dopasować ją do szerokości tkaniny. Rozpinacze mogą być drewniane lub metalowe. Zasada ich działania jest identyczna, różnią się kątem pod jakim wystają z nich szpilki napinające tkaninę. W drewnianych rozpinaczach szpilki są niemal równoległe w stosunku do listewki. W metalowych rozpinaczach ten kąt jest znacznie większy i dlatego te rozpinacze sprawdzają się przy tkaniu grubszych materii, np. szmaciaków. Generalnie można powiedzieć, że drewniane rozpinacze są do delikatniejszych, cieńszych tkanin, a metalowe do grubszych.

Jak założyć rozpinacz?
1. Przede wszystkim należy odpowiednio go wyregulować. W tym celu rozpinamy rozpinacz i przykładamy go "do góry nogami" do płochy.


Szerokość ustalamy na podstawie szerokości osnowy przechodzącej przez płochę, nigdy na podstawie fragmentu utkanego materiału, to ważne.
Według różnych źródeł rozpinacz należy przymierzać do płochy w następujący sposób:
- tak, żeby skrajna nić osnowy znalazła się w mniej więcej połowie długości zębów,
- tak, żeby drewniany koniec rozpinacza wychodził poza skrajną nić osnowy na ok. 3-6 mm,
- tak, żeby drewniany koniec rozpinacza wychodził tuż poza skrajną nić osnowy, 
- tak, żeby ostre końcówki zębów znajdowały się na wysokości skrajnej nici osnowy.


W sumie wszystkie te metody dają zbliżony efekt i prawdopodobnie kilkukrotna praktyka pozwoli nam wybrać sposób najbardziej nam odpowiadający. Istotne jest, by po założeniu rozpinacza na tkaninę jej szerokość nie przekraczała szerokości osnowy w płosze. Może być węższa, ale nigdy szersza.

2. Sprawdzamy które dziurki w listewkach się pokrywają i mocujemy w nich metalowy bolec. Jeżeli poprawnie wykonaliśmy te czynności, to do końca tkania danej tkaniny, nie będziemy już nic zmieniać w ustalonej szerokości.


 


3. Rozpinacz zakładamy na tkaninę tak szybko, jak tylko pozwala nam długość tkaniny. Słowo "długość" może być trochę mylące, bo tkaniny w momencie zakładania rozpinacza będzie jeszcze bardzo niewiele, właściwie tyle, żeby dało się w nią wbić kilka zębów rozpinacza. Nie czekamy dłużej, bo jeśli brzegi zaczną nam się "zbiegać", już tego nie odwrócimy, zostaje jedynie spruć fragment - przegwizdane.

4. Ząbki rozpinacza wbijamy w tkaninę jak najbliżej brzegów, tak żeby zahaczały one o 1-3 nitki i tak blisko górnej granicy naszej tkaniny (czyli ostatniego przerzutu wątku) jak to tylko możliwe.

5. Rozpinacz przesuwamy bardzo często: co 2-2,5 cm. To denerwujące i spowalniające pracę, ale konieczne. W przeciwnym razie rozpinacz nie spełni swego zadania, będziemy się wkurzać, że musimy go przesuwać, co nieco wybija z rytmu pracy, a brzegi i tak się nam "zbiegają".

Po co rozpinacz?
Nie myślcie, że sam rozpinacz, nawet poprawnie założony, zapewnia idealne brzegi. Niestety, ale nie. Z pewnością ułatwia wykonanie estetycznych, gładkich brzegów, ale jego podstawowym zadaniem jest zminimalizowanie "zbiegania" (draw-in) się brzegowych nici osnowy i - w efekcie - zapobieganie ich zrywaniu. Rozpinacz nie zapobiegnie zwężaniu tkaniny wynikającej z wrobienia  (take-up). Kiedy zdejmiemy gotową tkaninę z krosna, ona po prostu trochę się skurczy. Jak bardzo, to zależy od włóczki, techniki tkania, napięcia osnowy, rodzaju splotu, gęstości tkaniny... To "wstąpienie" uwzględnia się już na etapie obliczania osnowy i wątku; jest ono normalnym zjawiskiem w tkactwie.

A na warsztacie? Szmaty.





