Lubię... swoją pasję. Zajmuję się reenactingiem. Odtwarzam wikinga w wydaniu damskim i męskim;) najlepiej jednak czuję się w męskim stroju-koszuli, szarawarach z dobrą stalą przy pasku. Jako dzieciak biegałam po krzakach z łukiem i drewnianym kijem, miast jak porządna dziewczynka niańczyć lakę lub misia. Od tamtej pory niewiele się zmieniło, nadal biegam po krzakach z łukiem, tylko miecz zamieniłam na prawdziwy. Poza waleniem się stalową sztabą po głowach i wesołym wikingowaniem szyję stroje. Ręcznie, lnianymi nićmi, na podstawie wykopalisk, rycin, rekonstrukcji archeologicznej. To dla mnie coś więcej niż “„fajny ciuch”, to kupa pracy i satysfakcji. To zaglądanie przez dziurkę od klucza, do czasu i miejsca gdzie przynależę.
Nie lubię gdy traktuje się mnie jak dziecko. Jak małą dziewczynkę. Dlatego choruję na każde „nie powinnaś”, „to nie dla dziewczyn”, a miks tych dwóch doprowadza mnie do szewskiej pasji. Na każdym kroku znajomi pocieszają mnie, że za 10-20 lat będę się cieszyła, że wyglądam młodo. Ja natomiast na co dzień w pracy zmagam się z tłumem klientów, którym muszę udowodnić, że wygląd to jedno, profesjonalizm drugie. Panie sklepowe legitymujące mnie namiętnie, pasjami, efektem jedno piwo nie wystarcza. Nie noszę nic w czym wyglądam młodziej. Nie lubię trendów, mody i parcia na bycie fashion.