 A na uszach? Podróży sentymentalnej mi się zachciało i posmutniałam jakoś...




piątek, 28 grudnia 2012

Się pracuje

Ręczniki zaczynają nabierać kształtu. Wreszcie. Przygody jakie miałam z osnową naraziły na poważny szwank moje nerwy. Aż nie chce mi się opowiadać tyle tego. Kłopoty są w dużej mierze wynikiem pracy z doskoku. Niestety, często rozpraszana, popełniłam różne błędy, które postaram się zapamiętać jako nauczkę na przyszłość. Skupienie, skupienie i jeszcze raz skupienie podczas pracy. Niektóre błędy stosunkowo łatwo naprawić (co nie znaczy, że to przyjemnie zajęcie...), pod warunkiem, że w porę się je zauważy, czyli przed rozpoczęciem tkania; na etapie wiązania osnowy jeszcze wiele można naprawić, np. dodać brakującą nitkę, dorobić strunę nicielnicową do nitki, którą jakimś "cudem" się pominęło, prawidłowo przewlec nitkę przez oczko nicielnicy, poprzekładać skrzyżowane nici... Wszystko zaliczyłam.

Tu widać, że nić nie przechodzi przez oczko tylko nad nim.


Najgorsze było jednak to, że niepotrzebnie wyjęłam jedną z listewek krzyżaka. Na szczęście nie całą; zorientowałam się po kilkunastu centymetrach. Ręce mi opadły, ale jakoś powoli, powolutku udało mi się nitki z powrotem w odpowiedniej kolejności założyć. Osoby, które tkają na krosnach poziomych mogą nie wiedzieć po co w ogóle tę deszczułkę ruszałam. Otóż mój warsztat to czteronicielnicowa Julia Glimakry. Julia nie jest wyposażona w regan, a jego funkcję spełnia grzebień, czyli płocha. Podczas nawijania osnowy na wał nadawczy regan (u mnie płocha) znajduje się za krzyżakiem. Po nawinięciu muszę tę płochę odzyskać, żeby móc ją wykorzystać zgodnie z jej przeznaczeniem. Żeby zdjąć ją z osnowy, krzyżak muszę przełożyć za nią. No i właśnie podczas tej operacji doszło do wspomnianego wypadku. Wiem, zamotane.

Szczęśliwie najgorsze już za mną. Samo tkanie to już czysta przyjemność. W końcu miałam okazję wypróbować rozpinacz. Pomaga on utrzymywać stałą szerokość tkaniny, zapobiega jej zwężaniu na brzegach. Takie zwężanie może doprowadzić nawet do pękania nitek brzegowych. Nie jestem pewna czy wszystko robię z tym rozpinaczem jak należy, ale brzegi są raczej równe; przyjrzę się im jeszcze po zdjęciu tkaniny z krosna. Jedyną niedogodnością jest konieczność częstego przesuwania rozpinacza, w przeciwnym razie nie spełni on swego zadania. To przesuwanie wybija nieco z rytmu pracy, ale da się przeżyć. Znacznie gorsze są dłuższe przerwy w tkaniu. Kiedy siadam do warsztatu po takiej przerwie, to zanim wejdę w rytm, potrafię tak zmasakrować brzegi, że patrzeć na nie nie można. A że prucie tkaniny to okropna robota, to nie zawsze chce mi się to poprawiać.

Na zdjęciach widać jak bardzo różni się szerokość tkaniny naciągniętej przez rozpinacz i bez niego.
 
To zwężenie to wrobienie. I ono nie daje mi spokoju. Czy tak powinno być? Czy tkanina po zdjęciu rozpinacza nie powinna zachować swej szerokości? Nie wiem czy jest to błąd czy nie. Zdjęcia różnych tkaczek pokazują zarówno coś takiego jak u mnie, jak i niezwężone tkany. Jako, że jestem dociekliwa, na pewno będę szukać rozwiązania tej zagadki. A może macie jakieś doświadczenia lub wiedzę w tym temacie?
A propos rozpinacza - istnieją także "rozciągacze". Są to dwie klamry, które z jednej strony przymocowane są do krosna, a z drugiej przypięte do tkaniny. Wygląda to tak:


Oto przykłady znalezionych w sieci, samodzielnie wykonanych stretcherów:



 Rozpinacz również można wykonać samemu (w końcu kiedyś wszytko robiło się "samemu"...), ale podejrzewam, że kosztuję to trochę zachodu, żeby taki rozpinacz wytrzymywał działające na niego siły.



Mam nadzieję jeszcze dziś zdjąć ręczniczki z krosna i je uprać. Marzyłam o takich odkąd zobaczyłam je pierwszy raz :-)